Kilka lat temu znienacka zadzwonił do mnie brat mojej babki, Henryk. Usilnie nalegał na spotkanie. Przez lata nie widywaliśmy się zbyt często, choć od śmierci mojej mamy nieco zbliżyliśmy się do siebie.
Wiedliśmy odmienne życie. W końcu ja miałam wtedy 30 lat i wszystko przed sobą, on zaś był starszym panem, który dzieci miał odchowane, a karierę zawodową już za sobą. Henio, bo tak do niego zawsze mówiłam, rok wcześniej cudem wyszedł z wypadku samochodowego. Wydawało się, że już po nim; długo leżał nieprzytomny w śpiączce, jednak kiedy otworzył oczy, to się okazało, że wszystko z jego głową jest w porządku. Nie pamiętał tylko ostatnich minut przed kraksą.
– Wujek Henio to dziecko szczęścia – powiedziała wtedy moja mama.
Niestety, ona go nie miała: zmarła kilka miesięcy później na zawał. I to właśnie Henio mnie wtedy pocieszał i pomagał we wszystkim, a potem obiecał, że zajmie się rodzinnymi papierami, które zalegały u nas w domu, jak je zostawiła babcia, czyli jego rodzona siostra.
Coś mu nie pasowało w papierach
Spotkaliśmy się w weekend po jego niespodziewanym telefonie. Widząc go, od razu pomyślałam, że wydarzyło się coś złego. Był bardzo spięty. Usiadł w kuchni za stołem, nawet nie zdejmując kurtki, co było bardzo dziwne, bo w naszej rodzinie przestrzegaliśmy pewnych zasad. Byliśmy bardzo rodzinni, tradycyjni, zawsze jedliśmy razem posiłki za stołem przykrytym obrusem, co niedziela chodziliśmy do kościoła. Ot, zwykła, nudna, polska rodzina.
– Nie rozbierzesz się? – spytałam. – Zdejmij kurtkę, herbatki ci zaparzę, ciasto mam…
– Jakbym słyszał matkę! – zaśmiał się Henio i miałam wrażenie, że na jego twarzy pojawił się dziwny grymas.
Może to był nerwowy tik, nie wiem. Jednak posłusznie wstał i po chwili wrócił z przedpokoju już bez kurtki. Postawiłam przed nim fikuśny kubek z herbatą.
– Najpierw nie mogę się z tobą spotkać miesiącami, bo jesteś zajęty, bo podróżujesz, a tu nagle taka panika. Co się dzieje? Mów – poprosiłam, podsuwając mu talerz z ciastem.
– To długa historia – westchnął. – Sprawa jest poważna. Nie wiem, co z tym zrobisz, ale ja nie będę kłamał. Mnie okłamywano całe życie, więc chcę ci powiedzieć prawdę. Otóż, jak tylko dostałem od ciebie te stare rodzinne papiery, zacząłem je przeglądać. Moja siostra strzegła ich jak źrenicy oka, więc myślałem, że robi z nich jakiś rodzinny album, a tu wszystkie razem, część lekko wilgotna. Ale to drobiazg.
– No i co tam odkryłeś? – dopytywałam.
– Zacząłem je układać i dość szybko doszedłem do wniosku, że coś jest nie tak. Wiesz dobrze, że rodzice moi i babci Bronki podczas wojny walczyli w partyzantce, potem działali w różnych miastach głęboko zakonspirowani. Groziło im wielkie niebezpieczeństwo, więc zmieniali dokumenty, a moją siostrę, nie chcąc się z nią tułać po tajnych lokalach, oddali do internatu przy jednym z klasztorów. To z okupacji pochodzi to śliczne komunijne zdjęcie Bronki w wianku z margerytek.
– No tak, pamiętam – przyznałam, nadal głowiąc się nad tym, co takiego mógł odkryć wujek Henio.
– Po wojnie rodzice stwierdzili, że nie chcą zaszczytów, dodatków kombatanckich, i nigdy się z wojenną kartą nie obnosili – podjął opowieść. – Zresztą ojciec szybko umarł. Jak mi opowiadała matka, ich dom na Ukrainie przestał istnieć już na początku wojny, nie mieli nic, nie mieli do czego wracać (nawet nie mogli), a rozpamiętywanie dawnych dobrych czasów nie pomagało żyć tu i teraz. Tak więc wspomnień sprzed wojny w domu nie było.
– Żadnych?
– Żadnych – przyznał wujek. – Ja też matki nie wypytywałem. Miałem swoje sprawy, jak to młody chłopak: najpierw sport i kopanie z kolegami piłki, potem fascynacja techniką, cybernetyką i tak dalej, aż do doktoratu. Bronka, sporo ode mnie starsza, wcześniej rzuciła się w wir nauki, uczyła się po nocach, skończyła – jak wiesz – medycynę, wyjechała z Warszawy i rozpoczęła praktykę tam, gdzie miała nakaz pracy.
– W Radomiu? – wtrąciłam, ale Henio mnie nie słyszał, zatopiony we własnych wspomnieniach.
Najpierw pomógł mu kolega, potem Google
– Rzadziej się spotykaliśmy, jeszcze rzadziej rozmawialiśmy o przeszłości – mówił. – Pamiętam tylko, że jak umarła mama, to Bronka bardzo płakała. Coś mówiła, że ja nie wiem, jaka to była szlachetna kobieta. Próbowałem dopytywać, co ma na myśli, ale nie chciała niczego wyjaśnić. Teraz, kiedy jestem najstarszy w rodzinie, postanowiłem zająć się naszą historią, zajrzeć do archiwów, dowiedzieć się, jak rodzice działali podczas okupacji, może zrobić drzewo genealogiczne dla dzieci i wnuków, bo jak ja nie zrobię, to już nikt się za to nie weźmie…
– To prawda… – pokiwałam głową w zamyśleniu.
– Zacząłem od przeglądania dokumentów. Porozkładałem te dotyczące mamy, taty i Bronki, i nagle zdałem sobie sprawę, że nic się nie zgadza. Na każdym dokumencie jest inna data urodzenia, inny rok. Co więcej, pojawiają się rozmaite nazwiska. Zadzwoniłem do przyjaciela, który jest historykiem.
Henio na chwilę przerwał, napił się herbaty, i mówił dalej:
– Olek wyjaśnił, że podczas okupacji ludzie często zmieniali tożsamość, kupowali cudze prawdziwe dokumenty lub fabrykowali fałszywe. To mnie chwilowo uspokoiło, ale im dalej, tym było gorzej: również powojenne dokumenty zawierały dziwnie pomieszane dane! Mama była z Kołomyi, a w papierach raz miała Wilno, raz Wiedeń, i na dokładkę ciągle inne daty urodzenia. Byłem zdezorientowany, tym bardziej że nie zgadzały się też dane mojej siostry. Jako dziewczynka występowała pod innym imieniem i nazwiskiem niż jako uczennica u sióstr zakonnych, dopiero maturę miała na imię i nazwisko, które było dla mnie tak oczywiste.
Wujek znów poprosił o konsultację swojego przyjaciela. „Trochę tego dużo” – przyznał ten i zasugerował, że może ktoś w rodzinie miał pochodzenie żydowskie, i cała rodzina ukrywała właśnie ten fakt.
– Tak powiedział?! – zdziwiłam się.
– No tak. Ukrywający się podczas okupacji bardzo często pozostawali przy wojennych, polskich nazwiskach. To im dawało poczucie bezpieczeństwa… Miałem przeczucie, że podróż do przeszłości naszej rodziny nie będzie ani łatwa, ani miła, ale nie chciałem w to wciągać nikogo z rodziny: ani ciebie, Maju, ani moich dzieci – podkreślił Henryk. – Postanowiłem wziąć wszystko, jak to mówicie, „na klatę”. Wypisałem na kartce wszystkie nazwiska i imiona, jakimi posługiwał się mój ojciec, i wpisywałem je po kolei w internet. Może to niezbyt mądre, ale byłem zdesperowany i bezradny. I nagle na świecącym ekranie zobaczyłem, że otwiera się przede mną strona z jakimś drzewem genealogicznym, na którego gałęzi widnieją dane osobowe mojego ojca, data urodzenia i imię mojej matki, ale zupełnie inne od tego, którego używała: nie było go w żadnych papierach przechowywanych w domu. Nie zgadzała się też jej data urodzenia! Wydrukowałem sobie to dziwne drzewko i postanowiłem odszukać kogoś z żyjących członków tej rodziny. Czy już wspomniałem, że to była izraelska rodzina?
– Nie… – pokręciłam głową.
– No więc tak, izraelska. Dzięki internetowej wyszukiwarce odnalazłem nazwiska domniemanych krewnych i wysłałem do nich pytanie: „Czy jesteśmy rodziną?”. Nie czekałem długo na odpowiedź. Po kilku dniach napisał do mnie osiemdziesięcioletni kuzyn.
Henio zacytował z pamięci list kuzyna, napisany zresztą w języku polskim: „Witaj, Heniu, widziałem cię ostatni raz jako łysego oseska, a teraz w internecie widzę cię jako łysego dziadka. Tyle czasu upłynęło!”.
– Od razu napisałem mu, z czym mam problem, a on – niezmiernie zdziwiony – spokojnie odpowiedział, że te zawirowania są związane z tym, że moi rodzice byli Żydami jak reszta rodziny, a moja matka drugą żoną ojca. Ponieważ jednak ślubu nigdy nie wzięli, to w drzewie genealogicznym figuruje jego pierwsza żona, ta, z którą wziął ślub religijny przed wojną. Rozstał się jednak z nią szybko i związał z moją matką, urodziła się Bronka, ale rodzice nigdy nie sformalizowali swego związku. Na dodatek to nie moja matka mnie wychowała, tylko jej siostra. To mnie zupełnie wbiło w ziemię. Jak to: kobieta, która mnie tak kochała i którą ja tak kochałem, nie była moją matką, tylko macochą?!
Słuchałam opowieści Henia z coraz większym przerażeniem. Dowiedziałam się, że prawdziwa matka babci Bronki i Henia miała na imię Ryfka, i że po wojnie była w bardzo kiepskim stanie. Nie wytrzymała trudów ciąży ani porodu. Zmarła zaraz po urodzeniu syna… Co za historia!
Bardzo spodobało mu się w tym kraju
Wszystkie te informacje były dla Henia tak bulwersujące, że zaprzestał na kilka tygodni dociekań genealogicznych. W ogóle nie włączał komputera. Tym bardziej się zdziwił, gdy po jakimś czasie zajrzał do skrzynki mailowej. Czekało tam na niego zaproszenie do Izraela, do kuzyna, który mieszkał na skraju pustyni Negew, niedaleko miasta Beer Szewa. „Przyjedź, to pogadamy” – kusił kuzyn, a Henio nie wahał się długo.
Kupił bilet lotniczy do Tel Awiwu i poleciał. Kuzyn i jego żona, z zawodu rzeźbiarka, okazali się niezwykle mili.
– Z kuzynem Szymonem gadałem godzinami – mówił Henio. – Nie mógł uwierzyć, że nikt z rodziny mi nie opowiedział, kim jesteśmy, jakie były nasze losy podczas wojny. „Trzeba znać swoją tożsamość, wiedzieć, skąd przychodzimy” – stwierdził. Spacery, wycieczki, rozmowy z Szymonem sprawiły, że zacząłem odzyskiwać równowagę. Zrozumiałem, że rodzice tułali się, uciekając przed zdemaskowaniem. Gdyby wyszło na jaw, że są Żydami, musiałoby się to dla nich zakończyć śmiercią. Zrozumiałem, że moja siostra jako Żydówka była w sierocińcu ukrywana, że partyzantka rodziców była też na poły wymuszona ukrywaniem się, a ponieważ nie chcieli zdradzać swojej tożsamości, to nie wyrobili sobie papierów kombatanckich. Przeszłość jakby mniej mnie bolała, zacząłem też doceniać uroki Izraela. Dolina Beer Szewa – to istny raj, który dzieli tylko 40 kilometrów od plaż Morza Śródziemnego, wiedziałaś o tym? Pustynia Negew to jedno z najbardziej niezwykłych miejsc, jakie w życiu widziałem. Czułem się tam świetnie. Jedyne, co mnie ograniczało, to brak znajomości języka.
W tym miejscu brat mojej babki przerwał zachwyty nad Izraelem i zamyślił się. Ja zaś siedziałam otumaniona, bo nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić z taką masą nowych informacji, tak niepasujących do obrazu rodziny, jaki miałam.
– Więc twoja ostatnia podróż to była do Izraela – powiedziałam, niezbyt zręcznie, tylko po to, żeby przerwać milczenie.
– Tak. Przekażę ci kopie dokumentów rodzinnych, notatki i… pakuję się – oświadczył mi Henio.
– Jak to? – początkowo nie zrozumiałam, co on mówi.
– Wyjeżdżam do Izraela. Zapisałem się na uniwersytecie na kurs hebrajskiego. Jako Żydowi sfinansuje mi to tamtejszy rząd.
– Jak to, jako Żydowi? – rzuciłam i nagle poczułam wzrastający gniew i bunt. – Jak to? Byłeś całe życie Polakiem, a tak w jednej chwili stałeś się Żydem?! A co z religią? Nasza rodzina jest bardzo wierząca. Czy to też cię nie obchodzi?
Spojrzał na mnie.
– Głupoty gadasz, Majka. Byłem katolikiem i jestem, chociaż teraz wiem, kiedy i w jakich okolicznościach moja rodzina zwróciła się do Kościoła. Jestem Polakiem i nie kwestionuj tego, bo się pogniewam, ale jestem też Żydem po rodzicach. Nie wyprę się pochodzenia. To, co ty postanowisz, to twoja sprawa. W świetle prawa też jesteś Żydówką.
Będę się tym martwic później…
Henio nie chciał przenocować, po tej rozmowie zabrał się i pojechał. Tymczasem ja zostałam z gonitwą myśli. Kim jestem? Kim byłam? Czy moja mama o tym wszystkim wiedziała, czy też babcia przemilczała przed nią całe swoje życie? Dlaczego nikt mi nigdy nic nie powiedział?! Czułam się jakoś dziwnie, jakbym została oszukana. Nie widziałam powodu, żeby rzucać wszystko i zaczynać nowe życie. Dla Henia to może trochę ostatnia przygoda życia: emeryt na wakacjach. A ja?
Włożyłam płaszcz i poszłam na ostatnią mszę do parafialnego kościoła. Potem zapukałam do zakrystii. Chciałam porozmawiać z ojcem Mikołajem, który jest naszym proboszczem. Od lat mamy bardzo dobry kontakt. Sama nie wiem, kiedy mu wszystko opowiedziałam…
– Niesamowita historia – pokręcił głową. – Jak z filmu. Ale rozumiem, że spadł na ciebie duży ciężar… Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Twój stosunek do korzeni rodzinnych wykształci się i znając cię, wiem, że to zdołasz unieść. Pamiętaj, że Ziemię Świętą można odwiedzić w ramach pielgrzymki parafialnej. Przemyśl to.
Zamówiłam jeszcze mszę za zmarłych z mojej rodziny i podniesiona na duchu ruszyłam do domu. Jeszcze zanim przeszłam jego próg, poczułam z ulgą, że mam pewność: wszystkie te wstrząsające informacje nie zburzyły mojego świata. Nieco nim zatrzęsły, ale fundamenty pozostały na swoim miejscu. I dopiero przed snem przemknęła mi niepokojąca myśl: „A jak będę mieć kiedyś dzieci, to mam im o wszystkim powiedzieć czy nie?”. A po chwili: „E tam, pomartwię się tym, jak już je będę miała”.
Czytaj także:
„Udawałam przyjaciółkę Moniki, by po cichu kopać pod nią dołki. Pogrążyłam ją, a po latach spotkałyśmy się w pracy”
„Zamiast nad morzem, urlop spędziłam w szpitalu. To właśnie tam po raz pierwszy od śmierci męża moje serce zabiło mocniej”
„Zakochałem się w kobiecie, której udzielałem rozwodu. Gdy zaprosiłem ją na kawę, myślała, że jest >>w ukrytej kamerze<<”