Tegoroczne wakacje miałam spędzić w Kołobrzegu z przyjaciółką. Często wyjeżdżałyśmy razem. Obie z Danką mamy podobne charaktery i nie lubimy leżenia plackiem na plaży. Zarezerwowałyśmy hotel niedaleko amfiteatru i z utęsknieniem czekałyśmy na urlop.
Dość wcześnie straciłam męża i moje życie wówczas zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Poświęciłam się jedynej córce, która teraz jest już dorosła i ma swoją rodzinę. Niestety, mieszka ponad trzysta kilometrów ode mnie i na co dzień się nie widujemy. Zawsze jednak spędza u mnie część urlopu i wtedy nadrabiamy całoroczne zaległości.
Mam 56 lat, jak dotąd cieszyłam się dobrym zdrowiem. Kiedyś jednak pewnie przychodzi kryzys. Jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie…
Leżałam przykuta do łóżka
Trzy dni przed wyjazdem obudziłam się z silnymi bólami w dole brzucha. To był dziwny ból, jak przy okresie, którego już zresztą nie miałam. Pomyślałam, że coś podłapałam na basenie. Zażyłam tabletkę przeciwbólową i pojechałam do pracy. Danka od razu zauważyła, że coś ze mną nie tak.
– Źle się czujesz? – zapytała.
Tak źle nie czułam się dawno. Zwykły paracetamol nie działał, ktoś zaoferował mi ketonal.
– To pewnie jajniki – westchnęłam. – Jutro pójdę do lekarza. Nie chcę rozłożyć się na wyjazd.
Tymczasem ból tak się nasilił, że wieczorem wylądowałam na pogotowiu, czyli Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Miałam temperaturę i tak silne bóle, że niemal chodziłam po ścianach. Nawet nie odważyłam się jechać samochodem. Poprosiłam zaprzyjaźnioną sąsiadkę, żeby mnie zawiozła, bo Danka mieszkała dość daleko.
Ginekolog wykluczył przypadłości kobiece. Natomiast chirurg, którego poproszono o konsultację, stwierdził, że to zapalenie uchyłków. Nie wiedziałam, że mam jakieś uchyłki! Danka przywiozła mi piżamę, szczoteczkę i ręcznik. Wciąż liczyłam na to, że wypuszczą mnie przed urlopem.
Zaaplikowano mi kroplówki z antybiotykiem i środkiem przeciwbólowym oraz ścisłą dietę. Gdy dostawałam kroplówki, ból mijał, po czym wracał. Do tego przyplątały się wymioty.
– Oj, szybko pani od nas nie wyjdzie – powiedziała lekarka.
I tak oto Danka pojechała do Kołobrzegu beze mnie. Udało jej się namówić siostrę i dzięki temu moje miejsce się nie zmarnowało. Choć najpierw w ogóle nie chciała słyszeć o wyjeździe beze mnie:
– A kto cię będzie doglądał?!
W końcu ją jednak przekonałam, zwłaszcza że natychmiast przyjechała moja córka, której udało się zmienić termin urlopu. Moje złe samopoczucie jeszcze bardziej pogarszał fakt, że zamiast spacerować po plaży, wdychać jod, słuchać koncertów – leżałam przykuta do szpitalnego łóżka. Nie taki wypoczynek planowałam sobie po wyczerpującym roku pracy…
Stanął w drzwiach z kwiatami
Przedostatniego dnia mojego pobytu na oddziale poznałam mężczyznę po operacji wyrostka. Ruszał się już całkiem dobrze. Pewnie nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby nie przypadek. Dwie sale, damska i męska, miały wspólną łazienkę. Korzystając z toalety, należało więc zamknąć zamek w drzwiach sąsiedniej sali, o czym zapomniałam.
Stałam przy umywalce, kiedy niespodziewanie ktoś wszedł. Był to właśnie ten mężczyzna (o wyrostku dowiedziałam się później). Oczywiście natychmiast przeprosił i się wycofał, a potem jeszcze raz zajrzał do mojej sali.
– Mam nadzieję, że się pani nie gniewa – uśmiechnął się.
Nie gniewałam się. W końcu to ja zapomniałam zamknąć drzwi. Byłam już w lepszej formie, żyłam obietnicą wyjścia.
Jakież było moje zdziwienie, gdy po pewnym czasie ten człowiek zajrzał znowu i zapytał, czy może przyjść wieczorem na mecz. W jego sali zepsuł się telewizor, a podobno nie mógł żyć bez mundialu. Musiał zauważyć, że jestem w sali sama, pacjentka z sąsiedniego łóżka poszła na przepustkę do domu.
– Jasne – powiedziałam, choć nigdy nie byłam kibicką piłki nożnej i pewnie zamiast meczu oglądałabym jakiś film – ale nie miałam serca mu odmówić…
Był to chyba pierwszy mecz w moim życiu obejrzany ze zrozumieniem – Andrzej, mój gość, czuł się w obowiązku wszystko mi po kolei tłumaczyć. Następnego dnia pożegnaliśmy się jak bardzo dobrzy znajomi, mimo że tylko trochę pogadaliśmy o sobie w przerwie meczu. Nawet Kasia zwróciła na niego uwagę, gdy po mnie przyjechała.
Absolutnie nie przypuszczałam, że nasza znajomość będzie miała ciąg dalszy.
– Mamo, masz gościa – obwieściła córka, gdy po kilku dniach zadzwonił dzwonek do drzwi.
Spodziewałam się raczej Danki, która akurat wróciła znad morza, lecz w progu stał Andrzej z bukietem kwiatów i identycznie zażenowaną miną, jak wtedy w szpitalnej łazience. Zapytał, czy obejrzymy razem finałowy mecz.
– Przyniósłbym dobre wino, ale nie wiedziałem, czy nie jest pani na diecie po tych uchyłkach.
Stwierdził, że jeszcze nigdy z żadną kobietą tak dobrze nie oglądało mu się meczu. Trochę miał wyrzuty, że podstępem zdobył mój adres u pani w ruchu chorych, do czego się od razu przyznał. A ja uznałam, że to całkiem dobry pomysł. I że nie mam nic przeciwko oglądaniu z moim gościem kolejnych meczów.
Oboje jesteśmy bez zobowiązań, Andrzej rozwiódł się wiele lat temu. Nie przypuszczałam, że po śmierci męża jeszcze kiedykolwiek zainteresuje mnie jakiś mężczyzna… A jednak!
Czytaj także:
„Mój ojciec miał dosyć nudnego, smutnego życia emeryta. Dla dreszczyku emocji… napadł na bank!”
„Dla dobra związku byłem gotów na małe poświęcenie. Opłaciło się. Teraz Marta z wdzięczności traktuje mnie jak księcia”
„Mama była typową Zosią Samosią. Po wypadku jej życie zamieniło się w piekło. Musiała mnie prosić nawet o pójście do toalety”