Wujek mojego Przemka, przygarbiony, w okularach z grubymi szkłami i przylizanymi rzadkimi włosami, przypominał przedwojennego buchaltera. Nigdy nie udało mu się podbić żadnego kobiecego serca, w każdym razie nie na tyle, by któraś z adorowanych kobiet zdecydowała się dzielić z nim życie. Pozostał kawalerem do emerytury, a że mieszkał w dużym domu odziedziczonym po rodzicach, zaproponował, byśmy się do niego wprowadzili.
– Tylko zyskam na waszej obecności, czasami czuję się taki samotny – powiedział, gdy się spotkaliśmy na jubileuszu teściów. – Po co macie się błąkać na obczyźnie, skoro ja chałupy do grobu nie wezmę, a ojciec Przemka też ma prawa do części spadku.
Mąż był zachwycony propozycją. Odkąd urodziła nam się Haneczka, bezustannie kalkulował, jak zdobyć własny kąt, a tu proszę, gwiazdka z nieba.
– Powinniśmy byli od początku trzymać się blisko rodziny – powtarzał. – Takie szczęście! Będziemy mieć własne mieszkanie na piętrze, a w perspektywie cały dom!
Zgodziłam się, bo mojemu mężowi bardzo zależało
Miałam złe przeczucia, ale pocieszałam się, że powodem jest słaba znajomość rodziny ze strony męża. Po ślubie wyjechaliśmy z Polski i jakoś nigdy nie było okazji nawiązać bliższych kontaktów. Na Wyspach Brytyjskich nam się nie przelewało, ale mieliśmy stabilną sytuację finansową i jeśli chodzi o mnie, to wystarczało, by układać dalsze życie właśnie tam. Niestety, rodzice Przemka słabo znosili rozłąkę z jedynakiem, a już po przyjściu na świat wnuczki, non stop namawiali go do powrotu. Do tej pory broniłam się argumentem, że będziemy musieli znów zaczynać od zera, ale kiedy wujek Wiesiek zaoferował dom, straciłam przewagę. Ufałam Przemkowi, a według niego dom po dziadkach był rewelacyjny.
– Duży, piękny, do tego ogród – zachwalał. – Mnóstwo miejsca, gdzie będą mogły się bawić bezpiecznie nasze dzieci. Może uda nam się nawet wyhodować jakieś marchewki czy coś… Wiesz, bez chemii i całego tego syfu. Samo zdrowie!
Jakoś nie widziałam się w roli ogrodniczki, ale jeśli mąż chciałby się tym zająć, to czemu nie? Fajnie byłoby mieć swoje warzywa. Przeliczyliśmy więc oszczędności, spieniężyliśmy, co się dało i wróciliśmy do Polski. Dom był niebrzydki, choć z daleka prezentował się lepiej niż w środku. Nowe okna wpuszczały sporo światła do zapuszczonych pomieszczeń. Jak Przemkowi mogło przyjść do głowy, że da się tam zamieszkać z marszu, w dodatku z małym dzieckiem?
– Nikt tu nie mieszkał od lat – niefrasobliwie stwierdził wujek, oprowadzając nas po piętrze.
Farba odchodziła od ścian, drzwi ledwo trzymały się futryn, a podłogi… szkoda gadać
Spojrzałam na Przemka, ten tylko wzruszył ramionami.
– Spoko – powiedział wesołym tonem. – Na to właśnie oszczędzaliśmy, nie? Przynajmniej urządzimy wszystko po swojemu.
Nie miałam nic przeciwko inwestycji, ale sprawy własności były dla mnie niejasne. Niby całe piętro miało być nasze, ale dni mijały, a wujek jakoś nie kwapił się do sfinalizowania formalności u notariusza.
– Ustne deklaracje to za mało, by ładować kasę w remont – zdecydowałam się poważnie porozmawiać z mężem. – Powiedz o tym wujkowi i załatwmy tę sprawę, jak należy.
– No co ty! – Przemek był autentycznie zbulwersowany. – Wujek by się obraził! To tak, jakbyś zakładała, że chce cię oszukać! W naszej rodzinie unika się chodzenia po sądach, adwokatach i innych notariuszach. Ufamy sobie, Sylwia, rozumiesz? Zresztą nie masz podstaw, żeby podejrzewać wujka o złą wolę, przecież bez problemu zameldował nas w swoim domu.
Jak to, w „swoim” domu? Przecież część podobno miała należeć do nas!
– To jest normalna praktyka, Przemek – upierałam się. – Nikt nie musi się czuć głupio, tak się po prostu robi. Zrozum, bylibyśmy spokojniejsi, wiedząc, że pracujemy na swoim!
– Ależ ja jestem spokojny – usłyszałam. – I ty także możesz być.
Byliśmy ze sobą od pięciu lat, myślałam, że znamy się jak łyse konie, i nagle poczułam, że jestem z zupełnie z innej bajki. Choć bardzo się starałam, nie byłam w stanie przyjąć koncepcji o szlachetnej rodzinie, w której wszystko załatwia się „na gębę”. Tylko czy ja wiem, czym w istocie jest rodzina? Wszelkie wiadomości na ten temat przez długie lata czerpałam z seriali telewizyjnych, bo wychowywała mnie państwowa placówka opiekuńcza… Niemniej, choć rozum podpowiadał mi brak kwalifikacji do oceniania postawy wujka, intuicja krzyczała gromkim głosem, by nie wchodzić z nim w kosztowne spółki. Nie mogłam pojąć, dlaczego nie można wymagać prawnego usankcjonowania naszej sytuacji, i w końcu delikatnie spytałam o tę kwestię teściową.
– Wiesiek tyle dla was zrobił – powiedziała, teatralnym gestem wycierając oczy chusteczką. – Zrezygnował ze swojej wygody, przygarnął pod dach… Skąd w tobie, dziewczyno, taka niewdzięczność? Nie widzisz, że gdyby nie on, wciąż błąkałabyś się na obczyźnie, wlokąc za sobą mojego syna i wnusię? Chłop do was wyciąga serce na dłoni, a ty wołasz „jeszcze”!
– Nic nie wołam – zdenerwowałam się, bo nie cierpię, gdy ktoś wpędza mnie w poczucie winy. – Po prostu chciałabym mieć pewność, że nikomu się nie odwidzi ta nasza umowa po roku czy dwóch.
– Mój Boże, czym sobie zasłużyliśmy na taki brak zaufania?! – zawołała teściowa. – Uważasz nas za złodziei? Dlaczego? Co pozwala ci obrażać takimi podejrzeniami rodzinę, która traktuje cię jak córkę?
– Ludzie! Przecież po coś są ci notariusze, przepisy i normy, prawda? Sugeruje mama, że tylko złodzieje podpisują umowy czy co?
– Nie obchodzi mnie to – powiedziała z dumą. – U nas w rodzinie słowo droższe pieniędzy. I nie chcę więcej o tym rozmawiać – zawinęła się, wzięła torebkę i wyszła.
Wygląda więc na to, że seriale a życie to dwie różne sprawy, natomiast ja, zamiast jątrzyć, powinnam patrzeć i uczyć się. Naprawdę?
Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy