Kiedyś uwielbiałam spędzać wakacje u dziadków. Mały, biały domek, przed nim ogród, za nim sad, a za płotem podwórko sąsiadów ze stodołą, na której założyły gniazdo bociany – po prostu sielanka! Razem z Ewą, moją kuzynką, znikałyśmy na całe dnie, wracając tylko na obiad, bo babcia robiła placki ziemniaczane albo pierogi z jagodami i dawała nam do nich kwaśne mleko. Ale po śmierci najpierw dziadka, a potem babci, dom stał pusty przez dwadzieścia lat. A potem mamy – moja i Ewy – zdecydowały się go sprzedać. Wtedy wyszła jednak sprawa wujka, ich najstarszego brata, który po wojnie wyjechał z Polski Ludowej i więcej nie dał znaku życia. Wujek, jako starszy brat bliźniaczek, też był spadkobiercą, i do sprzedaży domu potrzebna była jego zgoda.
– Może znajdziemy go przez policję? – zasugerowałam.
Chociaż, kto wie?
Wujka Adama nigdy nie poznałam. Prawdę powiedziawszy, mama i jej siostra bliźniaczka, też go nie pamiętały. Urodziły się, kiedy ich brat miał już dwadzieścia lat. Babcia z dziadkiem nie sądzili, że kiedykolwiek będą mieć więcej dzieci, bo latami im się to nie udawało, a jednak tak się stało, że urodziły im się dwie córki kiedy mieli po czterdzieści parę lat. Najstarszy, a do tamtej pory jedyny syn, ponoć był ogromnie zbuntowany przeciwko faktowi, że będzie miał rodzeństwo i nie zostanie jedynym dziedzicem na gospodarce.
– Wiem tyle, że pobił się z ojcem – wspominała mama, kiedy wypytywałam ją o tajemniczego krewnego.
Rodzice mało o nim mówili, w domu nie było jego zdjęć. Ponoć był krewki, a to w dzisiejszym języku oznacza, że pewnie agresywny. W każdym razie pewnego dnia rodzice wrócili po niedzielnej mszy do domu, wtedy ze mną i ciocią Aliną na rękach, a Adama już nie było. Niestety, zniknęły też wszystkie pieniądze, biżuteria mamy i to, co było cennego w domu. W sumie to nie dziwię się, że nigdy więcej się nie odezwał. Odszedł bez pożegnania i jeszcze ich okradł…
Byłam ciekawa, co się potem działo z moim wujkiem. Zakładałam, że już nie żył, musiałby mieć dziewięćdziesiąt dwa lata. Chociaż, kto wie? Może był jednym z tych energicznych staruszków, którzy przeżywają wszystkich i do końca pozostają w świetnej formie? Niemrawe poszukiwania przez policję i kancelarię prawną oczywiście nie dały żadnych rezultatów i postanowienie naszych mam, żeby dom sprzedać, spełzło na niczym.
– No to wygląda na to, że trzeba go odremontować i zrobić z niego wakacyjny dom – stwierdziłam, a Ewa pokiwała głową.
Nasze mamy były już po siedemdziesiątce i nie miały ochoty się tym zajmować, a moje i jej rodzeństwo nie było zainteresowane zdziczałym sadem i zarośniętym chwastami ogrodem, w którym rozsypywał się niemający żadnej wartości budyneczek. To my miałyśmy stamtąd najpiękniejsze wspomnienia i zależało nam na tym, by ten kawałek ziemi jeszcze ucieszył czyjeś oko.
To było jakieś lokalne tabu
Umówiłyśmy się w domku dziadków na połowę lipca. Było gorąco, pachniały lipy, śpiewały ptaki. Gdyby nie to, że nocowałyśmy w namiocie i myłyśmy się w wodzie ze studni za domem, byłoby zupełnie jak w dzieciństwie. Ale dom nie nadawał się do nocowania. Czuć w nim było pleśń, wszystko pokrywały kożuchy kurzu, kanalizacja nie działała, nie było prądu. Namiot był dużo lepszym rozwiązaniem, a woda w studni wyciągana wiadrem nadawała się do mycia, chociaż pić już się jej nie odważyłyśmy.
– Jak myślisz, co robił przez całe życie Adam? – Ewa nie nazywała go wujkiem, bo jako takiego go przecież nie znałyśmy. – Miał dwadzieścia jeden lat, kiedy stąd uciekł. Podobno pobił się z dziadkiem… Kurczę, Adrian ma w tym roku osiemnastkę, niewiele mniej. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby nas zostawił bez słowa i jeszcze okradł…
Miała na myśli swojego syna, ja pomyślałam o dwóch nastoletnich córkach. Mi też nie mieściło się w głowie, że dziadkowie nigdy nie szukali Adama, że tak łatwo przyszło im usunąć jego dwadzieścia jeden lat życia z ich domu i przestrzeni. Zachowało się raptem kilka zdjęć, ale babcia trzymała je głęboko na dnie szafy i pokazała córkom dopiero, kiedy były dorosłe.
– Wiesz, mama mówiła, że one długo nie miały pojęcia, że w ogóle miały jakiegoś brata. Ludzie też omijali ten temat. To było jakieś lokalne tabu.
Kiedy o tym rozmawiałyśmy, przed namiotem w sadzie, nagle zerwał się wiatr i drzewa jabłoni nad nami zaczęły niepokojąco trzeszczeć, jakby któreś zamierzało się zawalić. Chwilę później z wysoka spadł gruby konar, cudem omijając wyciągnięte nogi Ewy.
– Cholera! – zaklęła, zrywając się. – Skąd to się tu wzięło?? Toż to kompletnie martwa gałąź! Co ona robiła tyle czasu na drzewie?
Wzdrygnęłam się na słowo „martwa”. Dookoła było cicho i ciemno, na pół zrujnowany dom dziadków majaczył w świetle księżyca, sad szumiał, ale jakoś inaczej niż zapamiętałam to z dzieciństwa. Wtedy to był znajomy, kojący szum, a teraz nagle wydał mi się niepokojący.
Pewnie i z nim tak było
Rano jednak wszystko wyglądało normalnie. Oględziny terenu ze znajomym budowlańcem wykazały, że domu nie trzeba wyburzać, bo fundamenty były nienaruszone, ściany mocne, jedynie dach wymagał zerwania i położenia nowego, a wnętrze kapitalnego remontu.
– Ale sad i ogród to inna historia – mruknął. – Te kilka drzew na pewno jest do wycięcia. Za rok, dwa będą zupełnie suche i zaczną zagrażać mieszkańcom. Radziłbym to zrobić od razu i usunąć korzenie, bo potem szkoda rujnować otoczenie wokół wyremontowanego domu.
Zgodziłyśmy się z nim i razem z firmą budowlaną zamówiłyśmy też ludzi od usuwania spróchniałych drzew. Obie ekipy przyjechały równocześnie, a my urządziłyśmy sobie kwaterę polową u jednej z sąsiadek mieszkającej przez miedzę, która wynajęła nam pokój.
– Ja was pamiętam, jak byłyście takimi nastolatkami – wspominała z uśmiechem. – Obie w warkoczach, jak wasze mamy w tym samym wieku. Wiecie, że ja z nimi do szkoły chodziłam, tylko trzy klasy niżej? A moja mama to nawet była zaręczona z ich bratem, tym Adamem, co potem tak nagle zniknął.
– Że co?! – obie aż krzyknęłyśmy.
– No, moja mama, świętej pamięci… – sąsiadka zrobiła szybki znak krzyża – spotykała się z nim, tak mi mówiła. Zaręczyli się pod studnią, tam u was. Ale potem, tak zupełnie nagle, zniknął ten jej ukochany. Tatę mama poznała dopiero kilka lat później, z tego co wiem, to bardzo przeżywała zniknięcie narzeczonego. A on, mówią, w Ameryce się urządził. Wtedy wiele osób emigrowało na dziko, potem zmieniali tożsamość, do Polski Ludowej bali się wracać, bo tu szykanowani by byli. Pewnie i z nim tak było.
Następnego dnia siedziałyśmy od rana w naszym sadzie. Sąsiadka dała nam kawę w termosie i ciasto w pudełku, dzień był gorący, czułyśmy się jak na pikniku. Rozmawiałyśmy o wujku.
– Nie dziwi cię, że on tak nagle zniknął, zostawił ukochaną, z którą miał się ożenić, rodziców, całe swoje życie? I do nikogo się potem nie odezwał? O co musiało pójść w tej bójce z dziadkiem, że to było tak poważne?
Wzruszyłam ramionami. Dwudziestojednoletni chłopak, który liczył na spadek po rodzicach, ale ci zrobili mu dowcip i zafundowali dwie siostrzyczki – co on mógł mieć w głowie? Może bał się, że nie będzie miał z czego utrzymać żony i swoich dzieci? Może chciał wyjechać tylko na trochę, zarobić dolary, a potem wrócić po ukochaną? Toż to były lata pięćdziesiąte, wieś pewnie nawet nie była zelektryfikowana, o telefonach nie wspominając. Może pisał listy, a one zaginęły? Może ktoś je przejmował i nie przekazywał jego dziewczynie, bo uznał, że tak będzie dla niej lepiej?
– A może tam coś mu się stało? – zastanawiała się na głos Ewa. – Wystarczyłby głupi wypadek, jako nielegalny emigrant pewnie by nie dostał pomocy. Może zmarł gdzieś w tych Stanach, a tam nikt nie wiedział nawet kogo powiadomić?
Przeszyło mnie porażające wrażenie
Rozważania przerwał nam okrzyk faceta od usuwania drzew.
– Panie tu przyjdą! – wołał. – Cholera! Na coś takiego, to ja się nie pisałem!
„To” – to był… szkielet. Tak, ekipa od wyrywania korzeni drzew rozgrzebała ziemię i… wykopała długą kość.
– Najpierw myśleliśmy, że to krowę ktoś tu zakopał, to już widzieliśmy nieraz. Konie, kozy, psy też. Ale potem…
No tak. Potem ich oczom ukazała się czaszka. Ludzka. Co do tego nie było wątpliwości. Zacisnęłam powieki, bo przeszyło mnie porażające wrażenie, że wiem, na czyj nieoznaczony grób właśnie trafiliśmy. Oczywiście wezwałyśmy policję, przyjechała ekipa do wydobycia szczątków, zrobiło się zamieszanie.
Szkielet został szybko zasłonięty, ale i tak przecież nie wiedziałybyśmy, na co patrzeć. Jak rozpoznać wujka w wyszczerzonej, łysej czaszce?
– Myślisz, że to on…? – Ewa była blada i szok wyraźnie trzymał ją dłużej niż mnie. – To by się zgadzało, prawda? Nigdy nie wyjechał… Ale co się mogło stać?
Przełknęłam ślinę, bo jedynymi, którzy tak uporczywie twierdzili, że Adam wyjechał za granicę byli nasi dziadkowie. Czy to możliwe, że stało się coś bardzo, ale to bardzo złego i Adam stracił życie we własnym domu? Że rodzice ukryli jego ciało w sadzie, a potem upozorowali kradzież i nagły wyjazd?
– I co? Poszli do kościoła z dwiema malutkimi córkami, wiedząc, że właśnie w nocy zakopali syna pod jabłonią? A potem wrócili i zaczęli opowiadać, że uciekł z ich pieniędzmi i kosztownościami? Ewa, przecież to by znaczyło, że babcia i dziadek to jacyś psychopaci!
Przez kilka dni niczego nie mogłyśmy się dowiedzieć. Policja nie była specjalnie zainteresowana sprawą, bo nawet jeśli doszło do zabójstwa, to ponad siedemdziesiąt lat temu i sprawa była przedawniona. Ich zadaniem – jak powiedzieli – było jedynie ustalenie tożsamości znalezionego w sadzie mężczyzny. Gdyby to był wujek Adam, przynajmniej sprawa spadku po dziadkach by się wyprostowała – jak dość bezdusznie stwierdził policjant, z którym miałyśmy kontakt.
Oczywiście wieść o szkielecie w ogrodzie momentalnie rozniosła się po okolicy i nasza gospodyni żywo się tym zainteresowała.
– A wiecie, dziewczynki – wciąż tak nas nazywała – pojadę jutro do mojej cioci, młodszej siostry mamy. Ona znała Adama, może pamięta coś, co pomoże go zidentyfikować. Wiecie, jak na tych serialach amerykańskich.
Następnego dnia faktycznie nie było jej w domu. Miałam nadzieję, że ta siostra owej narzeczonej Adama naprawdę będzie coś pamiętać.
Co potem, to nie wie
Ale telefon zadzwonił, zanim gospodyni wróciła. To był „nasz” policjant.
– To nie pani wujek – oznajmił. – Nie trzeba robić żadnych dodatkowych badań, bo w prosektorium są zgodni. To mężczyzna około dwudziestu lat, zginął od rany postrzałowej w klatkę piersiową, ale leżał w tym ogrodzie jakieś sto lat. Znaleziono też na zwłokach strzępy munduru, a w dole grobowym fragment odznaki wojskowej. Zbadali to wszystko i mają pewność, że ciało należy do żołnierza austro-węgierskiego. Zginął zapewne podczas I wojny światowej. To wszystko, sprawa jest właściwie zamknięta.
Przez długą chwilę po rozłączeniu się siedziałyśmy w milczeniu. Żołnierz z czasów I wojny światowej? Wujek urodził się w latach trzydziestych. Cóż, jak powiedział policjant, sprawa była zamknięta, a my mogłyśmy kontynuować prace remontowe i ogrodowe. Trochę nam ulżyło, ale nadal nie dawało odpowiedzi na pytanie, co stało się z wujkiem Adamem. Tę odpowiedź nieoczekiwanie przyniosła nasza gospodyni i podzieliła się nią z nami przy śniadaniu kolejnego dnia.
– Rozmawiałam z moją ciocią i wiecie co, dziewczynki? Od razu mi powiedziała, że to nie Adam! A ja na to: a skąd ciocia to niby wie? Ona się zmieszała, ja zaczęłam drążyć, no i przyznała mi się… Wiecie co? Nie uwierzycie!
I opowiedziała nam wersję zdarzeń młodszej siostry narzeczonej Adama, ślicznej, wówczas czternastoletniej Weroniki, w której to zakochał się nasz wujek. Tak, był zaręczony z jej siostrą, ale zakochał się w czternastoletniej Weronice i – zgodnie z jej wyznaniem – „były z tego jakieś tam amory”. Co to dokładnie oznacza, wolę chyba nie wiedzieć, ale pani Weronika przyznała, że wiedziała, co się stało, kiedy nasz dziadek się o wszystkim dowiedział.
– Ojciec Adama go pobił i kazał mu się wynosić ze wsi i z domu – usłyszałyśmy. – Żeby ludzie nie pytali, co tak nagle i dlaczego bez narzeczonej, wymyślili tę historię o szybkiej ucieczce z biżuterią matki. To też tłumaczyło, dlaczego nie wspominali go ciepło.
O wszystkim wiedziała też matka Weroniki i jej siostry, wypłakującej oczy po narzeczonym, co nagle zniknął i nie dawał znaku życia.
– Naprawdę wyemigrował do Stanów. Ciocia miała z nim kontakt już jako dorosła – powiedziała nasza gospodyni. – Ożenił się tam, dzieci miał. Co potem, to nie wie, bo to było jednak sześćdziesiąt parę lat temu.
Cóż, nasza ciekawość została zaspokojona, chociaż dość boleśnie. Dowiedziałyśmy się, że dziadkowie ukrywali całe życie brudną tajemnicę. No i ten szkielet bezimiennego żołnierza w sadzie za domem… Sporo się wydarzyło przez te parę dni. Dobrze, że lato jeszcze trwa, a dom jest prawie gotowy do zamieszkania. Bo obie z Ewą bardzo potrzebujemy odpoczynku!
Czytaj także:
„Moja narzeczona ledwo uszła z życiem. Drżę o to, czy kiedykolwiek stanie na nogi. To był najgorszy urlop mojego życia”
„Nie chciałem wracać do rodzinnej wsi. Nie dość, że wspomnienia wróciły, to jeszcze okazało się, że wszyscy tam powariowali”
„Wstyd mi, że okłamaliśmy z mężem nasze córki. Od nich wymagamy świętości, a sami zachowujemy się gorzej”