„Wstyd mi, że okłamaliśmy z mężem nasze córki. Od nich wymagamy świętości, a sami zachowujemy się gorzej”

Przykro mi, że moja córka nie ma rodziny fot. Adobe Stock, Mediaphotos
„Trzeba było się przyznać do kłamstwa i przełknąć gorzką pigułę wstydu. Bo naprawdę się wstydziłam. Od małego uczę córki prawdomówności, a już szczególnie w kontaktach z nami, z rodziną. Przekonuję, że musimy mówić sobie prawdę, bo to absolutny fundament. A w takiej prostej sytuacji dałam ciała”.
/ 26.06.2023 22:30
Przykro mi, że moja córka nie ma rodziny fot. Adobe Stock, Mediaphotos

Wystarczyło przyłożyć rękę do czoła, by zorientować się, że jest naprawdę źle. Zmierzyłam jej temperaturę i nawet nie byłam zaskoczona, gdy na termometrze wyświetliło się ponad trzydzieści dziewięć stopni. Położyłam ją do łóżka i wyciągnęłam z domowej apteczki zestaw „pierwszej pomocy”.

– No, popij, popij szybciutko – podałam Ali szklankę wody, gdy skrzywiła się po połknięciu syropu przeciwgorączkowego. – Będziesz musiała przez kilka dni poleżeć, kochanie… Nie pójdziesz do przedszkola – poinformowałam córeczkę.

– A Monia? – zapytała o starszą siostrę. – Ona pójdzie do szkoły, bo jest zdrowa.

– Nie chcę być sama w domu!

Na buzi wykwitła podkówka

– Nie będziesz sama. Będziesz ze mną, a pojutrze tata wróci z delegacji. Pewnie coś ci przywiezie na pocieszenie…

– Tak? A co? – od razu się ożywiła.

A co byś chciała?

– Misia!

– Jeśli obiecam, że przyjedzie z misiem, będziesz grzecznie leżała? – zapytałam, a ona pokiwała główką i położyła się do łóżeczka zadowolona.

Nakryłam ją porządnie i zadzwoniłam do przychodni, żeby umówić nas na wizytę kolejnego dnia. Poinformowałam też szefa, że nie będzie mnie w pracy aż do poniedziałku. Na koniec przekazałam nie najlepszą nowinę mężowi, uspokajając, że wszystko mam pod kontrolą.

– Wracasz w piątek? – zapytałam.

– Tak, ale w południe. Około dwunastej.

To ja wezmę zwolnienie do końca tygodnia. Marek, jeszcze jedno. Obiecałam Ali, że przywieziesz jej pluszaka  z wyjazdu. Pamiętaj o tym, dobrze?

– Jasne! Lecę, bo już mnie wołają. Pa!

Kolejnego dnia starszą córkę posłałam do szkoły, a z Alą wybrałam się do przychodni. Lekarz szybko zdiagnozował grypę.

Nakazał leżeć

Nawadniać organizm i nie zaniedbywać sprawy. Wcale nie miałam zamiaru bagatelizować choroby, choć zatrzymać Alę w łóżku nie było łatwo. Co i rusz gorączka skakała jej powyżej trzydziestu dziewięciu stopni, a ona i tak ciągle chciała z niego wychodzić. Była blada, rozgorączkowana i słaba, a tylko kombinowała, jakby tu się dobrać do swoich ulubionych klocków albo lalek.

– Leż, dziewczyno! – kolejny raz zaciągnęłam niesfornego malucha do łóżka.

– Mamusiu, ale ja chcę się bawić! – popiskiwała słabym głosem.

– Nie wolno, kochanie. Musisz leżeć. Pamiętaj, że jak będziesz grzeczna, tata przywiezie ci fajnego misia…

Przypominałam jej o tej nagrodzie jeszcze kilka razy, więc w piątek, kiedy mąż wracał z delegacji, Ala na nic innego już nie czekała. Od rana pytała, jaki ten miś będzie, czy mały, czy duży, czy w ubranku, czy na golasa. A ja głupia nie pomyślałam, żeby mężowi przypomnieć, że koniecznie ma kupić tę przytulankę… Kiedy Marek stanął w przedpokoju, trzymając w rękach tylko torbę z laptopem i swoją skromną walizeczkę, od razu domyśliłam się, że mamy problem.

A misia dla Alusi kupiłeś? – zapytałam z resztką nadziei.

– O szlag! – walnął się dłonią w głowę.

– No nie żartuj! – jęknęłam.

– Nie przypomniałaś mi, a ja się do was strasznie spieszyłem! – odparł.

– Tata! Tata! – podekscytowana córeczka wołała go już do siebie.

Kurczę, ona się zapłacze. Całe trzy dni jej obiecywałam, że przywieziesz jej misia.

– To może ja podjadę szybko do marketu jakiegoś… – zaproponował.

– Tata, tata! – piszczała Ala, a ja kombinowałam, jak wybrnąć z sytuacji.

– Nie będziesz przecież teraz latał po sklepach! Szkoda czasu. Poczekaj tutaj, rozbieraj się, a ja coś wykombinuję.

Poszłam do pokoju Moniki

Spod jej łóżka wyciągnęłam wielkie pudło, gdzie trzymaliśmy niektóre pluszaki starszej z sióstr. Ona już dorastała i część z nich trzeba było schować, żeby zrobić w pokoju miejsce na książki i rzeczy do szkoły. Otworzyłam plastikowy pojemnik i nerwowo zaczęłam go przeszukiwać, żeby znaleźć jakiegoś porządnego misia. Musiał być mało używany, a jednocześnie dość stary, żeby żadna z dziewczyn go nie pamiętała. Nie było to łatwe zadanie, ale nie od wczoraj jestem mamą i dość szybko znalazłam idealnego kandydata. Miśka, którego wcisnęłam do rąk rozebranemu już z płaszcza i butów mężowi.

– Skąd go wytrzasnęłaś?

– No od Moniki… Nie przejmuj się, dawno o nim obie zapomniały. Żadna nie pozna! – zapewniałam.

– No co ty, Aga?

– Dajże spokój, to idealny misiek! Nie pokapuje się, zobaczysz. Będzie się cieszyć jak z nowego – przekonywałam.

– Poważnie?

– Daj go jej w końcu – niemal siłą wepchnęłam męża do pokoju córki.

Wręczył jej tego miśka dość niepewnie, ale okazało się, że miałam rację. Ala była przeszczęśliwa. Roześmiała się i chwaliła, że taki słodziutki, że taki piękny i mięciusi… Dziękowała mężowi chyba z piętnaście razy, a on robił miny, jakby go dręczyły bóle żołądkowe. Ja też miałam wyrzuty sumienia, ale nadrabiałam miną. Szybko przeszliśmy nad naszym kłamstwem do porządku dziennego. Mąż bawił się z Alą całe popołudnie, a pan miś był głównym bohaterem tych zabaw. Trzeba go było wyleczyć nakarmić, przewinąć, wyprowadzić na dwór, ubrać w porteczki zdjęte z jakiejś lali… Gdy repertuar się wyczerpał, Ala wyczerpana zasnęła, a my zjedliśmy spokojnie obiad. No, a potem wróciła Monia. Przywitała się z mężem i poszła do siebie, rozpakować plecak. W drodze do pokoju zajrzała do rozbudzonej już siostry. No i zaczęła się awantura.

Na początku nie domyśliliśmy się, o co chodzi

Usłyszeliśmy tylko krzyki Moniki i ochrypłe piski młodszej dziewczynki.

– Oddawaj! – wołała Monika.

– Ale to moje! – piszczała Ala.

Kłamczucha! Złodziejka!

– Mamo! Mamo!

Gdy weszłam do pokoju małej, Monika stała akurat nad łóżkiem i próbowała wygrzebać siostrę spod kołdry. Ala zawinęła się w nią po sam nos i chowała misia, którego nie zamierzała oddać. Wtedy zrozumiałam, że popełniłam błąd. Nieopatrznie uznałam, że skoro Alusia nie rozpoznała w pluszaku własności Moni, to starsza córka też nie będzie go pamiętała. A jeśli nawet rozpozna, to nie urządzi dzikiej awantury, ponieważ przecież coraz rzadziej bawi się misiami. Błąd! Zapomnieliśmy (a tak naprawdę to ja zapomniałam!) o tym, że mimo różnicy wieku i zainteresowań, między siostrami trwała nieustanna rywalizacja. Zna to przecież każdy rodzic, który wychowuje rodzeństwo. Walka o własność i przywileje nigdy się nie kończy.

– Dziewczyny! Cisza! – próbowałam je przekrzyczeć i uspokoić.

– Ona ukradła mojego pluszaka! I jeszcze kłamie, że to jej! – krzyczała Monika.

– Bo on jest mój! – pisnęła Ala. – Od taty dzisiaj dostałam!

– Ta, jasne! Jak zawsze! Dawaj go, złodziejko jedna! – szarpała za kołdrę.

– Monia! Dajże spokój! – prosiłam.

– Ale ona ma mojego misia! Dlaczego na mnie krzyczycie, skoro to ona mi go zwinęła? – jęknęła starsza z sióstr i obie zaczęły płakać. – Zawsze stajecie po jej stronie! – tupnęła nogą i próbowała wymaszerować z pokoju z obrażoną miną.

Musiałam ją zatrzymać i obu dziewczynkom wyjaśnić, że to ja zawiniłam. Trzeba było się przyznać do kłamstwa i przełknąć gorzką pigułę wstydu. Bo naprawdę się wstydziłam. Od małego uczę córki prawdomówności, a już szczególnie w kontaktach z nami, z rodziną. Przekonuję, że musimy mówić sobie prawdę, bo to absolutny fundament. A w takiej prostej sytuacji dałam ciała.

Mąż też miał nietęgą minę

– Dałam plamę na całego, przepraszam, dziewczyny – przyznałam.

– Ale dlaczego nas okłamałaś? Nie lepiej było iść kupić misia pod domem? – słusznie zauważyła starsza z córek.

– Wiem, wiem… Popełniłam błąd, ale nie chciałam taty fatygować. Taki był zmęczony po podróży. Myślałam…

– Że co? Że jesteśmy głupie i się nie zorientujemy?! – zdenerwowała się Monia.

– Córuś… – próbowałam jej przerwać.

– Na to wygląda!

– Naprawdę, to był moment. Chwila bez namysłu… – tłumaczyłam się.

– To cię nie usprawiedliwia. I ciebie też, tato! Jesteś tak samo winny! – pouczała, cytując nas samych.

Dostaliśmy wtedy niezłą lekcję. I może co niektórzy pomyślą, że dramatyzuję, ale musielibyście je wtedy zobaczyć. Były bardzo zawiedzione. Monika naszą postawą, a Ala tym, że miś nie jest nowy i nie należy do niej. Słowem, katastrofa. Winy odkupiliśmy w kolejny weekend, kiedy to zabraliśmy dziewczynki do sklepu z zabawkami. Każda miała wybrać sobie coś fajnego. Trochę nas to uderzyło po kieszeni, ale przecież za błędy się płaci. Mówią też, że kłamstwo ma krótkie nogi. Oj, ma! Na każdym kroku powtarza się to dzieciom, a dorosłym ciągle przypomina…

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA