„Nie chciałem wracać do rodzinnej wsi. Nie dość, że wspomnienia wróciły, to jeszcze okazało się, że wszyscy tam powariowali”

mężczyzna w żałobie fot. Adobe Stock, Rido
„Miałem nadzieję, że kiedy wygrzebię się z psychicznego dołka, uda mi się pogodzić z tym, że muszę zacząć życie od nowa. W innym mieście, wśród innych ludzi. Być może z inną kobietą. Ale po ośmiu latach wiedziałem już, że nie jest mi to pisane. Żal po Annie wciąż ugniatał mi serce i zamykał w klatce przeszłości”.
/ 27.06.2023 07:15
mężczyzna w żałobie fot. Adobe Stock, Rido

Zeszłej jesieni postanowiłem odwiedzić rodziców, których nie widziałem od ośmiu lat. Od dnia, w którym wyjechałem z miasteczka, nie patrząc za siebie. Brata widywałem jedynie, jak przyjeżdżał do mnie w odwiedziny. Z rodzicami gadałem przez telefon. Zapraszali, przekonywali, że rodzina jest najważniejsza, ale ja po prostu nie mogłem.

Widzicie, miałem kiedyś ukochaną żonę, idealną, którą los podarował mi na całe długie pięć lat. A potem uznał, że wystarczy.

Ania wracała do domu z wieczornych zajęć

Zginęła tuż przy rogatkach miasta, potrącona przez zbyt szybko jadące auto. Nie byłem w stanie nadal mieszkać w miejscu, w którym każdy człowiek i każdy kąt mi o niej przypominał. Zaraz po pogrzebie, tego samego dnia, wsiadłem w pociąg i wyjechałem. Miałem nadzieję, że kiedy wygrzebię się z psychicznego dołka, uda mi się pogodzić z tym, że muszę zacząć życie od nowa. W innym mieście, wśród innych ludzi.

Być może z inną kobietą. Ale po ośmiu latach wiedziałem już, że nie jest mi to pisane. Żal po Annie wciąż ugniatał mi serce i zamykał w klatce przeszłości. Uznałem więc, że skoro i tak cierpię, to równie dobrze mogę pocierpieć wśród najbliższych. Akurat była okazja, pięćdziesiąta rocznica ślubu moich rodziców.

Kiedy wjeżdżałem za rogatki, zauważyłem, że przez te osiem lat miasteczko nieco się zmieniło. Wreszcie naprawiono drogę biegnącą przez centrum, wyrównano chodniki. Było czysto. Nawet fontanna przed ratuszem działała. Ciekawe, kto jest burmistrzem – pomyślałem, bo tamten stary pijanica nie zajmował się takimi duperelami. Nie miał czasu między „spotkaniami zawodowymi”, czyli jedną popijawą a drugą.

Dom moich rodziców znajdował się pół kilometra dalej, niemal naprzeciwko kościoła. Do dziś pamiętam poranną wściekłość na denerwujący dźwięk dzwonu na wieży, który o szóstej rano wzywał wiernych. Kiedy dorosłem, próbowałem namówić proboszcza Jana, by nie dzwonił tak wcześnie. Użyłem też argumentu, z którego byłem bardzo dumny:

– Gdyby nie to dzwonienie tak wcześnie, może bym i został ministrantem. A tak Kościół stracił owieczkę.

Myślałem w swojej dziewiętnastoletniej naiwności, że ksiądz proboszcz odczuje ukłucie. A on – mający wówczas już niemal siedemdziesiąt lat – popatrzył znad okularów na idiotę i powiedział:

– Jeśli coś tak błahego jak dźwięk dzwonu wzywającego wiernych, by chwalili Pana, odrzuciło cię od wiary, to nie jesteś wart przestępować progu Domu Bożego. Wyjdź.

Wcześniej nie słyszałem gniewu w tonie jego głosu 

Zamknąłem więc swoją niewyparzoną gębę i wyszedłem. Ksiądz Jan generalnie był łagodnym pasterzem, jednym z tych prawdziwych, co swoją misję biorą na poważnie.

Ludzie go kochali jak drugiego ojca, i tak samo się go nie słuchali jak swoich ojców. A on im nieustannie przebaczał. Ale jak czasami wbił sobie coś do głowy, to jakby sam Bóg zapisał to na kamiennych tablicach.

Wysiadłem z auta przy rynku, bo chciałem dokupić trochę alkoholu – przywiozłem ze sobą tylko butelkę koniaku.

A zamierzałem się z bliskimi porządnie upić i dać wyraz swojej żałości.

W sklepie spożywczym „Salamandra” niedaleko ratusza zawsze była jedna ściana zastawiona alkoholami. Teraz na owej ścianie zobaczyłem słodycze. Rozejrzałem się – nigdzie alkoholu nie było. Sklep stracił koncesję?

– Mietek?

Obróciłem się. Z kantorka za ladą wyszła córka właścicielki sklepu, Kasia, z którą chodziłem do szkoły. Przywitałem się, potwierdziłem, że wpadłem do rodziców na jubileusz.

– Chciałem kupić coś mocniejszego, ale… Straciliście koncesję?

Brwi Kasi uniosły się wysoko w wyrazie zdziwienia

– Nie. Ale alkohol się już nie opłaca. Nikt nie kupuje – powiedziała to z głębokim żalem.

Na moment straciłem głos. W miasteczku, gdzie połowa mężczyzn piła na umór, a druga połowa także nie wylewała za kołnierz, sprzedaż alkoholu się nie opłaca?!

– Co się stało? – wydukałem.

Westchnęła.

– Pół roku temu zmarł ojciec Jan.

– No i?

Nie rozumiałem połączenia. Kiedy proboszcz żył, nikomu to nie przeszkadzało w piciu, mimo że on ciągle grzmiał, że to grzech. Podobno zdarzało się, że nie dawał rozgrzeszenia po spowiedzi, dopóki pijanica nie dowiódł, że potrafi nie pić miesiąc albo i trzy. Potem wszystko wracało do normy. Więc co mogła zmienić śmierć proboszcza?

Weszli klienci i Kasia nie miała czasu na rozmowy. Kupiłem więc kilogram pomarańczy i pojechałem do domu, przywitać się z rodzicami po długiej nieobecności. Kiedy przejeżdżałem obok bloku, w którym kiedyś mieszkaliśmy – ja i Ania – poczułem ściskające moją duszę rozpacz i tęsknotę.

Musiałem się napić

Byłem pewien, że ojciec i brat zabezpieczyli alkohol. Żadna nasza uroczystość rodzinna nie odbywała się na sucho. Mama, witając mnie, popłakała się. Ojciec udawał, że się nie wzruszył.

Kiedy zostawiłem walizkę w swoim dawnym pokoju i wszedłem do salonu, postawiłem na stole butelkę koniaku.

– Daj, tata, kieliszki. Na dobre przywitanie.

Ojciec zastygł w pół kroku. Dostrzegłem jego spojrzenie, którym obrzucił butelkę: pełne chciwości, pragnienia, tęsknoty.

Ręka mu drgnęła. Obrócił się ku meblościance, w której za szybkami ustawione były kryształowe kieliszki i odświętne serwisy kawowe, duma mamy. A potem ramiona mu opadły w wyrazie totalnej rezygnacji.

– Już nie piję, synu.

Przeraziłem się.

– Chory jesteś? Mów. Namawiać nie będę, ale ja muszę się napić. Daj kieliszek.

– Nie radzę – powiedział ojciec i usiadł przy stole. – Jeśli nie chcesz znaleźć się w piekle, nie będziesz pił. Uwierz mi, byłem tam – wzdrygnął się.

Do pokoju weszła mama z wazą parującej zupy

Postawiła ją na środku stołu, a potem zabrała koniak.

– Zawsze uważałam ojca Jana za miłego człowieka, ale pozbawionego silnego charakteru – powiedziała od rzeczy. – Ale teraz przyznaję, że potrafi dopiąć swego. Siadajcie do stołu, bo wystygnie.

Pocałowała mnie w policzek i wyszła. Ojciec, unikając mojego wzroku, bez słowa usiadł na swoim miejscu. Postanowiłem, że następnego dnia spytam brata, co jest grane.

Położyłem się spać przed północą, ale nie mogłem zasnąć. Poszedłem więc do kuchni i z szafki wyjąłem koniak, szklankę i wróciłem do pokoju. Po kilkunastu minutach w butelce została połowa piekącego płynu, a ja wreszcie czułem, że ból odpuszcza. Myśli się splątały, pokój się rozmył, sen wyciągał do mnie swoje palce… Chyba śniła mi się Ania. W ciąży, w pięknym domu z ogródkiem, który sam zbudowałem...

– Mietek… – głos taty.

– Synku, obudź się… – głos mamy.

Nagle znów byłem w swoim pokoju, siedziałem na kanapie, na stoliku obok stała butelka z resztką koniaku, a tata potrząsał moim ramieniem. Kiedy zobaczył, że otrzeźwiałem, puścił mnie.

Ledwie zdążyłem do łazienki

Nie chciałem mamie zarzygać pokoju. Kiedy wróciłem, rodzice wyjaśnili mi w końcu, dlaczego cała wieś przestała pić.

Kiedy pół roku wcześniej zmarł ojciec Jan, w miasteczku zrobiło się strasznie. Gdy żył, walczył z alkoholizmem wiernych, ale nikt go nie słuchał. Teraz bali się, że będzie ich za to prześladował po drugiej stronie. Nawet wmówili sobie (choć rodzice twierdzą, że to najprawdziwsza prawda), że jak ktoś się napił – choćby jedną setkę – trafiał w pijanym widzie do konfesjonału ojca Jana, a ten mu z duszy wyciągał wszystkie tajemnice. I dzielił się tymi, które pobrał od innych.

Jestem przekonany, że to jakaś zbiorowa autosugestia każe im myśleć, że tak jest i być może faktycznie po alkoholu mają sny o ojcu Janie, bo tak strasznie boją się, że się im przyśni. Ech, nie ma to jak te wszystkie małomiasteczkowo-wiejskie wierzenia i obawy.

Rodzice chyba widzieli, że nie do końca im wierzę, a ja zacząłem żałować, że w ogóle przyjechałem.

Tydzień później wróciłem do siebie, do swojego życia bez Ani. Ten wyjazd na wieś jednak coś mi dał - postanowiłem, że żałobę przerobię na spokojnie. Spróbuję żyć dalej. Może nawet kiedyś kogoś poznam i założę rodzinę? Nie wiem. Ale na pewno nie będę chciał mieszkać na wsi ani nawet w małym mieście. Za stary jestem na świętowanie Dziadów.

Czytaj także:
„Mąż był dla mnie wszystkim. Gdy odszedł, nie potrafiłam się z tym pogodzić, ale wiedziałam, że nie wolno mi się poddawać”
„Rodzina zaprosiła nas na wesele, potwierdziliśmy, ale nie przyszliśmy. Przysłali nam rachunek za talerzyk”
„Kiedy straciłam pracę, myślałam, że mój świat runął. Koleżanka z dawnych lat przypomniała mi, co sprawia mi radość”

Redakcja poleca

REKLAMA