– Zostańmy jeszcze jeden dzień, jest fantastycznie! – Kasia, moja dziewczyna, uwiesiła mi się na szyi.
Nie dałem się długo prosić, bo dopiero pod koniec naszego pobytu w górach pogoda zaczęła być dla nas łaskawa i mogliśmy w końcu nacieszyć się jazdą na nartach. Niestety, niezbyt długo, bo wyjazd mieliśmy zaplanowany na sobotę. W niedzielę chcieliśmy odpocząć po podróży. Ale teraz zadecydowaliśmy, że wolimy jednak przedłużyć pobyt na lodowcu. Narty latem dawno nam się wymarzyły. Nie lubiliśmy upałów, więc znaleźliśmy miejsce, w którym zawsze jest chłodno i będziemy mogli się oddać sportom zimowym. Na szczęście było to możliwe, bo kolejni goście mieli się wprowadzić do naszego pokoju dopiero w poniedziałek. Następnego dnia rano, zamiast pakować manatki, z radością poszliśmy więc na stok. Zjeżdżaliśmy przez kilka godzin, z niewielkimi przerwami na jedzenie.
W końcu miałem już dość
Ale Kasia była niestrudzona! Kipiała wprost energią i zjeżdżała z góry raz po raz, aż zaczęło robić się ciemno.
– Wróćmy do pensjonatu – poprosiłem.
Mam wadę wzroku i chociaż noszę soczewki, to nie lubię jeździć po zmroku.
– Ostatni raz, dobrze? Jak nie chcesz, to mogę wjechać na stok sama, a ty na mnie zaczekasz, pijąc herbatę – zaproponowała.
– No to już pojadę z tobą – machnąłem ręką i wsiadłem do gondoli górskiej kolejki.
Kilka minut później, na szczycie, Kasia zsunęła na oczy gogle, pomachała mi wesoło i ruszyła w dół. Jeździła na nartach bardzo dobrze. Przyznam, że nawet lepiej ode mnie. Ruszyłem za nią. Zjeżdżałem, czując powiew mroźnego powietrza na policzkach. Śnieg padał mi prosto w twarz, ograniczając widzenie. Na szczęście przede mną migała czerwona czapka Kasi, niczym chorągiewka na zawodach, prowadząc mnie w dół. To ostre światło pojawiło się przed nami tak niespodziewanie! Z przerażeniem dojrzałem, jak wyskakuje zza śnieżnej zaspy i daje mi po oczach aż do bólu. Prawie przez nie oślepłem, krzyk zamarł mi w gardle. Zatrzymałem się gwałtownie z boku stoku, bo nie widziałem kompletnie, gdzie jadę. Dojrzałem jeszcze tylko ciemny cień i usłyszałem ryk spalinowego silnika. A potem suchy trzask. Zanim zrozumiałem, co się stało, skuter śnieżny, który wyskoczył z zaspy prosto na szusująca Kasię i na mnie, skręcił w bok i z rykiem silnika odjechał. A na śniegu zobaczyłem porzuconą czerwoną czapkę… Moja ukochana leżała kilka metrów dalej niczym lalka, z nogami zgiętymi pod dziwnym kątem. Prawie nieprzytomny ze strachu podbiegłem do niej i wypinając narty, przywarłem do jej twarzy, nasłuchując oddechu.
Oddychała!
– Wypadek! Dzwońcie po pomoc! – usłyszałem narciarzy, którzy w tym czasie podjechali.
Na całe szczęście, bo sam nie byłem w stanie wykonać żadnego rozsądnego ruchu. Byłem przerażony. Tak bardzo chciałem pomóc Kasi, ale bałem się ją poruszyć.
– Lepiej nie. Może mieć uszkodzony kręgosłup – przestrzegł mnie ktoś.
Szeptałem tylko do niej słowa otuchy, mając nadzieję, że mnie słyszy… Ratownicy zwieźli ją na dół po dobrej godzinie. Karetka, szpital, operacja…
– Mówi pan, że wjechał w nią skuter śnieżny? – pytali mnie z niedowierzaniem policjanci.
Moje słowa poświadczyli na szczęście narciarze i snowboardziści, którzy widzieli wypadek. Niestety, przeszukanie kilku wypożyczalni skuterów, które działały w okolicy, nic nie dało. Żaden z pojazdów nie nosił śladów uderzenia.
– Nie możemy go znaleźć – usłyszałem następnego dnia od stróżów prawa.
Oczywiście przedłużyłem pobyt w górach, bo moja ukochana nie mogła być przetransportowana w takim stanie do szpitala w naszym kraju. Jechali do mnie jej rodzice.
– I co ja im powiem? – łapałem się za głowę. – Dlaczego nie poszliście wczoraj świeżym śladem skutera?! – wyrzucałem policjantom.
– Mamy pewne podejrzenia co do sprawcy… – bronili się.
Wierzyć mi się nie chciało, że są tacy nieudolni. Na szczęście okazało się, że na całej trasie rozlokowane są kamery, które nagrały – wprawdzie nie moment samego wypadku, ale jakiegoś faceta jadącego na skuterze w górę stoku.
– Toż to Bart! Poznaję go! – stwierdził pracownik obsługi wyciągu. – Musiał wjechać na nartostradę w połowie stoku, bo tam jego dziadkowie mają dom! On ten skuter dostał w sobotę, jako prezent na osiemnastkę!
Wszystko to okazało się prawdą
Smarkacz nie dość, że sobie popił, bo już mógł – w końcu był pełnoletni – to jeszcze po pijaku postanowił wypróbować swój nowy skuter. Niestety, dla mojej dziewczyny skończyło się to tragicznie. Będzie wracała do sprawności przez długie miesiące, a istnieje ryzyko, że nie odzyska jej w pełni nigdy. Pluję sobie do dzisiaj w brodę, że jednak nie pojechaliśmy do domu w planowanym terminie. Ale kto mógł to przewidzieć...?
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”