„Wuj uknuł intrygę, by zemścić się na moim ojcu. Przyczyną spisku była moja matka, a główną ofiarą – ja”

zamyślony młody mężczyzna fot. Getty Images, Oliver Rossi
„Stryj Alek zaaranżował swoją śmierć, podpalił własne mieszkanie i wrobił mnie w rzekomą kradzież kolekcji – by zemścić się na moim ojcu. Za co? Okazało się, że mój ojciec odbił wujowi narzeczoną. To była moja matka... Stryj Alek przez lata dusił w sobie żal”.
/ 04.11.2023 18:30
zamyślony młody mężczyzna fot. Getty Images, Oliver Rossi

Lubiłem brata mojego ojca. Z czasem tylko zacząłem się trochę dziwić, że oni obaj za sobą nie przepadają. Myślałem, że to zwyczajna niechęć między starzejącymi się facetami. Aż  pewnego dnia  stało się jasne, o co stryjowi naprawdę chodzi. Byłem przerażony.

Znaczki były jego pasją

Stryj Alek mówił o sobie skromnie „filatelista amator”. Był bezdzietnym starym kawalerem, ale swoją miłością do znaczków zaraził prawie wszystkich siostrzeńców i bratanków, w tym i mnie. O ile większość moich kuzynów z filatelistycznym hobby dała sobie spokój wraz z końcem podstawówki, ewentualnie w szkole średniej, o tyle ja swoje zamiłowanie do zbierania znaczków kultywowałem jeszcze na studiach.

Nie był to już ów dziecięcy zapał, z którym kupowałem w kioskach „masówki”, czyli dość przypadkowe zestawy znaczków polskich, radzieckich oraz innych krajów demoludu, ale wciąż jeszcze zdarzało mi się wyskoczyć na filatelistyczne targi i kupić okazyjnie jakąś egzotyczną serię rodem z Omanu albo Malediwów. Wiedziałem, że z powodów finansowych w końcu rzucę to amatorskie zbieractwo i nigdy nie wejdę na wyższy pułap.

Co innego stryj Alek. Chociaż sytuował się według własnej klasyfikacji filatelistów w „piątej lidze”, miał w swojej kolekcji kilka autentycznych rarytasów, między innymi tak zwane „znaczki dywersyjne” z podobizną szefa Generalnej Guberni Hansa Franka. Trzy takie znaczki z certyfikatem autentyczności miały wtedy wartość nowego auta średniej klasy; myślę, że ten przelicznik obowiązuje do dziś.

Drugim białym krukiem była seria znaczków z 1918 roku, które były pierwotnie znaczkami Austro-Węgier, ale zostały „przedrukowane” na znaczki nieuznawanej na arenie międzynarodowej Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Wartość serii oscylowała według wujka na poziomie ówczesnych półtorarocznych zarobków nauczyciela. Nie byle co.

Jako dzieciak nigdy nie widziałem owych rzadkich okazów, co po latach niespecjalnie mnie dziwiło. Tylu smarkaczy męczyło stryjka Alka, by pokazał im swoją kolekcję, że miał święte prawo obawiać się, że dzieciarnia zniszczy mu cenne znaczki. Serwował nam zatem do oglądania te mniej wartościowe fragmenty zbioru.

Nie znałem przyczyny konfliktu

Gdy moje pokolenie zaczęło dorastać, skończyły się wizyty u stryja. Każdy z nas miał swoje życie, nikt już znaczków nie zbierał, a wujek gorzkniał w swojej samotności. Ja od śmierci mamy coraz więcej uwagi poświęcałem ojcu, czyli bratu stryja Alka, ale jakoś nigdy nie przepadali za sobą. Może dlatego, że byli podobni. A każdym razie w podobny sposób się starzeli i przeżywali swoją samotność. Ta sama oschłość i opryskliwość, identyczne zniecierpliwione gesty i kwaśne miny.

Pewnego weekendu, kiedy oddawałem się błogiemu lenistwu, zadzwonił stryj Alek i zaprosił mnie do siebie. Nie byłem u niego chyba ze trzy lata, czyli od kiedy zmarła mama. Fakt, studiowałem w innym mieście, ale zrobiło mi się trochę głupio, że przez tyle czasu nie znalazłem chwili, by spotkać się z nim.

– Serwus, Tomaszku – przywitał mnie wujek i zajął się parzeniem kawy. –  Pewnie znaczków już nie zbierasz?

– Nie zbieram – przyznałem się od razu. – Nie starczyło mi pasji jak wujkowi.

– Tak bywa. – Stryj Alek uśmiechnął się smutno, a ja miałem wrażenie, że w ciągu tych trzech lat mocno się postarzał. – Ale pokażę ci to, czego nie widziałeś jako dzieciak.

– O! – ucieszyłem się.

– Słynnego Hansa Franka?

– Też...

Stryj otworzył szafkę i wyjął kluczyki do sejfu, w którym trzymał najcenniejszą część swojej kolekcji. Stałem za nim i wewnątrz szafki zobaczyłem portret kobiety w owalnej ramie. W pierwszej chwili dałbym głowę, że to było zdjęcie mojej matki z młodości, ale skąd by się tu wzięło?

Stryj otworzył sejf i resztę wieczoru spędziliśmy na oglądaniu. Kuzyn ojca objaśniał mi, co i jak, a ja przerzucałem strony klaserów wartych majątek. Nawet przeszło mi przez głowę, że może wujek chce mnie uczynić swoim spadkobiercą, ale odrzuciłem tę myśl. Podczas pożegnania powiedział coś dziwnego:

– Nie miej do mnie złości. Po prostu nie wiedziałem, jak to zrobić inaczej...

Nie zrozumiałem, ale nie dopytywałem. To było nasze ostatnie spotkanie i nasza ostatnia rozmowa.

Zostałem głównym podejrzanym

Minęły niecałe dwa miesiące, kiedy całą rodziną wstrząsnęła wieść, że w mieszkaniu stryjka Alka wybuchł pożar, a on sam nie żyje. Dzięki sprawnej akcji straży pożarnej wnętrze nie spłonęło doszczętnie, ale wujka nie udało się uratować. Wstępne oględziny biegłych zdawały się wskazywać na zaczadzenie. Spłonęła też kolekcja znaczków, poza tymi najcenniejszymi, trzymanymi w ogniotrwałym sejfie. Tyle że sejf był pusty...

Nic się nie zgadzało. Jeśli ktoś okradł wujka i podpalił mieszkanie? I czy w ogóle istniał związek między podpaleniem, kradzieżą i śmiercią? Na te pytania szukałem odpowiedzi już w areszcie. Wezwany na komisariat, już z niego nie wyszedłem. Pobrano mi odciski palców. Identyczne znaleziono na klaserach z rarytasami stryja, które wypłynęły u warszawskiego antykwariusza, robiącego „po godzinach” za pasera.

Twierdził, że znaczki otrzymał pocztą, bez adresu nadawcy, tylko z numerem telefonu kontaktowego. To był numer stacjonarny z mieszkania, w którym mieszkałem z ojcem... Stałem się głównym podejrzanym, choć od razu wytknąłem przesłuchującemu mnie śledczemu absurd całej sytuacji.

– Dlaczego absurd? – spytał poważnie. – Przecież mógł pan okraść wuja i podpalić jego mieszkanie. Gdzie tu absurd, zwłaszcza że nie ma pan alibi.

Nie miałem. Z drugiej strony żaden świadek nie widział mnie w okolicach kamienicy, w której mieszkał wujek Alek. Niestety na moją niekorzyść przemawiało nagłe nawiązanie kontaktu z wujkiem po latach. Proces zapowiadał się na poszlakowy, policja szukała, drążyła, a ja już od dwóch miesięcy tkwiłem w areszcie śledczym. Adwokat wynajęty przez mojego ojca uspokajał, że jeśli w toku postępowania zostanie wykluczona moja obecność u wuja w owym feralnym dniu, to będzie łatwiej oczyścić mnie z zarzutu kradzieży znaczków.

To była jego zemsta

Na moje szczęście policja namierzyła mężczyznę, który został wynajęty przez wujka do wysłania kolekcji antykwariuszowi. Przyciśnięty podczas przesłuchania, przyznał się, że dostał jeszcze do wysłania list – od wujka do mojego ojca. Kiedy mi go przeczytano, nic już nie było takie jak dawniej...
„Uderzę w to, co masz najcenniejszego” – to zdanie z listu dźwięczy mi w głowie do dziś.

Ja byłem tym „czymś”. Stryj Alek zaaranżował swoją śmierć, podpalił własne mieszkanie i wrobił mnie w rzekomą kradzież kolekcji – by zemścić się na moim ojcu. Za co? Z listu wyłaniała się historia o rozpaczy, zazdrości i okrutnym, szalonym rewanżu. Okazało się, że mój ojciec odbił wujowi narzeczoną. To była moja matka... Stryj Alek przez lata dusił w sobie żal. Czara goryczy się przelała się po śmierci mojej mamy.

Obwiniał ojca, że ten wpędził ją do grobu, że nie zrobił wszystkiego, co mógł, że de facto przyczynił się do jej śmierci. Nie była to prawda. Mama chorowała na nowotwór trzustki, który bardzo szybko doprowadził do jej śmierci. Nigdy też nie dała żadnych podstaw, a jako syn wiedziałem to najlepiej, by sądzić, że nie kochała mojego ojca, ale tak uważał wuj.

Z jednej strony rozumiałem jego gniew i niechęć. Z drugiej nie mogłem pojąć aż takiego rozmiaru zemsty. Nie zawahał się przed wrobieniem mnie w kradzież, a może nawet w morderstwo, swojego – jak mi się dotąd zdawało – ulubionego stryjecznego bratanka. Był gotów wpakować mnie na wiele lat do więzienia, byle tylko się zemścić. Pewnie nawet uważał to za akt sprawiedliwości.

Nie wiem, czy pielęgnował swoją nienawiść przez lata i tylko czekał na okazję, czy pod koniec życia zaszła u niego jakaś przerażająca zmiana osobowości, będącą wypadkową samotności, rozpaczy, zniechęcenia i świadomości przegranego życia.

A mnie uratował przypadek, bo gdyby nie wpadł ten facet od przesyłek… Chociaż nie, uratowała mnie chęć wuja do stawiania kropki nad „i”. Bo co by to była za zemsta, gdyby nikt o niej nie wiedział? Zwłaszcza ten, którego miała najbardziej zaboleć. Stryj musiał napisać list do swojego największego wroga, by wiedział, za jakie grzechy cierpi i kto mu wymierzył karę. To mnie ocaliło od procesu i więzienia.

Niemniej świat nie jest już, jaki był. Przestałem ufać ludziom, nawet najbliższym. Miesiące spędzone w celi, niesłuszne oskarżenia, paraliżujący strach przed mroczną przyszłością potrafią zmienić człowieka. Więc w pewnym sensie stryj się zemścił, i to bardzo skutecznie, ale głównie na mnie. Nigdy mu tego nie wybaczę. Nieważne, że nie żyje. Dopiero
później zrozumiałem słowa stryja, którymi mnie pożegnał.

Czytaj także:
„Wiejska plotkara wygadywała kalumnie i omal nie doprowadziła do tragedii. Z zazdrości wymyślała niestworzone rzeczy”
„Wiedziałam, że ratunkiem dla mnie jest tylko przeszczep. Ze smutkiem i nadzieją czekałam na cudzą tragedię”
„Z firmowego pośmiewiska zmieniłem się w znawcę kobiet. Ustawiały się do mnie kolejki, bo wiedziałem, co chcą usłyszeć”

Redakcja poleca

REKLAMA