„Wtedy całe życie przeleciało mi przed oczami. Dziś jednak sądzę, że to przeznaczenie. Gdyby nie ta tragedia, nie poznałabym męża”

Kobieta, którą okradziono fot. Adobe Stock, AJ_stock_photos
„Tamtego wieczoru opatrzność czuwała nade mną podwójnie. Po pierwsze, z mojej nocnej przygody wyszłam cała i zdrowa, a przecież to zdarzenie mogło się dla mnie skończyć bardzo źle. Po drugie zaś, jak to dobrze, że jednak nie zadzwoniłam po Leszka! Bo wtedy los nie dałby szansy Markowi, żeby mógł mnie uratować”.
/ 31.10.2022 19:15
Kobieta, którą okradziono fot. Adobe Stock, AJ_stock_photos

Pomysł moich rodziców z przeprowadzką za miasto był super, dopóki nie okazało się, że ostatni autobus w naszym kierunku odchodzi tuż po 21.30. A ja niekoniecznie o tej porze miałam ochotę wracać do domu.

„Może zadzwonię do Leszka? W końcu to już prawie mój chłopak?” – myślałam przez chwilę, ale zaraz potem zdałam sobie sprawę, że to nie jest najlepszy pomysł. Leszek od razu zacząłby sobie wyobrażać nie wiadomo co, a na to było zdecydowanie za wcześnie.

Zrezygnowana poczłapałam na przystanku

„Cóż, może to nie jest stuprocentowe rozwiązanie problemu, ale zawsze to jakiś krok naprzód” – pomyślałam, wpatrując się w rozkład jazdy. Zaznaczono na nim autobus, który dojeżdżał do przystanku, z którego musiałam wprawdzie jeszcze podejść do domu, ale zawsze to coś. Postanowiłam z niego skorzystać. Usiadłam na ławeczce, włączyłam mp3. Sting zaśpiewał swoim zniewalającym głosem i świat od razu stał się piękniejszy.

Podjechał autobus. Wewnątrz było pusto. Wiadomo, ostatni kurs. Lecz mnie nie opuszczał dobry humor. Nawet kilkunastominutowy spacer do domu w egipskich ciemnościach nie wydawał mi się już taki straszny.

„W końcu to przecież nie pierwszy raz” – pomyślałam.

Autobus zatrzymał się na ostatnim przystanku. Koniec leniwego wysiadywania na wygodnym siedzeniu, pora wstać i ruszyć w drogę! Postawiłam kołnierz płaszcza, było ciemno i zimno. Jeszcze raz przez myśl przemknął mi Leszek. Nie, nie zadzwonię – uznałam i ruszyłam przed siebie.

Po kilku krokach coś mnie zaniepokoiło

Odwróciłam się: za mną  chwiejnym krokiem szedł jakiś facet. „Pijany? Przyspieszę trochę” – pomyślałam i zaczęłam iść znacznie szybciej, a potem biec. Ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu usłyszałam, że za mną też ktoś biegnie. Odwróciłam się. To pędził pijaczek.

„Może go zdzielić go torebką?” – myślałam gorączkowo, bo był coraz bliżej.

Nagle zauważyłam nadjeżdżający samochód. Rozpaczliwie machnęłam na niego. Z ulgą zobaczyłam, że auto zwalnia i hamuje. Pobiegłam w jego kierunku ile sił w nogach. Nerwowo szarpnęłam drzwi i wskoczyłam do środka.

– Błagam, niech pan jedzie! – wydyszałam kierowcy prosto w twarz.

Ale on tego nie zrobił… Wysiadł z auta, doskoczył do bagażnika, chwycił jakieś narzędzie, a potem popędził ku mężczyźnie, który jeszcze przed chwilą za mną biegł. Po kilku sekundach dopadł pijaczka, jeszcze minutę temu mojego prześladowcę; wykręcił mu ręce i powalił na ziemię. Coś do niego mówił, nie słyszałam co. Modliłam się w duchu, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu. Wreszcie zobaczyłam, że mój wybawca wraca, ciężko sapiąc.

– Przepraszam, powinienem się przedstawić. Podinspektor Marek B., komenda miejska policji – powiedział.

Oniemiałam z wrażenia.

– Pan jest policjantem? – zapytałam niezbyt mądrze, gdy doszłam do siebie.

– Tak, i akurat wracam z dyżuru. Dlatego nie jestem w mundurze. Ani nie jadę służbowym autem – uśmiechnął się do mnie szeroko, odsłaniając białe zęby.

Mój wybawca odwiózł mnie pod samiuteńki dom

– Czy znajdzie pani chwilę czasu, żeby jutro złożyć zeznania? – zapytał.

Oczywiście, znalazłam. Nie tylko na zeznania, ale również na prywatne spotkanie z podinspektorem. A po kilku dniach na kolejne, i znów na kolejne… Tamtego wieczoru opatrzność czuwała nade mną podwójnie.

Po pierwsze, z mojej nocnej przygody wyszłam cała i zdrowa, a przecież to zdarzenie mogło się dla mnie skończyć bardzo źle. Po drugie zaś, jak to dobrze, że jednak nie zadzwoniłam po Leszka! Bo wtedy los nie dałby szansy Markowi, żeby mógł mnie uratować, a potem zaprzyjaźnić się ze mną – i pokochać…

Bo tak się właśnie stało: dziś jesteśmy małżeństwem. I mój mężczyzna bardzo pilnuje, żebym nigdy nie wracała do domu po nocy sama.

Czytaj także:
„Byłem chorobliwie zazdrosny o ukochaną. Chciałem, żeby żyła tylko dla mnie, a ona chciała się realizować w pracy. Zacząłem ją sabotować”
„Mąż wyśmiewał moje obawy o syna. Narażał go na niebezpieczeństwo, bo chciał poczuć adrenalinę. Byłam kłębkiem nerwów”
„Syn bombardował nas niewygodnymi pytaniami. Mąż jak zwykle schował głowę w piasek, więc to ja musiałam wyznać mu prawdę”

Redakcja poleca

REKLAMA