„Syn bombardował nas niewygodnymi pytaniami. Mąż jak zwykle schował głowę w piasek, więc to ja musiałam wyznać mu prawdę”

smutny chłopiec fot. Adobe Stock, nadezhda1906
„Wytłumaczyłam potem synkowi, że maleństwa rosną w brzuszkach mamusi i to mamusie potem rodzą dzieci, najczęściej w szpitalu, bo tam jest opieka lekarzy i położnych. Wkrótce okazał się, że ta odpowiedź nie jest dla niego wystarczająca”.
/ 20.10.2022 12:30
smutny chłopiec fot. Adobe Stock, nadezhda1906

Synek poszedł w tym roku do pierwszej klasy, więc zaczęły się nowe przyjaźnie, jakże inne od tych zawieranych na osiedlowym placu zabaw. Ale nie tylko przyjaźnie, bo jak się wkrótce okazało, także pierwsze miłości.

Skończyłam akurat obiad, nakryłam stół i poszłam zawołać moich obu mężczyzn, czyli męża i synka, na posiłek. Rafał odrabiał z małym lekcje, ale gdy podeszłam pod drzwi pokoju, usłyszałam ciekawą rozmowę.

– Ludce złamała się dzisiaj zielona kredka, to jej swojej pożyczyłem – mówił Jaś. – Bo przecież nie mogła narysować niebieskich liści, prawda?

– Oczywiście – odparł mąż. – Ludka to jakaś twoja nowa koleżanka?

– Narzeczona – odparł synek poważnie. – I kiedyś się z nią ożenię. Już ją o to pytałem i ona się zgodziła.

Uznałam, że najwyższa pora wkroczyć do akcji, bo znając męża, nie miałby pojęcia, co w na takie dictum odpowiedzieć. Gwałtownie otworzyłam drzwi pokoju synka i zawołałam wesoło:

– Chłopaki, obiad na stole! Później skończycie te wasze męskie rozmowy.

Jaś jednak zaczął opowiadać o Ludce w trakcie obiadu. O niej i o ich wspólnych planach. Okazało się, że jak się tylko pobiorą, będą mieć dużo dzieci.

– Bo to źle być jedynakiem – powiedział z poważną miną. – Ja też bym chciał mieć siostrę albo brata…

– No może kiedyś – odparłam, bo nie przewidywaliśmy powiększenia rodziny.

– Wiem, że trzeba urodzić dziecko, ale nie wiem jak… – tym razem spojrzał na ojca. – Jak ja się urodziłem, tato?

Następnego dnia kontynuował temat

– Oj, kochany, z takim pytaniem to nie do mnie, tylko do mamy! Mnie przy tym nie było – zaczął się wykręcać. – Ja w tym czasie byłem w delegacji, a ty jesteś wcześniakiem, więc nie dało się przewidzieć, że właśnie wtedy się pojawisz.

Uznałam za słuszne poinformować obu panów, że taką rozmowę przeprowadzimy później, bo na razie jemy obiad. Wytłumaczyłam potem synkowi, że maleństwa rosną w brzuszkach mamusi i to mamusie potem rodzą dzieci, najczęściej w szpitalu, bo tam jest opieka lekarzy i położnych. Syn pokiwał głową i przyjął moje tłumaczenie do wiadomości.

Oznajmił nam, że powiedział Ludce o szpitalu, do którego musi iść, żeby urodzić dziecko, a jej się to nie spodobało. Następnie zaczął się na głos zastanawiać, skąd dzieci biorą się w brzuchu mamy. Spoglądał przy tym to na mnie, to na Rafała, który w tym momencie jakby zupełnie ogłuchł. Machał tylko łyżką, starając się unikać patrzenia na synka.

– Ciebie to się, tato, nie pytam, bo pewnie też byłeś wtedy w delegacji – powiedział poważnie Jaś. – Ale ty, mamo, pewnie wiesz, jak się znalazłem w środku.

To chyba cud, że w tym momencie nie ryknęliśmy z mężem potężnym śmiechem. Rafał zakrztusił się kawałkiem kotleta i oczy mu wyszły na wierzch. Z zimną krwią poklepałam go po plecach.

– Akurat wtedy to tatuś był – powiedziałam, słodko się uśmiechając. – Trudno, żeby go przy tym nie było.

– A którędy ja wszedłem do brzuszka? – dopytywał uparcie synek. – Chyba mnie nie połknęłaś, mamusiu, prawda?

– No nie, ale wtedy byłeś taki malutki… – zająknęłam się, szukając porównania. – No mniejszy niż ten groszek z marchewki – wskazałam widelcem zieloną kulkę. – Mogłeś wejść nawet taką maleńką dziurką jak ta od klucza…

Syn uznał wyjaśnienia za wystarczające

Mimo to nazajutrz, siadając do obiadu, mąż i ja patrzyliśmy na siebie ze strachem. Co tym razem będzie chciał wiedzieć?! Po chwili odetchnęliśmy z ulgą: mały już o nic nie pytał. Oznajmił nam tylko z powagą, że na razie to się chyba

z Ludką nie będzie żenił, bo jej się bardziej podoba taki Franek z drugiej klasy. Jasiek doszedł zatem do wniosku, że poczeka cierpliwie, aż dorośnie, i może wtedy Ludka go naprawdę pokocha.

– I to jest bardzo dobry pomysł, synku – pogładziłam go po policzku. – Ty poczekasz na Ludkę, a my poczekamy z odpowiedziami na twoje pytania, skąd i jak się biorą dzieci, dobrze?

Mały skinął głową, a ja wreszcie mogłam spokojnie zjeść. Trudna rozmowa została odłożona w czasie i miałam nadzieję, że nieprędko do niej wrócimy.

Czytaj także:
„Gdy straciłem żonę i córkę, przestałem się odzywać do ludzi. Przez 6 lat rozpaczałem sam w domu, odcięty od świata”
„Najpierw jako kura domowa opiekowałam się dziećmi, a teraz przyszło mi niańczyć męża emeryta. Nie chcę takiego życia”
„Mój syn i mój partner skakali sobie wiecznie do gardeł, a ja wpadłam na pewien plan. Już ja im pokażę, gdzie raki zimują..."

Redakcja poleca

REKLAMA