Czasami bywa w życiu tak, że trzeba podjąć trudną decyzję. Nie z myślą o sobie, a z myślą o dzieciach. Sama stanęłam w obliczu takiej niełatwej sytuacji. Moje pociechy nie potrafiły tego zrozumieć i teraz kiedy potrzebuję ich najbardziej, nie chcą mnie znać.
Wyjechałam do miasta za chlebem
Poznałam Marka, gdy ze wsi przeprowadziłam się do miasta. W rodzinnej miejscowości panowała bieda, aż piszczało. Każdy, kto tylko mógł, wyjeżdżał za chlebem. Ja opuściłam rodzinny dom tuż po skończeniu technikum krawieckiego.
Razem z koleżanką znalazłyśmy pracę w szwalni. To był zupełnie inny świat niż ten, który znałyśmy. Inne były budynki, ulice, inni byli też ludzie. Po pierwszej wypłacie postanowiłyśmy wspólnie wyruszyć na podbój miasta. Wcześniej dużo nasłuchałyśmy się na temat dyskotek. Same znałyśmy tylko zabawy w remizie, a to było co innego. Miasto oferowało rozrywki, o jakich nam, prostym dziewczynom ze wsi, nawet się nie śniło.
Tamtego wieczora poznałam Marka. Widziałam, że na mnie spogląda. Czułam się speszona i zakłopotana, ale gdy w końcu podszedł i poprosił mnie do tańca, zgodziłam się bez wahania. Od razu mi się spodobał. Był wyższym ode mnie szatynem. Miał piękne niebieskie oczy, w których można było się zakochać. Ja też wpadłam mu w oko, bo gdy skończyliśmy tańczyć, powiedział mi, że chciałby się ze mną spotkać w następną sobotę.
Nie miałam szczęścia w małżeństwie
Dwa lata później wzięliśmy ślub. Wtedy nosiłam już pod sercem naszego syna. Dostaliśmy mieszkanie spółdzielcze w bloku z wielkiej płyty. Wierzyłam, że nasze życie ułoży się szczęśliwie. Byłam w błędzie. Po ślubie Marek zaczął zaglądać do kieliszka częściej, niż powinien. W końcu stało się to poważnym problemem. Butelka całkowicie nim zawładnęła.
Coraz częściej zdarzało się, że gdy wyszedł z domu, wracał dopiero po dwóch tygodniach, gdy skończyły mu się pieniądze. Wyrzucali go z każdej pracy, której się podejmował. Nic dziwnego. W końcu nikt nie mógł tolerować jego absencji.
Gdy Marcinek miał dwa lata, zaszłam w kolejną ciążę. W normalnej sytuacji skakałabym z radości, ale wtedy w moim życiu nie było już żadnej normalności. Gdy powiedziałam o tym Markowi, wpadł we wściekłość i wyładował na mnie swoją frustrację. Pobił mnie, a gdy skończył, wyszedł z domu. Nie było go przez tydzień. Wrócił w opłakanym stanie, zresztą jak zawsze.
– Usuniesz tę ciążę – powiedział w progu, wciąż zamroczony alkoholem.
– Mowy nie ma! – postawiłam się.
– Nikt nie pyta cię o zdanie. Rozmawiałem już z lekarzem.
– Z lekarzem? Z takim samym pijakiem, jak ty?
Te słowa rozjuszyły go nie na żarty. Wystartował do mnie z łapami i nie hamował się. Udało mi się go odepchnąć. Wybiegłam z mieszkania i schroniłam się u sąsiadki. Następnego dnia poszłam na milicję, ale funkcjonariusze mnie zbyli. „To, co dzieje się u obywatelki w domu, to nie nasza sprawa. Jak obywatelka dostała od męża, to pewnie sobie zasłużyła. Proszę nam nie zawracać głowy”.
Milicja nie chciała mi pomóc, ale ja nie zamierzałam składać broni. Nie chodziło o mnie, a o moje dzieci. Schroniłam się u Haliny – koleżanki, z którą kilka lat wcześniej przyjechałam do miasta. Złożyłam do sądu wniosek o rozwiązanie małżeństwa i choć nie miałam wielkich nadziei na pozytywne rozpatrzenie (takie to były czasy), to szczęście uśmiechnęło się do mnie. Marek został złapany na włamaniu do jakiegoś sklepu. Został skazany na dwa lata więzienia i kierując się dobrem naszego syna i jeszcze nienarodzonej córki, sąd udzielił mi rozwodu.
Harowałam na dwa etaty
W tamtym czasie samotna matka nie miała lekko. Szwalnia, w której pracowałam, splajtowała. Przez długi czas nie mogłam znaleźć pracy, aż w końcu znajoma załatwiła mi posadę w małym zakładzie krawieckim. Nie zarabiałam dużo, więc żeby związać koniec z końcem, musiałam znaleźć drugie zatrudnienie. Po godzinach sprzątałam biura w budynku kolejowym. Początkowo teściowa pomagała mi w opiece nad dziećmi. Gdy zabrała ją choroba, mogłam liczyć wyłącznie na siebie. Marcin miał wtedy jedenaście lat, a Patrycja dziewięć.
Syn nie pamiętał swojego ojca, a córka nigdy go nie poznała. Wiedziałam, że w końcu nadejdzie dzień, kiedy zapytają o niego. Nie chciałam obarczać ich ciężarem swoich przeżyć. Czułam się wystarczająco podle, bo moje dzieci muszą wychowywać się praktycznie same, a ja i tak nie mogę zapewnić im wszystkiego, czego potrzebują. Gdy padło to pytanie, powiedziałam, że ich ojciec zmarł za granicą.
Czas mijał, a dzieci dorastały. Marcin skończył technikum samochodowe i zatrudnił się w warsztacie. Patrycja po liceum ekonomicznym znalazła pracę w biurze rachunkowym i zaczęła zaocznie studiować. Wszystko jakoś się układało, mimo że ani jedno, ani drugie nie miało łatwego startu. W końcu dzieci poszły na swoje, a ja zostałam sama w czterech ścianach.
Nagle zatęsknili za tatusiem
Dwa lata temu przeszłam na emeryturę. Nie mogłam dłużej pracować. Lata harówki nie były łaskawe dla mojego kręgosłupa. Żyłam skromnie, ale wiązałam koniec z końcem. Dla mnie liczyło się tylko to, że dzieci sobie radzą. Marcin i Patrycja odwiedzali mnie regularnie, zwykle w weekendy.
Dlatego zdziwiłam się, gdy w pewne wtorkowe popołudnie usłyszałam w domofonie głos córki. Otworzyłam drzwi od klatki i czekałam na nią w progu. Okazało się, że przyszła razem z Marcinem.
– Dzieci, nie spodziewałam się was. Czy coś się stało? – zapytałam zaniepokojona. Wyraźnie widziałam, że na ich twarzach maluje się gniew.
– Pokaż nam akt zgonu ojca – zażądała Patrycja.
– Córeczko, gdzieś zawieruszyłam ten dokument.
– I nie masz odpisu? – zapytał Marcin.
– Nie. Przecież wiesz, że twój ojciec zmarł w Niemczech i tam został pochowany.
– Skończ już kłamać! – wrzasnęła moja córka. – Tata nas odnalazł!
– I wszystko nam opowiedział – dodał Marcin.
– Skoro wszystko wam opowiedział, to na pewno rozumiecie, dlaczego nie byłam z wami szczera.
– Otóż nie, mamo. Nie rozumiemy. Tata powiedział nam, że przepuszczałaś wszystkie pieniądze na alkohol. Biedak musiał kraść, żeby kupić nam coś do jedzenia, a kiedy zamknęli go za to, rozwiodłaś się z nim, a on po wyjściu skończył na ulicy.
– Jak mogłaś tak postąpić? Jak mogłaś być taka bezduszna? Na Boga, to przecież nasz tata!
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Ten parszywy drań obrócił całą tę historię o sto osiemdziesiąt stopni. Wmówił dzieciom, że to ja zaglądałam do kieliszka i ja chciałam pozbyć się ciąży. Próbowałam im wszystko wytłumaczyć, ale nie chciały mnie słuchać. „Nie mamy już matki. Nie chcemy cię dłużej znać” – usłyszałam od nich.
Co jakiś czas dzwonię do nich, ale nie odbierają telefonów ode mnie. Gdy przychodzę, zamykają mi drzwi przed nosem. Nie chcą mi dać szansy na sprostowanie tych podłych kłamstw, którymi uraczył ich ojciec. A ja przecież wszystko robiłam z myślą o nich.
Czytaj także:
„Pracowałam w firmie męża, ale mnie zwolnił. Mam siedzieć z dziećmi w domu, bo od robienia kariery jest on”
„Ojciec chciał dobić interesu na moim zamążpójściu. Sprzedał mnie za stado krów rolnikowi zza płotu”
„Chcąc zemścić się na byłym mężu, wymyśliłam romans z teściem. Teraz siedzę i patrzę, jak trucizna niszczy ich rodzinę”