Lepiej oddzielać życie rodzinne od interesów. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Pracowałam w firmie męża i szło mi świetnie, gdy pewnego dnia, ni z gruszki, ni z pietruszki, dostałam wypowiedzenie. Nie mogłam w to uwierzyć.
Własny mąż zwolnił mnie, bo uznał, że bardziej przydam się w domu. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że trafił na twardą przeciwniczkę, bo nie zamierzałam ot tak rezygnować z zajęcia, której daje mi wiele satysfakcji.
Uwielbiam pracę księgowej
Niektórzy mają talent do rzeźby, inni do poezji. Ja od zawsze byłam utalentowana w liczbach. Już jako mała dziewczynka uwielbiałam matematykę. Z łatwością rozwiązywałam zadania, z którymi inni sobie nie radzili. Po zakończeniu edukacji na poziomie podstawowym poszłam do liceum ekonomicznego, a gdy skończyłam szkołę średnią, zaczęłam studiować rachunkowość.
Dla wielu osób takie kierunki to nuda, ale ja w szkole czułam się jak ryba w wodzie. Pianista wydobywa z instrumentu piękną melodię, naciskając odpowiednie klawisze. Ja natomiast grałam na tabelkach i arkuszach kalkulacyjnych. Dla mnie księgowość to sztuka.
Tuż po studiach wyszłam za Roberta. Ja zaczęłam pracę jako młodsza księgowa w jednej z instytucji z obszaru tak zwanej „budżetówki”, on zaczął pracować w firmie projektującej i wykonującej instalacje wodno-kanalizacyjnej. Żyło nam się dobrze, ale mój mąż chciał czegoś więcej. Powtarzał, że jest za dobry w tym, co robi, by napełniać komuś kieszeń. Że za kilka lat otworzy coś swojego.
Był zdeterminowany, więc jak powiedział, tak zrobił. Robert zaczął działalność na własną rękę, a mnie zatrudnił jako główną księgową. Początkowo była ta górnolotna nazwa, bo księgowością firmy zajmowałam się samodzielnie. Z czasem „dziecko” mojego męża (bo tak nazywał swoją działalność) zaczęło rosnąć, a wraz z nim rosły też jego potrzeby. Mała firma projektowo-wykonawcza przeistoczyła się w średniej wielkości przedsiębiorstwo. W samej księgowości zatrudnionych było ośmiu pracowników (nie licząc mnie). Roboty nie brakowało, a ja byłam w swoim żywiole. W żywiole, z którego mój mąż postanowił mnie brutalnie wyrwać.
Nie byłam mu już potrzebna
Jakiś czas temu odebrałam telefon ze szkoły Maćka, naszego młodszego syna. Nauczycielka wezwała na rozmowę mnie i mojego męża. Brzmiało to poważnie. Po powrocie do domu, zapytałam go, co zmalował. Zarzekał się, że przypadkowo wybił szybę w składziku woźnych, gdy na przerwie bawił się z kolegami piłką. Robert jednak nie zawierzał jego zapewnieniom. Poszliśmy na rozmowę i okazało się, że było dokładnie tak, jak mówił nasz syn.
– I widzisz? Mówiłam, że nauczycielka robi z igły widły – powiedziałam, gdy wyszliśmy ze szkoły.
– Nie uważasz, że jesteś zbyt pobłażliwa? On wyrasta na chuligana!
– Na jakiego chuligana, człowieku? – zirytowałam się. – Przecież to był zwykły wypadek. Chłopcy grali w piłkę i stało się.
– To nie miało prawa się stać – upierał się przy swoim.
– No chyba nie chcesz mi wmówić, że jako chłopiec nigdy nie zrobiłeś czegoś podobnego. Nawet nie próbuj, bo i tak ci nie uwierzę.
– To nie ma nic do rzeczy. Dzisiaj zrobił to przypadkowo, jutro zrobi celowo. Nasze dzieci mają wyrosnąć na porządnych ludzi, nie na łobuzów.
Nie chciałam dalej ciągnąć tej dyskusji. Roberta najwyraźniej coś ugryzło i odreagowywał swoim uporem. Tak wtedy myślałam. Nazajutrz miałam się jednak przekonać, że jego zachowanie rzeczywiście miało drugie dno, ale zupełnie inne.
Mniej więcej o dziesiątej odebrałam telefon z działu kadr.
– To nie może poczekać? – zapytałam i dodałam, że mam masę pilnej pracy.
– Pani kierownik upiera się, że to pilne – powiedziała młodsza kadrowa.
Udałam się do jej biura i już na wejściu zorientowałam się, że coś jest nie tak.
– Co się stało, Elu? – zapytałam kierowniczki.
– Słuchaj, Sabinko... dla mnie to jakaś totalna bzdura – powiedziała i wykonała obronny gest, jakby chciała zdjąć z siebie odpowiedzialność. – Powtarzałam prezesowi, że to nierozsądne i bezzasadne, ale on obstaje przy swoim.
– Kochana, obawiam się, że nie rozumiem. Przy czym obstaje mój mąż? Bo chyba nie jestem wtajemniczona.
– Kazał mi rozwiązać twoją umowę za porozumieniem stron i przesunąć Gabrysię na twoje stanowisko.
– To jakiś żart? Przecież do pierwszego kwietnia jeszcze daleko.
– To nie żart, kochana. Twój mąż upiera się przy tym i nie słucha żadnych argumentów.
– Ale ty chyba rozumiesz, że niczego ci nie podpiszę?
– Jasne, ale muszę przekazać ci tę informację.
– Rozumiem i nie ma do ciebie pretensji. Pokaż mi to wypowiedzenie.
Co on sobie myśli?
Wzięłam od niej pismo i udałam się do gabinetu męża.
– Możesz mi powiedzieć, co to niby znaczy? – zapytałam tak spokojnie, jak tylko mogłam.
– Sabinko, nie dramatyzuj.
– Nie mów mi, co mam robić, tylko wyjaśnij mi to.
– Po prostu, nie jesteś mi już potrzebna w firmie. Wyszkoliłaś dobrych księgowych. Gabrysia spokojnie może cię zastąpić i poradzi sobie tak samo dobrze. Bardziej przydasz się w domu. Dzieci cię potrzebują, bo wyrastają z nich młode smyki.
– Na mózg ci padło?!
– Miarkuj się. W firmie jestem twoim szefem, nie mężem.
– Nie zamierzam się miarkować, kiedy wciskasz mi kit w żywe oczy. Maciek ma trzynaście lat, a Kacper szesnaście. Doskonale dają sobie radę pod naszą nieobecność i nie wymagają całodobowego nadzoru. A jeżeli jeszcze raz nazwiesz naszych synów łobuzami, to przysięgam ci, że stracę wszelkie zahamowania.
– Sabina, bądź rozsądna. Nie musisz pracować. Od robienia kariery jestem ja. Ty, jak przystało na kobietę, zajmiesz się domem.
A więc to o to chodziło. O jego ego. Mój mąż czuł się urażony. Widział, że świetnie sobie radzę w pracy i najwyraźniej godziło to w jego męskość. Chciał zrobić ze mnie kurę domową, by poczuć się stuprocentowym samcem. Przeliczył się! Znał mnie od wielu lat, więc powinien wiedzieć, że moje ambicje wykraczają ponad sprzątanie i gotowanie. Jeżeli myślał, że ot tak zrezygnuję z pracy, to był w wielkim błędzie.
Postanowiłam walczyć o siebie
W domu panowała grobowa atmosfera. Robert udawał niewzruszonego, a ja nie odzywałam się do niego. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Po dwóch tygodniach od wręczenia mi wypowiedzenia, otrzymał pismo od Państwowej Inspekcji Pracy. Urząd zawiadamiał go o wszczęciu postępowania, którego pierwszym etapem miała być szczegółowa kontrola. Wrócił do domu wściekły jak osa.
– To twoja sprawka? – zapytał, kładąc przede mną zawiadomienie.
– Oczywiście, że tak.
– Jak mogłaś mi to zrobić? Przecież jesteś moją żoną!
– Sam powiedziałeś mi, że w pracy nie obowiązują stosunki małżeńskie, tylko zawodowe. Ten baran, mój szef, zwolnił mnie całkowicie bezpodstawnie, a ja zamierzam z nim walczyć. Postępowanie z PIP-u to dopiero początek. Dalej spotkam się z nim w sądzie pracy i czy tego chce czy nie, będzie musiał przyjąć mnie z powrotem.
– Możesz przestać mówić o mnie w trzeciej osobie?
– No przecież w domu nie jesteś moim szefem, więc jak mam mówić?
– Dobrze, skończ ten cyrk. Naprawdę, nie spodziewałem się tego po tobie.
A niby czego się spodziewał? Że potulnie podkulę ogon i stanę się jego służącą? O nie. Nie ze mną te numery. Za bardzo lubię swoją pracę, by ot tak z niej rezygnować. Poza tym budowaliśmy tę firmę razem i ja też mam swoje prawa.
Czytaj także:
„Wolałam facetów z drugiego obiegu, bo nie musiałam ich wychowywać. Moje poprzedniczki nauczyły ich dorosłości”
„Po szybkim numerku w hotelu, kochanka zostawiła pamiątkę. Listem wysłała mi pikantny filmik ze mną w roli głównej”
„Mąż mnie zostawił, bo poleciał na długie nogi. Gdy ta młoda raszpla go pogoniła, na kolanach błagał o przebaczenie”