Wczesne dzieciństwo przypomina mi zapach szarlotki i wspólną naukę angielskiego i liczenia z mamą. W wieku czterech lat umiałam już czytać, co zaskakiwało wszystkie przedszkolanki. Wręcz wyrywałam im książeczki, chcąc popisać się tym, co umiem. Byłam bardzo ambitnym dzieckiem.
Wszystko zmieniło się, kiedy na świat przyszedł Marcel. Nie wiedziałam wtedy, co oznacza zespół Downa, pamiętam jednak, że rodzice nie pojawili się nawet ze mną na rozpoczęciu roku szkolnego, bo podróżowali z małym dzieckiem od lekarza do lekarza. Kiedy inne dzieci wraz z rodzicami zbierały liście do zielnika, ja dostałam pierwszą w życiu pałę, bo cała uwaga skupiona była na malutkim bracie.
Kiedy ja sama odrabiałam prace domowe, Marcel uczęszczał na zajęcia z malowania i lepienia w glinie. Choć miałam problem z wymawianiem litery „R”, nigdy nie poszłam do logopedy, bo najważniejsze było to, by Marcel nauczył się mówić wyraźnie.
Najgorzej wspominam jednak atmosferę w domu. Bardzo chciałam zbliżyć się do rodziców, wykonując z nimi zwykłe, rutynowe obowiązki. Za każdym razem, kiedy mama sprzątała czy gotowała, odganiała mnie od siebie, bo chciała nauczyć jak najwięcej brata.
– Zostaw to, Klaudia. Marcel musi przystosować się do życia. Jak sobie poradzi, kiedy nas zabraknie, jeśli niczego go nie nauczymy? – tłumaczyła mama, instruując Marcela, jak ugniatać ciasto.
– Mamo, ale ja też chcę! – krzyczałam.
– Dasz sobie radę! Idź odrabiać lekcje – ucinała dyskusję. – A potem przypilnuj Marcela, bo muszę wyjść do apteki.
Koleżanka kazała płacić mi za milczenie
Kiedy poszłam do gimnazjum, brat był już na tyle duży, że czepiał się mnie jak rzep psiego ogona. Mama powtarzała mi, że trzeba wspierać jego samodzielność, chodziłam więc z nim do sklepów czy do galerii. Kiedy jednak pierwszy raz wpadłam tam na koleżankę, zdębiałam.
– Kto to jest? Twój chłopak? – zażartowała ze mnie wścibska koleżanka z klasy, Magda.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Bardzo chciałam zyskać przychylność ładnej, popularnej znajomej i wreszcie zacząć żyć.
– Działam jako wolontariuszka w fundacji – skłamałam.
– Siostra! – wykrzyczał nagle brat.
– Tak nas nazywają. Rodzina w większości przypadków wcale się nimi nie zajmuje – wymyśliłam na poczekaniu.
– Weź, to straszna siara – odparła widocznie obrzydzona i odeszła.
Od tamtej pory postanowiłam, że już nigdy nie pokażę się na mieście z bratem. Miałam dosyć swoich problemów: przez całą podstawówkę byłam typową szarą myszką i chciałam móc wreszcie zabłysnąć. Zamykałam się w swoim pokoju za każdym razem, kiedy mama oczekiwała pomocy przy bracie. To jednak zapewniło mi spokój wyłącznie na kilka dni.
– Słuchaj – złapała mnie w któryś dzień za ramię koleżanka, którą spotkałam wtedy w galerii. – Zrobiłam wam wtedy zdjęcie. Chcesz, by ludzie wiedzieli? – wypaliła.
– Proszę, nie! – zaczęłam lamentować.
Popełniłam błąd. Czy reagowałabym tak emocjonalnie, gdybym faktycznie była wolontariuszką? Rówieśnicy pewnie zaakceptowaliby mnie, a nawet zaczęli cenić za dobroduszność. Czułam jednak, że Magda nie jest głupia i wyczuła wtedy, co się święci.
– Okej. Twój podopieczny... czy też brat... Nieważne. Podobają mi się jedne buty. Załatwisz mi je na dyskotekę szkolną? A może chcesz, żebym rozpowiedziała, jakiego fajnego masz brata?
Przez następne lata przeznaczałam więc wszelkie kieszonkowe na zachcianki mojej oprawczyni. Zawarła ze mną jeszcze jedną umowę: za każdym razem, gdy ktoś pytał mnie, czy zaproszę go do domu, Magda informowała, że akurat tego samego dnia organizuje imprezę. Wszyscy woleli iść do znanej, lubianej dziewczyny. Ja usługiwałam jej zaś na imprezach, trzymając jej włosy, kiedy wymiotowała i prosząc lokalnych pijaczków o kupienie nam piwa. Fundowałam je, oczywiście, sama.
Przez mojego brata straciłam chłopaka
– Nigdy u ciebie nie byłem – powiedział pewnego razu mój chłopak, z którym zaczęłam spotykać się w drugiej klasie liceum. – Przyjdę do ciebie dzisiaj.
Poprosiłam o ratunek Magdę. Ta zaprosiła naszą dwójkę na domówkę, na której z premedytacją zaczęła podrywać mojego chłopaka, żeby móc szantażować mnie jeszcze mocniej. Obiecała, że da mu spokój, jeśli ukradnę mojej mamie kosmetyki. Podwędziłam więc całą kosmetyczkę, za co przez kolejny miesiąc zbierałam ciągle baty.
– Chcesz, żeby zdjęcia braciszka wyszły na światło dzienne? – szantażowała mnie dalej koleżanka.
Usługiwałam więc jej nieustannie, odrabiając za nią codziennie prace domowe z polskiego i zawalając całkowicie biologię i chemię. Miały być kluczowe dla mojej przyszłości...
– Doceniam was tak bardzo! Za wychowywanie Marcela powinniście dostać Nobla. Widziałam takich, którzy nie umieją wypowiedzieć zdania, a on wydaje się taki rezolutny... – paplały ciotki na spotkaniach rodzinnych.
– Prawda, ale ja to im bardziej współczuję. Nie mają w ogóle czasu dla siebie, a Beata musiała zrezygnować z kariery! – dodawał zawsze wujek. – A to, na ile zajęć chodzi Marcel... Takie poświęcenie dla dziecka!
Ja zaś siedziałam milcząca przy stole, przeżuwając niechętnie schabowego. Straciłam ochotę na jedzenie. Było tego za wiele: nie dość, że musiałam użerać się z Magdą, to jeszcze nie dostawałam żadnego wsparcia.
– Klaudia, ty to masz dobrze. Nie musisz nic robić w domu, bo Beata zajmuje się wszystkim, bo do tego uczy Marcela. Ucz się dobrze i jedz, bo jesteś chuda jak szkapa – usłyszałam.
Nie mogłam tego słuchać. Poszłam do łazienki i pochyliłam się nad toaletą. Tak zaczęły się moje zaburzenia odżywiania. Za każdym razem, gdy próbowałam opowiedzieć o nich mamie, ta zbywała mnie, lamentując nad swoim zmęczeniem i testując nowe metody wychowawcze Montessori na bracie.
– Ta twoja Klaudia chyba nawet nie musi nosić stanika – usłyszałam raz rechot dochodzący zza murów liceum. – Jest płaska jak deska!
– A tam. Dopóki masz ją w garści, możemy dzielić się jej pieniędzmi. Jest taka głupia, pewnie sama ma Downa! – usłyszałam głos, który złamał mi serce.
Miałam iść na medycynę, pracuję na zmywaku
– Jak mogłaś zawalić maturę! – darł się na mnie ojciec, który do tej pory wcale nie zwracał na mnie uwagi. – Przyniesiesz wstyd rodzinie!
Tak, nie udało mi się. Załamałam się doszczętnie prawdą o moim chłopaku, który przez cały czas wykorzystywał mnie wraz z Magdą. Jako że przez ostatnie lata zajmowałam się tylko jej zadaniami, nie powiodło mi się też z matematyki, biologii i chemii.
– I co? Tyrałabym w szpitalu, żeby zarabiać pieniądze na rehabilitację Marcelka? – wybuchłam.
Ojciec wtedy pierwszy raz w życiu mnie popchnął. Załamałam się. Nie jadłam absolutnie nic przez kilka następnych dni.
– Ciociu, chyba mam zaburzenia odżywiania. – wyżaliłam się raz siostrze mamy.
– Boże! Musisz zgłosić się do lekarza.
– Tak zrobię. – próbowałam pociągnąć dyskusję.
– A jak tam mama i Marcel? Słyszałam ostatnio, że młody próbował dorobić sobie w sklepie, ale wybuchnął złością, aż menadżer musiał zadzwonić po Beatę. Takie upokorzenie... Ta kobieta nie ma nawet chwili dla siebie – lamentowała. – Słyszałaś, co mówiła potem wasza sąsiadka, ta wstrętna żmija?
Poczułam się wtedy przezroczysta i całkiem nieważna. Wyciągnęłam więc kolejny już raz, pieniądze z portfela mamy. Tym razem, wolna od szantażu, pierwszy raz przeznaczyłam pieniądze na siebie i udałam się do specjalisty. Niedługo później, wprowadziłam się do klitki w mieszkaniu właścicielki lokalnej knajpy, gdzie harowałam na zmywaku w zamian za dach nad głową, resztki jedzenia i kilka groszy.
Jako że nie umiałam nic, bo mama nie dopuszczała mnie nawet do garnka czy patelni, moje zarobki były śmieszne. Dopiero po kilku miesiącach nauczyłam się prawidłowo kroić warzywa czy gotować bulion.
– Mój brat ma zespół Downa. – zwierzyłam się w końcu właścicielce knajpy. – Proszę uczyć mnie gotowania, zrobię absolutnie wszystko. Mogę pracować po godzinach i sprzątać też w domu... – błagałam.
Kobieta, jako pierwsza osoba w moim życiu, okazała mi współczucie. Od tej chwili minęło pół roku, a ja ciągle staram się doskonalić, by wreszcie objąć posadę kucharza. Rodzice nie odzywają się do mnie wcale, bo nie dość, że zostawiłam ich samych z bratem, to jeszcze zawaliłam szkołę i przekreśliłam sobie szansę na karierę. Ciekawe, czy zrozumieją kiedyś, że to oni zniszczyli mi życie...
Czytaj także:
„Myślałam, że Szymek to brat Mirka. Dowiedziałam się dopiero po ślubie, że to jego syn, którego spłodził w wieku 15 lat”
„Mój mąż jest zazdrosny o córkę. Daje jej kolejne szlabany i odstrasza narzeczonych, bo boi się nastoletniej ciąży”
„Byłem wiecznym kawalerem i nigdy nie chciałem mieć dzieci. Do momentu aż zakochałem się w samotnej matce dwójki maluchów”