„Mój mąż jest zazdrosny o córkę. Daje jej kolejne szlabany i odstrasza narzeczonych, bo boi się nastoletniej ciąży”

Mężczyzna z nastoletnią córką fot. iStock by GettyImages, Maskot
„Igor gdyby mógł, to by ją zamknął w złotej klatce. Teraz już trochę odpuścił, ale wciąż krzywo patrzy na każdego chłopaka, który pojawi się w pobliżu Pauliny, jego ukochanej jedynaczki”.
/ 20.11.2023 18:15
Mężczyzna z nastoletnią córką fot. iStock by GettyImages, Maskot

Mąż jest zazdrośnikiem. Jeszcze zanim urodziła nam się córka, nie miałam żadnych wątpliwości, że będzie jej pilnował. Zaczął, gdy miała dziesięć albo jedenaście lat. Już wtedy dopatrywał się zagrożeń ze strony chłopców.

– Co on się tak do niej tuli, do cholery?! – pomrukiwał na dyskotece zorganizowanej dla dzieci w ośrodku wczasowym, do którego pojechaliśmy na wakacje.

– Igor, trzymają się na dystans! Już bardziej się odsunąć w tańcu nie da.

Wiedziałam, że tak z nim będzie. Jeszcze gdy byłam w ciąży, zapowiadał, że kupi sobie strzelbę i „będzie ich wszystkich gonił”. Zapewniał, że to on zdecyduje, kiedy i z kim zwiąże się Paulina. Zastrzegał jednocześnie, że nie wyobraża sobie, by wydarzyło się to przed jej dwudziestymi piątymi urodzinami.

Najchętniej odesłałby Paulinę do klasztoru

Na początku obie śmiałyśmy się z tych nieuzasadnionych histerii. A właściwie to ja się śmiałam, a Paulina reagowała zażenowaniem. Ale w końcu córka weszła w wiek nastoletni i zaczęła domagać się coraz większej swobody. Mąż natomiast na nic jej nie pozwalał. Na urodziny do koleżanki nie, do miasta nie, na dyskotekę szkolną też nie. Gdy Paulina umówiła się w szóstej klasie z kolegą na lody, Igor zrobił dochodzenie na temat tego chłopaka. Zgodził się na to spotkanie warunkowo.

– Dobra, ale niech on do nas najpierw przyjdzie. Niech go poznam i dowiem się, czy to chłopak godny zaufania.

Takie teksty serwował dziewczynie, która sama jeszcze do końca nie wiedziała, dlaczego płeć przeciwna tak ją interesuje. W tych kwestiach był ojcem sprzed stu lat. Poważnym, nadętym, wyniosłym i przewrażliwionym. Najchętniej odesłałby Paulinę do klasztoru.

Ich tarcia brały się stąd, że córka zawsze była dość przebojowa. Miała silny charakter, niczego się nie bała, a do tego lubiła się buntować. Gdy więc jej energia zderzyła się z jego uporem, w domu zawrzało.

Przypatrywałam się ich kłótniom i nabierałam przeświadczenia, że to wszystko źle się skończy. Że najprawdopodobniej w pewnym momencie zaczniemy tracić nad Paulą kontrolę. Igor znalazł jednak sposób, żeby ją trochę uspokoić i odciągnąć jej myśli od problemów dojrzewania.

Zapisał Paulę do klubu siatkarskiego. Sam uprawiał ten sport do późnej młodości, więc miał tam sporo znajomych. Paulina skończyła wtedy trzynaście lat i szybko złapała bakcyla. Zawsze lubiła sport, ruch, rywalizację, więc chętnie chodziła na treningi i pracowała coraz intensywniej. Do tego stopnia, że nie starczało już czasu na nic innego. Plan męża działał, a przed córką roztaczały się ciekawe sportowe perspektywy.

Żałuję, że nie poszliśmy z nią wtedy do psychologa

Po trzech latach grania Paula dostała się do juniorskiej kadry i wszystko wskazywało na to, że gdy przyjdzie pora, zagra również w reprezentacji. Miała talent i warunki. Z zawodów przywoziła do domu nagrody i medale. Cieszyłam się, że ma zajęcie i nie chodzą jej po głowie głupoty.

Niestety, przygoda naszej córki z siatkówką skończyła się koszmarem. Na jednym z meczów Paula upadła tak niefortunnie, że zerwała więzadła w kolanie. Trener zadzwonił do męża jeszcze z boiska. Igor opowiadał mi potem, że słyszał jej krzyki w tle. Dziewczyna dosłownie wyła z bólu…

To była bardzo poważna kontuzja. Lekarze musieli zrekonstruować jej więzadła chirurgicznie. Kłopot polegał na tym, że taką operację należało przeprowadzić najszybciej jak to możliwe, a córka miała poważne obrzęki i krwiaki. Trzeba było więc czekać, aż się choć trochę zagoją.

– Dodatkowym problemem jest jej wiek. Ona jeszcze ciągle rośnie. I to bardzo szybko. To nie wróży dobrze dla przyszłości zrekonstruowanych więzadeł… – wyjaśniał nam chirurg, który miał ją operować.

– Jakie są szanse, że będzie mogła jeszcze grać? – zapytał mąż.

– Spore, ale pewności nie ma.

– Ile?

– Siedemdziesiąt procent.

Wydawało się, że to dużo, że będzie dobrze, ale w trakcie operacji wystąpiły dodatkowe komplikacje. Jeszcze zanim córka się obudziła, poinformowano nas, że nie ma już mowy o sporcie wyczynowym.
Musieliśmy przekazać jej tę wiadomość. Zwlekaliśmy, bo wiedzieliśmy, jak zareaguje.

Dla niej liczyła się tylko siatkówka. To sport dawał jej poczucie sensu, określał tożsamość. Gdy dowiedziała się od nas, że nie wróci do grania, całkiem się załamała. Płakała i powtarzała, że nie ma po co żyć… Zareagowała też agresją, której nigdy byśmy się po niej nie spodziewali.

– Paulinko, tak ci się teraz tylko wydaje, że to koniec. Będą inne przyjemności w twoim życiu. Inne cele i marzenia… – zapewnialiśmy ją z mężem.

–  W dupie mam inne marzenia, rozumiecie?! Pieprzę to wszystko! – krzyczała jeszcze w szpitalu i chowała głowę w poduszkę, żebyśmy nie widzieli, jak płacze.

Do dziś zarzucam sobie, że nie poszliśmy z nią wtedy do psychologa. Chyba nie doceniliśmy skali problemu. Wydawało nam się, że szybko jej przejdzie i zaraz znajdzie sobie jakąś kolejną pasję. A ona tymczasem przez kolejne tygodnie coraz bardziej pogrążała się w smutku, żalu i złości. Ze spokojnej i poukładanej sportsmenki zamieniła się w gradową chmurę. W nastolatkę wredną, ironiczną i złośliwą. 

Kiedy jeszcze nie mogła za bardzo wychodzić z domu, żyliśmy w miarę spokojnie. Jeździła tylko na rehabilitację i do szkoły. Kiedy jednak wróciła do towarzyskiego życia, pojawiły się prawdziwe problemy.
Poznała nieodpowiednie koleżanki, pogorszyły się jej wyniki w nauce, popalała papierosy, sięgała po alkohol i urywała się z domu na imprezy bez naszej wiedzy. Kary nic nie dawały – w nosie miała szlaban na komputer, komórkę, czy zakazy wychodzenia z domu. Leżała w swoim pokoju, słuchała muzyki i czekała, aż kara minie. A potem znów zaczynała swoje.

Najedliśmy się strachu

Popełniliśmy wtedy dużo błędów wychowawczych. Byliśmy dla niej z mężem zbyt łagodni. Wydawało nam się, że po tym, co ją spotkało, powinniśmy jej odpuścić, dać trochę czasu na odreagowanie. W końcu jednak przejrzeliśmy na oczy. Chyba po tym, jak opluła na lekcji koleżankę, z którą się pokłóciła. Albo po tym, gdy wróciła ze szkoły zupełnie pijana. Igor znalazł wtedy w jej plecaku prezerwatywy. Zupełnie oszalał, a ona nie chciała powiedzieć, czy nosi je dla szpanu, czy ich rzeczywiście używała.

– Co was to obchodzi? To jest moja sprawa! – darła się.

– Nie, dopóki mieszkasz z nami! – wygrażał jej wściekły mąż. Sprawa prezerwatyw dotykała jego najgłębszych lęków. No i nie dziwota! Paula miała wtedy raptem szesnaście lat. – Jeszcze za wcześnie na te sprawy! – krzyczał.

– Wcale nie! Gdyby was spotkało to, co mnie, też byście szybciej dorośli…

– Nie dramatyzuj, dziewczyno! Ludzi spotykają większe nieszczęścia. A tobie się myli dorosłość z nieodpowiedzialnością!

– Ludzie mnie nic nie obchodzą! Nie chcę z wami gadać! – tupała.

W ustach małolaty te wielkie słowa zabrzmiały pretensjonalnie i naiwnie.

Jakiś czas po tej awanturze Paula znowu uciekła nam na imprezę. Upiła się tam i wygłupiała ze znajomymi. Skakali przy muzyce, no i tak pechowo stanęła, że zrobiła sobie coś z kolanem. Zawieźliśmy ją na SOR jeszcze pijaną. Najedliśmy się wstydu, ale i strachu. Na szczęście diagnoza nie była najgorsza. Więzadła były w porządku, Paulina po prostu bardzo poważnie je nadwyrężyła.

Lekarze zatrzymali ją na dwa dni w szpitalu ze względu na przeszłość kolana, ale obiecali, że wszystko będzie w porządku. Traf chciał, że na sąsiedniej sali leżał chłopak z podobnym problemem. Grał w koszykówkę i też pozrywał sobie więzadła. Miał na imię Bartek i szybko się z naszą córką zaprzyjaźnił. Gdy Paula wróciła do domu, znów zaczęła się zmieniać. Ale tym razem na lepsze. Najpierw odzyskała dawno utracony humor.

– Ewka, ona się do mnie uśmiechnęła! – mąż wpadł do salonu zupełnie zdezorientowany. To było dwa dni po powrocie Pauliny ze szpitala.

– Do mnie też, wczoraj. I ciągle rozmawia przez telefon. Co chwilę też jakieś esemesy do niej przychodzą.

– Od kogo? – mąż spochmurniał.

– Od tego Bartka ze szpitala. Jak ją odbierałam, to się bardzo długo żegnali – uśmiechnęłam się znacząco.

– Szlag by to trafił! Znowu będzie gumki nosiła w plecaku!

– Daj jej spokój. Nie widzisz, że wydaje się coraz bardziej szczęśliwa… To jest co innego.

– Co takiego? Miłość? Ona ma dopiero szesnaście lat

– Myśmy też tak zaczynali. Wolisz, żeby wróciła do dąsów, alkoholu i papierosów? No właśnie, to się uspokój. Weź się za sprzątanie, ochłoniesz…

Nic już więcej nie mówił. Tłumił zazdrość, udawał, że nic się nie dzieje. Nie chcieliśmy jej spłoszyć, bo naprawdę wracała do zdrowia. Tego psychicznego. Bartek mieszkał na drugim końcu miasta, ale widywali się niemal codziennie. Przesiadywali u niej w pokoju, chodzili do kina, na spacery, na rower. To był bardzo fajny związek dwojga nastolatków. Nawet mąż nie miał się za bardzo do czego przyczepić.

Mąż ledwo się powstrzymywał

– Teraz wiem, o co w życiu chodzi… – wyznała mi w końcu Paulina. To było trzy miesiące po powrocie ze szpitala, po poznaniu Bartka. 

Przyznaję, że w ustach takiej małolaty te wielkie słowa zabrzmiały dość pretensjonalnie i naiwnie, ale nie pozwoliłam sobie na żaden komentarz. Nawet Igor nic na te romantyczne wyznanie nie powiedział. Musiał przełknąć fakt, że jego nastoletnia córka rozpoczyna swój pierwszy związek. Bardzo ciężko to jednak znosił. Jedynie wieczorem dawał upust swoim frustracjom. Żalił się i ciskał, gdy leżeliśmy razem w łóżku, a Paulina spała, odprawiwszy wcześniej Bartka.

– Dlaczego oni się ciągle zamykają w pokoju? Dlaczego im na to pozwalasz? Przecież my się nie zamykamy!

– Igor, daj spokój. Przecież wiesz, że młodzi potrzebują intymności.

– Intymności?! Do czego?!

– Jak to? Całują się, przytulają

– Jezus, Ewka… Nawet tak nie mów – przewracał oczami jak dewotka.

–  A ty co myślałeś? Że wiersze czytają?

– Muszę z nią jutro pogadać.

– O matko, a o czym?! – aż się uniosłam zaniepokojona.

– O antykoncepcji! Trzeba wrócić do tematu, ale na poważnie. Bez krzyczenia.

– Ani mi się waż! Ona już wszystko wie. Możesz mi podziękować…

Znalazła nową pasję

Mąż się powstrzymał. No i dobrze, bo związek toczył się w bardzo przyzwoitych ramach. Zresztą, skończył się, zanim zdążyło coś poważnego z niego wyniknąć. Paula zerwała z Bartkiem i wyjaśniła nam zdawkowo, że poszło o sprawy „światopoglądowe”. Myśmy jednak wiedzieli, że się jej po prostu znudził. Na szczęście córka nie wróciła już do złych nawyków i do środowiska, które ją wtedy tak zepsuło. Znalazła też nową pasję, bardzo zresztą pożyteczną. Przez te kłopoty z kolanem zainteresowała się medycyną i skupiła na przygotowaniach do matury, a potem do egzaminów na studia.

Jesteśmy przeszczęśliwi, bo wydaje się bardzo zdeterminowana, by zostać lekarzem. Uczy się, chodzi na kursy, poznaje nowych ludzi. A Igor? Igor znów szaleje! Znów kombinuje, jakby ją tu przed tymi narzeczonymi uchronić. „Narzeczeni” – tak właśnie ich nazywa w tajemnicy przed Pauliną!

– A co to za określenie? Przecież to zwykli koledzy… – pytam go, kiedy mi je serwuje. Kiedy znów się piekli, że Paula idzie na jakąś imprezę, kogoś poznała, z kimś się widuje.

– Ja już znam tych kolegów. Zwał jak zwał. Każdy z nich myśli o tym samym.

– Pamiętaj, że jeden z tych narzeczonych wyciągnął ją z depresji, z której myśmy nie potrafili…

– No i mogła się go trzymać! – O, proszę! Tęsknisz za Bartkiem! – podniosłam się na łokciu, rozbawiona. – Nie wierzę! Czyżbyś naprawdę chciał, żeby z nim jeszcze chodziła?

– Lepszy znany wróg od nowego!

No i tak sobie żyjemy. Igor się piekli, lustruje kolejnych „narzeczonych”, ale chyba zrozumiał, że nie da rady ich wszystkich przegonić. Więcej! Dotarło do niego, że to, przed czym chciał naszą córkę uchronić, w sumie ją uratowało. Tak to już jest, że niezależnie od wieku, miłość jest motorem naszego działania. Nawet ta pierwsza. Ta najbardziej ulotna i nietrwała.

Czytaj także:
„Byłem wiecznym kawalerem i nigdy nie chciałem mieć dzieci. Do momentu aż zakochałem się w samotnej matce dwójki maluchów”
„Zostawiłem dziewczynę w ciąży, bo gnałem za karierą. Nie miała środków do życia, a ja wiłem sobie gniazdko za granicą”
„Mąż nabrał sobie kredytów i zmarł. O niczym nie wiedziałam do momentu, gdy komornik zabrał mi nawet cukiernicę po babci”

Redakcja poleca

REKLAMA