„Byłem wiecznym kawalerem i nigdy nie chciałem mieć dzieci. Do momentu aż zakochałem się w samotnej matce dwójki maluchów”

Mężczyzna i mała dziewczynka fot. iStock by GettyImages, Westend61
„Miłość w moim życiu pojawiała się i znikała. Albo myliła mi się z flirtem, z pożądaniem, z zauroczeniem. Chyba tylko jedną z moich partnerek kochałem naprawdę, a ponieważ czułem, że kochać to chcieć dla tej osoby jak najlepiej – odszedłem”.
/ 24.11.2023 14:30
Mężczyzna i mała dziewczynka fot. iStock by GettyImages, Westend61

Nie byłem dla tej dziewczyny najlepszym wyborem, więc ją opuściłem. Nigdy tego nie zrozumiała, nigdy mi nie wybaczyła, choć minęło już ładnych parę lat, a ona ma męża i dzieci.

Justynę poznałem w pracy. To typowe dla osób, których już nie ciągnie do imprez, klubów i rozrywkowego życia. Gdzie niby mają poznawać innych ludzi? W internecie? To nie dla mnie. Co nie znaczy, że nagle stałem się odludkiem i mizantropem. Po prostu ci, z którymi się widywałem, byli już rodzicami dzieci w różnym wieku, mieli swoje życie rodzinne. Mnie jako kawalerowi wciąż powtarzali, że skaczę z kwiatka na kwiatek i nie mam pojęcia o prawdziwych problemach. W głowach im się nie mieściło, że zwyczajnie nie chcę się wiązać, zwłaszcza formalnie, i ani trochę nie pali mi się do ojcostwa.

– Jesteś po prostu niedojrzały – podsumował mnie kumpel. Najchętniej bym tę niedojrzałość potwierdził, dając mu w gębę, ale poprzestałem na cierpkiej uwadze, że chyba zazdrości mi życia wolnego od rodzinnych trosk. Zabolało go bardziej niż cios w szczękę, bo długo potem się nie odzywał.

Chciałem ją zdobyć

Justyna natomiast zadała mi cios w samo serce. Po prostu nim zawładnęła. Tłumaczyłem sobie na podstawie własnych doświadczeń, że nie ma miłości od pierwszego wejrzenia, że to zauroczenie, które minie, co jednak nie przeszkadza w małym romansie. Zacząłem się nią interesować i bezwstydnie to okazywałem.

Była kilka lat młodsza ode mnie i z jej oszczędnie dawkowanych informacji wywnioskowałem, że jest wolna, więc przypuściłem szaleńczy szturm. Momentami młodzieńczo nieporadny, ale kiedy zauważyłem, że podoba się jej taki sposób adoracji, zacząłem się stylizować na egzaltowanego młodzieńca. Z zewnątrz musiało to wyglądać dziwnie i współpracownicy na pewno nieraz pukali się w czoło za naszymi plecami, ale co mnie oni obchodzili? Liczyła się tylko Justyna.

– Czy wiesz, że kiedy z kimś rozmawiasz, z zazdrości robi mi się gorąco, a serce ze strachu podchodzi mi do gardła? – pytałem.

– Naprawdę? – trzepotała rzęsami. – To, co proponujesz? Mam się do nikogo nie odzywać?

– Najpierw wykluczmy mężczyzn... Ale kiedy stwierdzę, że cierpię na podobne objawy, gdy rozmawiasz z kobietami, wtedy zakaz rozmów rozciągniemy na wszystkich. Nawet na przełożonych.

– Rozumiem... – pokiwała głową, udając powagę, choć oczy jej się śmiały.

Takie były te nasze flirty z cyklu „wczesne liceum”. Kiedyś rozsypałem na podłodze spinacze i poprosiłem Justynę, żeby je za mnie pozamiatała.

– Oszalałeś?

– Niewykluczone… Ale zamiatając i skupiając się na tych cholernych spinaczach, nie będę mógł patrzeć na ciebie, więc sama rozumiesz…

– Staram się – odparła. – To ty cały czas patrzysz na mnie, zamiast pracować?

– Owszem. A wiesz czemu? Bo żadne spojrzenie na ciebie nie jest zmarnowane…

I tak dalej w tym guście. Justyna dość długo wzbraniała się przed przyjęciem zaproszenia choćby na kawę. Zasłaniała się dobrem firmy i obawą przed skomplikowaniem naszych stosunków służbowych, chociaż nie było między nami relacji przełożony-podwładny, bo mieliśmy takie same stanowiska.

Nie odpuszczałem, bo zaobserwowałem w sobie pewną zmianę. Moje myśli o Justynie, choć bardzo mi się podobała, wcale nie kręciły się wokół seksu, jak w przypadku innych kobiet. Nawet łapałem się na tym, że rozważam opcję seksualnej abstynencji, byle tylko z nią być. Chciałem, by była moja i tylko moja. Obok mnie, blisko, żebyśmy zawsze byli razem.

Szczerze mówiąc, nieco mnie to przerażało, bo zwiastowało starość i potrzebę stabilizacji za wszelką cenę, ale odpędzałem tę myśl. W końcu seks, to tylko fizjologia, jest mocno przereklamowany, powtarzalny, przewidywalny i tak dalej. A miłość, bliskość i wspólne życie to wartości same w sobie.

Byłem dziwnie nieśmiały

W końcu udało mi się zaprosić Justynę na kawę. Wreszcie nie ograniczała nas przestrzeń biura i podsłuchujący współpracownicy. Nie musieliśmy uważać na każde słowo, by z niewinnego żartu nie urodziła się lawina niewybrednych plotek, które i tak krążyły na nasz temat. Było to nieuchronne, w końcu pretekstu do nich dostarczaliśmy notorycznie.

O dziwo, na naszej pierwszej prawdziwej randce zrobiło się jakoś drętwo i banalnie. Coś tam dukaliśmy o tym, co lubimy, jakie książki preferujemy, jakie filmy. Gadki o pracy, o sporcie, nawet o pogodzie. Ja nagle okazałem się dziwnie nieśmiały, Justyna wydawała się zażenowana albo speszona całą sytuacją. Ale było to na swój sposób urocze. Jakbyśmy cofnęli się w czasie do młodzieńczego okresu pierwszych randek z całą ich wzruszającą nieporadnością. Na pożegnanie Justyna pocałowała mnie w policzek.

Kolejne spotkania były już bardziej otwarte, swobodniejsze, poznawaliśmy się coraz lepiej, choć wciąż nie wiedzieliśmy o sobie wszystkiego. W końcu nikt nie chwali się wadami. Kino, wycieczka, jakaś wystawa współczesnego artysty. I cały czas nie przekraczaliśmy bariery intymności. Chyba bawiło nas takie platoniczne randkowanie. Wiedzieliśmy, że najpiękniejsze jest oczekiwanie. To, co między wyciągniętą ręką a owocem.

Na którymś spotkaniu Justyna zapytała wprost:

– Czego ty ode mnie chcesz?

Nie potrzebowałem wiele czasu na odpowiedź.

– Być z tobą.

Nie wiesz, o czym mówisz… Nie znasz mnie.

– Właśnie cię poznaję. I podobasz mi się coraz bardziej.

Zamyśliła się, patrząc na dno kubka po kawie.

– Zaraz jeszcze powiesz, że mnie kochasz.

– Pewnie, że powiem. Kocham cię.

– Super… – westchnęła. – Tego mi tylko brakowało.

I wyszła. Dostarczyła zwolnienie lekarskie i zniknęła z pracy na dwa tygodnie. Napisała mi tylko esemesa, żebym nie wydzwaniał, że wszystko u niej w porządku, ale potrzebuje spokoju. Ona choruje, a ja mam dać jej spokój?! Za dwudziestym razem wreszcie się dodzwoniłem.

– Przecież mówiłam…

– Powiedz tylko, jak się czujesz. Wszystko w porządku?

– Tak.

No to sobie pogadaliśmy.

To był szok!

Po dwóch tygodniach pojawiła się w pracy i wszystko zdawało się wracać do normy. Stwierdziła tylko, gdy dorwałem ją na osobności, że dużo myślała, ale jeszcze wszystkiego sobie nie poukładała. Uszanowałem to. W końcu byłem czterdziestoletnim starym kawalerem, dotąd uparcie i dość otwarcie deklarującym niechęć do małżeństwa i dzieci. Żadna normalna kobieta, zwłaszcza już po trzydziestce, nie wejdzie bez namysłu w związek z kimś takim.

Sam bym się podejrzewał o nieczyste zamiary, gdybym był na jej miejscu.

W końcu Justyna zapytała, czy wybiorę się z nią w weekend do kina. Co za pytanie! Zdziwiło mnie tylko, że na kreskówkę, ale co mi tam. Umówiliśmy się na miejscu.

Przyszła. Z dwójką dzieci! Chłopak może ośmioletni, dziewczynka w wieku przedszkolnym. Zamurowało mnie. Wiedziała – bo zdążyłem się wygadać – o mojej, delikatnie mówiąc, awersji do dzieci, a tu jak filip z konopi wyskakują Michaś i Amelka. Mamo to, mamo tamto, mamo, czy mogę… Czemu nic mi nie powiedziała? Ani słowem się nie zająknęła! W pracy też nikt nigdy nie wspominał, że ma dzieci.

Niespodzianka? Raczej szok! Ale starałem się być dzielny. Po seansie Justyna z dziećmi taksówką wróciła do domu, w którym jeszcze nie byłem. Nigdy mnie nie zaprosiła, nie zaproponowała, bym został na noc, żebyśmy zjedli wspólnie śniadanie. Teraz jej wstrzemięźliwość stała się oczywista.

Całą noc biłem się z myślami. Jakie to ma znaczenie, czy ma dzieci, przecież ją kochasz, mówił do ucha anioł. Diabeł szeptał do drugiego ucha o chowaniu cudzych bachorów, o nowym tatusiu dla dzieci mamusi.

Anioł zwyciężył. Rzadka rzecz

– I co? – zagadnęła Justyna w pracy. – Dalej mnie kochasz? Z całym inwentarzem?

– Oczywiście.

– Mój bohater… – zawiesiła głos. – Ale bez obaw, nie mam dzieci. Pożyczyłam od siostry.

– Ty podstępna oszustko! – jęknąłem. – Jak mogłaś?!

– Musiałam mieć pewność – powiedziała.

Powinienem być zły, ale właściwie ją rozumiałem. No i nie ukrywam, że poczułem ulgę. Wyjąłem z pudełka spinacz, wyprostowałem go, a potem wygiąłem w kółko, chwyciłem Justynę za rękę i zaskoczoną zaciągnąłem na środek biura. Uklęknąłem, pierścionek ze spinacza położyłem na otwartej dłoni.

– Wyjdziesz za mnie?

Justyna poczerwieniała, wszyscy w biurze stanęli jak wryci. Nie wiedzieli, co odpowie. Ja wiedziałem.

Gdy przytuleni wychodziliśmy z pracy, ni z tego, ni z owego zagadnąłem moją narzeczoną: – A ty lubisz dzieci?

– Powiedzmy… Wiesz, co zawsze odpowiadam, jak mnie pytają, kto mi poda szklankę wody na stare lata?

– Co takiego?

– Lokaj.

Na razie tego się trzymamy, ale kto wie, co się wydarzy

Czytaj także:
„Zostawiłem dziewczynę w ciąży, bo gnałem za karierą. Nie miała środków do życia, a ja wiłem sobie gniazdko za granicą”
„Mąż nabrał sobie kredytów i zmarł. O niczym nie wiedziałam do momentu, gdy komornik zabrał mi nawet cukiernicę po babci”
„Moja klientka uciekła z salonu w środku zabiegu bez płacenia. Przez nią prawie straciłam pracę”

Redakcja poleca

REKLAMA