Już będąc w szkole średniej, wiedziałam, że nie chcę mieć dzieci. I chociaż wszyscy mówili mi, że to się zmieni z czasem, to ja jednak wiedziałam swoje. Po prostu nie lubiłam dzieci i nie zamierzałam podporządkowywać swojego życia płaczącym, marudzącym i wiecznie czegoś potrzebującym maluchom. I wcale nie uważałam, że to jest złe. A kiedy po kilku latach patrzyłam na swoich siostrzeńców, to tylko utwierdzałam się w tym, że moja decyzja była słuszna.
Mówili, że kiedyś zmienię zdanie
Pamiętam doskonale, jak moje koleżanki w szkole średniej planowały założenie rodziny. Dla mnie było to coś zupełnie abstrakcyjnego. I nie chodziło tylko o to, że byłam za młoda na posiadanie męża i dzieci. Ja po prostu nie wyobrażałam sobie siebie w tej roli. Nie lubiłam dzieci i nie chciałam poświęcać im swojej kariery czy rozwoju.
– Przecież nikt nie mówi, że masz to zrobić teraz – mówiła mi przyjaciółka, której zwierzałam się, że życie rodzinne to zupełnie nie moja bajka. – Ale kiedyś na pewno przyjdzie taki czas, że zechcesz mieć męża i dzieci – próbowała mnie przekonać.
Ja posłusznie i zgodnie przytakiwałam, ale w głębi duszy czułam, że nic takiego nie nastąpi. Ja chciałam od życia czegoś innego. Zamierzałam zdobyć dobre wykształcenie, które przełożyłoby się na mój rozwój zawodowy. A to miało się wiązać z zarobkami umożliwiającymi zwiedzanie świata. Bo właśnie podróże były moją ogromną pasją, a rodzina i dzieci skutecznie by mi to utrudniły.
– Jesteś jeszcze młoda i głupia – mówiła mi mama, która także nie brała na poważnie tego, co mówię.
Ale ja nie zamierzałam zmieniać swoich planów. Ukończyłam studia na prestiżowym kierunku, a potem kontynuowałam naukę za granicą. W konsekwencji zdobyłam posadę w międzynarodowej firmie, w której stopniowo pięłam się po szczeblach kariery. I w końcu osiągnęłam swój cel – było mnie stać na podróżowanie.
Nie miałam szczęścia w miłości
W moim przypadku sprawdzało się powiedzenie, że kto ma szczęście do pieniędzy, to niestety nie ma szczęścia w miłości. Owszem, zdarzały mi się romanse i przelotne miłostki, ale żaden z tych związków nie przetrwał próby czasu.
– Chciałbym mieć z tobą dziecko – zadeklarował jeden z moich partnerów, z którym w końcu miałam nadzieję na stworzenie czegoś trwałego. Marek był przystojny, zabawny i przebojowy. A dodatkowo robił karierę zawodową, co bardzo go upodobniało do mnie. Dlatego też byłam przekonana, że – podobnie jak ja – nie ma w planach zakładania rodziny.
– Dziecko? – zapytałam zaskoczona. Początkowo myślałam, że żartuje, ale jedno spojrzenie w jego oczy utwierdziło mnie w przekonaniu, że Marek traktuje tę deklarację jak najbardziej poważnie.
– No tak. A co w tym dziwnego? – zapytał. Niby nic, ale i tak mnie zaskoczył.
– Ale ja nie chcę mieć dzieci – powiedziałam. A potem zapytałam go, czy to coś zmienia.
Marek odpowiedział, że nie. Ale ja widziałam w jego oczach, że jednak zmienia wszystko. I faktycznie się nie pomyliłam. Po kilku tygodniach nasz związek się rozpadł. I chociaż Marek nie przyznał, że powodem jest fakt, że nie chcę mieć dziecka, to ja wiedziałam, że właśnie tak jest. Tym bardziej że kilkanaście miesięcy później dowiedziałam się, że został ojcem.
Kolejne związki też rozpadały się po kilku miesiącach. Nauczona wcześniejszymi doświadczeniami bardzo szybko informowałam, że nie zamierzam powiększać rodziny. A wtedy ci wszyscy rozrywkowi i nowocześnie mężczyźni uciekali, gdzie pieprz rośnie.
Może to ja popełniłam błąd?
Po kilku latach nieudanych związków zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy kiedykolwiek znajdę swoją drugą połówkę.
– A co się dziwisz? – pytała mnie siostra, której zwierzyłam się ze swoich obaw, że już zawsze będę sama. – Mężczyźni w pewnym wieku chcą stabilizacji, związku i rodziny. A dodatkowo wielu z nich chce przedłużenia rodu i swojego nazwiska. A ty nie dajesz im takiej szansy.
W głębi duszy musiałam się z nią zgodzić. Ale czy to oznaczało, że miałam zrezygnować z siebie i poświęcić się dla kogoś? Coraz bardziej obawiałam się tego, że jeżeli chcę być w związku, to będę musiała zmienić swoje podejście do macierzyństwa.
– Może warto rozważyć zmianę swoich priorytetów? – pytała mnie mama. – Jesteś już w takim wieku, że to ostatni dzwonek na dziecko. Potem może być za już późno – ostrzegała mnie. No tak, wtedy miałam 34 lata, a to dla kobiety okres, w którym zegar biologiczny tyka wyjątkowo głośno.
Problem był tylko jeden – ja wciąż nie czułam instynktu macierzyńskiego. I nic nie wskazywało na to, że miałabym go kiedykolwiek poczuć. „A może to kwestia tego, że nie spotkałam nikogo takiego, z kim chciałabym mieć dziecko?” – zastanawiałam się. I coraz częściej szukałam winy w sobie. Dodatkowo siostra poinformowała, że spodziewa się bliźniaków, co jeszcze bardziej wpędzało mnie w dziwną melancholię. Tym bardziej że wszyscy mi mówili, że powinnam wziąć z niej przykład.
– Marta jest od ciebie sporo młodsza, a już ma poukładane życie rodzinne. A ty co? – pytała mnie mama. A ja coraz bardziej czułam się gorsza i niejako wybrakowana.
Jednak warto żyć w zgodzie ze sobą
Przez kolejne lata wciąż musiałam słuchać, że najwyższy czas, abym zastanowiła się nad powiększeniem rodziny. A ja wciąż byłam przekonana, że nie chcę mieć dzieci.
– Na starość nie będzie kto miał ci podać szklanki wody – mówiła mi mama, którą próbowałam przekonać, że dzieci to jednak nie moja bajka.
I chociaż w ostatnim czasie trochę odpuściła, to jednak wciąż wypominała mi, że nie zdecydowałam się na powiększenie rodziny.
– Spójrz tylko na Martę. Ma dwójkę cudownych maluchów, które zmieniły całe jej życie.
No tak, z tym musiałam się zgodzić. Bliźniaki całkowicie zmieniły życie mojej siostry. Nie tylko musiała zrezygnować z pracy i ze swoich pasji, ale dodatkowo cały swój czas poświęcała dwójce absorbujących maluchów. A moi siostrzeńcy nie należeli do spokojnych dzieci. Nie dość, że ciągle płakali i marudzili, to dodatkowo byli niegrzeczni i nieposłuszni.
– Są po prostu rozpieszczeni – powiedziałam siostrze, która kolejny raz próbowała tłumaczyć ich zachowanie. Tym razem zaczepiali psa sąsiada, który początkowo grzecznie zwracał im uwagę, aż w końcu poprosił Martę, żeby się nimi zajęła.
– Pogadamy jak będziesz mieć swoje dzieci – mruknęła Marta, której bardzo nie lubiła słów krytyki pod adresem swoich dzieci.
Ale taka niestety była prawda. Dzieci mojej siostry były najbardziej niesfornymi i rozwydrzonymi czterolatkami, jakich widziałam w życiu. I patrząc na to, co robią i jak się zachowują, coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że moja decyzja o nieposiadaniu potomstwa byłą naprawdę słuszna. I nawet jeżeli wcześniej miałam jakiekolwiek wątpliwości, to patrząc na wyczyny tych urwisów, całkowicie się ich pozbyłam. Nie byłabym w stanie poświęcić wszystkiego w imię macierzyństwa. To jednak nie było dla mnie.
Los się w końcu do mnie uśmiechnął
Po kilku nieudanych związkach na dobre pogodziłam się z tym, że najprawdopodobniej będę już sama. I nawet przestałam już szukać swojej drugiej połówki. Skupiłam się na pracy, podróżach i rozwijaniu swoich pasji. A kiedy chciałam pobyć w towarzystwie dzieci, to odwiedzałam siostrę i jej wesołą gromadkę. I muszę przyznać, że szybko przechodziła mi ochota na przebywanie w towarzystwie maluchów. Po takich wizytach zawsze bolała mnie głowa i byłam bardziej zmęczona niż gdybym spędziła kilkanaście godzin w pracy. Nie, to zdecydowanie nie było dla mnie.
Jednak podczas jednej z takich wizyt moje życie przewróciło się do góry nogami. Odwiedzając siostrę poznałam Piotra, który akurat w tym dniu odwiedził mojego szwagra, aby donieść mu jakieś brakujące dokumenty.
– Nie przedstawisz mnie? – zapytał, zwracając się do Marty.
– Oczywiście, że przedstawię – odpowiedziała. – To jest moja siostra. A to jest Piotr, współpracownik mojego męża – powiedziała.
Piotr uśmiechnął się do mnie nieśmiało, a ja poczułam, że po moich plecach przebiega dreszcz podekscytowania. Kolega szwagra był niezwykle przystojny, a gdy się uśmiechał, to w jego policzkach robiły się urocze dołeczki.
– Miło mi – powiedziałam ściskając jego dłoń.
– Mi też – uśmiechnął się. A potem zaproponował, że odprowadzi mnie do auta.
I od tego wszystko się zaczęło. Piotr zaprosił mnie na kawę. Potem było kino, kolacja i wspólny wyjazd. Aż w końcu przeszliśmy na etap związku.
– Muszę ci coś powiedzieć – zakomunikowałam Piotrowi pewnego dnia.
Spotykaliśmy się już kilka miesięcy i wydawało się, że to jest coś poważnego. A ponieważ nie chciałam go okłamywać, to musiałam wyjawić mu swoje poglądy.
– Jesteś w ciąży? – zapytał. W jego oczach ujrzałam najprawdziwsze przerażenie.
– Nie – odpowiedziałam. – I nie zamierzam być – dodałam.
A potem przedstawiłam mu swoje zapatrywania na posiadanie rodziny. I ku swemu zdziwieniu w jego oczach ujrzałam ulgę. Okazało się, że Piotr też nie wyobraża siebie w roli rodzica.
– Za bardzo cenię sobie swoją niezależność – powiedział. – I chociaż wiem, że niektórym się to nie podoba, to ja nie zamierzam się zmieniać – dodał.
Odetchnęłam z ulgą. W końcu spotkałam kogoś, kto – podobnie jak ja – nie uważał, że nadrzędnym celem jest posiadanie dzieci. I chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu jesteśmy egoistami, to nie zamierzam się tym przejmować. To nasze życie i mamy prawo zrobić z nim to, co nam się podoba. A ja wreszcie czuję, że znalazłam mężczyznę, z którym stworzę udany związek.
Katarzyna, 38 lat
Czytaj także:
„Szefowa oplotła mnie pożądaniem i swoimi mackami. Chciała mnie wsadzić na minę, bo miała na mnie haka”
„Nie stać mnie na waciki, a moje dzieci świetnie się bawią. Ukradły mi z konta 10 tysięcy i wydały na głupoty”
„Wesele mojej siostry przypominało stypę. Rodzice zmusili ją do ślubu, bo przecież panna z brzuchem to wstyd”