Mąż znęca się nade mną fizycznie i psychicznie. Wszyscy to wiedzą, ale nikt nie chce pomóc...
Byłam bardzo zaskoczona, kiedy przyjechała do mnie szwagierka i przy kawie, patrząc mi głęboko w oczy, powiedziała:
– Zdecydowałam się. Będę w sądzie zeznawała na twoją korzyść!
Mowę mi odjęło ze zdumienia, bo do tej pory Agnieszka nawet nie chciała słyszeć o tym, że miałaby zeznawać przeciwko swojemu bratu, chociaż przecież doskonale wie, jakim jest draniem.
– Lubię cię, Ewa, ale musisz mnie zrozumieć, jesteśmy rodziną… To zobowiązuje – mawiała.
No cóż, rozumiałam i nie rozumiałam…
Agnieszka bowiem wiele razy widziała swojego brata w akcji. Podczas rodzinnych spotkań łapała go za ręce, aby we mnie niczym nie rzucał, jak to miał w zwyczaju, kiedy coś mu przy stole nie pasowało. A co to mogło być? Wszystko!
Brak serwetek, jego ulubionej wędliny, niedoprawiona sałatka. Leciały wtedy w moją stronę widelce, łyżki, kiedyś poleciał nawet talerz… Mojego teścia to bawiło.
– Moja krew – powtarzał. – Żonę to sobie trzeba umieć wychować, żeby chodziła jak w zegarku!
A teściowa tylko kiwała głową na znak, że we wszystkim się z nim zgadza.
– Najlepiej zrobisz, gdy nie będziesz Janusza denerwowała – doradzała mi potem „życzliwie”, gdy nikt nie słyszał. – On był zawsze bardzo emocjonalnym i wrażliwym dzieckiem. Nigdy nie było wiadomo, co go wyprowadzi z równowagi.
No cóż, gdyby matka Janusza już wtedy reagowała na jego ataki, to być może teraz ja nie miałabym w domu wariata. Ale ona chyba była przyzwyczajona do tego typu wybryków, bo jej mąż zachowywał się podobnie. I po latach wypracowała sobie taktykę – położyć uszy po sobie i przetrwać, jak najmniej obrywając.
Ale ja mam chyba inny charakter, bo tak nie umiem.
Nie potrafiłam wytrzymać tego, jak traktuje mnie mąż
W końcu zdecydowałam się na rozwód.
– No coś ty! Pomyśl o dziecku! – wykrzyknęła moja szwagierka, kiedy jej o tym powiedziałam.
Szczerze mówiąc, liczyłam na to, iż stanie po mojej stronie. Także w sądzie.
– Biedna jesteś… Wiem, jaki okropny potrafi być mój brat… Pamiętaj, jak będziesz potrzebowała, to ja zawsze ci pomogę – mówiła mi kiedyś.
Sądziłam, że szczerze... Pomyliłam się. No, bo na czym niby miałaby polegać ta pomoc? Na tym, że raz czy dwa mnie przenocowała u siebie, kiedy Janusz w szale wyrzucił mnie z mieszkania? Tak, byłam jej za to wdzięczna, ale prawdziwego wsparcia potrzebowałam teraz, kiedy zagroził mi, że jeśli faktycznie pójdę do sądu, to zabierze mi wszystko, zaczynając od syna.
– Żaden sąd nie przyzna dziecka wariatce, a ty nią jesteś! – twierdził Janusz. – Jestem wszystkim, co ci się w życiu trafiło najlepszego! Najlepszym mężem pod słońcem! I potrafię to udowodnić podczas rozprawy. Mój adwokat cię zniszczy! – usłyszałam.
Pobiegłam więc do Agnieszki, licząc, że w niej moja ostatnia nadzieja, a tymczasem tak się rozczarowałam.
Mojemu dziecku będzie lepiej w pełnej rodzinie?
Właśnie tym argumentem się zasłoniła...
– Przecież Janusz nie jest złym ojcem… Tyle czasu spędza z Mateuszkiem! – stwierdziła.
– Naprawdę? No popatrz, może i ty masz rację… – ironizowałam. – Po ostatniej awanturze, którą mój syn zrobił na imieninach twojej mamy, wszyscy, na czele z tobą, powinni zrozumieć, że twój ukochany bratanek, a jej wnuczek dzielnie idzie w ojcowskie ślady. Tata jest dla niego świetnym przykładem! Faktycznie, powinni spędzać ze sobą więcej czasu, bo czym skorupka za młodu nasiąknie…
Wyszłam od szwagierki wściekła jak osa. Popłakałam się dopiero na ulicy. Bardzo liczyłam na Agnieszkę, na jej pomoc, i bardzo się rozczarowałam… I kiedy już to przebolałam, ona przyszła do mnie i zaproponowała, że będzie zeznawać! Dla mnie to był prawdziwy cud!
Z radości rzuciłam się jej na szyję. Nie wiedziałam, jak mam jej dziękować.
– Przestań! Przecież wiem, że mój brat to drań! – powiedziała.
Przez kolejne tygodnie myślałam o mojej szwagierce jak najlepiej. Zbliżał się termin rozprawy, Janusz szalał, wrzeszcząc, że ten sąd musiałby być głupi, żeby mi dać rozwód, a ja uśmiechałam się w duchu, wiedząc, że jego siostra będzie dla tego sądu ważnym świadkiem.
Byłam pewna, że rozwód dostanę w mgnieniu oka
– Ja także na to liczę, kochana, że się w końcu wyzwolisz. I uratujesz Mateusza, aby nie był taki sam jak ojciec – mówiła mi Agnieszka.
Uważałam, że jest moją najlepszą przyjaciółką. To, że omal się nie przeliczyłam, wydało się zupełnie przypadkiem… Nie widywałam się za często z teściami, ze zrozumiałych względów. Przestałam do nich nawet telefonować. Bo i po co? Żeby słuchać ich impertynencji, jak to krzywdzę ich ukochanego syna?
Nie miałam więc pojęcia, co się u nich dzieje. Dopiero przypadkiem spotkana na mieście ich sąsiadka otworzyła mi oczy.
– Jak się czuje pani teść? Chemia mu pomaga? To już druga seria, prawda? – zaczepiła mnie w centrum handlowym.
– Jaka chemia? – oniemiałam.
– To pani nie wie? Pan Marcinkowski ma raka! – patrzyła na mnie zdumiona.
– Wiem, wiem, ale sądziłam, że już skończył brać chemię – zablefowałam.
Kiedy tylko udało mi się uciec od wścibskiej sąsiadki, od razu zadzwoniłam do teściowej.
– Mamo, tak mi przykro, nic nie wiedziałam, Janusz mi nic nie mówi… – wydukałam.
– A bo on taki skryty, wrażliwy – zaczęła znowu swoją śpiewkę, ale jakoś wyjątkowo tym razem mnie nie denerwowała. – A co z waszym rozwodem? – zagaiła nagle teściowa. – Pogodziliście się? Lepiej by było, bo tata powiedział, że jeśli odejdziesz od Janusza, to on go wydziedziczy!
– Słucham? – wydawało mi się, że nie dosłyszałam, ale tak naprawdę potrzebowałam chwili, aby zrozumieć, co ta kobieta do mnie mówi.
– Sama wiesz, jaki jest tata. Macho! Uważa, że mężczyzna, który nie potrafi utrzymać przy sobie kobiety, to żaden facet. I dlatego zapowiedział, że wszystko przepisze na Agnieszkę, która ma mocniejszy charakter niż jej brat.
Powoli trawiłam tę wiadomość
A więc to tak! To dlatego Agnieszka przyszła do mnie, aby niby mi pomóc w tej trudnej sytuacji. Wcale nie kierowało nią współczucie, tylko chęć zagarnięcia wszystkich pieniędzy dla siebie! I ona śmiała jeszcze mówić, że robi to wszystko dla mojego syna. Ale o tym, że jakby co, to Mateusz dziedziczy po ojcu już nie pomyślała…
– Dążę do wydziedziczenia Janusza, bo mu się należy! – szwagierka wcale niczego się nie wypierała, kiedy postanowiłam z nią porozmawiać. – Ty nie masz pojęcia, co on mi robił w dzieciństwie! – zaszlochała.
– Niech zgadnę: to samo, co teraz robi mnie? – powiedziałam zjadliwie. – Wiesz, tym bardziej cię teraz nie rozumiem. Poczułaś na własnej skórze, jaki to psychopata i co? Nie masz ani krztyny współczucia dla mnie lub Mateusza?
Widząc jej obojętne spojrzenie, zrozumiałam, że nic nie wskóram. Odwróciłam się więc na pięcie i wyszłam z jej mieszkania. I wiecie, co zrobiłam?
Odłożyłam rozwód. Dowiedziałam się bowiem, że rokowania teścia są bardzo złe. Może jestem wyrachowana, bo przecież rozpad mojego małżeństwa z Januszem jest czymś nieuchronnym. Ale mogę z tym poczekać, aby w ten sposób zapewnić Mateuszowi to, co mu się należy, a co „dobra ciocia” chciała mu odebrać – spadek po dziadku. Teraz przejdzie na jego ojca, ale kiedyś to Mateusz będzie dziedziczył.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”