„Wszyscy widzieli tylko cierpienie mojej żony, a ja byłem zdany na siebie. Jej rak po cichu dusił całą naszą rodzinę"

Kobieta, która choruje na raka fot. Adobe Stock, fizkes
„Dla ludzi to ona jest bohaterką. Tak dzielnie zmaga się z chorobą: upada, traci siły, podnosi się, walczy, czołga mimo bólu. Ja żyję w cieniu jej choroby. Nikt nie pyta, jak sobie radzę, co czuję, czy czegoś nie potrzebuję. Za to zawsze słyszę: >>Co z nią?<<. Odpowiadam i znów odchodzę w cień"
/ 03.09.2021 08:47
Kobieta, która choruje na raka fot. Adobe Stock, fizkes

Dla ludzi to ona jest bohaterką. Tak dzielnie zmaga się z chorobą: upada, traci siły, podnosi się, walczy, czołga mimo bólu. Ja żyję w cieniu jej choroby. Nikt nie pyta, jak sobie radzę, co czuję, czy czegoś nie potrzebuję. Za to zawsze słyszę: „Co z nią?”. Odpowiadam spokojnie, relacjonując każdy etap choroby, uśmiecham się, przyjmuję pozdrowienia dla niej, żegnam się i odchodzę w cień…

Nie piszę tego, żeby wyżalić się czy zyskać uznanie. Chcę jedynie przypomnieć o sobie i o takich jak ja
– opiekunach, i współmałżonkach. Powiedzieć, że nam też jest ciężko.

Wiecie, jak to jest dźwigać się z łóżka o świcie, wmawiając sobie, że dzisiaj właśnie będzie inaczej? Zaczynać od podwójnej porcji kawy, żeby móc już całkiem przytomnie podać jej leki. Wymasować plecy, czasem zanieść do łazienki, pomóc zwymiotować albo się umyć.

Być dla niej i jednocześnie dla dzieci. Kątem oka sprawdzać czy już się obudziły i odpowiednio ubrały. Pilnować, czy zjadły śniadanie. A potem wychodzić z poczuciem winy, że idziesz do pracy, do ludzi i do świata, gdy ona zostaje sama.

Choćbym nie wiem jak się starał, nie poczuję jej bólu, rozczarowania ani strachu. I nie zrozumiem, dlaczego tak długo zwlekała z wizytą u lekarza, choć wiedziała, że tyka w niej bomba zegarowa. Nie mam pojęcia, dlaczego pierś była ważniejsza od życia, od nas – ode mnie i dzieci?!

– To tylko pierś – powiedziałem tamtego dnia, gdy wróciła blada od ginekologa. – Usuń ją w cholerę, usuń i drugą, jeśli to może cię uratować.

– A co z moją kobiecością? – spojrzała na mnie niczym zbity pies.

– Kobiecością? Przecież jesteś kobietą! Z piersiami czy bez. Nie ożeniłem się z tobą z powodu cycków, ale dlatego, że jesteś wspaniałą dziewczyną i cudowną mamą. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, rozumiesz?

– Teraz tak mówisz, a potem mnie zostawisz. Zobaczysz, przestanę ci się podobać – łkała, gdy już dowiedziała się, że to trzecie stadium.

Dla mnie zawsze będziesz kobietą, z piersiami czy bez

Nie istnieją takie słowa, którymi mógłbym ją zapewnić, że się myli. Nic, co powiedziałem wówczas, co powtarzałem później, nie miało znaczenia. Codziennie przygląda mi się podejrzliwie, jakby czekała, kiedy wreszcie popełnię błąd. Odkryję karty i pokażę, jakim jestem bezdusznym skurwys****, podobnym do tych, o których czyta na forach Amazonek.

– Będzie dobrze, zobaczysz, trzeba wierzyć – powtarzałem z początku, bo myślałem, że tak właśnie być musi.

Ona słabiutka, załamana, ja supersamiec. I tak ciągnąłem to przez prawie dwa lata, dopóki nie dowiedzieliśmy się, że rak został pokonany. Wyzdrowiała i mnie odtrąciła. Znowu założyła maskę niezależnej kobiety.

Wszystkim opowiadała: „Pokonałam raka”, i nie było w tej historii miejsca dla mnie ani dla dwójki naszych dzielnych maluchów, które przez te dwa lata starały się nie sprawiać żadnych kłopotów, żeby nie martwić mamusi.

Aż nastąpił nawrót choroby. Nie, niczego mi nie powiedziała, zobaczyłem to w jej oczach.

– Umrę – wyznała wreszcie.

– Kochanie, to tylko rak. Bardzo poważna choroba, ale choroba. Ją się leczy. Przejdziemy przez to.

– Frazesy! Gdzie o tym przeczytałeś? W pisemku pseudopsychologicznym? – parsknęła i włączyła komputer, bo tylko tam umiano ją pocieszyć.

– Musisz wytrzymać – powtarzają mi mama i teściowa. – Jesteś dla niej wszystkim.

A ja czuję, że się duszę

Tak, chętnie bym uciekł, ale wiem, że tego nie zrobię. Trwam, podmywam, karmię, przekonuję, błagam, wyciągam z domu, wożę na badania kontrolne i chemioterapię, a kiedy nie mogę, bo dzieci mają wywiadówkę albo jakiś ważny mecz czy występ, proszę Ankę, jej najlepszą przyjaciółkę, żeby jej towarzyszyła.

– Jesteś wspaniały – powiedziała kiedyś jedna z mam w szkole.

Omal nie rozpłynąłem się ze szczęścia, że ktoś wreszcie mnie zauważył. Samotna matka zaproponowała mi kawę i patrzyła, tak jak kiedyś moja żona. Grzecznie podziękowałem.

W rzeczywistości uciekłem wystraszony tym, co poczułem. Wróciłem do domu. Żona leżała skulona z bólu na fotelu.

– Kochanie – kucnąłem obok.

– Nie dotykaj mnie! – jęknęła. – Ja umieram, nie widzisz? Każdego dnia odchodzę. Jestem wrakiem. 

– Przecież walczysz, leczysz się – próbowałem ją przekonać.

– Umieram, zatruwam swój organizm chemią, mój ty panie „wszystko będzie dobrze”. Spisałam nawet testament. Dzieci pomoże wychować ci moja mama, bo twoja jest zbyt schorowana. Suknia do trumny wisi na wieszaku… Wybrałam tę różową, choć nastrój mam na czarną.

– Ilona, co ty bredzisz? Jak możesz? Pomyśl, jeśli nie o mnie, to o dzieciach. Musisz walczyć i być silna! Rozumiesz? Rak to nie wyrok. Straciłaś pierś, może stracisz i drugą, gówno mnie to obchodzi, bo masz żyć!

– Ale nie chcę. Nie mogę już. Mam prawo myśleć tylko o sobie!

Ma prawo, bo jest chora, a ja nie mogę zarzucić jej egoizmu. Nie umiem już z nią rozmawiać.

Może nigdy nie umiałem? Przełykam łzy, w łazience przemywam twarz zimną wodą i wychodzę do kuchni, żeby sprawdzić dzieciom lekcje.

Takaś mądra? To wyjdź tam i powiedz dzieciom prawdę!

– Mama umiera? – pyta cichutko nasz ośmioletni Jaś.

– Może umrzeć, ale nie musi – odpowiadam, bo nie mam sił już kłamać.

– Mama jest chora – wyręcza mnie dziesięcioletnia Zosia. – Bardzo, bardzo ciężko, ale nie musi umrzeć. Nie musi zostać aniołkiem… Bo babcia mówiła, że jeśli mama zacznie się uśmiechać, to pokona raka. Musi tylko chcieć walczyć. Prawda, tato?

– To mama nie walczy? – dziwi się Jaś. – Nie jest rycerką?

Wstaję od stołu i jak zahipnotyzowany idę do pokoju Ilony. Nawet nie pukam. Wchodzę, zrzucam z niej koc i podnoszę ją do góry.

– Co ty? – pyta rozkojarzona. – Daj mi morfinę – prosi.

– Zaraz – mówię stanowczo. – Zaraz dostaniesz swoją działkę, ale nim to się stanie, pójdziesz do swoich dzieci i powiesz im, że nie chce ci się żyć. Że umrzesz, że napisałaś już testament i przygotowałaś sukienkę, że odejdziesz, bo nie chcesz być ich mamą.

Widzę łzy w kącikach jej oczu. Pozostaję jednak niewzruszony. Trzymam ją mocno w uścisku. Jeśli chce, puszczę. Raz na zawsze. Tylko najpierw niech nam to powie prosto w oczy, że dla nas nie warto się starać.

Każe mi wyjść. Płacze i wyje, więc przez uchylone drzwi podaję jej morfinę. Nie chcę patrzeć, jak dopływa. Nie chcę jej już głaskać, masować i tulić. Nie mam sił. Poddaję się. Tak, drogie panie, jestem tylko słabym facetem. Wygrałyście.

Idę do dzieci, przepraszam je za mamę, tłumaczę, że bardzo cierpi, ale wzięła lek i zaraz zaśnie. Mówię, że możemy jej pomóc, żyjąc jak dotychczas. Głaszczę Zosię, całuję Jasia. Powoli wracamy do lekcji. Potem kolacja, mycie, czytanie i sen…

W nocy czuję, jak ktoś dotyka mojego ramienia i delikatnie przesuwa dłoń ku mojej twarzy. Powstrzymuję się, nie otwieram oczu, nie chcę zniszczyć tej chwili. Słyszę szept:

– Będę walczyć, kochanie, ale bez ciebie nie dam sobie rady. Poszukałam psychoonkologa i już zapisałam się na pierwszą wizytę. Strasznie się boję tego, co dzieje się ze mną. Nie zawsze umiem ci o tym powiedzieć, ale postaram się. Ja też muszę się nauczyć żyć na nowo – czuję delikatny pocałunek jej szorstkich ust.

Obejmuję ją, podnoszę i układam obok siebie. Zasypiamy w milczeniu, na łyżeczkę, ale już wiemy, że nadchodzący ranek będzie inny.

Czytaj także:
„Sąsiadka uznała, że mi już nie przystoi uprawiać seksu! Jestem wdową po 50-tce i mam swoje potrzeby”
„Szwagierka przez lata robiła z mojego męża frajera. Przyczepiła się jak pijawka i wysysała z niego wszystkie pieniądze"
„Nikt nie wiedział, że mąż się nade mną znęca, bo nie miałam siniaków. Marek zniszczył mnie psychicznie, przeżyłam piekło"

Redakcja poleca

REKLAMA