Zawsze gdy przyjeżdżamy do rodziców Irka, czuję, jak bije od niej niechęć. Nie mówi nic niemiłego czy złośliwego. Po prostu milczy, wlepiając wzrok w telewizor, albo wygłasza opinie na każdy temat, bo przecież we wszystkim jest ekspertem. I wcale nie chodzi o teściową.
Moja teściowa to złota kobieta i niejedna żona mogłaby mi takiej pozazdrościć. Chodzi o siostrę mojego męża, Kryśkę. Jest dziesięć lat starsza od Irka, więc pasują do niej wszelkie cechy jedynaczki. Rozpieszczona, zarozumiała egoistka, wszystkowiedząca, lecz o dziwo, niespecjalnie radząca sobie w życiu.
Kryśka ma czterdzieści pięć lat i jest bezdzietną panną. Pracuje, ale na czarno. Od sześciu lat mieszka z rodzicami, bo nie może stanąć na nogi. Jak to się stało? Cóż, nieumiejętność zarządzania finansami…
Kiedyś powodziło jej się całkiem dobrze
Skończyła studia, zarabiała niezłe pieniądze, kupiła nawet mieszkanie na kredyt. Niestety, zamiast myśleć racjonalnie, planować, przewidywać, liczyć i ciułać grosz do grosza, ona wolała żyć ponad stan. Kupowała masę niepotrzebnych rzeczy, utrzymywała swojego ówczesnego faceta i brała kolejne kredyty.
W ten oto sposób narobiła masę długów, a kiedy nagle straciła pracę, nikt nie był już w stanie jej pomóc.
Facet, leń i darmozjad, ulotnił się w trybie natychmiastowym, rodzice i brat zaczęli urabiać sobie ręce po łokcie, żeby wyciągnąć Kryśkę z tarapatów, ale wszystko na nic. Bank przejął mieszkanie, komornik wszedł na pensję i tyle wyszło z nowobogackiego stylu życia szwagierki.
Kiedy wchodziłam do rodziny, to wszystko właśnie się działo. Pamiętam, jak się denerwowałam, widząc jak Kryśka co chwilę pożycza od Irka pieniądze na spłatę długów i obiecuje, że odda co do grosza w konkretnym terminie. Nigdy nie dotrzymała słowa. Pracowała już wtedy bez umowy, bo inaczej nie zobaczyłaby nawet złotówki ze swojej wypłaty. Miała więc kasę.
Rodzinie trzeba pomagać, ale Irek nie zarabiał dużo, poza tym zbieraliśmy pieniądze na wesele i wspólne życie. Każda złotówka się dla nas liczyła!
– Wiesz co, może bym jej nawet odpuściła – mówiłam Irkowi wściekła – gdyby nie to, co ona robi z tymi pieniędzmi! Tydzień temu kupiła nowego laptopa. Na długi nie ma, ale dwa tysiące na komputer jakoś się znalazły! Wiesz, że to ty jej zafundowałeś? – klarowałam narzeczonemu.
Mój biedny Irek wzdychał tylko ciężko i bąkał coś pod nosem, że to przecież jego najbliższa rodzina.
Ale w głębi duszy pewnie zdawał sobie sprawę, że Kryśka go wykorzystuje. Podobnie jak rodziców, którzy byli święcie przekonani, że ich pieniądze idą na określony cel.
Kiedy w końcu wzięliśmy ślub, powiedziałam „dość”
Teraz mieliśmy wspólne konto i nie mogłam pozwolić, żeby brakowało nam na chleb, bo szwagierka chce sobie poszaleć. No dobrze, może na chleb by nam nie zabrakło, ale mieliśmy na co wydawać kasę, więc „pożyczki ”natychmiast się skończyły. Nie jestem żadną heterą i nikogo do niczego nie zmuszałam. Pokazałam Irkowi nasze rachunki, wyciąg z konta i on sam uznał, że sytuacja się zmieniła i tak dłużej być nie może.
– Zbieramy na mieszkanie, planujemy dzieci. Nie zamierzam więcej pomagać siostrze – oznajmił.
Ale i tak wszystko poszło na mnie. Kryśka nigdy nie powiedziała mi wprost, że ma o coś pretensje, jednak jestem kobietą i umiem wyczuć takie rzeczy. Raz tylko mruknęła pod nosem, że „Irek bardzo się zmienił od czasu ślubu”. No cóż, jeśli nawet, to moim zdaniem na lepsze. Przestał być frajerem, którego można owinąć sobie wokół palca!
Pamiętam, jak Kryśka kręciła nosem, kiedy kupiliśmy mieszkanie. Dwa pokoje z kuchnią, nieduże, lecz dla nas całkowicie wystarczające, a co ważniejsze – miłe i przytulne.
– W takiej klitce będziecie się kisić? A co, jak pojawi się dziecko? – powiedziała, kiedy pełni entuzjazmu opowiadaliśmy o naszym nowym lokum. – Ja sama jedna na 90 metrach mieszkałam! Wzięłam po prostu większą pożyczkę, i już.
Ledwo ugryzłam się w język, by nie powiedzieć, że jak widać na załączonym obrazku, nie wyszło jej to wcale na dobre, bo długo tam nie pomieszkała. Gdy później rozmawialiśmy z mężem na osobności, wypaliłam:
– Ja rozumiem, że nie każdemu podoba się nasz wybór, ale Krystyna jest akurat najmniej odpowiednią osobą do tego, żeby radzić w kwestiach kredytu! – zawołałam.
Zanim zdecydowaliśmy się z Irkiem na takie a nie inne mieszkanie, długo siedzieliśmy i liczyliśmy. Co się nam opłaca, a co nie. Co jesteśmy w stanie udźwignąć, a co wymagałoby od nas zbyt wielu poświęceń. Rozważaliśmy też różne opcje na wypadek utraty pracy przez jedno z nas. Nasza decyzja była więc w pełni przemyślana.
Nie przyszliśmy i nie powiedzieliśmy: „Chcę pałac z pięcioma wieżyczkami i nieważne, że mnie nie stać”, tak jak zrobiła to siostra mojego męża. Dlatego szlag mnie trafiał, kiedy słuchałam jej „dobrych rad”.
Na tym rady się zresztą nie skończyły. Kryśka była pierwsza do mówienia nam, jak powinniśmy urządzić nasze mieszkanie, co jest praktyczne, a co ładne. Najśmieszniejsze jest to, że niemal wszystkie jej pomysły można uznać za całkowite przeciwieństwo moich. Ja chciałam mieć meble w stylu retro, ona wołała, że nowoczesne są lepsze. Ona zachwycała się skórzaną kanapą, ja pomyślałam: „Co za paskudztwo”. Nakupiłam mnóstwo donic, w których zamierzałam posadzić kwiaty, ona krzywiła się, że chcę mieć oranżerię.
– Spokojnie – mówił Irek, gdy skakało mi ciśnienie. – Na szczęście to nasz dom i możemy w nim sobie zrobić, co nam się żywnie podoba.
Na wychowaniu dzieci też zna się najlepiej!
Ale najgorsze przyszło z chwilą narodzin Misi… Odkąd nasza córeczka pojawiła się na świecie, nieustannie słyszę, jak powinnam się nią zajmować, co robić, a czego absolutnie nie.
Na razie jest malutka, ma dopiero dwa latka, ale kiedy trochę podrośnie, będę zapewne wysłuchiwać, jak powinnam ją wychowywać. Zresztą już teraz zdarzają się takie sytuacje. Ostatnio, kiedy byliśmy u rodziców Irka, Michalina strasznie płakała. Koniecznie chciała dostać czekoladkę leżącą na stole, chociaż tamtego dnia zjadła już trzy.
– Daj dziecku słodkie, przecież od tego nie umrze… – westchnęła Kryśka, wywracając oczami.
Rzuciłam jej nieprzyjazne spojrzenie, po czym odetchnęłam głęboko i zaczęłam tłumaczyć:
– Sylwia, córka naszych znajomych, od małego dostawała, co chciała i kiedy chciała. Efekt jest taki, że w wieku pięciu lat jest już małym grubasem, a zęby ma dziurawe jak ser szwajcarski.
– Nie rozumiem, jak można żałować dzieciakowi. Ja bym tak nie umiała.
– Jak urodzisz sobie dziecko, to będziesz się nim zajmować po swojemu – wypaliłam, bo nie mogłam już znieść jej wymądrzania się.
Natychmiast pożałowałam swoich słów, bo Kryśka zrobiła urażoną minę i nie odezwała się już słowem do końca naszej wizyty.
– Wiem, że przesadziłam – mruknęłam, kiedy wsiedliśmy z mężem do samochodu, na co Irek tylko westchnął ciężko i powiedział.
– Trzeba być dla niej wyrozumiałym. Ona pewnie bardzo by chciała mieć dzieci, ale chyba już trochę na to za późno. Czasem mi jej żal. Schrzaniła sobie życie.
Mogłaby żyć inaczej, gdyby nie była tak arogancka.
Czytaj także:
„Napisałam anonim. Doniosłam żonie szefa, że jej ukochany ma romans. Dzięki temu awansowałam”
„Nie akceptuję facetów córki, bo zawiodłam się w życiu na mężczyznach. Nie chcę, żeby Marlenka przeżyła to, co ja”
„Ojciec wyrzucił mnie z domu, bo chciałem studiować, a nie tyrać w warsztacie. Nie wpuścił mnie nawet na pogrzeb mamy”