„Wszyscy myśleli, że Martę zamordowano na tle rabunkowym. Sprawa 'złodziejki tożsamości' była bardziej złożona”

Miejsce zbrodni fot. Adobe Stock
To był nasz żywioł. Mój i moich przyjaciółek jeszcze z czasów okupacji. Wojna się skończyła, ale nie zbrodnie. Te chyba nigdy się nie skończą...
/ 22.01.2021 10:03
Miejsce zbrodni fot. Adobe Stock

Mieszkam w starej warszawskiej kamienicy zbudowanej na planie odwróconej litery „u”: dwa boki graniczą z ulicą, środkowa część domu jest cofnięta w głąb podwórka. Zielonego dziedzińca strzeże krata. Wszyscy lokatorzy się znają. Dlatego ogromnym szokiem dla wszystkich była śmierć Marty, najmłodszej sąsiadki.

Nikt nie spodziewał się dramatu

O tragedii dowiedziałam się od naszej dozorczyni, Ewy, byłej dziennikarki. Ewa, po zamknięciu gazety, w której przez lata pracowała, i utracie źródła utrzymania, zaczęła mieć kłopoty z płaceniem czynszu i po jakimś czasie, żeby zlikwidować swój dług, wzięła się za sprzątanie.
– Czy pani wie, co się stało? – zawołała w tamtą, pamiętną środę na mój widok. – Listonosz znalazł martwą panią Martę u niej w biurze. Teraz jest tam policja!

Ewa była bardzo podekscytowana. Widać wciąż żywe w niej było dziennikarskie zacięcie. Naszej poprzedniej dozorczyni nie wytrącało z równowagi nawet bombardowanie.
– Wiedziałem, że z tą Martą będą kłopoty. Za ładna na to, by żyć samotnie. Prosiłem wnuka generała, żeby jej nie sprzedawał mieszkania. Zrobił, co chciał, a teraz mamy taką nieprzyjemność – odezwał się sąsiad, emerytowany inżynier z drugiego piętra.
– Nie pierwszy raz jest tu policja – zaznaczyłam, bo nie lubiłam, jak pan Stefan plotkował.

W końcu to jego żona przyszła z milicją po swoje rzeczy, bo najpierw nie chciał dać jej rozwodu, a potem nie oddawał jej pianina, które miała jeszcze po rodzicach. Musiała po nie przyjść z nakazem sądowym, tragarzami i milicją. Po tej mojej aluzji obłudny inżynier czmychnął do siebie jak niepyszny, postukując laską. 
– Marta była za młoda, by umrzeć. Może to samobójstwo? – szepnęła do mnie Ewa. 
– Przepraszam, ale śpieszę się na spotkanie. Policja na pewno wykona, co do niej należy – powiedziałam i odeszłam. 

Nie wierzyłam w samobójstwo. Kto je popełnia w biurze, będąc w dodatku atrakcyjną, zamożną kobietą? Następnego dnia rano zastukał do mnie młody człowiek ubrany w dziwny czarny sweter z naszywkami. Okazało się, że ten miły dzieciak jest dzielnicowym. Wypytywał mnie o nieboszczkę, o jej styl życia, innych lokatorów.

Starał się być grzeczny, choć w co drugim zdaniu wyrażał zdziwienie, że tylu starych ludzi mieszka pod jednym adresem.
– To nie moja wina, że żyję – powiedziałam w końcu, lekko zniecierpliwiona.
– Pani mnie źle zrozumiała – wycofał się młody człowiek. – Ja tylko chciałbym zrozumieć, jak funkcjonuje ta kamienica, czy ktoś był zaprzyjaźniony z denatką, czy ktoś zna fakty istotne dla tej śmierci.
– Nie wiem, co to są „fakty istotne dla śmierci” – odrzekłam sucho. – Z panią Martą nie miałam żadnych stosunków towarzyskich.
– Czy któryś z lokatorów, pani zdaniem, był z nią bliżej?
– Proszę pytać o to dozorczynię – odparłam. Też mi pytanie, rodem z magla, poczułam się nim nawet nieco urażona. Nie zamierzałam plotkować.
– Próbowałem, ale ona bardziej mnie wypytuje niż odpowiada – westchnął młody policjant.
– Normalne. To dziennikarka. Jest bystra i wiele wie. Musi pan być bardziej zmotywowany. Do dzieła, młodzieńcze!
Niestety, gdy wychodził wyglądał bardziej na zrezygnowanego niż zdeterminowanego. Młode pokolenie zupełnie nie ma kręgosłupa moralnego. Potyka się na najmniejszej przeszkodzie.

Musiałyśmy wziąć sprawy w swoje ręce

Opowiedziałam o tym wszystkim moim koleżankom na naszym następnym środowym spotkaniu. Zgadzały się ze mną: młodzi są do niczego.
A ta Marta umarła naturalnie, czy ktoś ją sprzątnął? – zapytała Muszka.
– Już jest pewne, że to nie była naturalna śmierć. Policja jest w kropce – powiedziałam to, co mi zrelacjonowała Ewa. – Marta urodziła się i uczyła na Podlasiu, potem pojechała na studia do Białegostoku, a jeszcze później mieszkała we Włoszech. Lata temu pokłóciła się z rodziną i jej nie odwiedzała. Jej firma szkoleniowa działała słabo. A skąd miała pieniądze? Nie wiadomo. To wszystko wyciągnęła Ewa z policjantów – zakończyłam.
– Dobra z niej dziennikarka śledcza, że też musi pracować jako dozorczyni – pokręciła głową Danka, moja przyjaciółka. – Teraz my wkroczymy do akcji – rzuciła.
– To niesprawiedliwe! Chcecie się bawić, kiedy ja czekam na protezę biodra – oburzyła się Lusia. – Poczekajcie na mnie – poprosiła.
– Nie możemy. Przestępca może zatrzeć ślady. Będziesz naszą koordynatorką – rzuciła Muszka. – Ja, jak zawsze, zajmę się rozpoznaniem.
– Nie dublujemy policji – powiedziała Lusia. – Ty – zwróciła się do mnie – musisz być maksymalnie ostrożna, bo jesteś bardzo blisko miejsca akcji. Obserwacja i informacje od Ewy to twoja działka. Muszka jedzie na Podlasie. Akurat jest spotkanie kombatantów, wypytasz ich dyskretnie, a potem zrobisz skok na interesujący nas teren, do rodziny zmarłej. Danka, musisz sprawdzić tę Martę, czy naprawdę skończyła studia, co robiła we Włoszech, w Warszawie – i jak długo. Ja przeszukam internet. Może wpadnę na ślad dziwnych kontaktów fundacji nieboszczki.
– Zaproszę na podwieczorek wnuka generała. To on sprowadził do nas Martę – zadeklarowałam.

Wnuk generała był poważnym prawnikiem. Znakomicie ubrany, jeżdżący świetnym samochodem, ale wiecznie smutny.
– Zawsze jak tu przychodzę, serce mnie boli. Tak bardzo tęsknię za dziadkiem – powiedział, siedząc u mnie na sofie i nagle spojrzał w filiżankę herbaty z taką rozpaczą, jakby zamierzał się w niej utopić.
– Panie Wojtku, zostawmy zmarłych, niech spoczywają w pokoju. Pana dziadek był dzielnym żołnierzem, patriotą. Niech pan się weźmie w garść – powiedziałam. Karnie się wyprostował.
– Proszę mi powiedzieć, skąd pan wziął tę Martę? – zapytałam.
– Ona sama mnie znalazła. Zadzwoniła, że jest zainteresowana kupnem mieszkania po dziadku i lokalu biurowego, który kupiłem wcześniej…
– Skąd wiedziała o mieszkaniu po generale?
– Tego nie wiem. Mój telefon dostała od wspólnego znajomego i na niego się powołała. To mi wystarczyło. Dała dobrą cenę, choć wahałem się do końca i chyba nawet żałuję, że pozbyłem się tego mieszkania. Myślałem, że mniej będę tęsknić, kiedy nie będę tu bywał, ale…
– Proszę pana, to sprawy związane z psychologią – przywołałam go do porządku. – Zamiast obracać nieruchomościami, trzeba było pójść do psychologa. Teraz niech pan zadzwoni do kolegi i wypyta go o tę Martę i okoliczności jej poznania. A co do lokalu, to jeśli pan żałuje sprzedaży, to teraz być może będzie miał pan szansę odkupienia mieszkania dziadka. Niech pan to przemyśli. Musi pan zacząć podejmować decyzje, a nie poddawać się biernie biegowi wydarzeń.

Miałam wrażenie, że wnuk generała z ulgą opuścił moje gościnne progi. Oddzwonił po dwóch dniach i miał dla mnie niezmiernie ciekawe informacje, którymi podzieliłam się z koleżankami.
Marta została przedstawiona koledze Wojtka podczas gali dobroczynnej. Ów kolega od razu ją poinformował, że z jej fundacją nie będzie współpracował, ona jednak bardzo o niego zabiegała. Mówił Wojtkowi, że to raczej nietypowe, bo zazwyczaj, kiedy prezes fundacji dowiaduje się, że nie będzie miał sponsora, to natychmiast przechodzi do następnego reprezentanta biznesu, bo musi szukać donatorów. Marta tak nie zrobiła. Ten mężczyzna nawet myślał, czy ona go nie uwodzi, co było o tyle dziwne, że żona nie odstępowała go na krok tego wieczoru – zrelacjonowałam.
– Nie rozumiem. Jak nie obchodziła ją fundacja, to co ją obchodziło? – spytała Lusia.
– Nie wiemy. Marta przyczepiła się do niego i do jego żony na cały wieczór. W czasie rozmów zeszło na nieruchomości i stąd dowiedziała się, że być może jest mieszkanie po generale do kupienia. Zadzwoniła i je kupiła.
Nic nam to nie daje – stwierdziła Danka. – Klucz do sprawy jest gdzie indziej. Muszka jakoś się nie odzywa z tego Podlasia. Coś wiecie? Miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam Ale nie wiedziałyśmy. Wróciłam do domu z poczuciem, że coś mi umyka w tej łamigłówce.

Ucieszyłam się, widząc Ewę, która nożyczkami stylizowała dorodny krzew bukszpanu. Może ona coś mi powie znaczącego?
– Policja uważa, że Martę zabił zawodowiec. Ktoś jej skręcił kark. Znała tego człowieka i sama go wpuściła. Nie ma śladów włamania. Żadnych śladów biologicznych. Żadnych odcisków palców – powiedziała Ewa. – Nie wykryją sprawcy, chyba że sam się zgłosi.
Podziękowałam jej za informacje i ruszyłam w kierunku drzwi.
– Aha – zawołała Ewa. – Szukał pani jakiś mężczyzna. Ma przyjść później.

Spodziewałam się, że to kolega wnuka generała. Nawet czekałam na to spotkanie, ale zadzwoniła Lusia.
– Herbatka już stygnie – powiedziała. To było nasze hasło alarmowe. Natychmiast ruszyłam do niej. Dziewczyny już były na miejscu.
– Nie chciałam mówić przez telefon. Muszka jest w szpitalu. Odzyskała przytomność, na szczęście. Dzwonił do mnie jej syn i strasznie mnie zwymyślał. Pytał, co my znowu knujemy. Ja na to niewinnie: „spotkania kombatantek…” Zasłaniałam się sklerozą i chorym biodrem, więc nieco złagodniał. Ale był strasznie wściekły. Muszka wygadała się w malignie.
– Zawsze się tego bałam. Zwłaszcza wtedy… – powiedziałam.
Pomilczałyśmy chwile. Nie wiem, jak one, ale ja na moment wróciłam pamięcią do czasów okupacji.
– Szkoda, że nie ma naszego dowódcy – powiedziała Danka.
– Co zrobisz, nie ma i już – rzekłam. – Wierzę, że Muszka się wywinie.

Gdy tylko przebrzmiały te słowa, zadzwonił telefon. To była Muszka!
– Jak tam, dziewczyny? – spytała jak gdyby nigdy nic. Wybuchnęłyśmy śmiechem.
– Nie ma co rżeć – powiedziała kochana Muszka. – Padłam jak długa, za dużo emocji, ale już jest dobrze. Wiele się dowiedziałam. Otóż tutejszy narzeczony Marty jeździ na jej grób!
– Przecież jeszcze jej nie pochowali?
– To inna sprawa. Rozmawiałam z jego babcią. Chłopak jest przekonany, że Marta zginęła we Włoszech podczas ich wspólnego pobytu przed laty. Byli na campingu, kiedy przepływająca obok rzeka wezbrała i wszyscy znaleźli się nocą w rwącej wodzie. Rano wyłowiono chłopaka i dwie inne Polki, a ciała Marty nigdy nie znaleziono. Były narzeczony jeździ tam co roku i wrzuca kwiaty do wody.
– Ale ktoś o takich samych danych jak ona żył w Warszawie? Chłopak o tym wie? – zapytała Danka.
– Sprawdzał w internecie osoby o jej imieniu i nazwisku. Żadna nie byłą nią. Zbieg okoliczności – mówiła jego babcia.
– Nie wierzę w zbiegi okoliczności. Wierzę za to w kradzież tożsamości do celów przestępczych albo wywiadowczych. Po śmierci Marty nie węszyli tajniacy, a więc nie była w służbach – analizowała Lusia.
Może była dla przestępców skrzynką kontaktową albo prowadziła im magazyn. Dlatego nie była jej potrzebna fundacja jako przykrywka. Za to konieczny był elegancki dom, nie budzący podejrzeń, mało wścibscy sąsiedzi…

Coś nagle jakby drgnęło w mojej pamięci, ale – niestety – szybko uleciało. „O jakimś elemencie zapominam” – pomyślałam.
– Za to rodzina Marty nie wierzy w wersję chłopaka. Uważają, że ona wtedy przeżyła powódź. Chciała zerwać z chłopakiem, jak wcześniej z nimi, i dlatego nie odnalazła się po powodzi. Chciała mieć czystą kartę.
– Jak się dowiemy, kim była zmarła w mojej kamienicy dziewczyna, będziemy wiedzieć, kto ją zabił – powiedziałam i pospiesznie opuściłam zgromadzenie.

Fragmenty układanki zaczynają się składać

Przed moimi drzwiami stał nieznany młody mężczyzna. Dobrze odziany, dobrze odżywiony, z pięknym, wielkim zegarkiem na przegubie dłoni. Od razu zgadłam, że to kolega wnuka generała.
– Może powinienem iść na policję, ale chyba nie mam z czym. Wojtek powiedział, żebym porozmawiał z panią – zaczął. Nie przerywałam mu.
– Tej Marty nie znałem. Jedno przyjęcie… – zawiesił głos, po czym zaczął z trudem. – Podczas gali dobroczynnej Marta mnie nie odstępowała. Mimo obecności mojej żony. Przy pożegnaniu wsunęła mi w dłoń skrawek papieru ze swoim numerem telefonu. Zadzwoniłem. Spędziliśmy dosłownie jedną noc. Miałem wrażenie, że korzystam z okazji, bo ona wcale nie była mną zainteresowana, jak spodziewałem się po jej wcześniejszych zabiegach. Potem dzwoniła do mnie co jakiś czas. Nie wiem, po co. Udawała, że mnie namawia na wsparcie fundacji, ale ja nie zamierzałem tego robić i jasno to mówiłem. No a potem to morderstwo… Wczoraj moja żona stwierdziła, że jestem głupi, że ona wie o mnie i Marcie, i że drogo kosztowała ją „znajomość z tą suką”. Tak powiedziała. A teraz żona wzięła swoje osobiste rzeczy i zniknęła. Odeszła. Nic nie rozumiem… A pani?
– Ja tym bardziej – powiedziałam szczerze.

Mężczyzna był rozczarowany, myślał, że mu pomogę, ale co ja mogłam zrobić. Nic. Kompletnie. Po jego wyjściu siedziałam w ciemnym salonie i myślałam, powoli fragmenty łamigłówki wskakiwały na swoje miejsce. I wreszcie sobie przypomniałam, co miałam sprawdzić.

Ruszyłam się z mieszkania i po mniej niż kwadransie sprawa była rozwiązana. W następną środę zaprosiłam więc na herbatkę szersze grono: moje dziewczyny, Ewę, wnuczka generała z kolegą, sąsiada pana Stefana i naszego miłego dzielnicowego.
– Chyba się domyślam, dlaczego tu jesteśmy – powiedział ten ostatni. Uśmiechnęłam się.
– Tak. Sprawa morderstwa Marty. Wiemy, kto zabił i wiemy, kim była Marta. Otóż zajmowała się ona tym, co jej poszło tak dobrze: zmienianiem tożsamości. Działała jako polskie ogniwo międzynarodowej siatki przemytników.
– Co przemycali? – zapytała Ewa.
– Ludzi. Marta od dziecka była dziwna i nie miała żadnych skrupułów. Była typem psychopatki. Potwierdza to jej rodzina. Wypadek we Włoszech, a zwłaszcza plik dokumentów, które wpadły jej w ręce na wyludnionym campingu, nasunęły jej pewną myśl. Spróbowała sprzedać te paszporty. I tak dotarła do siatki organizującej przemyt ludzi i zapewniającej fałszywą tożsamość tym, którzy za to dobrze zapłacą. Polska, kraj będący granicą UE, okazał się świetnym miejscem dla interesów. Marta była dobrze zakonspirowana. Pilnowała się, by jej fundacja miała dobrą opinię. Niestety miała naturę bezwzględnej psychopatki. Podobało jej się, gdy miała nad kimś władzę. Jakże się ucieszyła, gdy na gali dobroczynności w żonie jednego z biznesmenów, właśnie pańskiej – skinęłam na kolegę wnuka generała – rozpoznała dziewczynę, której sprzedała nową tożsamość. Zamierzała ją dręczyć długo i boleśnie, grożąc ujawnieniem prawdy. Tylko po to zbliżyła się do pana. Każdy telefon, który pan otrzymywał od Marty, doprowadzał do rozpaczy pana żonę. 

– Brednie! – rzucił mężczyzna.
– Wcale nie. Marta trzymała na wierzchu w sejfie papiery pana żony. Sejf był dobrze zamaskowany i długo trwało nim do niego dotarliśmy – rzekł policjant.
– I nagle Marta została zamordowana… – wróciłam do mojej narracji.
– Tego nie zrobiła moja żona! – wykrzyknął biznesmen. – Nie wierzę!
– Oczywiście, że to nie ona zabiła Martę. To pan to zrobił – powiedziałam spokojnie.

Mężczyzna poczerwieniał, rzucił się w moim kierunku, ale policjant go powstrzymał. – Marta szantażowała pana przeszłością pana żony. Groziła, że opowie mediom, czym wcześniej parała się pana małżonka. Siedział pan na beczce prochu, bo Marta umiała grać ostro i wiedział pan, że wreszcie i tak pana wyda. Miał pan do wyboru. Pozbyć się żony albo Marty. Wybrał pan to drugie. A teraz kazał pan żonie gdzieś się ukryć, żeby w spokoju przeczekała śledztwo w sprawie Marty. Bo żona wcale nie odeszła od pana, prawda?

Czasem dobrze mieć wścibskiego sąsiada

Biznesmen nic nie mówił. Siedział z opuszczoną głową. Wreszcie podniósł na mnie wzrok.
– A jeśli to nie ja? – spytał.
– To pan. Przez cały ten zamęt z morderstwem, wypadło mi z głowy, że pan Stefan jest tak wścibski, że zamontował trzy kamery. Nad drzwiami, na balkonie i na oknie w kuchni, z której widać właśnie wejście do biura Marty. Na nagraniu widać dobrze, jak pan wchodzi i jak pan wychodzi po morderstwie. Na moment zapadła cisza.
– Zastanawia mnie tylko, dlaczego pan od razu nam nie powiedział o nagraniach z kamer? – spytał starego inżyniera policjant.
– Wstyd powiedzieć. Ja sam zapomniałem, że mam te kamery. Ostatnio skupiam się na patrzeniu przez lornetkę – odrzekł zawstydzony nasz domowy plotkarz.

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Uwiodła mnie, odurzyła narkotykami i okradła cały mój dom. Jak dziecko dałem się nabrać zawodowej złodziejce”
„Zamordowałem dziadka swojej dziewczyny, a ona zbeszcześciła zwłoki. Ten tyran i wcielony diabeł sobie zasłużył”
„Mieliśmy tylko zmasakrowane zwłoki i żadnych poszlak. Sprawa zamordowanego gangstera okazała się jednak prosta”

Redakcja poleca

REKLAMA