„Mieliśmy tylko zmasakrowane zwłoki i żadnych poszlak. Sprawa zamordowanego gangstera okazała się jednak prosta”

Morderstwo słynnego gangstera fot. Adobe Stock
Utknęliśmy w martwym punkcie. Był zmasakrowany trup bandziora i podejrzenia, że chodziło o osobiste porachunki.
/ 21.01.2021 12:08
Morderstwo słynnego gangstera fot. Adobe Stock

Od razu pomyślałam, że chyba niespecjalnie kochała tego faceta. Zresztą, nie bardzo mnie to dziwiło, bo romantyczna miłość do takiego przestępcy to jest raczej jakaś patologia niż norma.

Niemniej, niejedno w życiu już widziałam, dlatego obawiałam się, że będę świadkiem histerii i oskarżania całego świata o nieszczęście. Ale kobieta zachowała zimną krew, chociaż nawet mnie przykro było patrzeć na rozbitą ciężkim narzędziem czaszkę denata. 
– Tak, to mój mąż – powiedziała i odwróciła wzrok. 

Na mój znak asystent patologa naciągnął prześcieradło na głowę ofiary.
– Będziecie robić sekcję? – spytała kobieta, kiedy wyszłyśmy z prosektorium.
– Tak, zgodnie z procedurami.
Ale przecież widać, że zabił go ten cios w głowę.
– Jednak na ciele są liczne ślady innych uderzeń. Musimy ustalić, jakie jeszcze pani mąż odniósł obrażenia, i czy któreś z nich nie było również śmiertelne.

Pokiwała dość obojętnie głową, a widząc moje zdziwione spojrzenie, poczuła się w obowiązku wyjaśnić.
– Szczepan nie był aniołem. Gdybym mogła, już dawno bym się z nim rozwiodła. Wie pani, jak to jest w tym środowisku, nie będziemy przecież udawać, że nie był gangsterem. Kobieta staje się własnością, a mężczyzna panem życia i śmierci. Nie życzyłam mu jednak takiego zgonu, spędziłam z nim parę lat. Teraz jestem wolna, to może powinnam czuć ulgę, tylko nie wiem, czy akurat teraz będzie mnie to cieszyć… – urwała, a w jej oczach błysnęły łzy.

Aż chce się powiedzieć: Dobrze mu tak!

Wyczuwałam w tym jakieś drugie dno. Ale to był tylko mój policyjny instynkt, nie miałam punktu zaczepienia. Ale dziwne było to wszystko. Bardzo dziwne.
– Jak to się stało, że taka kobieta związała się z... – zawiesiłam głos, nie chcąc mówić o jej zmarłym mężu „bandyta”. Z kimś takim? – wybrnęłam. – Jest pani chyba wykształcona, prawda? A on… – znów nie dokończyłam.
– Błędy młodości – odparła smutno. – Byłam głupią gówniarą, imponował mi. Nie skończyłam studiów. Ale żyjąc z gangsterem miałam mnóstwo czasu nie tylko na zadbanie o siebie, ale też na czytanie. Czytałam więc, bo ile można gapić się w telewizor? – westchnęła ciężko, a potem spytała: – Kiedy będę mogła odebrać ciało? Wie pani, to będzie wystawny pogrzeb…

Byłam sobie w stanie wyobrazić. „Wycior” był ważną postacią w półświatku. Z pewnością jego pochówek ściągnie sporą publikę, zarówno jego kumpli i podwładnych, jak i konkurencji.
– Kiedy tylko zakończymy czynności dochodzeniowe, dam pani znać. Ale proszę uzbroić się w cierpliwość. Mamy do czynienia ze zbrodnią i musimy zrobić, co do nas należy. „Nawet jeśli popełniono ją na obrzydliwym typie i nam się nie bardzo chce” – dokończyłam w myślach. 

Na posterunku aż wrzało

Musimy znaleźć tego, kto załatwił „Wyciora”, zanim zrobią to jego ludzie – powiedział komendant na popołudniowej nadzwyczajnej odprawie wydziału do spraw przestępczości zorganizowanej.
– A co, chce mu pan pogratulować? – zaśmiał się Robert.
– Przymknij się – poradził mu przyjacielsko szef. – Pewnie, że zasłużył na medal, ale zabójstwo to zabójstwo, powinniśmy człowieka znaleźć i postawić przed sądem. Inaczej gnojki od nieżyjącego pana Szczepana urządzą mu taki proces, że znajdziemy potem tylko posiekane szczątki. Ewa, co powiesz? – zwrócił się do mnie. – Coś ci się kojarzy?
Mam teologiczne skojarzenia, jak na razie – mruknęłam.– To nic nie wnosi do sprawy – odparłam. – Przypomniało mi się, że święty o imieniu Szczepan został ukamienowany. A „Wycior” wygląda, jakby przetoczyła się przez niego skalna lawina. Komendant patrzył na mnie przez chwilę, a potem potrząsnął głową.
– Faktycznie, nic to nie wnosi do sprawy. Są już wyniki autopsji?
Wstępne. Wygląda na to, że zabójca posłużył się narzędziem podobnym do niewielkiego łomu czy też dużej łyżki do zdejmowania opon.
– To już jest jakiś trop – orzekł stary.
– Ewa, do roboty. Przydzielam ci do sprawy Sebastiana. Ale pamiętajcie, że trzeba się śpieszyć.

Siedzieliśmy z Sebastianem w pokoju socjalnym, z kubkami kawy. Milczeliśmy, każde pogrążone we własnych myślach, analizując sprawę.
Zemsta – mruknął po paru minutach mój partner. – Tylko za co? „Wycior” miał tyle na sumieniu i tylu sympatyków, że musielibyśmy wziąć pod uwagę kilkaset osób.
– To musiało być coś bardzo osobistego – zauważyłam. – Gdyby chodziło o porachunki bandytów, dostałby kulę w łeb albo kosę pod żebra. Z kolei gdyby ktoś z konkurencji chciał dać mu solidną nauczkę, byłby konkretnie torturowany.

Jak w sprawie „Gołębia”. Ze trzy dni go męczyli, zanim zrobili mu dodatkowy uśmiech pod szyją. A „Wycior” został skatowany ewidentnie w ciągu paru minut. Sprawca musiał go śledzić, jechać za nim, bo przyłapał go przecież na poboczu drogi z Czechowa do miasta.

Co jest w Czechowie…? Trzeba sprawdzić

To był jednak marny trop. Denat był pod Czechowem, w motelu, w którym spotkał się z jakąś kobietą. Wynajął pokój około piętnastej, a opuścił go po osiemnastej. Zdradzał żonę, co mnie wcale nie zdziwiło. Byłabym zdumiona, gdyby było inaczej. Tacy przestępcy miewają zadziwiająco wybujałe libido.
– Zazdrosny mąż? – spytał Sebastian.
– Myślę, że nie. Taki by wpadł do pokoju i zrobił awanturę. A gdyby nawet obił gangstera, pewnie tłukłby go mniej metodycznie, w amoku. Zresztą, „Wycior” musiał czuć się zupełnie bezpiecznie, skoro nie zabrał ze sobą żadnego goryla. Nie byliśmy w stanie ustalić, kim była kobieta, bo recepcjonistka jej nie widziała, a na materiale z monitoringu nie znajdowało się ani jedno sensowne ujęcie. Utknęliśmy w martwym punkcie. Był tylko zmasakrowany trup bandziora i nasze mętne podejrzenia, że chodziło o osobiste porachunki.

Pełny raport z autopsji wniósł niewiele, poza konkluzją, że denat otrzymał 45 uderzeń, z których jeszcze trzy mogłyby doprowadzić do zgonu, gdyby nawet nie rozbito mu czaszki. Jedno, czego dowiedzieliśmy się konkretnie, to ustalenie, że do zabójstwa posłużyła łyżka do opon ciężarówki.

Trzeba złapać sprawcę, zanim zrobią to mafiosi

Mogliśmy sobie czekać na przełom w śledztwie w postaci informacji, która pojawi się przy jakiejś okazji i zajmować się innymi dochodzeniami. I pewnie byśmy tak zrobili, bo zabójstwo gangstera nie wywoływało w nas współczucia, ale komendantowi zależało na czasie.

My również zdawaliśmy sobie sprawę, że gdzieś tam w mieście toczy się inne dochodzenie prowadzone przez bandytów osieroconych przez „Wyciora”.
– Trzeba ruszyć fundusz operacyjny – mruknął Sebastian.
– Tylko czy stary się zgodzi? Wiesz, że liczy każdą złotówkę dziesięć razy.

Zgodził się. Z trudem, ale przekonały go jego własne słowa o konieczności pośpiechu. Pogroził mi tylko palcem i ostrzegł, żebym nie szalała ze środkami. Nie zamierzałam. Ale taniej zapłacić za informację, niż wyduszać ją siłą i tracić konfidenta. Nawet kapuś to człowiek i ma, albo chociaż miewa, jakąś godność.
– Gadaj, nie piernicz – burknęłam zniecierpliwiona komplementami Darka, noszącego wyjątkowo pasujący do niego pseudonim „Duduś”. – Nie umówisz się ze mną na kawę, możesz najwyżej pałą dostać, jak mnie wnerwisz.
– Po co ta irytacja? – uśmiechnął się, w swoim mniemaniu pewnie uroczo i rozbrajająco, a tak naprawdę denerwująco. – Jednak sama pani wie najlepiej, że jakość informacji zależy od sumy…
– Więcej na razie nie dostaniesz. – Wsunęłam mu do kieszeni na piersi stówę. – Chyba że to, co wyśpiewasz okaże się przydatne, wtedy będzie premia. Przy następnej okazji, oczywiście… To też jest sposób na przytrzymanie informatora – takie płatności odroczone.

„Duduś” zrobił minę skrzywdzonego dziecka, ale wiedział doskonale, że targi się skończyły.

Elementy układanki zaczęły do siebie pasować 

– Wkurzone chłopaki od „Wyciora” szukają jednego gościa – powiedział. – Nie wiem, kogo dokładnie, bo trzymam się od nich z daleka… Był zwykłym dilerem. No, może nie takim zwykłym, bo miał całkiem sporo ludzi pod sobą, ale też do tuzów przestępczego podziemia nie należał. Za to lubił plotkować jak przekupka. Wiedział chyba wszystko o wszystkich, chociaż ta jego wiedza nierzadko słono kosztowała. I był bystry. 

Zmarszczyłam brwi na znak, że nie ciekawią mnie jego usprawiedliwienia.
– No dobra. Szukają jakiegoś gościa, który najprawdopodobniej jeździ ciężarówką. Nie wiem, dlaczego, ale podobno to on ma związek z zabójstwem. Ten cały kierowca miał się niby zemścić za coś, co „Wycior” zrobił z jego synem. Chyba musicie pogrzebać u siebie… Pogrzebaliśmy.

Zajęło to cały dzień, bo sprawę prowadziła komenda powiatowa w Soniewie. Bestialskie zabójstwo młodego mężczyzny. Motywy były nieznane, ale nic nie wskazywało na to, że zamordowany miał powiązania z organizacją „Wyciora”. Może był im winien pieniądze? Policjanci nie wiedzieli, o co chodziło.
– To był spokojny chłopak – mówił podkomisarz prowadzący dochodzenie. – Po studiach, pracował. Nie zadawał się ze złym towarzystwem, jakiś czas temu zerwał z narzeczoną. Dziewczyna mówiła coś, że związał się z jakąś mężatką, ale sama nie wiedziała zbyt dużo. Został potwornie zakatowany. Podejrzewaliśmy z początku, że to jakieś porachunki, ale on nie był bandytą. Cholera, może to ten zazdrosny mąż? Ale jaki normalny człowiek aż tak zmasakrowałby konkurenta? Nawet w szale. A chłopak był torturowany, to na pewno nie zbrodnia w afekcie.
– Ojciec ofiary jest kierowcą ciężarówki, prawda?
– Skąd pani wie? – podkomisarz spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.

W tej chwili poczułam znajome „kliknięcie” w głowie. Kolejny element układanki sprawił, że zaczęłam dostrzegać cały obrazek, choć jeszcze niekompletny.
Pani ukrywa przed nami prawdę – powiedziałam. Żona „Wyciora” patrzyła na mnie wzrokiem bez wyrazu. Na stoliku przy kanapie stała opróżniona w jednej trzeciej butelka wina. Obok leżała otwarta książka. Zerknęłam na tytuł „Imię Róży”. Kto po zamordowaniu bliskiej osoby czyta powieść z dominującym wątkiem kryminalnym?
– Nie rozumiem, o czym pani mówi – odparła. – Gdybym wiedziała, to…
– Proszę nie robić z nas idiotów! – powiedziałam ostro.

Sebastian stojący obok mnie pokręcił tylko głową. Uważał, że zagrałam va banque i mogą być z tego kłopoty.
W ogóle nie wydawała się pani zdziwiona, że mąż zginął taką straszną śmiercią – ciągnęłam. – I te słowa, że nie wie pani, czy ma sens cieszyć się z odzyskanej wolności… Człowiek wpada na takich drobiazgach.
– Myśli pani, że to ja zabiłam? – zaśmiała się z przymusem. – Nie. Ale wie pani, kto to zrobił. Co więcej, podejrzewam, że wystawiła mu pani męża, zawiadomiła, kiedy ruszył się z domu bez obstawy… Proszę już nie udawać. 

Patrzyła na mnie przez chwilę, a potem zaczęła płakać. Żal mi tego człowieka, ale prawo jest prawem. 

Ojca zamordowanego młodego człowieka zatrzymaliśmy tuż przy granicy z Ukrainą, kiedy wracał do kraju z ładunkiem po kilkudniowej nieobecności. Gdybyśmy się spóźnili z dochodzeniem, a on zdążyłby wrócić do miasta, nie pożyłby długo. Czekały na niego cyngle „Wyciora”. Mężczyzna nie stawiał oporu.
– Mówiłem mu, żeby dał sobie z nią spokój – powiedział, gdy jechaliśmy radiowozem.
– Ale on się zakochał… – zaciął się na chwilę. – Zakochał się w żonie gangstera. Można zrobić coś głupszego? Sam się prosił o śmierć z rąk tego śmiecia. Ale to przecież moje dziecko…
– Strasznie pan zmasakrował „Wyciora” – zauważyłam.
– Chciałem, żeby poczuł choć przez chwilę taki ból, jaki zadał mojemu dziecku.

Mężczyzna zamilkł i do końca podróży nic więcej nie powiedział. Zresztą, nie próbowałam go namawiać na rozmowę. Było mi smutno i zwyczajnie źle. Tak to już bywa, że rozwiązanie sprawy niekoniecznie przynosi satysfakcję. W tym przypadku może tylko taką, że nie pozwoliliśmy dopaść tego nieszczęśliwego człowieka ludziom gangstera. Jednak czy dla niego miało to jakieś znaczenie? 

Więcej prawdziwych historii:
„Ożeniłem się tylko dlatego, że moja dziewczyna wpadła. Na tym moje obowiązki powinny się skończyć”
„Nie kochał mnie, tylko... moje pieniądze. Chciałam faceta, a prawie skończyłam z dzieciakiem na utrzymaniu”
„Jestem popychadłem dla męża alkoholika. Nie odejdę od niego, bo i gdzie bym poszła? Bez niego bym zginęła...”

Redakcja poleca

REKLAMA