„Wszyscy mieli sąsiadkę za dziwaczkę, bo była starą panną. Tylko ja wiedziałam, że ta staruszka jest prawdziwym aniołem”

Szczęśliwe sąsiadki fot. Adobe Stock, Mangostar
„Lubiano ją, ale nie dostrzegano jej, kiedy nie była potrzebna. Nie miała przyjaciółek, kobiety uważały ją za nudną, bo nie lubiła plotek, mężczyźni jej nie zauważali. Żyła cichutko, na marginesie towarzyskim miasteczka, co i rusz się komuś przydając”.
/ 16.03.2023 18:30
Szczęśliwe sąsiadki fot. Adobe Stock, Mangostar

Jeżeli mamy szczęście, niedaleko nas zamieszka anioł. Trudno go rozpoznać, bo wygląda całkiem zwyczajnie i nie chce się wyróżniać – przerwałam, poprawiając zwisającą kołdrę synka.

– Ale ty wiedziałaś, że to on? – Franek miał oczy jak pięć złotych, wpatrywał się we mnie z natężeniem, jakby słyszał tę historię pierwszy raz.

– Nie od razu – uśmiechnęłam się. – Musiało upłynąć dużo wody w naszej rzeczce, żebym zrozumiała, z kim mam do czynienia.

– Ja bym od razu się skapnął, przecież anioł uratował ci życie – Frankowi trudno było odmówić umiejętności logicznego rozumowania.

– Nie byłam taka mądra jak ty – pocałowałam go na dobranoc. – Właśnie dlatego opowiadam ci tę historię, żebyś potrafił dostrzec anioła, kiedy stanie na twojej drodze. To łatwe, jeśli tylko potrafi się patrzeć.

– Sercem – dobiegło od drzwi.

Stał w nich Jakub i zwyczajnie podsłuchiwał

Znał tę historię na pamięć i dobrze wiedział, jak się kończy. Długo nie zwracałam uwagi na anioła, który odkąd pamiętam, mieszkał w naszym mieście na sąsiedniej ulicy. Miał na imię Helena i lubił pomagać ludziom. Można było się do niego zwrócić w potrzebie, pożyczył szklankę cukru, popilnował dzieci, poszukał zaginionego kota, uszył strój do szkolnego przedstawienia, pobiegł do apteki po lekarstwa.

Ludzie korzystali z jego dobroci, ale nie szanowali go, mówili: „Ach, Helena, a cóż ona ma lepszego do roboty? Za mąż nie wyszła, mieszka sama, to zabija czas, jak umie”. Ale dziękowali za przysługi i prosili o więcej, kiedy ich przycisnęło, bo anioły są ludziom potrzebne. „Jesteś aniołem, Helenko”, powtarzali, ale w to nie wierzyli.

Mnie też to nie przyszło do głowy. Nie interesowałam się Heleną, miejscową starą panną, wówczas jak najbardziej w sile wieku, osobą tak dobrą i tak pozbawioną chęci rywalizacji, że powszechnie lekceważoną. Lubiano ją, ale nie dostrzegano jej, kiedy nie była potrzebna. Nie miała przyjaciółek, kobiety uważały ją za nudną, bo nie lubiła plotek, mężczyźni jej nie zauważali. Żyła cichutko, na marginesie towarzyskim miasteczka, co i rusz się komuś przydając.

Od czasu do czasu zapraszano ją w rewanżu na grilla czy imieniny. Wtedy zjawiała się ze słoiczkiem wymyślnych konfitur, domową nalewką albo ciastem, niedzisiejsza, trochę wycofana, ale czujna. Kiedyś rodzice zaprosili ją do nas i tylko dlatego żyję.

Impreza odbywała się częściowo w ogrodzie, tata obsługiwał grill, mama biegała między kuchnią i altaną, donosząc sałatki, goście się świetnie bawili, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Miałam pięć lat i strasznie się nudziłam między dorosłymi, w dodatku było okropnie gorąco, więc usiadłam na brzegu oczka wodnego i spuściłam nogi do wody, rozkoszując się jej chłodem.

Był to właściwie mały stawik, tata porządnie go z jednej strony pogłębił, stwarzając idealne warunki dla karasi ozdobnych, które namiętnie hodował. Głęboka część oczka wodnego była zwykle dla mojego bezpieczeństwa nakryta metalową siatką, ale dziś osłona została zdjęta, żeby goście mogli podziwiać pływające pod powierzchnią, na wpół oswojone ryby.

Kiedy usiadłam na brzegu, karasie podpłynęły do mnie w nadziei na poczęstunek i zaczęły delikatnie skubać moje stopy. Zachichotałam, pochyliłam się, żeby dotknąć widocznego tuż pod powierzchnią czerwonego grzbietu najbliższej złotej rybki, straciłam równowagę i bezszelestnie zsunęłam się do wody. Nawet nie zdążyłam krzyknąć, chłodna tafla zamknęła się za mną i wtedy dopiero się przestraszyłam. Otworzyłam usta, zachłystując się wodą.

Nie stało się najgorsze, bo anioł czuwał. Silna ręka wyciągnęła mnie na brzeg, zanim zdążyłam solidnie opić się wody. Helena zawsze potrafiła znaleźć się tam, gdzie była potrzebna, miała do tego szósty zmysł. Ale czy można się dziwić? Była przecież aniołem.
Rodzice byli jej bardzo wdzięczni za uratowanie córki, ale jak to ludzie, czuli też wyrzuty sumienia, że nie dopilnowali mojego bezpieczeństwa i musiała zrobić to za nich Helena. A to było im nie w smak. Co w tym dziwnego? Mówiłam, że anioły są zwykle niedoceniane.

Chyba powinnam ją zaprosić…

Helena nadal mieszkała wśród nas, obsługiwała potrzebujących, dzieliła się owocami i kwiatami z ogródka, a także sercem, ale to ostatnie najtrudniej było zauważyć. Drogę do Heleny znali wszyscy, bywałam u niej ja, bywały moje koleżanki. Przynosiłyśmy sukienki do skrócenia, spodnie do poszerzenia, pożyczałyśmy bristol i klej potrzebne na zajęcia w szkole, słoiki na przetwory.

Helena nie dziwiła się żadnej prośbie, miała wszystko. Później odkryłam, że znając zwyczaje zapominalskich dzieciaków, specjalnie zaopatrywała się w rzeczy, o których wiedziała, że mogą się komuś przydać. Dziwna była, chomikowała wszystko, gromadząc zapasy dla innych. Dla siebie nie chciała nic, więc nic od ludzi nie dostawała, ale o tym przekonałam się znacznie później.

Kompletując listę gości na ślub z Jakubem, w ostatniej chwili przypomniałam sobie o Helenie i pomyślałam, że chyba powinnam ją zaprosić. Długo to odkładałam, nie po drodze mi było, ale kiedyś, idąc do sklepu, przy okazji, postanowiłam podrzucić jej ozdobny kartonik. Nie zabrałam narzeczonego, nie było co robić ceregieli, przecież to była tylko Helena. Nie oczekiwała za wiele, wiedziałam, że się nie obrazi.

Zdziwiłam się, kiedy jej nie zastałam. O tej porze powinna być w domu, ale nie otwierała drzwi, a wszystkie okna były szczelnie zamknięte. Zapukałam więc do sąsiadki.

– Helena? Nie ma jej, pojechała do szpitala – poinformowała mnie.

Pomyślałam, że to podobne do Heleny, pewnie kogoś odwiedza. Trudno, przyjdę później, chociaż strasznie mi ta zwłoka nie na rękę.

– Od dawna słabowała, bolało ją, a teraz będą ją kroić – sąsiadka jeszcze ze mną nie skończyła. – Nie wiem, czy jest już po operacji, nie byłam u niej. Czasu nie mam, a takie sprawy należą do rodziny, no nie?

Spytałam, czy wie coś o bliskich Heleny, ale wzruszyła ramionami.

– Każdy ma kogoś, kuzynkę czy ciotkę. Nikt nie chodzi samotnie po świecie.

Przyznałam jej rację i wróciłam do domu. Po drodze jednak opadły mnie wątpliwości, sumienie zaczęło popiskiwać. Źle się z tym czułam, więc zadzwoniłam do Jakuba i poprosiłam, żeby zawiózł mnie do szpitala, dla świętego spokoju, tylko po to, żeby sprawdzić, co się dzieje z Heleną. Po drodze opowiedziałam mu, do kogo jedziemy, odkurzyłam historię z uratowaniem mi życia, wspomniałam o bristolu i poszerzanych spodniach.

Jakub spojrzał na mnie i gwizdnął

– Nie znałem cię od tej strony, coś mi się zdaje, że będę miał fajną żonę. Kocham cię, wiesz? Dojeżdżamy – powiedział to na jednym oddechu, ale i tak zalała mnie fala ciepła.

Helena była już po operacji, ale nie wyglądała dobrze, chyba jeszcze bardziej schudła. Tak się ucieszyła na nasz widok, że zaczęłam podejrzewać, iż leżała tu całkiem sama, nikt do niej nie zajrzał. Oczywiście twierdziła, że niczego nie potrzebuje, ma wszystko, czego jej potrzeba, ale wypatrzyłam, czego jej brak, i poszliśmy z Jakubem na zakupy.

Zaopatrzyliśmy ją w kosmetyki i nowe kapcie. Była tak wdzięczna, że aż zrobiło mi się wstyd. Chyba nigdy nie dostała uwagi od ludzi, nie była przyzwyczajona, żeby się o nią troszczyć. Obiecałam solennie, że będę ją odwiedzać, a Jakub przywiezie do domu, kiedy wypiszą ją ze szpitala.

– Nie trzeba, nie zawracajcie sobie mną głowy, na pewno macie własne sprawy – przestraszyła się Helena, jakbym zaproponowała nie wiadomo co.

– W tej chwili pani jest najważniejsza – uścisnęłam jej dłoń. – To nic wielkiego, zwykła przysługa. Powinna pani to wiedzieć, całe życie je pani robiła każdemu, kto potrzebował. Teraz role się odwróciły, więc proszę nie protestować.

Bardzo mi jej brakuje

Helena wróciła do domu, ale choroba jej nie opuściła. Raz czuła się lepiej, raz gorzej, nie skarżyła się i o niczym bym nie wiedziała, gdybym jej nie odwiedzała. Pomagaliśmy jej z Jakubem, potem włączyła się sąsiadka i nikt więcej. Helena poddawała się opiece, ale także próbowała dbać o nas po swojemu, więc zawsze wracaliśmy od niej z podarunkiem, który wciskała nam w ręce.

Raz był to dżem własnej roboty, innym razem kwiaty z ogródka. Była szczęśliwa tylko wtedy, gdy kogoś obdarowała – swoim czasem, umiejętnościami, a w ostateczności smakołykiem. Hojnie dzieliła się sobą, mało jest takich ludzi jak ona. Bardzo mi jej brakuje.

Heleny nie ma już z nami, anioł rozłożył skrzydła i odleciał. Odprowadziliśmy ją wszyscy, całe miasteczko, nawet ci, którzy o niej pamiętali tylko wtedy, gdy była im potrzebna. Teraz sobie przypomnieli, bo z aniołami tak bywa, że widujemy je tylko czasem, kiedy wyostrzymy wzrok i otworzymy serce. Dlatego często opowiadam Frankowi o Helenie, żeby wiedział, jak to z aniołami bywa. Musimy je chronić, bo same się o nic nie upomną.

Czytaj także:
„Po śmierci mamy ojciec sięgnął dna. Nie ugotuje, nie pozmywa, nawet sznurówki mu zawiąż”
„10 miesięcy po śmierci męża związałam się z jego przyjacielem. Teściowa wpadła w szał i zwyzywała mnie od najgorszych”
„Po śmierci męża nie wiedziałam jak utrzymać dom. Całe życie pracowałam tylko na swoje przyjemności”

Redakcja poleca

REKLAMA