Rodzina niczego nawet się nie domyślała. No i dziś, jak żałosny konspirator, znów musiałem udawać, że jak co dzień wychodzę przed wszystkimi do pracy, a potem wróciłem cichaczem do domu. Z coraz większym strachem myślałem o zakomunikowaniu tej nieprzyjemnej nowiny żonie i dzieciom. Przecież nie mogę ich zawieść. Z czego będziemy żyć i spłacać kredyty? Po co były te ciągłe nadgodziny, weekendy w pracy, wakacje przerywane nagłymi wezwaniami do firmy? Żebym teraz siedział przy telewizji śniadaniowej i słuchał reklam wywabiaczy plam?!
Psychicznie było ze mną coraz gorzej. Moje CV, które wysyłałem hurtowo w ciągu ostatnich tygodni, nie wzbudziły na razie entuzjazmu innych pracodawców. Musiałem się pogodzić z faktem, że stan niepewności jeszcze trochę potrwa. Wyobraźnia podsuwała mi sceny z przyszłości, jak siedzę na kanapie w podkoszulku na ramiączkach, z butelką piwa w ręce i bezmyślnie przełączam kanały telewizyjne, o swoje bezrobocie obwiniając rząd, Unię Europejską i „cholernych kapitalistycznych wyzyskiwaczy”.
– Nigdy! – szepnąłem przerażony tą wizją. – Wolę doły kopać!
Nasz ogródek był w opłakanym stanie, więc miałbym co robić.
Na domiar złego akurat był 6 grudnia – mikołajki. Co prawda nasze dzieci to już nastolatki i dawno wyzbyły się złudzeń co do jowialnego brodacza w czerwonej czapce, jednak prezenty nadal sobie wręczamy. Mikołajkowe popołudnie to również okazja do wspólnego spędzenia czasu i wesołych pogaduszek.
W tym roku miało być inaczej, muszę im powiedzieć o swojej sytuacji. Ile można udawać, że wychodzę do pracy? To niepoważne i tchórzliwe. Zresztą za miesiąc pensja nie wpłynie już na konto i prawda wyjdzie na jaw…
Rany boskie, o co ona mnie podejrzewała?
Posprzątałem w domu, obrałem ziemniaki na obiad, sprawdziłem, czy mikołajkowe prezenty są ładnie zapakowane. Pierwsza ze szkoły wróciła moja córka; zamarła na chwilę w przedpokoju, widząc po raz pierwszy od lat swego protoplastę o tej porze i do tego krzątającego się w kuchni.
– Cześć. Ty już tu? – zapytała Maja, jednak nie wyczułem w jej głosie zadowolenia.
Chyba była przyzwyczajona do popołudniowej „wolnej chaty”.
Półtorej godziny później pojawił się Wojtek. Wydawało się, że nie zwrócił większej uwagi na moją obecność. Rzucił krótkie „Cześć” i za chwilę z jego pokoju rozległy się dźwięki ostrej muzyki. W końcu zawitała małżonka. Tu efekt był piorunujący. Stała przez dłuższy czas w dużym pokoju i podejrzliwie lustrowała mnie oraz posprzątany dom. Widać było, że analizuje dziesiątki powodów mojej obecności. Prześwietlała mnie wzrokiem jak rentgenem, szukając wyjaśnienia tej niecodziennej sytuacji.
– Coś ty nabroił? – zapytała w końcu i nastroszyła się bojowo.
Była gotowa na wszystko. Jej brwi ściągnęły się w jedną linię.
– Ja, ja… – zacząłem się jąkać. – Bo wiesz… Zwolnili mnie z pracy! – wyrzuciłem z siebie.
– Aha, zwolnili – w jej głosie wyczułem… ulgę; o co ona mnie podejrzewała? – Trudno. Jakoś to będzie, poradzimy sobie, kochanie. Przecież jesteś dobrym specjalistą i znajdziesz coś bez trudu. Nie martw się. A teraz spędzimy więcej czasu razem – pocałowała mnie w policzek i przytuliła.
– Nie masz pracy? – Maja, gdy chce, to słyszy padający śnieg. – To może zrobisz za mnie projekt z techniki, bo ja zaraz zwariuję z tymi deseczkami i śrubkami!
Syn na wiadomość o stracie źródła środków utrzymania stwierdził tylko, że ważne jest, jakie się ma wnętrze i „feeling”. Nie wiem, czy uznał moje wnętrze i „feeling” za dość dobre, na wszelki wypadek się nie dopytywałem. Dodał też, że jak chcemy, to możemy sprzedać wszystko, poza jego gitarą i kompem. Wiadomość, że ojciec został bezrobotny, niewiele go obeszła.
Byłem zaskoczony reakcją mojej rodzinki. Wcale się nie przejęli…! I szczerze mówiąc, bardzo mi ulżyło. To nie był koniec świata. Na pewno nie mojego.
Po obiedzie każdy dostał swoją mikołajową paczuszkę, a na stół wjechały ciasto i napoje. Wszyscy mnie pocieszali, że szybko znajdę inne, nieźle płatne zajęcie. Nie zabrakło również żartobliwych przytyków w rodzaju „kur domowych” i „niebieskich ptaków”. Potem zasiedliśmy do oglądania jakiegoś filmu, który wybrały dziewczyny. Synek kpiąco komentował nazbyt sentymentalną historię, a ja zacząłem ziewać…
Co jest, czy to jakiś kawał?!
– Ho, ho, ho! – ryknął, a ja drgnąłem przestraszony.
Brodaty gościu w czerwonym płaszczu i czapce stał koło kanapy z worem na plecach i strząsał śniegowy puch na parkiet. Zamarłem. Żona i dzieci zachowywali się tak, jakby nikogo nie widzieli. Wynajęli go? Taki kawał? Tymczasem święty usiadł na kanapie obok mnie z takim impetem, że aż jęknęły sprężyny.
– Ależ, proszę pana! – zacząłem protestować przeciwko temu wtargnięciu na prywatny teren.
Czerwony uśmiechnął się promiennie, jakby właśnie znalazł długo poszukiwaną zgubę. Następnie chwycił mnie za ramiona i jednym silnym ruchem posadził sobie na kolanach jak dzieciaka. Zastygłem przerażony. Długie kędziory siwej brody wisiały tuż przed moim nosem.
– Ale… – jęknąłem.
– Januszek, grzeczny byłeś w tym roku?! – huknął mi wprost do ucha, nie zważając na moje protesty, a ja poczułem dobywający się przy każdym słowie słodki zapach goździków, wanilii, kandyzowanych owoców, ale przede wszystkim wysokoprocentowego rumu. – Hę? Byłeś? Gadaj. Milczenie się nie kalkuluje!
– Tak… chyba. Chociaż… – zacząłem mętnie.
– Zawsze to samo! – przerwał mi brodacz ze zniecierpliwieniem. – Więcej zdecydowania, chłopie! Ej, Janusz, Janusz… – westchnął, grzebiąc w worku.
Wyciągnął dwa pakuneczki.
– Wybieraj! – rozkazał, i kładąc na kanapę oba zawiniątka, wskazał na to z lewej. – Tu koperta, a w niej awans na kierownika działu i nowa umowa z twoją firmą. Oczywiście mnóstwo roboty i często zajęte wieczory, ale warunki finansowe są super. Natomiast tu… – wskazał na prawo – jest zestaw śrubokrętów, nowa płyta ulubionego zespołu twojego syna i dwa bilety na operę „Carmen”. Ostatnia w tym roku.
Dokonałem właściwego wyboru
Wyciągnąłem rękę po kopertę, lecz zaraz ją cofnąłem. W mojej głowie panował chaos. Mogę wrócić do pracy i awansować! Marzenie jest o krok…
Jednak mam szansę również zrobić to, co planowałem od lat, a ciągle przesuwałem w przyszłość – zrozumieć, co tak fascynuje Wojtka w tych dzikich dźwiękach, że nawet w toalecie siedzi ze słuchawkami na uszach; pogadać z córką przy wspólnych zajęciach. A wyjście do opery? Jak sięgam pamięcią, obiecywałem małżonce taki wieczór. Ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. W końcu, zniechęcona ciągłym zbywaniem, przestała nawet pytać.
– Szybciej, Janusz, dziś mam napięty program! – sapnął gość, wstając ze stękiem z kanapy.
Chwyciłem paczkę, Mikołaj poklepał mnie po plecach.
– No i pięknie. Do zobaczyska za rok! – rzucił i wyszedł.
– Hej, tata – poczułem szturchnięcie – nie chcesz, nie oglądaj, ale chociaż nie chrap.
Ocknąłem się. Półleżałem na kanapie, a w moich rękach nie było żadnej paczuszki.
Po filmie żona i dzieciaki oglądali album ze starymi zdjęciami. Co chwilę spoglądali na mnie, porównując przeszłość z tym, co teraz. Nie brakowało ciętych komentarzy co do obwodu mojego pasa i ilości włosów na głowie. Puszczałem je mimo uszu, myśląc o tym, co wybrałem. Bo dokonałem wyboru. Choć brodacz mi się przyśnił, dostałem od niego prezent. Zrozumiałem, co jest dla mnie najważniejsze. Znajdę sobie pracę – ale już mniej absorbującą.
Czytaj także:
„Straciłam pracę i mieszkanie. Rodzice uznali, że to moja wina, bo zachciało mi się kariery, zamiast wyjść za rolnika”
„Moja żona się nade mną znęcała. Mówiła, że jestem nikim, biła, a gdy straciłem pracę... zabroniła jeść"
„Gdy w wieku 50 lat straciłam pracę, świat mi się zawalił. Nie chciałam liczyć na zasiłki, chciałam pracować”