Po raz pierwszy zobaczyłem Iwonę na imprezie u kolegi. Siedziała przy stoliku otoczona grupką znajomych i, gestykulując, opowiadała o czymś głośno. Była taka piękna! Od razu się w niej zakochałem.
Tamtego dnia obiecałem sobie, że ją zdobędę. I udało się! Gdy po roku znajomości braliśmy ślub, uważałem się za największego szczęściarza pod słońcem. Wierzyłem, że nasze życie będzie pełne miłości i wzajemnego szacunku.
Podobało mi się, że Iwona bywa stanowcza
Start mieliśmy niezły. W prezencie ślubnym dostaliśmy od rodziców kawalerkę i pieniądze na meble. Myślałem, że wspólnie urządzimy nasze gniazdko. Niestety… Iwona nawet nie zapytała mnie o zdanie.
Sama wszystko wybrała: meble, kolor ścian i kafelków w łazience. Gdy proponowałem, że pójdę z nią na zakupy, robiła wszystko, żeby się od tego jakoś wykręcić. Mówiła, że nie chce mi głupotami głowy zawracać, że jak już coś fajnego wynajdzie, to mi zaprezentuje do akceptacji. Nie dotrzymała słowa.
Któregoś dnia wróciłem z pracy, a w naszym mieszkaniu było całkiem biało… Nienawidzę bieli, bo kojarzy mi się ze szpitalem, w którym spędziłem w dzieciństwie wiele miesięcy i z kostnicą, do której omal wtedy nie trafiłem. Dlatego nawet koszule do garnituru noszę niebieskie. Iwona doskonale o tym wiedziała…
Gdy zaprotestowałem, wpadła w szał – zaczęła przeklinać, wyzywać mnie od najgorszych. Aż się cała trzęsła ze złości. Wrzeszczała, że nie zamierza tolerować moich głupich fobii, że jestem niewdzięczny i nie doceniam jej wysiłków. Byłem tak przerażony jej zachowaniem, że stałem jak skamieniały. Nigdy wcześniej w ten sposób się do mnie nie odzywała. Owszem, bywała porywcza, ale w stosunku do ludzi, którzy nadepnęli jej na odcisk.
Imponowało mi nawet, że jest stanowcza i potrafi bronić swojego zdania. Ale gdy wystartowała do mnie, przeraziłem się i nie odezwałem już ani słowem.
Dziś sobie myślę, że może gdybym się postawił, tupnął nogą, krzyknął głośniej niż ona albo po prostu dał jej w twarz, moje życie wyglądałoby inaczej. Ale odpuściłem. Kochałem ją i nie chciałem jej skrzywdzić. I chyba nie potrafiłem. Tak mnie wychowano. Rodzice zawsze powtarzali, że problemy należy rozwiązywać słowami, nie pięścią. Zresztą pomyślałem sobie, że to jednorazowy wybuch Iwony, że taka scena nigdy się już nie powtórzy…
Potem odpuszczałem jeszcze wiele razy, bo Iwona nie znosiła kompromisów ani sprzeciwów. Wszystko musiało być po jej myśli. A jak próbowałem postawić na swoim, miałem odmienne zdanie, to wpadała w szał.
Z trudem, ale jakoś to znosiłem. Na początku wmawiałem sobie, że ustępuję tylko dla wygody, świętego spokoju. I dlatego, że jestem mądrzejszy. Potem tłumaczyłem sobie, że to nie żadna tragedia, że przecież jest wiele małżeństw, w których kobiety o wszystkim decydują. I facetom z tego powodu jakoś korony z głów nie spadają.
Po mniej więcej roku ostatecznie schowałem dumę do kieszeni i starałem się schodzić mojej ukochanej żonie z drogi, by nie prowokować awantur. Nie powiem, opłacało się.
Gdy Iwona nie wrzeszczała, potrafiła być cudowna. Pod każdym względem. Byłem wtedy najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Zależało mi na tym szczęściu, więc w ustępowaniu jej doszedłem już do takiej perfekcji, że w naszym życiu było zdecydowanie więcej dni dobrych niż złych. Myślałem, że jeszcze trochę wysiłku, cierpliwości i tolerancji z mojej strony i czeka nas sielanka. Niestety…
Kilkanaście miesięcy temu Iwona znalazła nową pracę. W dużym, znanym koncernie. Trafiła, co prawda, tylko do recepcji, ale to wystarczyło, by zachłysnęła się wielkim światem. Zaimponowali jej zwłaszcza mężczyźni. Zadbani, w drogich garniturach i wypolerowanych butach. Elokwentni, pewni siebie, władczy, z portfelami wypchanymi po brzegi pieniędzmi.
– Ty wiesz, że oni codziennie wychodzą na lunch do najdroższej restauracji w okolicy? A jakimi furami jeżdżą! – opowiadała z wypiekami na twarzy.
A potem od razu spochmurniała
To właśnie wtedy zaczęła narzekać, że nas na nic nie stać, że innym żyje się lepiej. Byłem pewien, że sobie trochę ponarzeka i w końcu przestanie. Przecież nawet dziecko wie, że świat nie składa się z samych prezesów i dyrektorów, że na szczyt docierają nieliczni.
A nam wcale nie powodziło się źle. Byłem logistykiem w prywatnej firmie transportowej. Nie zarabiałam może kroci, ale szef płacił uczciwie. I premia od czasu do czasu jakaś wpadała. Nie stać nas było, co prawda, na wypady do drogich restauracji i ciuchy z najnowszych kolekcji słynnych domów mody, ale głodni i bosi nie chodziliśmy. Iwonie wcześniej to wystarczało. Teraz jednak przestało i coraz wyraźniej dawała mi to do zrozumienia.
Gdy tylko wracałem z pracy, od razu słyszałem od mojej żony, że ma już dość biedy, że nawet dziecka mieć nie możemy, bo w kawalerce nie ma gdzie łóżeczka postawić, że w szmatach musi chodzić. I w związku z tym powinienem poszukać lepiej płatnego zajęcia.
Puszczałem te pretensje mimo uszu, coś tam odpowiadałem na odczepnego, ale ona naciskała coraz mocniej. Codziennie dopytywała się, czy już coś znalazłem. Wreszcie, gdy któregoś razu znowu zaczęła mi wiercić dziurę w brzuchu, nie wytrzymałem.
– Nie znalazłem i nie zamierzam na razie szukać! Jest mi dobrze tu, gdzie jestem! – odburknąłem i usiadłem w fotelu.
Miałem nadzieję, że to zakończy temat, że Iwona się odczepi. Nic z tego.
– Co powiedziałeś? Chyba się przesłyszałam… – nachyliła się nade mną.
Usta jej drżały, oczy ciskały gromy. Czułem, że za chwilę wybuchnie.
– Bądź rozsądna… Przecież wiesz, jak dzisiaj trudno o pracę. Może za kilka miesięcy, gdy sytuacja się poprawi, zacznę się rozglądać… Ale na razie dajmy temu spokój. Lepsze pewna i mniej płatna praca niż żadna – próbowałem ją udobruchać.
Było już jednak za późno
– Nie ma później! Teraz masz szukać! Rozumiesz, durniu, co do ciebie mówię? – wycedziła przez zęby, patrząc mi prosto w oczy.
I nagle mocno popchnęła fotel. W jednej sekundzie wylądowałem na podłodze, waląc głową o panele. Cud, że wstrząsu mózgu nie miałem lub czegoś sobie nie złamałem. Oszołomiony gramoliłem się nieporadnie z podłogi, a ona się śmiała.
– Główka zabolała? O, jak mi przykro… Ale może dzięki temu wreszcie coś do niej dotrze! – kpiła.
A potem zabrała się za gotowanie obiadu. Jakby nic się nie stało.
Wstydziłem się przyznać, że żona mnie bije…
Byłem w takim szoku, że nawet nie zareagowałem. Podniosłem fotel, usiadłem w nim i zacząłem gapić się w telewizor. Pół godziny później Iwona postawiła przede mną talerz z zupą.
– Wiesz, że ja to wszystko robię dla twojego dobra, żeby cię zmotywować do działania… Nie można tkwić przez całe życie w jednym miejscu. Trzeba iść do przodu – powiedziała łagodnym tonem.
– Tak, wiem – wykrztusiłem.
Znowu tylko stuliłem uszy po sobie.
Pewnie większość z was teraz powie, że po takim numerze powinienem spakować walizki i odejść. Nie zrobiłem tego. Ba, spełniłem życzenie mojej żony i zacząłem szukać lepiej płatnej pracy. Wmówiłem sobie, że ona ma rację, że za mało się staram. Przecież byłem facetem, miałem obowiązek zapewnić dobrobyt rodzinie.
Dzwoniłem więc do różnych firm, wysyłałem CV. Tak jak przypuszczałem, nic to nie dało. Owszem, dostałem dwie propozycje, ale pensja była tam jeszcze mniejsza niż ta, którą miałem.
Szukałem więc jakichś dodatkowych zajęć, brałem nadgodziny. Harowałem od świtu do nocy. Robiłem wszystko, by uszczęśliwić Iwonę, zasłużyć sobie na jej uznanie. Ale ona tego nie zauważała. Żeby chociaż raz mnie pochwaliła, doceniła moje starania. Nie! Bez przerwy było jej mało. Przed oczami ciągle stali jej ci faceci w drogich garniturach i samochodach.
Ubzdurała sobie, że będę jednym z nich. A że mi nie wychodziło… irytowała się. Słyszałem, że jestem życiowym nieudacznikiem, facetem bez jaj, zerem bez ambicji.
– Jak na ciebie patrzę, to mi się rzygać chce! Zejdź mi z oczu, bo cię zabiję – krzyczała, gdy mówiłem, że przecież się staram.
Deptała mnie codziennie jak robaka, a ja nie potrafiłem się obronić. Codziennie wracając z pracy, modliłem się, by miała dobry humor i zostawiła mnie w spokoju. Tylko na tym mi zależało.
Nie wiem, dlaczego tak się zachowywałem. Może ciągle miałem jeszcze nadzieję, że jednak jakimś cudem uda mi się wdrapać na szczyt i udowodnić jej, że jestem coś wart? A może dlatego, że byłem z tym problemem sam? Nikomu nie mówiłem o swojej sytuacji w domu, bo zwyczajnie się tego wstydziłem.
Krzywdzona kobieta budzi współczucie i chęć pomocy. A maltretowany mężczyzna? Śmiech, politowanie… Wolałem więc trzymać wszystko w tajemnicy, znosić upokorzenia, niż narażać się jeszcze na kolejne drwiny. I pewnie trwałbym w tym beznadziejnym związku do dziś, gdybym nie… talerz pomidorowej.
Zaczęło się od tego, że straciłem pracę
Dwa miesiące temu. Przyjechałem rano do firmy, a tu wszystko zamknięte i oplombowane. I jacyś obcy ludzie kręcą się po placu. Okazało się, że szef kombinował coś z podatkami i dopadła go skarbówka.
– Cholera, z torbami mnie puszczą. Ale jak znowu stanę na nogi, to się do ciebie odezwę. To może być za kilka miesięcy albo za kilka lat. Na wszelki wypadek poszukaj więc sobie jakiegoś innego zajęcia – powiedział mi szef na pożegnanie.
Wracałem do domu jak na ścięcie. Bałem się. Wiedziałem, że nie mogę liczyć na pomoc i współczucie Iwony. Raczej na kolejną porcję obelg. W pierwszej chwili chciałem nawet wszystko przed nią zataić, ale doszedłem do wniosku, że to nie ma sensu, bo awantura i tak mnie nie minie. I że lepiej mieć to już za sobą…
Iwona zareagowała tak, jak się spodziewałem. Dostała białej gorączki. Znowu usłyszałem, że jestem nikim.
– Masz tę swoją pewną pracę! Twój szef na pewno sobie poradzi. A ty? W domu zamierzasz siedzieć? Nie licz na to, że będę cię utrzymywać! – wrzasnęła.
Prawdę mówiąc, wcale na to nie liczyłem. Jej pensja recepcjonistki była, delikatnie mówiąc, niezbyt wysoka. Wiedziałem, że jeśli mamy nie popaść w długi, muszę szybko coś znaleźć.
Niestety, nie było łatwo. Mijały kolejne dni, a ja nie dostałem żadnej propozycji. Nawet z tych dwóch firm, które chciały mnie wcześniej przyjąć. Żona oczywiście nie mogła mi tego darować.
– No co, masz już pracę? Nie? No to pakuj się i wynoś! Nie będę trzymać w domu darmozjada! – krzyczała.
Nie pomagały tłumaczenia, że przecież minęło dopiero kilka dni, że na znalezienie pracy potrzeba czasu. To tylko wzmagało agresję. Przestałem się więc odzywać, tłumaczyć. Po raz kolejny stuliłem uszy po sobie. Aż do tego pamiętnego poniedziałku, miesiąc temu.
Pewnego dnia miarka się przebrała…
Wróciłem z rozmowy kwalifikacyjnej.
– No i co? Jak zwykle klapa? – zapytała Iwona z przekąsem.
– Nie wiem, mają zadzwonić za kilka dni – odparłem zgodnie z prawdą.
Spodziewałem się ataku, ale żona milczała. „Czyżby postanowiła mi odpuścić? – pomyślałem. Poszedłem do kuchni i nalałem sobie zupy pomidorowej. Postawiłem talerz na stole i chwyciłem za łyżkę.
– Co ty robisz? – żona stanęła nade mną.
– Zgłodniałem – odparłem zdziwiony.
Chwyciła za talerz.
– Nie zarabiasz, nie będziesz też jadł – wysyczała i wylała zupę wprost na mnie.
Aż podskoczyłem z bólu, bo zupa była bardzo gorąca…
Pewnie się spodziewacie, że teraz napiszę, że nie wytrzymałem i porządnie babie przywaliłem. Owszem, coś we mnie pękło. Ale nie uderzyłem Iwony. Bez słowa wyszedłem. Tak jak stałem, w poplamionych pomidorówką spodniach i swetrze. Czułem, że jeśli zacznę się przebierać, to znowu zabraknie mi odwagi, by odejść.
Teraz mieszkam u rodziców. Na szczęście nie zadawali zbyt wielu pytań. Za kilka dni rozpoczynam pracę w nowej firmie i mam nadzieję, że to będzie początek nowego życia.
Czytaj także:
„Jestem lekarzem. Pod moją opiekę trafił kochanek żony. Nie zrobię mu krzywdy, ale trochę go postraszę”
„Moja grzeczna córka zmieniła się w blond wampira. Jej chłopak to prostak i manipulant. Zrobił jej pranie mózgu”
„Żona bez słowa porzuciła mnie i córkę. Po latach wróciła i zażądała kontaktu z dzieckiem. Zołza groziła mi policją"