Dziesięć dni naszego urlopu mieliśmy z Ewą spędzić na południu, w górach, u jej koleżanki, ale coś tam się pokomplikowało i – zostaliśmy na lodzie. Rozważaliśmy właśnie przy śniadaniu jakieś inne możliwości, jednak trzeba było szybko podjąć decyzję, bo czas naglił.
– A może by jednak pojechać na te Kaszuby, do Władka? – żona w pewnej chwili spojrzała na mnie niepewnie.
– Nie byliśmy tam już tak dawno, a oni jak co roku zapraszają…
– No niby tak – odparłem z rezerwą.
– Ale sama wiesz, jak jest.
– No wiem – Ewka tylko kiwnęła głową i na razie zostawiliśmy ten temat.
Jednak wieczorem powróciliśmy do rozmowy, bo w końcu trzeba było coś zdecydować, zaklepać jakieś miejsce.
– Żona Władka dzisiaj znowu dzwoniła, zapraszała, nasz pokój, ten na pięterku, jest gotowy – powiedziała Ewa.
– To może pojedźmy, zapowiadają ładną pogodę, powiosłujemy po jeziorze, może z chłopakami na nocny połów wypłyniesz sobie nawet – zachęcała mnie.
– Właściwie to masz rację – popatrzyłem na żonę niepewnie, jeszcze się wahałem. – Ja też bym chętnie u nich posiedział trochę, kija w jeziorze zamoczył, tylko że… – urwałem.
– Poradzisz sobie na pewno – moja kobieta pieszczotliwie pogłaskała mnie po policzku, zajrzała w oczy z czułością.
– Sam nie wiem – pokręciłem głową.
– Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz – odparła stanowczo. – To będzie dla ciebie taka próba ognia, kochanie – ucałowała mnie i podniosła się zza stołu.
Dwa dni później ruszyliśmy na upragniony urlop na Kaszuby. Do chałupy, a raczej do wielkiego domostwa mojego kumpla jeszcze z wojska, Władka. Tam, gdzie dawniej każdego lata jeździliśmy na co najmniej dwa tygodnie. Wylegiwaliśmy się nad brzegiem jeziora, słuchaliśmy szumu fal i sosen pochylających się nad piaszczystą plażą i popijaliśmy browarek, jeden za drugim, zagryzając go rybką złowioną przez Władka, świeżo uwędzoną w jego własnej wędzarni.
Co rano składałem tę samą obietnicę
Wieczorem ja i gospodarz zamienialiśmy piwo na mocniejsze nalewki domowej roboty, w przyrządzaniu których Władek wykazywał wielkie talenty. Rybkę piekliśmy już na grillu, ustawionym w zacisznym kącie, z tyłu domostwa. Żonki donosiły jakieś sałatki. Przychodził też wtedy brat mojego kumpla z butelką samogonu pod pachą, potem dołączał do nas sąsiad, z następną, bo wiadomo, że rybka lubi pływać.
Było tak przyjemnie, wesoło, czasem nawet głośno. Nikomu jednak nie przeszkadzaliśmy, wokoło mieszkali przecież sami rozrywkowi ludzie. Następnego dnia leczyłem kaca zimnym zsiadłym mlekiem, które mi Ewa przynosiła w wielkim dzbanku z kuchni. Krzywiłem się, słuchając jej wymówek, prosiłem, aby ściszała głos, bo w głowie mi łupało. I zarzekałem się, że nigdy więcej nie wezmę alkoholu do ust…
Nigdy, czyli do następnego razu, który zazwyczaj miał miejsce już wieczorem, przy grillu i świeżej rybce. Która lubi pływać przecież. I tak przez cały urlop. Prawdę mówiąc, te nasze wakacje na Kaszubach to było jedno wielkie picie. Wracałem po nich do domu bardziej zmęczony niż przed wyjazdem. Ale lubiliśmy tam jeździć mimo wszystko, ci nasi gospodarze byli tacy serdeczni, tacy gościnni, a ich wędzone ryby nie miały sobie równych, nigdy nie jedliśmy nic smaczniejszego. I tak to się kręciło do czasu, aż Ewa powiedziała stop moim ciągotom do kieliszka.
Musiałem wybierać: albo dom, ona i terapia w przychodni, albo fora ze dwora. Wiadomo, co wybrałem, i udało mi się! Z trudem, z niejedną chwilą zwątpienia, ale jednak. Nie piłem już od czterech lat i też od tylu lat nie spędzaliśmy urlopu u Władka. Żeby nie narażać się na pokusę, żebym się nie złamał. A teraz jechaliśmy tam i pomimo wiary w siebie i swoją niezłomność co do picia, czułem w głębi serca niepokój.
Obawiałem się, że jednak nie poradzę sobie z namowami Władka i jego kumpli, że gdy przyjdzie wieczór i pora na codzienną porcję rybki z grilla, mogę nie wytrzymać. No i z drugiej strony, jak wytłumaczę staremu kumplowi, że nie jestem już trunkowy, że w ogóle nie piję. Przecież on tego nie zrozumie! Obrazi się jak amen w pacierzu. A tego chciałbym uniknąć za wszelką cenę.
– Nie martw się, kochanie – Ewa siedząca obok lekko dotknęła palcami mojej dłoni, którą ściskałem kierownicę. – Poradzisz sobie, a Władek też w końcu zrozumie, że nie pijesz, i że nie będzie miał już w tobie kompana – widać żona czytała mi w myślach.
– Ale mimo wszystko jakoś to głupio będzie – pokręciłem głową.
– Damy radę – powtórzyła stanowczo.
Trzy godziny później tkwiłem już w ciepłych objęciach Magdy, żony Władka, przytulony do jej obfitego biustu. Witali nas tak serdecznie, że aż mi się ciepło zrobiło koło serca.
– No wreszcie żeście przyjechali, tak żeśmy was wyglądali! – wycałowała mnie gospodyni. – A Władek w nocy takie ryby ułowił, wędzą się akurat, za godzinę dojdą, będą w sam raz, to sobie podjecie – zachwalała.
Smażony szczupak, ale co do szczupaka?
A mnie aż ciarki po skórze przeszły, bo wiadomo, z czym mi się ta ich świeżo uwędzona ryba kojarzyła. Spojrzałem szybko na Ewę, ona jednak nieznacznie pokręciła głową, dając mi znak, żebym się nie przejmował.
– Ale zanim się ryba uwędzi, mam tu dla was ziemniaki na obiad, boście pewnie nie jedli niczego ciepłego po drodze, i szczupaka usmażyłam – zapraszała serdecznie Magda, poprawiając fartuszek.
– Władek, przynieś z komórki co zimnego do picia – popędziła męża, który wciąż trzymał w niedźwiedzim uścisku moją drobniutką żonkę. – No, pośpiesz się, nie widzisz, że goście spragnieni!
Popatrzyłem w popłochu na Władka zmierzającego do ziemianki za domem, służącej za piwnicę i lodówkę. Dobrze wiedziałem, co stamtąd przyniesie – baniak samogonu albo, w najlepszym razie, kilka butelek piwa.
– Kochani, chodźcie do chałupy, bo stół już czeka – ponagliła nas Magda.
Rzeczywiście, tak pięknie pachniało smażoną rybą, ziemniakami polanymi domową słoninką, od razu rzuciliśmy się na te pyszności. Pałaszowaliśmy oboje z Ewą, aż nam się uszy trzęsły, jednak co chwilę rzucałem niespokojne spojrzenie na drzwi, w których miał się ukazać Władek z tym baniakiem. I rzeczywiście, kończyłem pierwszy kawałek ryby, gdy wszedł gospodarz ze sporym kamiennym garnkiem, który postawił przed nami na stole.
– Pijcie na zdrowie, jeszcze niezbierane, świeżutkie, wczorajsze – puścił do mnie oczko i sięgnął po wielką chochlę.
Zdumiony patrzyłem, jak nalewa nam do kubków gęste zsiadłe mleko, z różowym kożuszkiem śmietanki.
A to mi kompani niespodziankę zrobili!
Spojrzałem spod oka na Ewę, ona na mnie. No jak świat światem i nasze wakacje na Kaszubach, to tego jeszcze nie było! Żeby na stół, pod rybkę, gospodarz stawiał kubki z mlekiem, zamiast wielkich szklanic piwa! Ale rzeczywiście to kwaśne mleko było u nich takie dobre, że daremnie by podobnego gdzie indziej szukać. Z przyjemnością wypiłem cały kubek, od razu nalałem sobie drugi. I w tym samym momencie drzwi się utworzyły, wszedł Michał, sąsiad gospodarzy, nasz wierny kompan od dawnych popijaw.
– Zobaczyłem wasze auto na podwórzu, to przywitać się przyszedłem – uścisnął nas serdecznie. – Ewcia, ty wciąż taka młoda, a przecież z kilka roków będzie, jakżeśmy się nie widzieli.
– Ano będzie, tak jakoś się złożyło… – kiwnąłem głową.
– Aleście w końcu do nas przyjechali, no i dobrze – zaśmiał się Michał, usiadł za stołem, sięgnął po chochlę. – To wieczorem ognisko sobie zrobimy, rybka się wędzi, do wieczora zdąży dojść – popatrzył na nas znacząco, nalewając sobie zsiadłego mleka. – Zapraszamy.
– Dziękujemy, chętnie przyjdziemy, tylko że ja… – zająknąłem się.
Bo nie wiedziałem, jak mam im powiedzieć, że już od czterech lat nie piję, no i kompana ze mnie to żadnego mieć nie będą. Jak nic obrażą się przecież obaj, jak poczęstunku odmówię, kielicha nie przyjmę z ich rąk. A bardzo bym nie chciał, żeby nasze dobre stosunki się przez to popsuły.
– No bo wiecie, u mnie to trochę zmian zaszło przez ten czas…
– To jak u każdego – kiwnął głową Władek. – Mnie się rok temu wnuk urodził i żem wtedy ślubował… – umilkł i spojrzał jakby ze strachem na Magdę, która groźnie zmarszczyła brwi i pogroziła chłopu palcem. – Jakieś komplikacje się porobiły i synowa tak się w szpitalu męczyła, że mało brakowało, a Antoś by świata bożego nie ujrzał. To wtedy ślubowałem… – znowu się zająknął.
– A gadasz tyle i gadasz, a nic mądrego nie powiesz! – ofuknęła go małżonka i spojrzała na mnie. – No, mój chłop chce wam powiedzieć, że od tego dnia to kieliszka do gęby nie podnosi, i już
– kiwnęła głową. – Ślubował czystość od alkoholu w intencji wnuka i już rok minął, jak nie pije.
– Ani kropelki do ust nie biorę – dodał natychmiast Władek.
– Ja też nie piję, bo mi tam w brzuchu cosik wysiadło i doktor zakazał – odezwał się Michał. – Nie wiedzieli my, jak ci to mamy powiedzieć, Marek. Także sam chyba będziesz pod tę naszą rybkę popijać albo jakich innych kompanów sobie znajdziesz. Ale żebyś się na nas nie obraził, bo my nie z niechęci tak nie pijemy, tylko wiesz… – wzniósł oczy do góry i westchnął. – Siła wyższa się odezwała.
Uda się, uda urlop, byle pogoda dopisała
– I chwała Bogu! – odetchnęła Magda. – Bo, słowo daję, żadnego bata już na to wasze picie nie było. A teraz to spokoju trochę jest i życie jakby lepsze – popatrzyła na mnie z obawą. – Ale wy się chyba gniewać o to nie będziecie?
Spojrzeliśmy z Ewką na siebie i roześmialiśmy się głośno, z ulgą, bo wielki kamień nam z serca spadł. Tak się baliśmy tego spotkania z gospodarzami, tego, jak im powiem o mojej abstynencji, a tu proszę, sprawa sama się rozwiązała.
– Ale bo mówię ci Marek, jaki mi się ten pierworodny wnuk udał – Władek sięgnął po chochlę, nalał sobie pełen kubek zsiadłego mleka. – Podobny do mnie, jakby skórę ze szczupaka zdarł, a do sieci ciągnie, że ho, ho! Widać, że rybak z niego będzie dobry jak dziadek – wzniósł kubek do góry. – No, za wasze i nasze zdrowie, i bez urazy, żeby wam się ten urlop jakoś udał – popatrzył mi
w oczy. – Chociaż na trzeźwo będzie.
– Uda się, uda na pewno, przyjacielu! – zaśmiałem się i przepiłem do niego tym zimnym mlekiem, stuknąłem kubkiem o kubek, aż parę kropel na stół chlusnęło. – Właśnie dlatego się uda, że na trzeźwo będzie – wzniosłem swój kubek do góry. – No to zdrowie, panowie, bo ja też od czterech już lat nie piję!
Czytaj także:
„Kiedy wróciłem do domu pijany w Wigilię, żona zrobiła mi awanturę. Obraziłem się i zostawiłem ją samą na święta”
„Męża wyrzucili z zawodu chirurga, bo przyszedł pijany na operację. Jego alkoholizm zamienił nasze życie w piekło”
„Pijany lowelas na weselu przystawiał się do mojej żony. Trochę go poturbowałem, więc teraz chce mnie oskubać z pieniędzy”