Do tego zadania Iza wzięła się z gotowym planem: obdzwoni wszystkich figurujących w notesie ojca, potem porówna listę nazwisk z tymi, których telefony mam ja w swojej komórce.
– Tym sposobem nikogo nie pominiemy – stwierdziła i zaczęła od A.
– Dzień dobry, mówi Izabela… – poinformowała Ryśka oficjalnym tonem, choć znała go od kołyski, bo przyjaźniliśmy się z Ryśkami od niepamiętnych czasów. – Msza o 11.00 w kościele przy cmentarzu… Pozdrawiam.
Krótko, bez zbędnych słów, emocji, sentymentów...
Moja córka była zimna jak lód
Potem następny telefon, i kolejny. Patrzyłam na córkę i robiło mi się coraz zimniej. Do mnie powoli docierało, że Karol nie żyje, że już go nie zobaczę, nie usłyszę… Z trudem oswajałam się ze śmiercią męża, chociaż wszyscy na nią czekali. Ja też czekałam…
– Tak, chorował. Nowotwór. Msza o 11.00 – Iza poinformowała kolejną osobę o pogrzebie ojca jak o służbowym spotkaniu.
– Zaschło mi w gardle. Zrób mi coś do picia – poleciła mi nagle.
Choć czułam, że każda moja noga waży sto kilogramów, ruszyłam w stronę kuchni.
– A, koniecznie zadzwoń do pani Małgosi, Izuniu – przypomniałam sobie o staruszce, która niańczyła małego Karola, kiedy jego matka ciężko zachorowała.
Pani Małgosia była przyjaciółką teściowej. Stara panna, bezdzietna. Wydaje mi się, że poza matką Karola chyba nikogo bliskiego nie miała…
– Mamo, nie wprowadzaj chaosu. Jestem dopiero przy G – usłyszałam.
Zrobiłam córce napar z imbiru. Wydało mi się, że jest przeziębiona.
– Proszę, wypij. Rozgrzejesz się… Tak tu zimno… – powiedziałam, siadając w fotelu i okrywając się kocem.
– Jak to zimno? Przecież grzeją – zdziwiła się córka.
Przez moment uchwyciłam wyraz jej twarzy. „Boże! Ona nic nie czuje” – pomyślałam.
W czasie choroby Karola Iza nieraz podkreślała, że ojciec sam sobie załatwił ten nowotwór. Mój mąż pił. Miewał okresy, kiedy w ogóle nie trzeźwiał, jak wtedy, gdy odebrano mu prawo wykonywania zawodu, bo przystąpił do operacji kompletnie pijany. Załamał się całkiem i potem pił przez kilka tygodni bez przerwy...
Po pierwszym odwyku było dobrze przez rok. Drugi pomógł na dużo krócej.
– Nie czujesz smutku, rozpaczy? Kochał cię, był twoim tatkiem – przypomniałam córce najlepsze wspólne lata, gdy nie odstępował jej na krok.
Pamiętam wszystkie chwile dobre i złe
Chciałam ją zmusić, żeby płakała ze mną.
– Mamo, nie przeszkadzaj. Dzwonię do pani Małgosi… Nie odbiera.
– Iza, dlaczego, do cholery, jesteś taka zimna? Naprawdę nic nie czujesz? Twój ojciec nie żyje! Miał tylko 62 lata, nie żal ci?! – zaczęłam nagle krzyczeć i płakać.
– Uspokój się mamo. Nie czas na te dywagacje: żal, nie żal… Chorował, umarł i już się nie męczy. Ty też przestałaś się przy nim mordować.
Owszem, jest mi lepiej. Już nie budzę się w nocy, żeby sprawdzić, czy oddycha. Już nie biegnę po miskę, bo znów wymiotuje. Nie zmieniam nad ranem pościeli. Nie muszę błagać lekarzy o morfinę dla męża. Nie chodzę do szpitala i nie czekam godzinami, aż mnie wpuszczą na OIOM. Jest mi lepiej, bo nie patrzę na wychudzoną twarz Karola, rurę wciśniętą w jego gardło, na jego dziwnie opuchnięte dłonie. Nie słyszę miarowych dźwięków aparatury ani złowieszczego charczenia. Na pewno jest mi lepiej niż przez ostatnie miesiące. Ale nie jest mi dobrze.
– Naprawdę nic nie czujesz?
– Czuję, jest mi przykro, ale ojciec sam wszystko zepsuł. No bo jak mam żałować człowieka, który i moje życie zamienił w piekło? Pamiętasz, byłam na studiach, kiedy wyrzucili go ze szpitala. Nie pamiętasz, co sama wtedy myślałaś?
Pamiętam, wszystko pamiętam. Każdą przykrość, jaką Karol zrobił mi przez te lata; wszystkie zabrane z konta pieniądze, za które kupował whisky… Każde święta, kiedy ryczałam w poduszkę, bo zamiast dzielić się z nami opłatkiem, mój mąż leżał pijany w łóżku… Ale pamiętam też wszystkie chwile, kiedy byliśmy szczęśliwi. Kiedy kupował mi prezenty, obsypywał kwiatami, a gdy zaszłam w ciążę, nosił na rękach. Pamiętam, jak rozpieszczał córkę… Jaki był w nią wpatrzony…
– A pamiętasz, jak cię niósł na rękach do domu prawie kilometr, bo myślał, że złamałaś nogę? A potem okazało się, że to tylko stłuczenie?
Izabela milczy. Chwyta za telefon.
– Pani Małgosia? Mówi Izabela… Tata umarł… No tak, przedwczoraj tuż po północy. Tak, już nie cierpi… Pogrzeb – słyszę, jak mojej córce załamuje się głos – o 11.00, na Powązkach… Przyjdzie pani? – pyta i nagle się rozłącza.
Wyjmuję z roztrzęsionych rąk córki telefon i notes. Moja mała Izunia ma szczuplutką buzię całą we łzach.
– Nareszcie, córeczko. Płacz…
Czytaj także:
„Nie kocham mojego synka. Udaję miłość i przywiązanie tylko po to, by inni nie wyzywali mnie od wyrodnych matek”
„Latami usługiwałam mężowi, a on szydził ze mnie i mnie poniżał, ale nie chciałam zrobić mu krzywdy. To był wypadek...”
„Władowałem się w biznes z 13-latkiem. Musiałem wyłożyć ponad 30 tysięcy, ale dzieciak ma talent do interesów”