– Wanda, ja nawet nie znam tego chłopaka! Widziałem go pewnie na jego chrzcinach, dwadzieścia parę lat temu. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy tam jechać!
Moja żona pokręciła głową.
– Głupstwa mówisz. To jest najstarszy syn Sławka, twojego ciotecznego brata. To wcale nie jest takie dalekie pokrewieństwo i oni z pewnością traktują to zaproszenie śmiertelnie poważnie. Jak nie pojedziemy, będą obrażeni.
– Nie mam najmniejszej ochoty na wesele w jakiejś remizie. Będą flaki, ciepła wódka i te wszystkie obrzędy, przyśpiewki i tak dalej. Pamiętam to z dzieciństwa i wystarczy. O północy wszyscy spoceni i pijani… Dziękuję ze tę przyjemność.
Wanda wyjęła mi z dłoni zaproszenie.
– „Dom Weselny Hotel Magnolia”. Gdzie ty tu widzisz jakąś remizę? To nie te czasy. Teraz się wynajmuje firmę od organizacji ślubu i wesela. Flaki pewnie będą, bo są zawsze, ale wódka będzie zimna. I będzie grał współczesny zespół, który nie zna żadnych przyśpiewek. Raz na dwadzieścia lat możemy przyjąć ich zaproszenie. Poza tym – tak dawno nie przetańczyliśmy ze sobą nocy…
Zaczepiał kobiety jakby był królem imprezy
W gruncie rzeczy od początku wiedziałem, że nie da się tego uniknąć. Ślub i wesele syna Sławka odbywały się w moim rodzinnym miasteczku, które opuściłem trzydzieści pięć lat wcześniej, wyjeżdżając do szkoły z internatem. Nigdy nie wróciłem, poznałem Wandę i przenieśliśmy się bardzo daleko. Do R. przyjeżdżaliśmy raz na parę lat – głównie na pogrzeby…
Ślub syna Sławka był całkiem ładną uroczystością, a goście szczelnie wypełnili cały kościół. Z kościoła pojechaliśmy do Hotelu Magnolia – nowego i okazałego. Kiedy wszyscy zajęli już swoje miejsca za stołami, policzyłem, że jest nas grubo ponad setka. Sławek nie pożałował pieniędzy na wesele pierworodnego…
Oprócz krewnych na sali było też sporo młodych ludzi, pewnie znajomych państwa młodych Ucieszyłem się – oboje z Wandą lubimy tańczyć. Skoro już przyjechaliśmy, miałem nadzieję, że poszalejemy na parkiecie.
Przez pierwsze godziny bawiliśmy się całkiem nieźle. Jedzenie było smaczne, sąsiedzi przy stole sympatyczni, a zespół faktycznie miał urozmaicony repertuar. Obok nas na parkiecie wyróżniała się grupa czterech młodych mężczyzn ze swoimi partnerkami. Jeden z nich był świadkiem pana młodego. Zwróciłem na niego uwagę, bo zachowywał się najswobodniej z nich wszystkich i wyraźnie starał się zwrócić na siebie uwagę jak największej liczby kobiet. Taki typ, któremu się wydaje, że jest niezwykle atrakcyjny…
Wanda miała rację – wódkę podawano idealnie schłodzoną. Jednak koło północy alkohol zaczął robić swoje, a niektórzy z gości wyglądali już na zmęczonych. Jakiś starszy pan jeszcze przed oczepinami zasnął w końcu stołu, a grupa młodych z każdym wypitym kieliszkiem stawała się bardziej hałaśliwa i skłonna do wygłupów. Świadek, mocno już wstawiony, coraz mniej elegancko zaczepiał kobiety, także te wyraźnie od niego starsze. Chyba podryw nie szedł mu tak dobrze, jak tego oczekiwał, bo wydawał się rozdrażniony.
Potem wiele razy myślałem, że gdybym przeczekał ten utwór, gdybym nie uparł się, że musimy to zatańczyć, może wszystko potoczyłoby się inaczej… Już wcześniej zauważyłem kilka spojrzeń, które świadek rzucił w stronę Wandy. Zagrali jedną z naszych ulubionych piosenek. Przetańczyliśmy minutę, może dwie, kiedy świadek pojawił się tuż obok. Wepchnął się między mnie a Wandę, wyciągając do niej ręce.
– Pan starszy pozwoli…
Każda minuta wydawała mi się wiecznością
Wanda uśmiechnęła się z przymusem, pokręciła głową przecząco i cofnęła się, a ja poczułem złość.
„Pan starszy?!! Ty bezczelny gówniarzu!”. Opanowałem się jednak.
– Pan wybaczy, ale pani nie ma ochoty z panem tańczyć… – powiedziałem.
Niestety, to nie zniechęciło go w najmniejszym stopniu. Tym razem zbliżył się do Wandy o wiele za blisko i próbował ją objąć. Odsunąłem go delikatnie, ale stanowczo. Myślę, że trochę się zdziwił – nie spodziewał się siły po „starszym panu”, jednak był już zbyt pijany, żeby wyciągnąć wnioski. Rzucił w moją stronę kilka wulgarnych słów i chyba byłby mnie nawet uderzył, ale jeden z jego kolegów odciągnął go od nas. Postanowiłem nie reagować na żadne zaczepki. Dałem znać Wandzie, że wracamy do stołu. Może już pora znaleźć też ten zarezerwowany dla nas pokój…
Jednak świadek wyrwał się koledze i znów ruszył w naszą stronę.
– Ty, dziadek, ty sobie nie myśl, że ja lecę na tę twoją babkę. Takie kobitki jak ta twoja to ja…
Tego, co powiedział dalej, nie mogę już powtórzyć. Kiedy ktoś obraża tylko mnie, jestem w stanie to zignorować. Ale jeśli obraża moją żonę… Wanda daremnie próbowała mnie powstrzymać. Krew uderzyła mi do głowy. Podskoczyłem do świadka i złapałem go jedną ręką za koszulę, a drugą za pasek od spodni. Może i wyglądam na starszego pana, ale od dwudziestu lat dwa razy w tygodniu chodzę na siłownię.
Facet przeleciał przez cały parkiet i spadł na stół pod ścianą, na którym ustawiono termosy z gorącą wodą do kawy i herbaty. Blat pękł pod ciężarem ciała, a świadek uderzył tyłem głowy w termos. Mówią, że pijany ma szczęście, ale widać nie zawsze… Pomyślałem, że za chwilę podniesie się z podłogi. Jednak mijały sekundy, a on wciąż tam leżał. Nie dawał znaków życia. Podbiegł ktoś z gości, któryś z kelnerów, zobaczyłem, że próbują go cucić, a on nie reaguje. Ktoś krzyknął, żeby go nie ruszać, że trzeba pogotowie… Jakiś starszy facet zaczął coś do mnie wrzeszczeć, szarpać mnie za ubranie.
Następne godziny pamiętam słabo. Wiem, że przyjechało pogotowie, a ktoś z gości zawiózł nas do szpitala. Siedzieliśmy w korytarzu, daleko od krewnych świadka. Za drzwiami bloku operacyjnego trwała operacja – w wyniku upadku świadek prawdopodobnie dostał krwiaka w mózgu i bardzo niewiele dzieliło go od śmierci. Byłem przerażony. I wcale nie chodziło o to, że mogłem zostać oskarżony o nieumyślne morderstwo…
– Wanda, jeżeli on umrze… Jak ja będę dalej żył? Jak ja będę żył, wiedząc, że zabiłem człowieka? Nie powinienem był tego zrobić, wiem, ale poczułem taką wściekłość. Jakbym to nie ja nim rzucił, tylko coś we mnie… Głupi, prymitywny gówniarz, a ja też dureń…
Każda minuta na tym korytarzu dłużyła mi się jak wieczność. Byłem tam, a jakby mnie nie było. To z relacji Wandy wiem, że przyjechali państwo młodzi, ich rodzice, ale odjechali po godzinie. Nikt nie wiedział, ile to może potrwać…
Było po piątej, kiedy drzwi bloku operacyjnego wreszcie się otworzyły. Gdybym stał, to w tej chwili bym upadł, bo nogi miałem jak z waty. Wanda zmusiła mnie, żebym został na krześle. Byliśmy za daleko, żeby usłyszeć słowa, ale zobaczyłem, że umordowany chirurg się uśmiecha…
Świadek (już wtedy wiedziałem, że ma na imię Łukasz) przeżył operację. Wizja więzienia nie była już przerażająca – kiedy uwierzyłem, że jednak nie zabiłem człowieka, poczułem kolosalną ulgę. Oczywiście wiedzieliśmy, że rodzina Łukasza ma ogromne pretensje i możemy spodziewać się kłopotów. No, ale jeżeli Łukasz wyzdrowieje, będę miał w sądzie całkiem niezłe argumenty na swoją obronę…
Wymienił absurdalnie wysoką kwotę
Próbowałem to wyjaśnić ojcu Łukasza i mimo wszystko przeprosić za to, co się stało. Nie udało się. Traktowali mnie jak powietrze. Ojciec tylko odwrócił się na chwilę i patrząc w ścianę nade mną, wycedził:
– Wracaj, skąd przyjechałeś, i nie waż się tu więcej przyjeżdżać. Jak cię tu zobaczymy, też będziesz leżał w tym szpitalu…
Nie odpowiedziałem. Nie wiem, jak bym się zachował, gdyby chodziło o mojego syna, więc uznałem, że ma do tego prawo. Chciałem tylko dowiedzieć się czegoś więcej o stanie zdrowia Łukasza, ale lekarz zasłonił się tajemnicą lekarską i odesłał mnie do rodziny. W tej sytuacji nie skorzystaliśmy już z naszego pokoju w Hotelu Magnolia i wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Następnego dnia zadzwoniłem do Sławka zapytać o stan zdrowia Łukasza. Miał dobre wiadomości. W kolejnych dniach nie pojawiła się też policja, żeby mnie przesłuchać, nikt nie chciał mnie aresztować. Pomyślałem, że rodzinie Łukasza nie przyszło do głowy, że może wnieść oskarżenie. Powoli zaczynałem wracać do normalnego życia, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi…
– Dzień dobry, jestem adwokatem. Reprezentuję rodzinę Łukasza D. Mamy szansę uniknięcia przykrej sprawy sądowej. Jestem upoważniony do przeprowadzenia mediacji.
Adwokat krótko przedstawił sprawę. Rodzina Łukasza domagała się odszkodowania z tytułu strat psychicznych, uszczerbku na zdrowiu i rehabilitacji. Tu prawnik wymienił ogromną, absolutnie niemożliwą do zapłacenia kwotę. Nie pójdą do sądu, jeśli zgodzimy się na ugodę. Proponują, żebyśmy zapłacili im połowę tego odszkodowania – w zamian za odstąpienie raz na zawsze od wszelkich roszczeń…
– Wanda, to i tak są potworne pieniądze. Ale może mógłbym wziąć kredyt…
Mojej żonie ten pomysł się nie podobał.
– Dlaczego miałbyś się na to zgodzić? Będę zeznawała, powiem, jak było. Poza tym tam było jeszcze parę osób, mamy świadków, że cię sprowokował…
Pokręciłem głową.
– Jesteś z dużego miasta, więc nie rozumiesz. Tam wszyscy się znają. Nikt nie złoży zeznań obciążających Łukasza. Wszyscy będą opowiadali, jak ładnie się bawił na weselu, dopóki go nie napadłem. A ty jesteś moją żoną, twoje zeznanie mało znaczy dla sądu. Nie mamy żadnych szans.
Byłem pewien, że mam rację. Rodzina Łukasza chciała szybkich pieniędzy i być może była to cena, którą musiałem zapłacić za swój wybryk. Adwokat dał mi dwa tygodnie na decyzję i wpłacenie zaliczki, całość miałem uregulować w ciągu miesiąca. Wanda próbowała mnie od tego odwieść, ale ja z każdym dniem godziłem się z tą stratą…
Jak to żyje dzięki mnie? Nic nie rozumiem...
Trzy dni przed terminem Wanda powiedziała, że musi następnego dnia wyjechać służbowo. Nie zdziwiłem się – jej praca wymaga czasem dość nagłych wyjazdów. Miałem w tym czasie dużo spraw do załatwienia. Porozmawiałem z szefem w pracy – zadeklarował, że ułatwi mi wzięcie nieoprocentowanej pożyczki z funduszu pomocowego, który istniał w naszej firmie. Większość musiałem jednak zapłacić z normalnego bankowego kredytu …
Dwa dni po wyjeździe Wandy byłem umówiony w banku na podpisanie umowy kredytowej. Wchodziłem już w drzwi oddziału, kiedy zatrzymał mnie telefon. To była Wanda.
– Mam nadzieję, że nie wziąłeś jeszcze żadnej pożyczki i nie zrobiłeś niczego podobnego? – zapytała moja żona.
Trochę zirytowany odpowiedziałem, że właśnie miałem to zrobić i że czeka na mnie urzędnik, ale skoro gadamy, to się spóźnię…
– Niech cię ręka boska broni! Nie będzie żadnego odszkodowania. To są oszuści! A ten cały Łukasz powinien cię do końca życia po piętach całować… Wracaj do domu, ja już jadę!
Pomyślałem, że Wanda oszalała, ale przeprosiłem urzędnika, mówiąc, że wypadło mi coś bardzo ważnego, i pojechałem do domu. Moja żona wróciła zaraz po mnie – rozpromieniona… Rzuciła torbę na kanapę i zaczęła mówić…
– Byłam w R. W szpitalu. Czułam, że coś tu nie gra, musiałam tam pojechać… Spodziewałam się, że w szpitalu oni też mogą mieć jakieś układy, ale ja umiem gadać z pielęgniarkami. On nie miał żadnego krwiaka! Miał nowotwór – guz mózgu! Od dawna! Kiedy rzuciłeś nim o stół, ten guz coś ucisnął. Dlatego Łukasz stracił przytomność. Ponieważ było podejrzenie krwiaka i operacja, lekarze wcześniej znaleźli ten guz i go usunęli. Gdyby nie to, Łukasz prawdopodobnie by umarł, bo za jakiś czas byłoby już za późno na leczenie. On żyje dzięki tobie…
Tak wyglądała prawda. Z tym, że rodzina Łukasza, zamiast cieszyć się z jego ocalenia, postanowiła na tym sprytnie zarobić. W sądzie prawda szybko wyszłaby na jaw, więc wynajęli adwokata do przeprowadzenia rzekomej ugody. Gdyby nie upór mojej żony, zapłaciłbym to odszkodowanie i całe życie uważał, że tak być musiało…
Kiedy zadzwoniłem do adwokata, nie próbował się upierać. Chyba miał poważne powody, żeby mi uwierzyć. Nigdy więcej się nie pojawił… A Wanda i ja zapisaliśmy się do klubu tanga. I to tam się wytańczymy – za wszystkie czasy. Bo kolejne zaproszenia na wesela będziemy raczej odkładać do szuflady…
Czytaj także:
„Pogoniłam kochanka mamy, bo uznałam, że za późno dla niej na miłość. W głowie miała mieć wnuki, a nie podstarzałego lowelasa”
„Teściowa uważała mnie za żmiję, która chce wydoić kasę z jej syna. Tak długo kopała pode mną dół, że aż sama w niego wpadła”
„Dzieci miały mnie gdzieś, a wnuki wolały fast foody niż babciny rosołek. Niewdzięcznicy tak mi się odpłacają za lata troski?”