„Wstydziłam się związku z mężczyzną w wieku mojego syna. Nie chciałam, żeby sąsiedzi plotkowali, że jestem jego sponsorką”

Wstydziłam się związku z młodszym mężczyzną fot. Adobe Stock, zinkevych
„Oczywiście, mógł być po prostu szarmancki i spostrzegawczy, ale… dżentelmen chyba nie powinien tak patrzeć na kobietę, która niemal mogłaby być jego matką? Bo czasem widziałam w jego oczach elektryzujący błysk pożądania i czułości… O czym ja myślę? Przecież to nie wypada! Dopiero co pochowałam męża, a za młodym chłopakiem się oglądam?”.
/ 11.10.2022 10:30
Wstydziłam się związku z młodszym mężczyzną fot. Adobe Stock, zinkevych

Śmierć męża nie była dla mnie zaskoczeniem – poprzedziły ją miesiące ciężkiej choroby – a jednak bardzo przeżyłam jego odejście. Jan umarł w wieku zaledwie czterdziestu lat. Zanim wykryto u niego chorobę, mieliśmy tyle wspólnych planów na przyszłość. Dopiero co wypuściliśmy w świat i dorosłość naszego syna i planowaliśmy wreszcie mieć więcej czasu tylko dla siebie. Myśleliśmy, że przed nami druga połowa życia, tymczasem los nas oszukał.

Jemu ukradł życie, a mnie skazał na samotność

Pogrzeb i stypę, otumaniona cierpieniem, pamiętam jak przez mgłę. Ale zarejestrowałam, kto najbardziej mnie wspierał, kto spieszył z pomocą, jeszcze zanim pomyślałam, że jej potrzebuję. Kto pomógł mi z organizacją pogrzebu, kto przejął moje obowiązki podczas stypy, bo ja nie miałam na to sił. Nie ktoś z rodziny, mojej lub Romana. Nie nasz syn, który się rozkleił i sam potrzebował wsparcia… U mego boku stanął Mikołaj, młody sąsiad, który wprowadził się do naszej kamienicy raptem dwa lat temu, a zdążyliśmy się z nim zbliżyć i zaprzyjaźnić. Nieraz pomagał nam przy drobnych naprawach czy remontach i nigdy nie chciał za to zapłaty. Lubił za to wpadać na ciasto i herbatę, tak po prostu, żeby pogawędzić. Janek żartował, że sąsiad tak często nas odwiedza, bo się we mnie podkochuje. 

Widać lubi dojrzałe kobiety.

– Bredzisz! – śmiałam się.

– No a niby czemu chłopak niewiele straszy od naszego syna miałby przesiadywać u pary niewiele młodszej od jego rodziców?

– Ty mi powiedz. Przecież on w kółko gada z tobą o piłce nożnej, na mnie prawie nie zwraca uwagi.

– Oj, zwraca, zwraca….

– Chyba tylko wtedy, gdy wnoszę tacę z jedzeniem!

Boże, jak mi brakowało tych naszych żartów, przekomarzań. Janek zawsze potrafił mnie rozbawić. I dopiero po pogrzebie uderzyła mnie myśl, że może nie mylił się co do Mikołaja. Chłopak zaopiekował się mną jak kimś z rodziny, a nie po prostu sąsiadką. Ja dla swoich sąsiadów aż tak miła i pomocna nie byłam. Czy to możliwe, że patrzył na mnie inaczej? Nie, wykluczone. Odgoniłam od siebie takie przypuszczenia, bo wydały mi się śmieszne i niestosowne. Zapomniałam o nich, pochłonięta przeżywaniem żałoby.

Najpierw tylko rozpaczałam, ale potem powoli, powolutku uczyłam się żyć bez Janka. Często go wspominałam i bardzo za nim tęskniłam, ale przestałam pragnąć śmierci, żeby do niego dołączyć. Stopniowo odzyskiwałam może nie radość życia, ale spokój i uśmiech. Znów cieszyły mnie drobne rzeczy, jak miły telefon od syna, kawa i lody z przyjaciółką, zapach kwitnących bzów i kasztanowców. Wciąż towarzyszyło mi uczucie pustki, ale było coraz mniej bolesne. Wracałam do normalności, jeśli można to tak nazwać.

Przez cały ten czas mogłam liczyć na Mikołaja

Zawsze był w pobliżu, ratując, gdy trzeba było wymienić uszczelkę w kranie, naprawić wyrwany kontakt albo gdy sąsiedzką pogawędką rozpraszał smutek i samotność. Wpadał na ciasto i kawę, jak wtedy, kiedy jeszcze żył Janek. Lubiłam z nim przebywać, rozmawiać, bo interesował się nie tylko piłką nożną. Kiedy już doszłam do siebie na tyle, że przestałam się skupiać wyłącznie na własnym cierpieniu, powróciło do mnie pytanie: dlaczego ten mężczyzna jest dla mnie tak dobry? Z litości? Z odruchu serca? Żeby pomóc owdowiałej sąsiadce, którą lubi, ale… tylko lubi? Czy kryje się za tym coś więcej? Coś dryfującego w stronę niestosownego zauroczenia?

Nie dawało mi to spokoju, jak natrętny refren piosenki, która wpadła w ucho i nie chce się odczepić. Zwłaszcza że odbierałam od Mikołaja pewne sygnały. Niby niewinne, a niepokojące. Jak komplement, że pięknie wyglądam w nowej fryzurze. Czyli nie dość, że w ogóle zauważył zmianę, to jeszcze mu się spodobała. Oczywiście, mógł być po prostu szarmancki i spostrzegawczy, ale… dżentelmen chyba nie powinien tak patrzeć na kobietę, która niemal mogłaby być jego matką? Bo czasem widziałam w jego oczach elektryzujący błysk pożądania i czułości. Tak patrzy zakochany mężczyzna, jeszcze pamiętałam ten wzrok... Chwilę później upominałam samą siebie, że coś mi przywidziało, że coś sobie roję. Mikołaj był przystojnym, zaradnym młodym mężczyzną, z własną, coraz lepiej sobie radzącą firmą remontowo-budowlaną. Gdyby chciał, bez problemu znalazłby sobie kogoś młodszego i ładniejszego ode mnie. Więc dlaczego nie chciał? Czemu ciągle kręcił się wokół mnie, zamiast żyć swoim życiem? Już nie wiedziałam, co myśleć. Za to wiedziałam, co mam robić: nic, zupełnie nic.

Gdybym dała mu jakiś znak, mogłoby się okazać, że to nieporozumienie, i tylko bym się ośmieszyła. Wystarczy, że cierpliwie poczekam. Żaden, nawet najbardziej nieśmiały facet nie będzie czekał wiecznie, aż kobieta odgadnie jego uczucia. Jeżeli się we mnie podkochuje, albo mu przejdzie, albo w końcu zdobędzie się na szczerość. Tylko co wtedy? Co pocznę, gdy któregoś dnia wyzna mi miłość?

On się przełamie, odważy, a ja co?

Złamię mu serce, odrzucając jego awanse? Nie chciałam go zranić, przecież był mi bliski, wiele mu zawdzięczałam, nie wiem, jakbym przetrwała czas żałoby bez niego. Z drugiej strony, nie śmiałam choćby rozważać związku z chłopakiem, który był młodszy ode mnie o szesnaście lat... Boże, jaki związek! O czym ja w ogóle myślę? Ledwie minął rok od śmierci Janka, a ja snuję jakieś romantyczne bajki o sąsiedzie, wyrzucałam sobie. Odbiło mi. Aż stało się. Tamtego dnia miałam wrażenie, że świat wali mi się na głowę. Zawisła nade mną wizja utraty pracy, przyszło wezwanie do zapłaty zaległego rachunku z groźbą odłączenia prądu, na dodatek złamał mi się obcas w ulubionych szpilkach i ratując się przed upadkiem, nabiłam sobie bolesnego siniaka.

Małe i duże problemy przytłoczyły mnie, miałam ochotę schować się pod kołdrą i nigdy stamtąd nie wychodzić. Rzuciliśmy się na siebie, w miłosnym szaleństwie… Wtedy właśnie Mikołaj wpadł z sąsiedzką wizytą. Jakby wyczuł, że mam doła. Nie chciałam, żeby mnie oglądał w takim stanie. Byłam zmęczona, poirytowana, miałam przetłuszczone włosy i w ogóle wyglądałam mało pokazowo. Zrobiłam herbatę i kombinowałam, jakby grzecznie go wyprosić.

– Wyglądasz na przybitą…

W jego głosie było tyle szczerej troski, że wbrew sobie zaczęłam mu opowiadać o moich kłopotach.

– I niby wiem, że to nic takiego, że każdy dorosły człowiek musi sobie radzić z takimi rzeczami, zamiast użalać się nad sobą, tylko że ja… już po prostu…

– Nie płacz, proszę. Wszystko się ułoży, obiecuję – dopiero kiedy to powiedział, zorientowałam się, że po policzkach płyną mi łzy.

Ocierałam je wierzchem dłoni i próbowałam wziąć się w garść, ale zamiast tego całkiem się rozkleiłam i rozbeczałam jak dziecko. Mikołaj wziął mnie w ramiona. Najpierw tylko mnie tulił i głaskał po włosach. Ale potem zaczęliśmy się całować. Nawet nie wiem, które z nas zrobiło pierwszy krok. To było tak, jakby porwał nas wodospad, to był żywioł, z którym nie dało się walczyć. Zresztą żadne z nas chyba nawet nie próbowało oprzeć się tej fali. Wpiliśmy się w siebie, wczepiliśmy, ogarnięci jakimś miłosnym szaleństwem... Nasz pierwszy raz był namiętny, a zarazem pełen czułości i oddania. Nie dało się tego uznać za jednorazowy wyskok, błąd zmysłów, bo było zbyt szczere i cudowne. Tak zaczął się nasz romans, który na moje życzenie trzymaliśmy w tajemnicy.

Zbyt się obawiałam reakcji ludzi

Stara baba i młody facet – wstydziłam się tego zestawiania. Bałam pytań, co on we mnie widzi. Sugestii, że może jestem jego sponsorką, choć finansowo radził sobie lepiej ode mnie. No i byłam pewna, że na dłuższą metę nie ma dla nas przyszłości. Zaangażowałam się, bo nie umiałam się powstrzymać. Mikołaj był wspaniały, sprawiał, że czułam się jak najpiękniejsza kobieta świata. Ponoć zakochał się w moim głosie, uśmiechu, miękkich, tanecznych ruchach, w kobiecych, ponętnych krągłościach, podziwiał mnie za wierność oraz oddanie mężowi. Uwielbiał moje poczucie humoru, nasze rozmowy, moją otwartość na świat…

Sądził, że to uczucie pozostanie na zawsze jednostronne, bez szans na spełnienie. Nawet kiedy Jan umarł, wahał się i powstrzymywał, żeby mnie nie spłoszyć, żebym nie pomyślała, że korzysta z tragicznej okazji… Kiedy mówił takie rzeczy, kiedy był obok, czułam się jak w niebie. Ale kiedy wychodził, natychmiast dopadały mnie czarne myśli. Co powiedzą ludzie? Jak zareaguje mój syn? Co będzie, jeśli wkrótce Mikołaj zechce mieć dzieci? Jak długo ze mną będzie, zanim odejdzie do młodszej, co jest nieuniknione? Nawet nie miałabym mu za złe, przecież ma prawo do pełnej, normalnej rodziny, której ja mu nie dam. Tyle że moje serce mogłoby tego nie znieść. Już raz straciłam miłość życia. Ponowa utrata ukochanego mężczyzny zmasakrowałaby mnie psychicznie i emocjonalnie.

Tak bardzo gnębiły mnie wątpliwości i obawy co do przyszłości, że w duchu już zdecydowałam o zakończeniu naszego romansu. Celowo używałam takiego słowa na określenie tego, co nas łączyło, by odebrać temu magię, moc, by nie zapominać, że to niestosowne, niemal zakazane.

O wypadku dowiedziałam się od dozorcy

Opowiadał o panoszących się na osiedlu kierowcach wjeżdżających w rowerzystów, a ja z ciekawości zapytałam, kto ucierpiał.

– A ten młody, co sam mieszka, z pani piętra. Mikołaj ma chyba na imię. Karetka go zabrała… Rany, słabo pani? Strasznie pani zbladła.

Pamiętam dokładnie, co wtedy pomyślałam. Że to kara. Za tchórzostwo. Dostałam drugą szansę na miłość, jakby los chciał mi wynagrodzić pierwszą stratę, a ja zamierzałam dobrowolnie z niej zrezygnować, bo nie dołączył dożywotniej gwarancji na trwałość i szczęście. Bo „co ludzie powiedzą”. Bo mogę znowu cierpieć… Dokładnie! Wiedziałam lepiej niż ktokolwiek, że trzeba cenić każdy dzień, każdą wspólną chwilę, bo ludzkie życie jest kruche i nic nie trwa wiecznie. Jeśli nasze uczucie kiedyś się wypali, to nie zmniejszy jego obecnej wartości. Jeśli Mikołaj kiedyś zachce odejść, trudno. To nie znaczy, że czas, który spędzimy razem, przestanie być ważny i piękny. Skoro się kochamy, cieszmy się tą miłością, zamiast martwić na zapas. Dzwoniąc do Mikołaja, przysięgałam sobie, że koniec ukrywania się, koniec szukania dziury w całym, dość odpychania i wyrzekania się szczęścia, niech tylko odbierze, niech nic mu nie będzie… Odebrał.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA