„Wstydziłam się starości, więc zamknęłam się w domu jak w norze. Wnuczka pokazała mi, że mogę jeszcze być szczęśliwa”

Samotna staruszka fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Nowoczesna? Jestem stara i pokonana przez życie, zgorzkniała i skwaśniała niczym dawno przeterminowana kawa. Czy taka osoba może być nowoczesna? Ale nie miałam ochoty dyskutować na ten temat ze smarkulą”.
/ 07.10.2022 15:15
Samotna staruszka fot. Adobe Stock, SB Arts Media

– Justynko, przyjdź do kuchni, czas na obiad. Babcia zrobiła ci klopsiki. A na deser upiekła serniczek…

Po chwili stanęła w progu, jasna, smukła, delikatna jak płatek róży. Śliczna ta moja wnusia, w mamę się wdała. A mama – w swojego ojca. Na szczęście nie wzięły urody po mnie.

Nowoczesna? Jestem stara

– Czemu mówisz o sobie w trzeciej osobie?

Patrzyła na mnie, jakby rzeczywiście była ciekawa.

– No… nie wiem. Jestem twoją babcią. Lubię to podkreślać.

– A ja nie. To znaczy, gdy tak mówisz: „babcia to, babcia tamto.” Głupio brzmi.

– Dla mnie nie głupio. Moja też tak do mnie mówiła.

– To było dawno temu. Czasy się zmieniły. Nie mogłabyś być bardziej nowoczesna?

Nowoczesna? Jestem stara i pokonana przez życie, zgorzkniała i skwaśniała niczym dawno przeterminowana kawa. Czy taka osoba może być nowoczesna? Ale nie miałam ochoty dyskutować na ten temat ze smarkulą.
 

– Może chciałabyś, żebym malowała włosy na różowo? Albo podkradała ci ciuchy? Te dżinsy z wyszarpanymi dziurami na kolanach, na przykład?

– Ha, ha, musiałabyś bardzo schudnąć, żeby się w nie zmieścić. Ale gdyby ci się udało, to czemu nie? Podzieliłabym się z tobą chętnie.

Wiem, że wyglądam jak hipopotam, i bardzo się tego wstydzę, mało powiedziane – wstydzę, ja praktycznie nie umiem z tym żyć. Chodzi mi o życie towarzyskie, pośród ludzi. Póki nie wprowadziła się Justynka, sama z sobą czułam się nawet okej. Wystarczyło nie spoglądać zbyt często w lustro, a najlepiej wcale. I nie wychodzić z domu, o ile koniecznie nie trzeba.

Tymczasem każda okazja do spotkania oznacza stres, ponurą konfrontację z ludźmi, którzy radzą sobie dużo lepiej niż ja – z własnym ciałem, z procesami jego starzenia i z tym, co dzieje się w ich głowach.

Jak w moim stanie podołać dawnym koleżankom? Niektóre z nich bardzo lubiłam, ceniłam, uważałam za przyjaciółki. Tyle że po sześćdziesiątce one wciąż korzystają z życia. Jeżdżą na zagraniczne wycieczki, spotykają się w kawiarniach i na spacerach, chodzą na basen, na jogę albo uczą się malować. Opowiadają mi o tym przez telefon, podniecone, pełne sił witalnych i optymizmu. Są wesołe, ach, jakie wesołe, świergoczą jak sikorki, lekkie, zgrabne, kolorowe. Uczta dla niejednych oczu.

Jak to ma ze mną zamieszkać?!

A ja? W rozciągniętych bawełnianych leginsach i burych bluzach z supermarketu, rzeczach niby obszernych, ale i tak opiętych . Od dawna marzę o tym, by stać się niewidzialna dla świata, być jedynie ładnie pachnącym powietrzem, pozytywną energią. Zero szans.

W sklepie, na ulicy, w autobusie czuję na sobie spojrzenia pełne politowania, a nawet odrazy i pogardy. Ci grzeczniejsi odwracają wzrok.  Jak można tak wyglądać! Rzeczywiście – jak można? Uciekam do swej nory niczym zaszczute zwierzę. Nie chcę swoim jestestwem obrażać świata.

Kiedy zeszłej jesieni okazało się, że przez rok szkolny mieszkać będzie ze mną trzynastoletnia wnuczka, jedyna, jaką mam, mrowie przeszło mi po plecach. Dotychczas nie utrzymywałam z nią częstego kontaktu. Moja córka wyprowadziła się z domu wiele lat temu i od razu na dobre, pod każdym względem. Miała mnie dość, jak stwierdziła.

Kilka lat żyła w Anglii, gdzie związała się z kimś, a po zajściu w ciążę rozstała, co tak bardzo bolało ją w mojej historii i co nieustannie mi wyrzucała: brak ojca. Uciekła przed facetem do Szwecji i tam urodziła ich dziecko. Nie miałam sumienia pokazać po sobie złośliwej satysfakcji. Po dziesięciu latach wróciły do Polski, bo Justynka miała kłopoty w szwedzkiej szkole, ale i tak zamieszkały na Wybrzeżu.

Widywałam je w najlepszym przypadku raz do roku, składając wymuszoną przeze mnie wizytę. W końcu Ania wróciła do Sztokholmu, gdzie załatwiła sobie kolejną pracę, a Justyna wylądowała u mnie, niby tylko tak na tymczasem. Zobaczymy.

Od początku byłam pełna obaw – jak się odnajdę w towarzystwie dorastającej dziewczyny, o której wiem tak niewiele? Jak ona odnajdzie się w jednym domu ze starą, zaniedbaną babą, której nic już tak naprawdę się nie chce, tylko gotować, jeść i gapić się w telewizor?

Czy uda nam się nawiązać jakikolwiek kontakt, porozumienie? Czy nie biorę na siebie zbyt wielkiej odpowiedzialności? Tłumaczyłam Ani, że już nie nadaję się do wychowywania dziecka. „To co, odmówisz mi?”– spytała dramatycznym głosem, pobrzmiewała w nim nuta histerii – „jak zawsze?” Fakt, nie mogłam odmówić. Nigdy nie umiałam, jakoś inaczej pamiętam wszystko, niż ona.

Postanowiłam przywdziać zbroję dobrotliwej babci

Jakoś tam bezpieczną – babcia to stara kobieta, nikt nie oczekuje od niej niczego więcej poza poświęceniem resztki sił i czasu, jaki jej pozostał. Będę to dziecko karmić, opierać i przytulać, o ile zechce się przytulać. O ile nie wzbudzę w nim grozy.

Oczywiście, najlepiej byłoby ogarnąć się, schudnąć i doprowadzić do porządku, zacząć przypominać kobietę czy choćby tylko cywilizowanego człowieka, ale wydawało mi się to absolutnie niewykonalne. Próbowałam przecież nie raz, czasem nawet z silniejszą motywacją, w grę wchodziły jakieś uczucia, fascynacje, sentymenty. Nigdy nie wyszło.

W przeciwieństwie do facetów, kilogramy, zamiast uciekać, konsekwentnie przybywały. Lubię kupować jedzenie i szykować jedzenie, następnie zaś je pożerać, wszystko, co nagotowałam, bo co świeże, to świeże, najzdrowsze. Lubię spędzać czas w kuchni, moje mieszkanie mogłoby składać się tylko z niej, dużej, przestronnej, zaopatrzonej we wszystkie cudowne urządzenia do gotowania i pieczenia, i jeszcze łóżko do spania. Pogodziłam się z tym – jestem, jaka jestem. Dobra kobieta.

Ostatecznie machnęłam ręką, gdy przeszłam na emeryturę. Rodzina w rozsypce, menopauza za mną, śmierć czeka za rogiem. Dlaczego odmawiać sobie tej jednej jedynej przyjemności, jaka mi została? Zaszyłam się w swojej norze i opuszczałam ją najrzadziej jak mogłam.

Z pomocą przyszła pandemia, tak jak ja zaczęli żyć wszyscy. Konieczne zakupy, czasem jakieś sprawy urzędowe, czasem lekarz, choć rzadko, bo ile można słuchać o tym, że czas schudnąć. Sama wiem, że czas, i co z tego. Chwilami czułam się straszliwie samotna, tęskniłam za czyjąś obecnością, fizyczną, dotykalną, ale w końcu przez telefon też można pogadać.

Aż wreszcie się doczekałam. Justynka nie tylko wprowadziła się do mojego domu, ona zaprowadziła w nim nowe zwyczaje. Zaczęły pojawiać się koleżanki, jacyś chłopcy. Towarzyska bestia, ta mała. Z jej pokoju godzinami dobiegały chichoty. Nie słyszałam, z czego się tak śmieją, ale i mnie zrobiło się weselej. chyba lepiej.

– Czy mogłabyś dziś po południu włożyć na siebie coś trochę innego? Jest sobota.

– Nie mam niczego trochę innego. Niczego na sobotę.

– Kłamiesz.

– Nie mów tak do babci!

– Ale naprawdę kłamiesz. Sama widziałam w twojej szafie kolorowe sukienki.

Dlaczego miałabym się ciebie wstydzić?

– Ja i sukienki! Miej litość dla starej baby. Zresztą wszystkie już dawno za ciasne, pochodzą sprzed wieków. Jakoś nie chciało mi się dotąd wynieść ich do pojemników.

– I całe szczęście. Wyglądają super. Mam pomysł – chcę cię w nich zobaczyć. Sama ocenię, czy naprawdę są za małe. Jeśli naprawdę, zapakuję je do worka i wyniosę.

A co ty sobie smarkulo wyobrażasz? Że babcia będzie przebierać się przed tobą, robić za modelkę jakąś?

– Chryste, nie mogę tego słuchać. Przestań wreszcie mówić o sobie w trzeciej osobie. To takie wkurzające.

– No dobrze, skoro tak ci na tym zależy. A jeśli wstydzisz się mnie przed koleżankami, schowam się. Obiecuję, że nie ruszę się z pokoju, dopóki te pannice nie pójdą.

– Nie chcę, żebyś się chowała. Dlaczego miałabym się ciebie wstydzić? Jesteś fajna. Miła i mega ciepła.

– Aha.

– Gdybyś tylko bardziej o siebie zadbała. Chociaż odrobinkę – wyciągnęła z szafy ciuch kupiony przeze mnie w indyjskim sklepie ćwierć wieku temu.

– Chcesz, żebym wyglądała jak mandarynka? Będziecie mnie obśmiewać cały wieczór.

– Nie będziemy, słowo.

Przytuliła się do mnie, sama z siebie, co za przylepa z tej mojej wnusi. Musiałam powstrzymać łzy. No tak, dzieciak tęskni za matką, ale przecież też za ojcem, którego nigdy nie widuje, za normalną rodziną, jaką mają jej koleżanki. Ależ to musi być ból. Nie zastąpię jej matki ani tym bardziej ojca. Ale będę chociaż superbabcią.

– Jesteś taka dobra. Nie musisz przymierzać tych głupich ciuchów. Kocham cię nawet w najbardziej obciachowych szmatach.

– No dobrze. To którą najpierw spróbować włożyć?

Spojrzałam znacząco w stronę szafy i przewróciłam oczami. Musiałam coś zrobić, bo inaczej ryknęłabym płaczem. Jak tylko wcisnę na siebie którąś z tych kiecek, to się przynajmniej pośmiejemy, nawet jeśli ja przez łzy. Wzrok Justynki roziskrzył się.

– Pomarańczową tunikę, oczywiście. Ten kolor pasuje ci do karnacji. Rozkwitniesz w nim jak… jak się nazywają te pomarańczowe kwiatki na klombach?

Wszyscy znajomi Justynki mnie lubią 

Nie rozkwitłam jak kwiatek na klombie. Wszystko pękało w szwach i wróciłam do codziennego umundurowania. Coś jednak drgnęło. Tego wieczoru, gdy z pokoju Justynki dobiegały śmiechy, a ja na wszelki wypadek nie wychyliłam nosa z pokoju, poszłam spać bez kolacji. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów zasypiałam z czczym żołądkiem. Udało się. Zasnęłam i nawet nie miałam złych snów. Nie sądziłam dotychczas, że to możliwe. Rano przyszło mi do głowy, by zrezygnować z drożdżówki. Zamiast ciasta – zjadłam jabłko. Ale po jabłku jeszcze bardziej zachciało mi się jeść.

– Tęsknię za mamą. Wczoraj wieczorem nie zadzwoniła, może zaraz się odezwie?

– Ja do niej zadzwonię.

Sygnał rozbrzmiewał długo, w końcu włączyła się sekretarka. Poczułam rozdrażnienie. Przy niedzieli mogłaby pomyśleć o córce. Zainteresować się, jak tu żyjemy.

– No nic, na pewno oddzwoni.

Siedziałyśmy smutne. Justynka nie miała apetytu, a ja starałam się usilnie go poskromić. Dostrzegłam jedno rozwiązanie

– Słuchaj, mała, idę na spacer. Ty się poucz albo poczytaj.

– Idziesz na spacer?! Ty? Chcę iść z tobą.

– Nie żartuj. Nie wiesz, jak to jest, tak dreptać przy kimś, kto ledwo się toczy.

– To się dowiem.

– Nie będzie ci wstyd?

– A co ty ciągle z tym wstydem? Jesteś moją babcią. Idziemy.

– Tylko wiesz, nie daleko…

– Mnie też się nie chce za daleko.

Parę dni później wybrałam się – też na piechotę, kilka ulic, straszny kawał drogi! – do pobliskiego ciucholandu. Wyszukałam pomarańczowy sweter. Włożyłam go w kolejne sobotnie popołudnie. Długo obserwowałam się w lustrze, nim zdecydowałam się na makijaż.

Uff, pierwsze koty za płoty...

Tylko oczy i usta, ale od razu zobaczyłam różnicę. Kiedyś zwykłam się malować, jeszcze ze trzydzieści lat temu. Zaczesałam włosy do tyłu, w uszy wpięłam kolczyki. Przeszłam do kuchni i położyłam na tacy rogaliki z jabłkami. Przełknęłam ślinkę, ale się powstrzymałam. Potem. Jeśli się dobrze spiszę i zasłużę. Chwilę stałam przed zamkniętymi drzwiami pokoju Justynki. No dalej, przecież za chwilę i tak mnie dostrzegą. Pomyślą, że podsłuchuję. Wzięłam głęboki oddech, zapukałam i weszłam.

– O, babcia – Justynę chyba zamurowało. Wpatrywała się we mnie zdumiona.

– Na pewno chętnie zjecie coś słodkiego.

– Jasne. To moja babcia Beata, jeszcze jej nie widziałyście. Jest zwykle bardzo zajęta.

Dwie wyrośnięte pannice niedbale przeleciały po mnie wzrokiem. Chyba nie zrobiłam na nich wrażenia. Wycofałam się szybko. Uff, pierwsze koty za płoty. Teraz to już dla mnie nic nadzwyczajnego. Znam imiona przyjaciółek wnuczki i chłopców, którymi się interesują. Wszyscy oni sporo czasu spędzają w kuchni.

„Cudownie pani gotuje” – mówią mi, ich matki, a nawet babcie, nie mają na to czasu. Więc mi szczeniateria pochłania nadwyżki jedzenia, a ja patrzę i przełykam ślinkę. 

– Pani jest taką prawdziwą babcią, staroświecką – wyznał mi pewnego razu Antek, w którym Justyna chyba się podkochuje.

– Tak, na początku ciągle mówiła „babcia zrobiła”, „babcia kupiła”. I wszystko zdrabniała, jakby gaworzyła z niemowlaczkiem. „Masz tu pierożki, serniczek, kanapeczkę”. Jak mnie to wkurzało!

– A ja bym tam lubił. To takie pełne czułości. Moja nosi różowe włosy i nigdy nie ma dla mnie czasu. A w ogóle byłaby szczęśliwa, gdybym jej mówił po imieniu. Tylko że ja nie chcę.

– Ja bym mówiła. Beata to piękne imię. Wiesz, co znaczy po łacinie? Szczęśliwa. Wiedziałaś o tym, babciu?

Nie odpowiedziałam, tylko uśmiechnęłam się sama do siebie i ich zostawiłam. Niech sobie pogadają. Zadzwonię do Renaty, najlepszej koleżanki z pracy. Ciekawe, co u niej. Może się gdzieś razem wybierzemy? Pora ruszyć się z domu.

Czytaj także:
„Narzekałem, że nastoletni syn ma mnie w nosie. Było mi wstyd, kiedy udowodnił mi, że jest odwrotnie i to ja jestem złym ojcem”
„Siostra postanowiła, że to ona będzie mi wybierać dziewczyny. Od dziecka sabotowała wszystkie moje związki”
„W szkole byłem popychadłem, a rówieśnicy mi dokuczali. Dziś mam prawie 40 lat i nadal drżę na widok dawnego prześladowcy”

Redakcja poleca

REKLAMA