„W szkole byłem popychadłem, a rówieśnicy mi dokuczali. Dziś mam prawie 40 lat i nadal drżę na widok dawnego prześladowcy”

mężczyzna, którego dręczyli w szkole fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Codziennie ktoś mnie wyśmiewał i wyzywał, rujnując moje poczucie własnej wartości. Ginęły moje rzeczy, które potem odnajdowały się w muszli klozetowej szkolnej ubikacji. Jak miałem dobrze myśleć o sobie, skoro elita klasy nie przepuściła okazji, żeby mnie upokorzyć, udowodnić, że jestem nikim?”.
/ 03.10.2022 21:30
mężczyzna, którego dręczyli w szkole fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Freja spotkałem przypadkowo na ulicy. Nie poznałem go po tylu latach, przeszedłem obok nieświadomy, że mijam człowieka, który o mało mnie nie zniszczył. Zareagowało moje ciało. Podświadomie. Serce przyspieszyło, dłonie zwilgotniały. Najpierw nie rozumiałem. Od wieków nie doświadczałem dygotu mięśni, specyficznego napięcia, gotowości do ucieczki lub obrony… Raczej do ucieczki, bo na zwycięstwo w konfrontacji nie miałem wtedy szans. Było ich zbyt wielu, moich dręczycieli, młodych okrutników. Czuli moją bezradność i to dawało im złudzenie mocy. Czuli się bezkarni.

Najgorszy był Frej. To nie nazwisko, taką miał ksywkę w szkole. Nikt by nie uwierzył, że ten chłopak pochodzący z nauczycielskiego domu, potrafi być tak podły. Wysoki na swój wiek, świetnie grał w siatkówkę i podobał się dziewczynom. Kumple uważali go za niekwestionowanego lidera. Jak powiedział, tak było. Niestety, Frej wypatrzył mnie już pierwszego dnia

Zapytał, skąd jestem i wtedy się zaczęło…

Ta szkoła miała być trampoliną do lepszego wykształcenia. Zwykła ośmioklasowa podstawówka, z dobrymi nauczycielami i w dużym mieście. Pierwszą i drugą klasę skończyłem w naszej miejscowości, ale rodzice uznali, że skoro dzieli mnie tylko 40 kilometrów od wyższego poziomu nauczania, nie mogą tego zlekceważyć. Tym samym, całkiem nieświadomie, wyrządzili mi największą krzywdę w życiu.

Zamieszkałem u siostry mamy, bo dojazdy trwałyby za długo. Nawet się cieszyłem, lubiłem chodzić do szkoły. Jeśli u nas we wsi było fajnie, to co dopiero tu, w mieście! Oczekiwałem cudów, niezapomnianych wrażeń, a przede wszystkim paczki fajnych kolegów, którzy zastąpiliby mi przyjaciół z dzieciństwa – Franka i Andrzeja.

Wiem, byłem naiwnym dzieckiem. W najgorszych snach nie spodziewałem się jednak tego, co mnie spotkało.

– Poznajcie nowego kolegę – przedstawiła mnie wychowawczyni. – Mam nadzieję, że przyjmiecie go życzliwie i prędko się zaprzyjaźnicie.

Patrzyło na mnie prawie 30 par oczu. Tylko jedna dziewczynka spuściła głowę i przepisywała coś do zeszytu, reszta gapiła się na mnie. Przedstawiłem się, jak poleciła mi nauczycielka. Ze zdenerwowania ukłoniłem się, szurając nogą, tak uczyła mnie babcia. Byłem całkiem nieświadomy, że robię z siebie durnia. Tak elegancki ukłon wyszedł z mody lata temu. Przez klasę przeszedł szmer. Ktoś parsknął śmiechem, ktoś inny wydał odgłos obrzydzenia.

Wychowawczyni uspokoiła klasę i wskazała mi miejsce obok ciemnowłosego kolegi, Artura. Do tej pory było jeszcze dobrze, kłopoty zaczęły się na dużej przerwie. Podszedł do mnie Frej, ciągnąc za sobą przyboczną świtę, która nigdy go nie opuszczała. Otoczyli mnie.

Skąd jesteś? – Frej przemówił takim tonem, jakby robił mi łaskę, że w ogóle się do mnie odzywa.

– Z Radziejowa – odpowiedziałem, i od tej pory miałem przechlapane.

Zresztą i tak bym miał, klasowy lider szukał ofiary, żeby potwierdzić swój autorytet u kumpli. Nadawałem się do tej roli znakomicie.

– Chłopaki! To wsiok! – Frej zatkał demonstracyjnie nos, budząc ogólny zachwyt. – Pewnie rano gnój przerzuca, a potem leci do szkoły. Już wiem, co tak zalatywało na polskim.

Stałem bezradnie wśród wyśmiewających mnie chłopaków, mając ochotę zapaść się pod ziemię. Żaden z nich nie próbował mnie uderzyć. Byli świadomi, że na korytarzu ma dyżur nauczyciel, który przybiegnie, kiedy tylko zauważy oznaki przemocy fizycznej. Mieli inną broń – słowa. Niebawem miało dojść odrzucenie.

– Artur siedzi z wsiokiem, pewnie niedługo będzie śmierdział jak on – ogłosił Frej i kolega, z którym posadziła mnie nauczycielka, zrozumiał, czego wymaga od niego lider.

Przesiadł się jeszcze tego samego dnia. Nie miałem mu tego za złe. Gdyby tego nie zrobił, stanąłby po mojej stronie barykady, a to oznaczałoby ostracyzm towarzyski.

Zrozumiałem, że dorośli mi nie pomogą

Myślałem, że Frej pobawi się mną i znudzi, albo – o czym skrycie marzyłem – pewnego dnia przekona się do mnie, zrozumie, że jestem fajnym chłopakiem. Przybijemy piątkę i o wszystkim zapomnimy. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.

Miesiące mijały, a nic nie zapowiadało szczęśliwego finału. Nikt w klasie ze mną nie rozmawiał, nie chciał siedzieć w jednej ławce. Czułem się jak trędowaty. W końcu nie wytrzymałem, popłakałem się i opowiedziałem o wszystkim rodzicom. Nie chciałem wracać do szkoły. Byłem tylko dzieckiem, które musiało codziennie znosić pogardę rówieśników.

– U chłopców to normalne, muszą się trochę poprzepychać, żeby ustalić hierarchię – tato uspokajał zdenerwowaną mamę. – Bartek jest nowy w klasie, minie trochę czasu, zanim inne dzieci go zaakceptują.

– To już drugie półrocze – powiedziała mama. – Czasu było dość. Dzieje się coś złego, chciałabym porozmawiać o tym z wychowawczynią.

Przestraszyłem się. Jeżeli chłopaki dowiedzą się, że naskarżyłem, będzie jeszcze gorzej. Ale mama się uparła. Nauczycielka obiecała, że się tym  zajmie. Następnego dnia odbył się mały teatrzyk. Frej i ja zostaliśmy wezwani do uściśnięcia sobie rąk i obiecania, że przestaniemy się kłócić. Naprawdę, to właśnie się stało!

Wtedy zrozumiałem, że dorośli mi nie pomogą. Muszę radzić sobie sam. Albo przetrwam, albo zginę, innego wyjścia nie widziałem. Rozumowałem dojrzale, chociaż byłem zaledwie trzecioklasistą. Koszmar, który zafundował mi Frej i jego świta miał trwać jeszcze pięć długich lat, do końca podstawówki.

W każdej szkole jest kilku pariasów żyjących na obrzeżu społeczności, z rzadka dopuszczanych do grona rówieśników. Ja miałem gorzej. Codziennie ktoś mnie wyśmiewał i wyzywał, rujnując moje poczucie własnej wartości. Ginęły moje rzeczy, które potem odnajdowały się w muszli klozetowej szkolnej ubikacji. Jak miałem dobrze myśleć o sobie, skoro elita klasy nie przepuściła okazji, żeby mnie upokorzyć, udowodnić, że jestem nikim?

Byłem ofiarą klasycznego szkolnego mobbingu, ale wtedy jeszcze nikt tak nie nazywał tego zjawiska. Przetrwałem, choć blizny na psychice pozostały do dziś. Ta reakcja na Freja spotkanego na ulicy… Mam prawie 40 lat, a wciąż pamiętam.

Nie dałbym rady. Nawet teraz…

W szóstej klasie zacząłem się bać powrotów do domu. Paczka Freja codziennie czekała na mnie pod szkołą. Najpierw tylko mnie popychali, zabierali plecak, czasem trochę pogonili. Potem nabrali apetytu na więcej.

Chciałem komuś o tym opowiedzieć, ale nie wierzyłem w skuteczność dorosłych. Pamiętałem szopkę, którą odegraliśmy z Frejem trzy lata temu ku satysfakcji wychowawczyni. Brakowało mi kolegów, którzy stanęliby po mojej stronie. Tata miał rację, chłopcy czasem się biją, dobrze jest jednak zachować proporcje. Sam przeciwko grupie nie miałem szans.

Zacząłem uciekać z zajęć. Tylko w ten sposób mogłem zapewnić sobie bezpieczeństwo. Prześladowcy zostawali w szkole, a ja wychodziłem o godzinę wcześniej. Narobiłem sobie przez to kłopotów, obniżono mi stopień ze sprawowania, ale ocaliłem twarz i żebra. Opłaciło się.

Odliczałem miesiące dzielące mnie najpierw od wakacji, potem od skończenia szkoły. Wreszcie się doczekałem. Rozdanie świadectw, pożegnania, łzy. Wymknąłem się jak zwykle wcześniej, by nie prowokować prześladowców. Jak zaszczute zwierzę.

Odwróciłem się gwałtownie. Ogarnął mnie gniew. Pierwszy raz pomyślałem o zemście na tym człowieku, po tylu latach wciąż pragnąłem wymierzyć mu sprawiedliwość. Ruszyłem za nim, ale po chwili przystanąłem. Nie dam rady. Nawet teraz…

Frej zmieszał się z tłumem na ulicy i zniknął. Chciałbym o nim zapomnieć, wyrzucić z głowy lata upokorzeń. Kiedyś mi się uda, na pewno.

Czytaj także:
„Wujek Jurek został wyklęty przez rodzinę. Dziadek wypędził go z pogrzebu babci, bo zdecydował się żyć po swojemu”
„W lesie koło naszego domu znaleziono ludzki szkielet, który leżał tam od 20 lat. Skąd wziął się w tym miejscu? Ja wiem”
„Żona brała kredyt za kredytem i żyła ponad stan. Dziś ledwo wiążemy koniec z końcem, wszystko idzie na spłatę długów”

Redakcja poleca

REKLAMA