Kiedy słodkie bobaski i urocze brzdące zmieniają się w nabzdyczone i nastawione roszczeniowo nastolatki? Które na dodatek wszystko mają gdzieś, o wszystko mają pretensje i negują wszystko, co powie rodzic? Na jakim etapie to się dzieje? Istnieje jakiś sygnał ostrzegawczy? Można w porę zastosować jakiś lek? Skuteczną szczepionkę? Kiedy przegapiłem ten moment? – zastanawiałem się, patrząc na zamknięte drzwi pokoju syna.
Nastolatki to ciężkie przypadki
Zatrzasnął mi je przed nosem, burknąwszy wcześniej coś, czego zupełnie nie zrozumiałem. Jak go znam, zabunkruje się tam do kolacji, na którą zje tyle, co mały słoń, a potem pokłóci się z nami i pójdzie spać. A jeszcze chwilę temu miał osiem lat, lubił się przytulać i przybiegał do nas z każdym rysunkiem, żeby się pochwalić.
– To taki wiek, Kostek, co zrobisz… – mitygowała żona, gdy chciałem wkroczyć do jaskini tego dziwnego stworzenia i wrzasnąć, że ma oddać moje dziecko, tamto wcześniejsze, które wchłonął albo pożarł. – Cierpliwości, też tacy byliśmy, wyrośnie z tego, jak i my wyrośliśmy.
– Wypraszam sobie! – obruszyłem się. – Ja taki nie byłem. Gdybym się tak zachowywał, ojciec użyłby pasa. Tydzień bym nie mógł usiąść, ale bym zapamiętał, co wolno wojewodzie, a co….
– Czy ty chcesz stosować kary cielesne? – żona wzięła się pod boki.
– Nie chcę. Chcę tylko dostać z powrotem moje dziecko zamiast tego kosmity… – pożaliłem się.
Małżonka westchnęła. Tak, ona też by chciała odzyskać swojego syneczka, ale oboje wiedzieliśmy, że to niemożliwe.
– Teraz mamy w domu poczwarkę, która niebawem przemieni się w młodego mężczyznę. Oby był podobny do ojca… – uśmiechnęła się.
Trochę podniósł mnie na duchu ten komplement, ale nie na tyle, żebym nie nachmurzył się, gdy ta larwa, potocznie zwana Maćkiem, wypełzła z pokoju na żer. Ani „dzień dobry”, ani „dziękuję”, ani „pocałuj mnie w rzyć”. Nałożył sobie górę jedzenia, wymamrotał, że zje u siebie, i znowu zniknął w swojej gawrze czy też kokonie. Żona poklepała mnie uspokajająco po dłoni i nalała nam po kieliszku wina. Podobało mi się to czy nie, nastał okres buntu w naszym domu.
Buntował się nasz syn i buntowałem się ja
Burczeliśmy na siebie, potem nie odzywaliśmy się, a moja żona starała się łagodzić spory. No, lekko nie było. Któregoś dnia zadzwonił mój ojciec.
– Synu, tylko się nie denerwuj, dzwonię ze szpitala…
– Boże święty, co się stało?! – momentalnie się zdenerwowałem.
Oczami wyobraźni już widziałem mojego staruszka podpiętego do szpitalnej aparatury i z maską tlenową na twarzy.
– Rękę złamałem, nie panikuj. Przeżyję, tylko że to prawa ręka, więc… – ojciec wstydził się poprosić o pomoc, ale sam się domyśliłem.
Miał prawie osiemdziesiąt lat i nieźle się trzymał. Wszystko robił sam i uparcie odmawiał przeprowadzenia się do nas, a na wynajęcie opiekunki też nie chciał się zgodzić. No, ale teraz, bez prawej ręki, był… jak bez ręki. Wysłuchałem, jak potknął się na chodniku o wystającą płytkę i upadł.
– Całe szczęście, że nie walnąłeś biodrem… – skomentowałem. – Choć to oczywiste, że przyda ci się pomoc przez kilka tygodni. Dobra, pomyślę, jak to wszystko zorganizować i oddzwonię. Żona nie mogła wyjechać, bo miała na głowie projekt, o który walczyła od miesięcy.
– Jedźcie we dwóch – wpadła na pomysł.
– Żartujesz sobie?
– Serio mówię. Dobrze wam to zrobi. Są wakacje, razem pomożecie ojcu i dziadkowi, spędzicie trochę czasu i może jakoś dojdziecie do porozumienia – przekonywała. – Taki męski czas. Nestor, senior i junior. Supertrio. A ja będę miała spokój, żeby popracować.
Tak, to genialny pomysł!
Maciek nie był zachwycony, ale skoro mama poprosiła, to choć robił miny, spakował się i ruszyliśmy w drogę. Siedział obok mnie w słuchawkach i patrzył w okno. Miał piętnaście lat, a zachowywał się jak zblazowany student. Miałem ochotę nim potrząsnąć. U ojca młody od razu zamknął się w swoim świecie. Słuchawki na uszach, telefon i jakieś gierki albo pogaduszki ze znajomymi. W niczym nie pomagał. Ani w zakupach, ani w sprzątaniu. Jedyne, co robił dla dziadka, to bawił go rozmową. Z dnia na dzień coraz dłużej gadali, a ja się wkurzałem, bo wszystko było na mojej głowie.
– Słuchaj, co do ciebie mówię, do cholery! – krzyknąłem zirytowany, gdy znowu nie mogłem się go o coś doprosić.
– A ty mnie słuchasz?! – odpyskował. – Tylko wymagasz i wymagasz, nigdy nie zapytasz, czego ja potrzebuję!
– Jakie potrzeby? Dostajesz wszystko na tacy!
– Chłopak ma rację! – gruchnął nagle mój ojciec z kanapy. – Albo chcesz, żeby był małym chłopcem, albo żeby zachowywał się jak dorosły. Zapomniał wół, jak cielęciem był! Ma piętnaście lat i tak się powinien zachowywać!
– Wiecznie siedzi z nosem w telefonie!
– A zapytałeś, co tam robi?
– Nie wiem, co tam robi. Wiem, że w niczym nie pomaga! I ma mnie gdzieś. Mówię do niego jak do ściany.
– Ze mną jakoś rozmawia. Cicho! – syknął ojciec, gdy zamierzałem coś powiedzieć.
A potem, gdy znowu otworzyłem usta, podniósł palec. U lewej ręki, ale podziałało. Zawsze działało.
– Siadaj i słuchaj. Ani słowa, Konstanty, tylko słuchaj.
Siadłem więc i zacząłem słuchać. I zobaczyłem, jak mój syn, poklepany po ramieniu przez dziadka, zaczyna się otwierać. Zdjął te wielkie słuchawki z uszu, odłożył telefon. Okazało się, że potrafi nie tylko burczeć jak kosmita, ale też używać języka normalnych ludzi. Mało tego, mówił nawet z sensem. Miał zainteresowania…
Nie wiedziałem, że mój syn rysuje
Nie jakieś głupawe gryzmoły na ostatnich kartkach zeszytu do matmy, ale precyzyjne, realistyczne rysunki: martwą naturę, pejzaże, portrety… Dziadek był jak żywy, choć wykonany kredkami. Pejzaże wiernie oddawały widoki, które mijaliśmy po drodze do domu ojca. No, no… Byłem z niego dumny jak paw ze swego ogona – nie tylko dlatego, że sam ledwie potrafiłem naszkicować bałwanka. Puchłem z dumy, że ma taki talent i chce go rozwijać. W telefonie siedział na forach artystycznych i szukał inspiracji. Następne dni były niesamowite. Uczyliśmy się współpracować pod okiem mojego ojca. Nie wiem, czego dziadek mu zadał, ale Maciek zaczął robić śniadania i karmić go zupą. Obydwaj mieli radochę, gdy połowa lądowała na koszuli. Uczyłem się nie warczeć z tego powodu.
A kiedy wyszliśmy w końcu razem po zakupy, mój syn zaczął opowiadać mi o swoich planach. O tym, co się dzieje w liceum, o tym, że ma wątpliwości, czy po maturze wybrać kierunek artystyczny, jak dyktowało mu serce, czy jakiś techniczny, jak podpowiadał rozum. Może architekturę? Ale to drogie studia… Zobaczyłem w nim młodego człowieka na tym etapie rozwoju, na jakim się aktualnie znajdował.
Tęskniłem za dzieciakiem, którego już nie było. Chciałem poznać dorosłego, którym się stanie w przyszłości. Ale zacząłem też wreszcie dostrzegać i cenić nastolatka, którym teraz był. Tu i teraz. Który miał marzenia, pasje, wątpliwości, żale i smutki, ale je przede mną chował. Czemu? Może się wstydził. Może nie chciał się narzucać, skoro nie umiałem go słuchać. Patrzyłem na niego, ale go nie widziałem. Słuchałam, ale nie słyszałem. Nie chciałem wiedzieć, jaki mój syn jest naprawdę. Chciałem tylko, jak wielu rodziców, żeby smarkacz dobrze się uczył i nie sprawiał kłopotów. To, jaki był, czego pragnął, miało mniejsze znaczenie. I to ja się żaliłem, że on ma mnie gdzieś?
Wstyd, panie tato…
To było fascynujące doświadczenie poznawać syna na nowo. Uczyć się go, zapamiętywać każdy dzień z nim, każdy uśmiech, spojrzenie, trafne zdanie. Wystarczyło przestać tylko wymagać i dopasowywać go do własnych oczekiwań, a pozwolić mu pokazać prawdziwego siebie, by odkryć, że to fajny młody człowiek, z którym chciałem spędzać coraz więcej czasu. I on też chciał być ze mną. Oraz z dziadkiem. Chciał być częścią rodziny. Kiedy zacząłem go poważnie traktować, odwzajemnił się. Już nie musiałem po pięć razy prosić go o to czy tamto. Jak raz go objąłem ojcowskim ramieniem, a on się do mnie przytulił, normalnie się wzruszyłem.
– Tak się cieszę, że zaczęło się wam układać – żona dzwoniła codziennie i słuchała relacji z frontu, najpierw mojej, potem syna. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. Ciężko było patrzeć, jak sobie dogryzacie, jak się nawzajem traktujecie. Zabrzmi drastycznie, ale tata złamał sobie tę rękę w samą porę.
Kiedy sobie uświadomiłem, jak bliscy byliśmy pogubienia się i zniszczenia naszej relacji, może na długi czas, może na zawsze, aż mnie ciarki przeszły. Zajrzałem do pokoju Maćka. Spał na plecach, długie ręce i nogi rozrzucił w poprzek łóżka…
– Kocham cię, synku – szepnąłem.
– Tata… nie rób siary… – wymamrotał przez sen.
– Już nie będę, obiecuję.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”