Dokładnie pamiętam dzień, w którym córka powiedziała mi, że spodziewa się dziecka. Była taka szczęśliwa, gdy oznajmiła, że zostanę babcią. Rzuciła mi się na szyję, pewnie sądząc, że mocno ją przytulę, powiem, jak bardzo się cieszę.
Ale ja zamarłam
– Babcią? Jak to? Jestem za młoda na babcię! – wykrztusiłam, gdy już doszłam do siebie.
Agata odskoczyła jak oparzona.
– Za wcześnie? Chyba żartujesz! Przecież masz 54 lata!
– Cicho! Nie musisz mi o tym przypominać! – obruszyłam się.
Córka odsunęła się, spojrzała na mnie z jakąś taką nienawiścią.
– Ta twoja obsesja na punkcie wieku… To chore! Pogódź się z tym, że się starzejesz! – krzyknęła i wybiegła.
Łatwo powiedzieć: pogódź się, ale jak? Bo muszę przyznać, starość zawsze mnie przerażała.
Gdy byłam nastolatką, nie mogłam patrzeć na pomarszczone, przygarbione staruszki. Wydawały mi się takie brzydkie i straszne. Jak ta wstrętna czarownica z bajki, którą pamiętałam z dzieciństwa. Na myśl o tym, że ja też mogę kiedyś tak okropnie wyglądać, robiło mi się niedobrze. Tak mnie to męczyło, że nawet zwierzyłam się mamie. Popatrzyła na mnie zaskoczona i westchnęła:
– Dziecko, każdy kiedyś się zestarzeje. Ja, ty… To nieuniknione.
– Ja nie! – odparłam z przekonaniem. – Ja nigdy nie będę stara!
– Daj ci Boże – roześmiała się.
Pewnie myślała, że to tylko takie gadanie głupiutkiej nastolatki. Pomyliła się. Nigdy nie zapomniałam o danej sobie obietnicy. Minęły lata. Dorosłam, wyszłam za mąż, urodziłam Agatę. To chyba właśnie po narodzinach córki dostrzegłam na swojej twarzy i ciele pierwsze oznaki starzenia.
Wpadłam w panikę
Stałam przed lustrem i płakałam jak małe dziecko. Dziś to normalne, że dwudziestokilkulatki już martwią się o swój wygląd. Ale wtedy? Wszyscy znajomi się ze mnie śmiali. Twierdzili, że przesadzam, robię z igły widły. Ja jednak wiedziałam swoje.
Od tamtej pory regularnie uprawiałam sport, trzymałam dietę, wklepywałam w twarz i ciało tony jakichś cudownych kremów, robiłam staranny makijaż ukrywający wszelkie niedoskonałości. I oczywiście odwiedzałam gabinety kosmetyczne. Od pracujących tam specjalistek wymagałam cudów.
Nie chciałam mieć na twarzy nawet najmniejszej zmarszczki, najmniejszej bruzdy. Na szczęście mąż zarabiał mnóstwo pieniędzy i podchodził do tej mojej słabości ze stoickim spokojem i zrozumieniem. Do opieki nad córką wynajął nianię, a mnie dawał pieniądze na coraz to nowocześniejsze zabiegi. Kochał mnie nad życie i chciał, żebym była szczęśliwa.
Kiedy zwykłe zabiegi przestały wystarczać, zrobiłam sobie pierwszą operację plastyczną. Dwa lata później drugą. A przed czterdziestką trzecią. Nie będę wymieniać, co sobie poprawiłam i podciągnęłam, ale efekt był naprawdę wspaniały. Nieraz słyszałam, że czas się dla mnie zatrzymał, że przypominam raczej starszą siostrę, a nie mamę mojej córki.
Raz ktoś to powiedział przy Agacie
Miała wtedy chyba z szesnaście lat.
– Słyszałaś, jaki komplement dostałam? – zapytałam, nie kryjąc zadowolenia i dumy.
– Słyszałam… Niestety – prychnęła.
– Co się tak naburmuszyłaś? Nie cieszysz się, że masz taką młodą matkę? – zapytałam.
– Nie. Wolałabym, żebyś była jak matki moich koleżanek – burknęła.
– Pomarszczona jak suszona śliwka, gruba i zaniedbana? – zachichotałam.
– Właśnie tak! To sto razy lepsze niż matka wpadająca w histerię na widok najmniejszej zmarszczki – wrzasnęła.
– Ale jak to? Dlaczego? – byłam zaskoczona jej gwałtowną reakcją.
– Szczerze i w skrócie?
– Tak.
– Po pierwsze, bo to głupie. A po drugie, egoistyczne. Dla ciebie wygląd zawsze był ważniejszy niż ja – wypaliła.
Zrobiło mi się wtedy bardzo przykro. Ja mogła tak powiedzieć? Przecież zajmowałam się nią najlepiej, jak umiałam. A że dbałam także o siebie? To nie grzech. Przeciwnie, konieczność. Nie na darmo mówi się, że kobiety nigdy nie powinny zapominać o swoich potrzebach. Bo są wtedy wiecznie niezadowolone i skwaszone. A to odbija się na rodzinie.
Niestety, córka tego nie rozumiała
Wiele razy jeszcze zarzuciła mi, że myślę tylko o swoim wyglądzie, że to obsesja. Przestała właściwie dopiero wtedy, gdy wyszła za mąż i wyprowadziła się z domu. A potem wyszła sprawa z jej ciążą. No dobrze, może trochę głupio zareagowałam, ale to był dla mnie szok! Określenie „babcia” nijak nie pasowało do mojego wizerunku. Kojarzyło mi się z siwymi włosami, pomarszczoną twarzą, bujanym fotelem i robótkami na drutach. Brrr…
Gdy Agata wyszła obrażona, natychmiast pobiegłam do lustra. Niby wszystko było w porządku, ale kilka dni później zafundowałam sobie zastrzyki z botoksu. Tak na wszelki wypadek, gdyby czas nie chciał już być dla mnie łaskawy i postanowił zamienić mnie w babcię. Na samą myśl o tym, że tak się może stać robiło mi się niedobrze. Dokładnie jak wtedy, gdy byłam nastolatką…
No nie, nie czuję się aż tak stara! Kasia urodziła się śliczna i zdrowa. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Nie czułam jednak potrzeby, by się nią ciągle zajmować, a przede wszystkim chwalić. Córce oczywiście się to nie spodobało.
– Mama Damiana dumnie przechadza się z wózkiem po osiedlu. Pokazuje wnusię wszystkim sąsiadom. A ty co? Wpadniesz na chwilę, pobawisz się z Kasią w domu i znikasz. Nie kochasz jej czy co? – napadła na mnie.
– Kocham i to bardzo. Ale nie chcę, żeby ktoś wiedział, że jestem babcią. To postarza – odparłam szczerze.
– O rany, jeszcze ci nie przeszło? – Aga wzniosła oczy do góry. – Dobrze, że chociaż mama Damiana jest normalna i Kasia ma prawdziwą babcię – powiedziała z przekąsem.
Zrobiło mi się bardzo przykro, ale machnęłam ręką. Nie chciałam dyskutować i kłócić się z córką. Przyzwyczaiłam się do tego, że mnie nie rozumie. Szczęśliwie potem już nigdy nie wyganiała mnie z małą na spacer. Od tego była ta druga babcia. Minęły lata. Kasia podrosła i poszła do przedszkola. Zazwyczaj odbierała ją matka Damiana, ale któregoś dnia zachorowała. I padło na mnie. Nie pasowało mi to nagłe zastępstwo, bo byłam umówiona do fryzjera, ale czego się nie robi dla rodziny.
– Babciu, babciu! – wnuczka przywitała mnie radosnym okrzykiem.
Aż mnie zmroziło
Miałam wrażenie, że wszyscy, którzy przyszli po dzieci, wlepili we mnie wzrok.
– Cichutko, nie krzycz tak! – chwyciłam wnusię za rękę i szybko wyprowadziłam z przedszkola.
Nie mogłam znieść tych zaciekawionych spojrzeń.
– Kasiu, nigdy więcej nie mów do mnie babciu! – zażądałam, gdy wsadziłam już ją do samochodu.
– Jak to? Przecież jesteś moją babcią – zdziwiła się mała.
– No tak, ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć – tłumaczyłam.
– To jak mam do ciebie mówić?
Zastanawiałam się przez chwilę.
– Pamiętasz, jak mam na imię?
– Anita…
– No właśnie. I tak się do mnie zwracaj, po imieniu, dobrze?
– W domu też?
– Nie, w domu, przy mamie i tacie masz mówić do mnie babciu. Anitą będę tylko na ulicy przy obcych. Zapamiętaj… Aha, i jeszcze jedno. Nie mów nikomu o tej umowie. To będzie nasza wielka tajemnica. Twoja i moja.
– A dlaczego?
– No wiesz… Mama i tata pewnie tego nie zrozumieją. Będą się ze mnie śmiać i zrobi mi się przykro. A chyba nie chcesz, żeby mi było przykro?
Prawie w ogóle się nie myliła
– Niee…
– No właśnie. To jak, przyrzekasz, że dochowasz tajemnicy?
– Tak – skinęła główką.
Trzeba przyznać, Kasia sprawowała się wspaniale.
Raz czy dwa wymknęła się jej na ulicy ta cholerna babcia, ale potem nazywała mnie już Anitą. Teraz chętniej wychodziłam z nią na spacery, na plac zabaw, a gdy była taka potrzeba, odbierałam z przedszkola. Córka była zachwycona.
– No, widzę, że wreszcie zmądrzałaś – powiedziała któregoś dnia.
– Co masz na myśli?
– No to, że wreszcie przestałaś się wstydzić wnuczki.
– Nigdy się jej nie wstydziłam!
– Akurat!
– Przysięgam. Po prostu nie rozumiałaś, co czuję… – zaczęłam.
– Dobrze, dobrze – przerwała mi Agata. – Najważniejsze, że masz to już za sobą – uśmiechnęła się.
I pewnie uśmiechałaby się i chwaliła mnie tak do dziś, gdyby nie ta laurka.
To było kilka dni przed moimi imieninami. Zawsze obchodziłam je bardzo hucznie, więc i wtedy rozpoczęłam przygotowania do wielkiego przyjęcia. Właśnie byłam w trakcie robienia listy zakupów, gdy wpadła do mnie córka. Była wściekła jak osa.
– Nie spodziewałam się tego po tobie, naprawdę, nie spodziewałam! – zaczęła krzyczeć od progu.
– Czego? – zdziwiłam się.
– A tego! – rzuciła na stół kartkę.
Kochana wnusia martwi się o mnie
Były na niej namalowane kwiatki. A pod spodem wielki napis: „Dla mojej kochanej Anity”.
– Śliczna laurka – przyznałam. – Oprawię ją w ramkę. Tylko dlaczego dajesz mi ją dzisiaj? A właściwie nie dajesz, tylko rzucasz? I to z wściekłością? Chcesz ją zniszczyć czy co? – ostrożnie złożyłam kartkę.
– Naprawdę nie wiesz, o co chodzi, czy tylko udajesz głupią? – córka wbiła we mnie wzrok.
– Naprawdę.
– To spójrz na dedykację.
– Dla kochanej Anity. Bardzo ładna dedykacja. I bez błędu – pochwaliłam.
Agata aż podskoczyła.
– Jest błąd, i to bardzo duży. Brakuje jednego słowa: babcia – wypaliła.
W głowie zapaliło mi się czerwone światełko, ale zachowałam spokój.
– Naprawdę? Nie zauważyłam – wzruszyłam ramionami.
– Ale ja tak. I poprosiłam Kasię, żeby poprawiła błąd – zawiesiła głos.
– I co?
– Nie chciała. Upierała się, że właśnie tak jest dobrze.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi?
– No, wiesz, to już bezczelność! – warknęła Agata. – Naprawdę myślałaś, że to się nie wyda?
– Niby co? – grałam na zwłokę, choć oczywiście domyślałam się, o co chodzi.
– Ta wasza wielka tajemnica. Jak mogłaś kazać Kasi mówić do siebie po imieniu? – atakowała.
– To coś złego? – udałam zdziwienie.
– Boże! Czy ty wiesz, jak ona rozpaczała, gdy w końcu wyznała mi prawdę? Chlipała, że babci będzie przykro, a ona nie chce, żeby tak było. I że pewnie będziesz na nią zła, że nie dochowała przysięgi… Ledwie ją uspokoiłam. Jak mogłaś, mamo?!
– Kochana Kasieńka… Ma takie dobre serduszko…– wzruszyłam się.
– Rzeczywiście, ma. W przeciwieństwie do ciebie! Jesteś totalną wariatką! Idź do psychiatry! I to szybko!
– Uważaj na słowa! Nie życzę sobie, żebyś do mnie mówiła w ten sposób – obruszyłam się.
– Bo co, bo jesteś moją matką? A ja byłam pewna, że siostrą…
– Nie kpij!
Od tamtej pory minęły 2 tygodnie
– Ani myślę! Normalny człowiek nie zachowuje się tak jak ty. Mieszasz w głowie wnuczce, wpędzasz ją w poczucie winy, każesz oszukiwać. I to po co? By ukryć swój wiek. To chore! – patrzyła na mnie z wściekłością.
– Wcale nie chore. Ja tylko sobie pomyślałam…
– Mamo! Nie obchodzi mnie, co sobie pomyślałaś! – wpadła mi w słowo. – Nie pozwolę, żebyś krzywdziła moją córkę! Albo więc pojedziesz do Kasi i wytłumaczysz jej, że nie jesteś dla niej żadną Anitą, tylko babcią i będziesz szczęśliwa, że tak właśnie do ciebie się zwraca, albo…
– Albo co?
– Albo przestaniecie się spotykać. Nie chcesz być jej babcią, to nie będziesz!
– Chyba żartujesz…
– Nigdy nie byłam bardziej poważna! Przez twoją obsesję dość już się nacierpiałam w dzieciństwie. Nie chcę, żeby Kasię spotkało to samo!
Córka się do mnie nie odzywa. Nie przyjechała nawet na moje imieniny! Ani ona, ani zięć, ani Kasia. Dzwoniłam, pytałam, dlaczego się nie pojawili. Odparła lodowatym tonem, że nie załatwiłam jeszcze sprawy z wnuczką. I dlatego nie ma ochoty mnie widzieć. Przecież nie zrobiłam nic złego! I nie jestem chora! Moje ukrywanie wieku to tylko niewinna słabostka. Gdy córka zobaczy na swojej twarzy pierwsze oznaki starzenia, to może w końcu mnie zrozumie. A na razie… Chyba wybiorę się do mojego chirurga. Te zmarszczki wokół ust…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”