„Wstyd mi przed moją kobietą, że zarabiam marne grosze. Boję się, że zostawi mnie dla jakiegoś bogatego chłystka”

Zmartwiony mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Kateryna Onyshchuk
„W naszym kraju kobiety zarabiające dużo więcej od swoich partnerów nadal są rzadkością. Może gdyby nie były, łatwiej znosiłbym swoją sytuację... Wychowany w patriarchalnym domu, otoczony samymi dobrze sytuowanymi znajomymi, czuję się jak ostatni życiowy przegryw”.
/ 30.01.2024 13:15
Zmartwiony mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Kateryna Onyshchuk

Jestem nauczycielem. Wszyscy wiedzą, jak wyglądają zarobki w publicznych szkołach. Pewnie, kocham swoją pracę. Gdybym jej nie lubił, na pewno nie godziłbym się na takie warunki. Nie da się jednak ukryć, że szanse na rozwój i godziwe zarobki są w mojej pracy marne.

Boli mnie to nie tylko dlatego, że wkładam w swoją pracę dużo czasu, serca i energii, ale także dlatego, że jestem mężczyzną. Wychowano mnie w przeświadczeniu, że moją rolą jest zapewnienie rodzinie finansowego bezpieczeństwa i stabilności, a w rzeczywistości robi to moja żona…

Czuję się pokrzywdzony zwłaszcza dlatego, że przecież kształcenie przyszłych pokoleń rodaków to naprawdę odpowiedzialna praca! Zawsze wkładałem w nią wysiłek zupełnie niewspółmierny do moich zarobków, traktowałem uczniów jak partnerów, a oni odpłacali mi się ciężką pracą i uczciwością. Niestety, ciężko żyć na poziomie, zwłaszcza w tych czasach, gdy zarabia się niewiele ponad trzy tysiące...

Moja żona jest szefową marketingu w korporacji

Bez przesady mogę powiedzieć, że Paulina zarabia prawie siedem razy tyle, co ja. Tak, ta różnica jest aż tak ogromna. Oczywiście ciężko sobie zapracowała na te pieniądze; od lat realizuje się jako prawdziwa ekspertka z dziedziny marketingu. Jest kreatywna, obowiązkowa, dynamiczna i niezwykle oddana swojej pracy. To świetnie, że szefowie ją doceniają i buduje naprawdę udaną karierę.

Żeby było jasne: cieszę się sukcesem żony. Po prostu czasem boli mnie, że sam od lat stoję w miejscu, mimo że w swoje obowiązki służbowe wkładam tyle samo pasji, co Paulina.

Nigdy nie chciałem być jednym z facetów, którzy będą zazdrościć żonom sukcesów i czuć, że ich męskość jest w jakiś sposób zagrożona, ale szczerze mówiąc... bardzo ciężko mi uniknąć tych uczuć.

Żyjemy na dość wysokim poziomie, za co odpowiedzialna jest praktycznie w stu procentach Paulina. Chodzimy co jakiś czas do naprawdę dobrych restauracji, jeździmy na fajne wakacje, stać nas na codzienne życie i drobne przyjemności. Obracamy się też wśród znajomych, którzy sami żyją na podobnej stopie finansowej.

I to chyba właśnie to jest dla mnie źródłem największej bolączki: przy naszych rówieśnikach czuję się po prostu jak nieudolny biedak, pozbawiony męskości frajer, którego utrzymuje żona. Niby nikt mi niczego takiego nie okazuje, ale wystarczy spędzić z naszymi przyjaciółmi, chociaż odrobinę czasu, żeby poczuć się gorzej...

– Jak tam u was? Budowa domu idzie dobrze? – zagaił ostatnio Arek, analityk w banku.

Pytanie oczywiście nie było skierowane do mnie, tylko do Mateusza – właściciela firmy budowlanej.

– Nieźle, nie mogę narzekać! Oczywiście wszystko kosztuje więcej, niż początkowo się zakłada, ale no byłem gotowy na to, że trzeba będzie dorzucić jakieś nadprogramowe sto tysięcy – odparł kolega.

„Rany boskie, dodatkowe sto tysięcy? Przecież to jest fortuna”, pomyślałem.

– No, sto tysięcy to jeszcze nie fortuna, jak na taką inwestycję – podchwycił od razu Arek, jakby w jakiś magiczny sposób czytał mi w myślach. – My, przy budowie domku na Mazurach, musieliśmy dołożyć o dwieście więcej, bo okazało się, że jesteśmy zbyt blisko jeziora i działka podmaka...

Na większości imprez po prostu milczałem

Gdy znajomi rozmawiali o bieżących kwestiach, zwykle milczałem. Nie mogłem od nich przecież wymagać, żeby nie dzielili się ze sobą tym, co się u nich obecnie dzieje. Po prostu nie miałem absolutnie niczego do powiedzenia w temacie nieruchomości, inwestycji, wyboru „auta na poziomie” czy sytuacji na rynku finansowym. Najbardziej drażniły mnie jednak tematy związane z naszymi żonami i tym, jakie panowie mają metody na rozpieszczanie ich.

– Ech, Dorota się ostatnio obraziła i musiałem wydać pięć stów na wielki bukiet, żeby mi wybaczyła – zachichotał Patryk, ekspert w firmie ubezpieczeniowej.

– Nic mi nie mów! – włączył się Mateusz. – U mnie bez perfum też nie ma co przepraszać. A jej ulubione kosztują chyba z osiem stów za dużą butelkę.

W takich momentach czułem się jak zero. Chociaż byliśmy umówieni z Pauliną, że nie robimy sobie kosztownych prezentów, a ja na te dla żony zawsze wydawałem wyłącznie swoje pieniądze z własnego konta (a nie wspólnego), było mi wstyd, że nie mogłem jej tak rozpieszczać. Żony kolegów dostawały podarunki za kilkaset złotych z okazji byle kłótni, a moja żona maksymalnie na urodziny – i to wyłącznie okrągłe.

Było mi głupio, zwłaszcza że Paulinie zdarzało się kupować mi droższe rzeczy – takie, na które normalnie nie byłoby mnie stać.

– Nie traktuj tego jako prezent, po prostu dostałam sporą premię i pomyślałam, że świetnie wyglądałbyś w takim kaszmirowym swetrze. To właściwie bardziej prezent dla mnie – śmiała się, gdy wręczała mi bardziej kosztowne zakupy.

Czułem się wtedy jak ostatni biedak

Nigdy nie mówiłem Paulinie, że te prezenty sprawiają, że czuję się jeszcze gorzej. Nie chciałem jej sprawiać przykrości, bo przecież zawsze miała dobre intencje. Czasem miałem jednak wrażenie, że chce mnie trochę dopasować do „swojego” świata i nie do końca akceptuje to, kim jestem naprawdę: prostym, skromnym nauczycielem.

Nie okazywałem też żonie zazdrości, chociaż często aż skręcało mnie w środku, gdy widziałem, jak rozmawia w najlepsze z bogatymi biznesmenami ubranymi w garnitury po kilka tysięcy złotych, obwieszonymi zegarkami za równowartość mojej rocznej pensji. Nie ukrywam: chyba zawsze miałem gdzieś w środku siebie lęk, że Paulina któregoś dnia zrozumie, że może znaleźć lepszego faceta ode mnie i po prostu odejdzie.

Być może racjonalni ludzie powiedzieliby mi, że to nie pieniądze są miarą mojej wartości w oczach żony i żebym po prostu był dla niej dobrym mężem i z pewnością to doceni. Cóż, starałem się, jak mogłem: przynosiłem jej śniadania do łóżka co weekend, wymyślałem romantyczne randki rodem z hollywoodzkich filmów, sprawnie naprawiałem w domu wszystko, co tylko wymagało interwencji złotej rączki.

Czasem jednak zasypiałem z poczuciem, że... robię z siebie jeszcze większego błazna. Bywało, że podczas kłótni bałem się sprzeciwić Paulinie, mimo iż wiedziałem, że nie ma racji. „Nie będę jej robił awantur, bo po co? W końcu będzie miała mnie dość i znajdzie faceta, z którym nie będzie się kłócić... A do tego pewnie i bogatszego, bo o to nietrudno”.

Mam rzucić to, co kocham, żeby czuć się męsko?

Nachodzą mnie czasem chwile, w których zaczynam wątpić w swoje zawodowe wybory. Owszem, kocham swoją pracę, realizuję się w niej i, w odróżnieniu od wielu osób z tego „elitarnego” światka moich znajomych, lubię wstawać rano z poczuciem, że czeka mnie kolejny ciekawy dzień w szkole. Tylko czy fajna praca jest warta takiego życia? Wiecznych kompleksów, wiecznego lęku, że żona zostawi mnie dla kogoś lepszego i wiecznego poczucia, że jestem mniej wartościowy niż inni faceci w moim wieku?

Od lat odkładamy decyzję o dzieciach. Nawet nie dlatego, że nie mamy na nie czasu: Paulina ma na tyle ugruntowaną pozycję w firmie, że może w każdej chwili pozwolić sobie na urlop macierzyński. Hamulcem w staraniach o malucha jestem głównie ja. Dlaczego? Bo jeśli czuję, że nie potrafię nawet odpowiednio zadbać o żonę, to jak zadbam o syna lub córkę?

Od dwóch lat tkwię w punkcie, z którego nie widzę żadnego wyjścia. Nie mogę o tym z nikim porozmawiać, bo staram się ukrywać przed światem te rozterki. Być może to ojcowskie nauki odcisnęły na mnie piętno, przez które nie tylko czuję się wybrakowany ze względu na swoje zarobki, ale i jestem zawstydzony na myśl o wyznaniu komuś swoich słabości.

Prędzej umrę, niż wyznam kolegom, ile naprawdę zarabiam i jak fatalnie wpływa to na moją samoocenę. A matka? Ech, od niej zawsze usłyszę, że jestem świetny, wartościowy, a Paulina na pewno mnie kocha. Tylko co z tego, skoro sam nie czuję tego wewnątrz? Nie wiem, jak długo tak dalej wytrzymam. W końcu będę musiał podjąć jakąś decyzję...

Czytaj także:
„Panna próbowała wrobić mnie w dziecko. Powinienem ją pogonić, ale zakochałem się jak szczeniak. Nie wiem, co robić”
„Szef zasugerował, że powinnam dawać klientom więcej z siebie. Dosłownie. Jeśli odmówię, mogę pożegnać się z robotą”
„Po ślubie moja przyjaciółka zamieniła się w pustaka. Kiedy ja opowiadam o swoich problemach, ona papla o błyskotkach”

Redakcja poleca

REKLAMA