Tamten wyjazd wymyśliłam sobie już kilka miesięcy temu. Domek w Bieszczadach, wokół ośnieżone góry, w pobliżu stadnina. Mieliśmy pojechać większą grupą – głównie baby takie jak ja: wolne, bez facetów. Jedne właśnie się rozstały, inne jeszcze nikogo nie znalazły.
Trzymamy się razem, może właśnie dlatego, że jesteśmy singielkami
Nie z wyboru, tylko tak, po prostu. Jedna Aldona ma narzeczonego, ale ponieważ on często wyjeżdża (jest akwizytorem farmaceutycznym), to ona się śmieje, że właściwie czuje się równie samotna jak my. Właśnie jej facet, Remek, miał być rodzynkiem w naszej babskiej grupie, lecz w ostatniej chwili wycofali się z wycieczki.
– Wiesz, nie pojedziemy – zadzwoniła do mnie. – Remek jednak stwierdził, że będzie się źle czuł
w naszym gronie, bez żadnego faceta. A ja… On ma urlop, więc chciałabym z nim pobyć. Rzadko mamy taką możliwość. Nie jesteś zła?
– Nie, nie jestem – odpowiedziałam, chociaż czułam żal. – Szkoda, ale rozumiem. Pewnie gdybym miała faceta, też wolałabym pojechać z nim. Nie czuję złości, może trochę ci zazdroszczę. Ale tak, wiesz, pozytywnie! – roześmiałam się.
Potem z kolei zdzwoniła Monika, że nie dadzą jej na ten czas urlopu.
– No szlag mnie mało nie trafił, mówię ci! – wszystko aż się w niej gotowało. – Po świętach miałam mieć wolne, to padł system i trzeba było przyjechać, żeby wszystko od nowa wklepać w komputer. A teraz znów okazało się, że Miśka – wiesz, opowiadałam ci o niej, ta chuda, śmieszna – jest w ciąży, zagrożonej, i musi leżeć, więc ktoś ją musi zastąpić w robocie. I zgadnij, na kogo padło?!
Westchnęłam. Skład się powoli wykruszał. Została jeszcze Edyta, Dorota, Paulina i Kama. Razem ze mną piątka.
Szkoda, bo zawsze fajniej i raźniej jest w większej grupie
Już wiedziałam, że Dorota dojedzie do nas kilka dni później. Jej mama miała wyznaczoną operację.
– Wyjeżdżacie w sobotę, a mama już od czwartku będzie w domu – Dorota siedziała u mnie i wszystko obliczała.
– Wiem na pewno, bo to taki jednodniowy zabieg. Pomogę jej się ogarnąć, zrobię zakupy, przyszykuję jedzenie. W poniedziałek ma wizytę kontrolną, zawiozę ją do szpitala, potem przywiozę. Zrobię zakupy na kilka dni, obiad… Może we wtorek, no, najpóźniej w środę przyjadę.
Pojechałyśmy więc we cztery. Zmieniłyśmy trochę plany, bo wszystkie mogłyśmy urwać się nieco wcześniej z pracy, więc stwierdziłyśmy, że jedziemy w piątek po południu. Na miejscu będziemy co prawda późno, prawie w nocy, ale co to szkodzi? Jak zapewniał właściciel domku, klucze można odebrać o każdej porze, w recepcji pensjonatu przy stadninie.
– Tam zawsze ktoś jest – tłumaczył nam przez telefon. – Uprzedzę personel, że się zgłosicie wieczorem, i nie ma sprawy. Tylko dowód trzeba będzie mieć przy sobie.
Zajechałyśmy bez większych problemów, nie licząc oczywiście korków przy wyjeździe z miasta. Pensjonat też znalazłyśmy dość szybko
Około godziny 23.00 weszłyśmy wreszcie do domu
Był śliczny. Niewielki, urządzony skromnie, ale funkcjonalnie. Trzy sypialnie, salonik, olbrzymia kuchnia. Do tego mała łazienka i coś w rodzaju spiżarni. Pod schodami znalazłyśmy drewno.
– Zaraz pomogę wam napalić w kominku, wytłumaczę co i jak – właściciel przyjechał, żeby nam wszystko pokazać. – To nie jest skomplikowane. Tyle że musicie pilnować ognia, bo inaczej rano będzie zimno. Ale jak o północy dorzucicie, to do rana będzie się żarzyć. Teraz jest zimno, ale ja paliłem tu rano, wszystko działa. No i kominek trzeba czyścić, to jutro rano podjadę i wam pokażę.
Napalił, a my przyglądałyśmy się z ciekawością. Rzeczywiście, nie wyglądało to na trudne. Umówiłyśmy się z nim, że rano nam wytłumaczy, gdzie jest sklep, poczta, jak dojechać do miasteczka.
– A, jakby co, to w pensjonacie mamy stołówkę, można też kupić podstawowe produkty – dodał. – No i jest internet, gdyby panie chciały skorzystać.
Zapowiadało się cudownie
Co prawda, zimno na razie było jak diabli, więc zamiast się rozpakować, skupiłyśmy się w kurtach wokół kominka. Jednak facet miał rację, już po chwili było ciepło. Rozebrałyśmy się wreszcie, pościeliłyśmy łóżka. Postanowiłyśmy zrobić sobie kolację i grzańca. Jedna Edyta stwierdziła:
– Dziewczyny, sorry, ale ja się chyba rozkładam. Coś mnie łamie, w gardle drapie. Przemarzłam dziś strasznie w pracy i teraz znowu… Na wszelki wypadek coś wezmę i się położę.
Następnego dnia wstałyśmy dość wcześnie, bo oczywiście dołożyłyśmy za mało do kominka i ogień wygasł. Edyta nadal smarkała, więc kazałyśmy jej leżeć, a Paulina i Kama zajęły się kominkiem. Ja stwierdziłam, że pójdę po świeże pieczywo i mleko, a przy okazji zrobię rekonesans, co jest gdzie.
Gdy wróciłam obładowana zakupami, wszystkie trzy – bo nawet Edyta owinięta w koc – dosłownie na mnie napadły.
– Żałuj, że cię nie było! Ale ciacho z tego faceta! – krzyczały jedna przez drugą. – Oczu nie można od niego oderwać!
I zaczęły opowiadać, jak to bóg seksu próbował je przyuczyć, jak się rozpala kominek.
Domyśliłam się, że chodzi o właściciela domku i wybałuszyłam oczy
– O czym wy mówicie? – z trudem wyplątałam się z rąk rozentuzjazmowanych harpii i postawiłam siatki na stole. – Przecież ten facet był tu wczoraj. Jakie ciacho, zaćmienie macie? Stary, gruby i łysy…
– Nie on, jego syn! – krzyknęły wszystkie naraz. – To był jego syn!
Okazało się, że dziś rano przyszedł syn właściciela domku, facet mniej więcej w naszym wieku, niezwykle przystojny, jak twierdziły moje przyjaciółki. Uparły się, żeby mi go pokazać i nie dały mi się nawet rozebrać, tylko od razu ciągnęły na spacer do pensjonatu. Edyta została, bo nadal bardzo źle się czuła. Co gorsza, wciąż rosła jej temperatura.
Poszłam więc z nimi obejrzeć to cudo pod pretekstem skorzystania z internetu. Akurat jak weszłyśmy na teren posesji, to chłopak wyprowadzał konie ze stajni. Przyjrzałam mu się z ciekawością – fakt, przystojny. Nagle on spojrzał prosto na mnie i aż mnie zatkało z wrażenia. Te oczy… Stałam jak wryta i patrzyłam na niego, a on na mnie. Ocknęłam się, gdy te wariatki zaczęły chichotać.
Wróciłyśmy do naszego domku. Kama zajęła się pichceniem obiadu, ja przyszykowałam lekarstwa dla Edyty.
Zaczęłam się o nią poważnie martwić
Może trzeba pojechać z nią do lekarza? Jednak ona uprosiła, żeby poczekać do jutra. Zmierzchało, Paulina poszła do szopy po drewno. Nagle usłyszałyśmy jej krzyk. Był przeraźliwy, pełen boleści. Tak jak stałyśmy, wybiegłyśmy na dwór. Paula siedziała na środku podwórka, a wokół niej walały się porozrzucane szczapy.
Wróciłam włożyć buty, bo śnieg był kopny, i szybko znów do niej pobiegłam.
– Chyba złamałam nogę – jęczała, trzymając się za kostkę. – Ślisko tu jak diabli, przewróciłam się. Boli…
Nie było rady. Kama zaoferowała, że pojedzie z nią do szpitala. Przez chwilę nawet zastanawiałam się, czy nie powinnyśmy jechać wszystkie razem, to i Edytę ktoś by przy okazji obejrzał.
– To nie ma sensu – Kama jak zwykle zachowała zdrowy rozsądek. – My musimy do ortopedy, do szpitala. Z Edytą nie ma dramatu, a z Paulą trzeba jak najszybciej. Jadę, a ty zostań z Edytą. Zadzwonię, jak będę wiedziała, co i jak.
Kilka minut później już ich nie było
Edyta leżała na górze, w sypialni. Po herbacie z malinami i aspiryną spała jak zabita. Oddychała szybko, ale wydawało mi się, że jakby lżej – może temperatura nieco spadła? Zeszłam na dół i usiadłam przy kominku. Ogień się dopalał, dorzuciłam drewna.
Ostatnie szczapy, więc będę musiała wyjść do szopy. Spojrzałam w okno, za którym od kilkunastu minut padał śnieg. „Może się trochę uspokoi, pójdę później” – pomyślałam.
Przyznam, zrobiło się trochę strasznie. Wiatr wył, ściany skrzypiały, co chwila coś trzaskało i jęczało, jak to w starym drewnianym domu. Co gorsza, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że w okolicy ktoś się kręci i zagląda przez szybę do środka…
Wzdrygnęłam się i zapaliłam światło
Zrobiło się jakby przytulniej, lecz bałam się dalej. Właściwie nie wiem czego: czy duchów, czy tego, że jacyś podejrzani ludzie pojawili się w tej ciemności nie wiadomo skąd i po co, a teraz mnie obserwują. Przecież w pobliżu nie było żadnej chałupy! Byłam sama, na pustkowiu, z chorą koleżanką…
Gdyby coś się stało, nie potrafiłabym się pewnie obronić. Nerwowo sprawdziłam, czy telefon działa. Jeszcze tego brakowało, żebym nie miała zasięgu! Na szczęście zasięg był. No dobrze, w razie czego wezwę pomoc.
Po pół godzinie śnieg przestał padać i postanowiłam jednak pójść po to drewno. Nadal czułam się mocno nieswojo, ale przecież są ważniejsze sprawy. Trzeba napalić – Edyta musi mieć ciepło, w zimnie może jej się pogorszyć.
Ubrałam się porządnie i wyszłam na zewnątrz
Nie zdążyłam zrobić nawet dwóch kroków, gdy zamarłam. Na świeżym śniegu wyraźnie widniały czyjeś ślady… Duże, pewnie męskie; prowadziły od furtki do drzwi, a potem wokół domu. Stałam jak słup, zdrętwiała z przerażenia. To co teraz? Edyta śpi na górze, nie pomoże mi. Jest kompletnie bezbronna. „Jezu, ja muszę jej bronić” – uświadomiłam sobie i ta myśl dodała mi animuszu.
Rozejrzałam się dookoła. O ścianę stała oparta łopata do odśnieżania. Niezbyt dobra broń, ale zawsze coś. Złapałam za stylisko i najciszej jak mogłam, doszłam do rogu domu. Ostrożnie wyjrzałam: nic, pusto. Przynajmniej o ile mogłam to stwierdzić w tych ciemnościach. Jedyne światło padało z okna saloniku, oświetlając niewielką przestrzeń.
Podeszłam pod to światło, starając się jednocześnie patrzeć przed siebie, wypatrując przeciwnika, i na ziemię, szukając śladów. Przy oknie było ich więcej… Wyglądało na to, że intruz się zatrzymał i za-
glądał do środka. A zatem nie miałam zwidów, naprawdę ktoś patrzył przez szybę! Co za zboczeniec jakiś! A może to wariat? Albo maniak?!
Zawahałam się. Obejść dom dokoła?
A jeżeli on w tym czasie wejdzie drzwiami? Nie, najpierw wrócę po klucze, zamknę chałupę i potem pójdę walczyć na śmierć i życie. I jeszcze wezmę nóż z kuchni.
Zawróciłam i… w tym momencie go zobaczyłam. Stał ze dwa metry ode mnie. Wysoki, potężny. W tych ciemnościach nic więcej nie mogłam dojrzeć. Wahałam się tylko przed sekundę i zamiast zapytać: „Kim pan jest?” albo coś w tym stylu, wykonałam zamach łopatą. Facet zdążył się uchylić, a ja rymsnęłam na ziemię.
– Nic się pani nie stało? – usłyszałam młody i, o dziwo, sympatyczny głos pełen nieukrywanej troski. – Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć…
Gapiłam się na niego, starając się w ciemnościach dojrzeć jego twarz. Niestety, nie było to łatwe. Górskie noce naprawdę są ciemne jak diabli.
– Kim pan jest? – wysapałam w końcu, podnosząc się i na wszelki wypadek trzymając swoją broń w pogotowiu. – Nie jestem sama, zaraz wezwę pomoc…
– Ale ja właśnie przyszedłem tutaj z pomocą – tłumaczył nieco zmieszany facet. – Pani koleżanki prosiły, żebym zajrzał, bo podobno jedna z was od dłuższego czasu gorączkuje, a one zabrały samochód. No to jestem…
– Jakie koleżanki? – zapytałam nieufnie, chociaż strach się powoli ulatniał.
– No, te dwie… Nie wiem, jak mają na imię, myli mi się – facet wyraźnie starał się mnie przekonać. – Do szpitala jechały.
Zawahałam się chwilę, po czym podeszłam bliżej, nie opuszczając broni
Jednak łopata mi sama opadła na ziemię, gdy zobaczyłam wreszcie twarz rzekomego wariata i mordercy. To był on! Ten przystojniak, syn właściciela pensjonatu!
– O Boże, to pan! Ale mnie pan przestraszył! – westchnęłam, po czym otworzyłam drzwi i weszliśmy do środka.
Z tego wszystkiego nadal dzierżyłam w dłoni łopatę do odśnieżania.
– Dlaczego pan po prostu nie zapukał?
– Bo nie chciałem pań przestraszyć – powiedziała i wyjął mi łopatę z rąk. – Może to odstawię na miejsce, dobrze?
I przyniosę drewna, bo widzę, że się dopala. Zaraz wrócę i wszystko wyjaśnię. Kwadrans później siedzieliśmy przy buzującym ogniu. Janek, bo tak miał na imię facet, powiedział, że Paulina z Kamą zatrzymały się przy pensjonacie, żeby dowiedzieć się o drogę do szpitala.
– Chciałem nawet z nimi jechać, ale odmówiły, bo to prosta droga – opowiadał, sącząc zaparzoną przeze mnie herbatę. – Tylko poprosiły, żebym tu zajrzał, bo pani sama, a koleżanka chora, więc jakby trzeba było do lekarza czy coś…
– I dlatego szwendał się pan wokół domu i zaglądał przez okno? – prychnęłam z ironią. – Myślałam, że zawału dostanę! Że to jakiś duch albo zboczeniec!
– Fakt, wyszło nieciekawie! – roześmiał się. – Bo ja wymyśliłem sobie, że jak zapukam, to dopiero się pani przestraszy!
Siedzieliśmy tak jeszcze długo i gadaliśmy. Po jakimś czasie zadzwoniła Kama i powiedziała, że z nogą wszystko w porządku, ale i tak wrócą rano. Edyta się obudziła, temperatura jej spadła. Nawet chciała się do nas dosiąść i pogadać, lecz pogoniłam ją do łóżka.
Jest chora, ma leżeć i koniec! A poza tym, podczas rozmowy z przystojnym Jankiem nie potrzebowałam towarzystwa… Zwłaszcza takiej ładnej koleżanki jak Edyta!
Czytaj także:
„Szef uważał, że 60 godzin pracy w tygodniu to nadal za mało. Wykańczałem się, żeby tylko sprostać jego oczekiwaniom”
„Dla kasy i prestiżu zadałam się z lokalnym bandytą. Przez chciwość i głupotę zgotowałam swojemu dziecku marny los”
„Bratowa stwierdziła, że bez drogiego prezentu mam się nie pokazywać na komunii chrześniaka. Przez nią nie będę miała co jeść”