Dłuższy już czas biję się z myślami, jak wybrnąć z rodzinnego kłopotu, który powinien być radością i okazją do miłego familijnego spotkania, a przez moją bratową stał się utrapieniem, przynajmniej dla mnie…
Oskar, mój chrześniak, pod koniec maja przystąpi do pierwszej komunii. Rodzice Oskara nie są przesadnie wierzący i właściwie nie praktykują, ale ponieważ dla naszych rodziców i reszty rodziny wiara to sprawa poważna, chłopiec chodził na religię i tak jak reszta uczniów przygotowywał się do sakramentu Eucharystii. Od początku wiadomo było, że z tego powodu czeka nas wielka impreza!
Choć na co dzień nie utrzymuję z bratem i bratową zbyt ścisłych kontaktów, zaliczono mnie do głównych gości. Jestem osobą samotną, niezamożną, mówią o mnie „dziwaczka”, w czym celuje mama Oskara – osoba pod każdym względem będąca moim przeciwieństwem. Nigdy za sobą nie przepadałyśmy, wręcz przeciwnie; bratowa podobno wszem wobec mówi, że mnie nie lubi i że jestem „nie do życia”.
Gdyby nie chodziło o Oskara, po prostu bym nie przyszła na przyjęcie. Byłabym na mszy świętej, ale po niej dyskretnie bym się ulotniła, jednak w tej sytuacji takie rozwiązanie jest niemożliwe. Wprawdzie bratowa niedawno szczerze powiedziała, że właściwie zależy jej głównie na prezentach dla Oskara, bo chłopiec tylko na to czeka, ale wcale mnie nie uspokoiła, bo poza wszystkim chodzi właśnie o ten nieszczęsny prezent: według mamy Oskara ma on być oryginalny, modny, odlotowy, na czasie, no i oczywiście – drogi!
– Jeśli ktoś myślałby, że się wymiga jakąś duperelą, niech sobie to od razu wybije z głowy – mówiła, wyraźnie kierując te słowa do mnie. – Teraz na prezent komunijny wydaje się grubą kasę. Co Oskar miałby powiedzieć kolegom i koleżankom? Że dostał Biblię albo srebrny łańcuszek? Chyba by go zabili śmiechem! Byłby napiętnowany, nie miałby życia w szkole, więc trzeba się dobrze zastanowić, co mu podarować. Oskar właściwie wszystko ma, dlatego w grę wchodzą także pieniądze, oczywiście – przyzwoita kwota.
No cóż, poczułam się okropnie, bo wiedziałam, że nie stać mnie na takie upominki, jakich oczekiwaliby Oskar i jego mama. Zresztą nawet gdyby było mnie stać, to też bym protestowała, bo nie uznaję zwyczaju przyjęć komunijnych wyglądających jak wielkie bankiety oraz dewizy „zastaw się, a postaw się” tak typowych dla Polaków. Postanowiłam porozmawiać z moim bratem, licząc na jego rozsądek, ale bardzo się zawiodłam.
– Daj spokój – powiedział. – Nie mam zamiaru walczyć z wiatrakami. Skoro moja żona postanowiła, że tak ma być, to tak ma być! Czego ty ode mnie chcesz? Żebym sprowokował awanturę? To i tak nic nie da. Poza tym wszyscy tak robią, więc nie mam zamiaru się wychylać. Rozumiem, że nie masz kasy, to dla mnie oczywiste, i dlatego ci pomogę. Albo dam ci pieniądze jako bezzwrotną pożyczkę, albo sam kupię ten pioruński prezent i powiem, że to od ciebie. Zrobimy, jak wolisz… Akurat kasa to dla mnie najmniejszy kłopot, gorzej jest z czym innym: nie uznaję takich ceremonii i dlatego wolałbym, żeby tej komunii w ogóle nie było. Uważam, że Oskar sam powinien zdecydować, czy będzie wierzył czy nie, ale dopiero wtedy, gdy dorośnie, nie teraz, gdy dla niego komunia naprawdę nie znaczy tego, co być może powinna znaczyć. Jednak głową muru nie przebiję, więc bardzo cię proszę, nie dolewaj oliwy do ognia i pomóż mi to wszystko jakoś ogarnąć.
Muszę go delikatnie wypytać
Ale mnie jego argumenty kompletnie nie przekonały, bo chciał, żebym uczestniczyła w jakimś koszmarnym oszustwie. W imię czego? Ambicji jego żony? Opinii zaproszonych gości? A może świętego spokoju, bo wyglądało na to, że tylko na tym mu zależy.
Powiedziałam, że sprawę przemyślę i dam mu znać. Wiedziałam, że rozmowa z innymi członkami naszej rodziny nie ma sensu, bo rodzice by się tylko martwili, a oboje nie są młodzi i mają kłopoty zdrowotne. Poza tym brat by mi nie wybaczył, że ich niepokoję i wciągam w takie sprawy. Zostałam sama z naprawdę dużym problemem. Czasu miałam niewiele, właściwie nikogo do pomocy, więc nic dziwnego, że głowa mi puchła od zmartwienia.
Został mi Oskar, czyli najważniejszy bohater wydarzenia. Miał wprawdzie dopiero dziewięć lat, ale był rozsądnym i inteligentnym chłopcem. Kochałam go i lubiłam z nim rozmawiać, bo zaskakiwał mnie i zachwycał swoją dziecięcą wrażliwością i humorem, dlatego postanowiłam, że bardzo delikatnie spróbuję wysondować, co on o tym wszystkim sądzi.
Skorzystałam z okazji, że brat z bratową wybierali się na jakieś przyjęcie towarzyskie i ja miałam zostać z Oskarem. Przygotowałam mu kolację, sprawdziłam odrobione lekcje, pochwaliłam za staranne prowadzenie zeszytów i dopiero wtedy zapytałam, czy się cieszy, że niedługo przystąpi do komunii.
Powiedział, że bardziej by się cieszył, gdyby ich tak nie męczyli ciągłymi próbami i sprawdzaniem, czy znają wszystkie modlitwy i formułki spowiedzi.
– Wiesz, ciociu – mówił – ja myślałem, że to będzie inaczej, że nie każą nam trenować jak przed jakimiś zawodami, tylko będą więcej rozmawiali o Panu Bogu i o tym, co właściwie oznacza ten sakrament Eucharystii.
– A nie rozmawiają? – zdziwiłam się.
– Nie bardzo. Pani katechetka głównie nas ustawia i przestawia, sprawdza, jak klęczymy i czy się nie mylimy w kolejności podchodzenia do ołtarza. To jest takie nudne, że czasami ktoś specjalnie udaje, że się pomylił, bo wtedy coś się przynajmniej dzieje. I głównie gadamy, co kto dostanie i jak będzie ubrany, nawet chłopaki o tym mówią… A o Jezusie mało. I mnie się to nie podoba, choć też jestem ciekawy prezentów, bo chyba każdy lubi dostawać coś fajnego. A ty co mi kupisz?
I w taki oto sposób dotarliśmy do sedna. Bez podchodów, pytań naprowadzających i tak dalej. Więc skoro tak naturalnie się to odbyło, postanowiłam być szczera.
Oj, nie tego się spodziewałam
– Mam z tym problem – odpowiedziałam. – Pewnie czekasz na jakiś wystrzałowy prezent, a jak sam wiesz, mnie nie bardzo na to stać. Więc się cały czas zastanawiam, co by to mogło być, żebyś był zadowolony i żebym ja nie zbankrutowała. Może wspólnie się zastanowimy, jak to rozwiązać? Tak byłoby najlepiej.
– Ale wtedy nie byłoby niespodzianki – odpowiedział. – A ja bym chciał, żeby była, bo w prezentach to jest najfajniejsze.
Masz babo placek! Trzeba zacząć inaczej, bo się nie dogadamy – pomyślałam.
– Ale czego ty tak naprawdę byś najbardziej chciał? – zapytałam. – Czy masz takie największe marzenie, które oczywiście mogłabym spełnić, bo jeśli ono wykracza poza moje możliwości, to i tak nic z tego. Więc jak jest? Powiedz szczerze.
Zamyślił się, a potem uśmiechnął i popatrzył mi prosto w oczy
– Tak, myślę, że tylko ty, ciociu, jesteś w stanie zrobić to, czego chcę naprawdę i na czym mi zależy. Bo ja najbardziej chciałbym, żebyś ty lubiła moją mamę i żebyście się kolegowały jak ja z Antkiem, moim najlepszym kumplem.
– Ależ ja lubię twoją mamę… – zaczęłam, ale nie pozwolił mi dalej kłamać.
– Ja wiem, że jej nie lubisz – powiedział. – Zawsze, kiedy rozmawiacie, ty masz taki dziwny głos, jakbyś była na nią zła i obrażona. Mama też to widzi i mówi, że przy tobie tak się czuje, jakby coś przeskrobała i jakby to się właśnie miało wydać. To może spróbuj, ciociu, tak zrobić, żeby ona poczuła się inaczej. Wtedy ja będę bardzo zadowolony. Nie muszę dostawać innego prezentu, taki mnie najbardziej ucieszy.
Powiedziałam, że to przemyślę. Oskar nie nalegał na dalszą rozmowę, powiedział, co miał do powiedzenia, i uznał, że to wystarczy. Dzieci są mądre; po co międlić niepotrzebnie coś, co w sumie jest proste. Wystarczy powiedzieć i potem załatwić.
Dla Oskara to było oczywiste…
Za to ja miałam prawdziwy dylemat! Żałowałam, że odrzuciłam propozycję mojego brata i nie zgodziłam się na jakiś wypasiony gadżet albo bajerancką komórkę, albo co tam jeszcze by wymyślili. Zapłaciłoby się kasę i po kłopocie, a tak mam za swoje, bo mój chrześniak zażyczył sobie prezentu komunijnego, którego nie można ani kupić, ani załatwić. Mało tego, trzeba się mocno postarać, żeby ten prezent faktycznie do niego trafił i sprawił mu największą radość.
Mam mało czasu na spełnienie jego prośby i co najgorsze, nie wiem, od czego powinnam zacząć. Wczoraj zatelefonowałam do bratowej i poprosiłam ją o spotkanie i rozmowę. Dziwne, ale brzmiała tak, jakby czekała na taką propozycję, więc może obie damy radę sprawić, żeby nasz kochany chłopiec dostał swój wymarzony prezent komunijny. Bardzo bym tego chciała!
Czytaj także:
„By spłacić kredyt, tyram za granicą. Gdy nie dotarłam na komunię chrześniaka, usłyszałam, że myślę tylko o kasie”
„Mój chrześniak ma zaraz komunię. Żeby dać mu 200 zł, muszę je odjąć od ust własnemu dziecku, a to i tak mało”
„Matka ściągała mnie na dno, tylko ojciec we mnie wierzył. Gdyby nie on, wciąż tkwiłabym w tej zapyziałej dziurze”