„Dla kasy i prestiżu zadałam się z lokalnym bandytą. Przez chciwość i głupotę zgotowałam swojemu dziecku marny los”

dziewczyna gangstera fot. iStock by Getty Images, lechatnoir
„Szybko pozbawiono mnie złudzeń, że z powodu ciąży wyjdę na wolność. – Chyba żartujesz! Gdyby tak było, to mielibyśmy tutaj tylko kobiety w błogosławionym stanie – śmiała się strażniczka, której o tym napomknęłam. – Mamy cele dla matek z dziećmi. Możesz urodzić i być z maluchem przez jakiś czas. Możesz też oddać go do adopcji”.
/ 18.04.2023 15:15
dziewczyna gangstera fot. iStock by Getty Images, lechatnoir

Młodość musi się wyszumieć – za każdym razem, gdy słyszę tego typu ludowe mądrości, puszczają mi nerwy. Jeszcze niedawno byłam i młoda, i szalona. Konsekwencje okazały się fatalne. Niestety, zniszczyłam nie tylko swoje życie. Zafundowałam również beznadziejny początek własnemu dziecku.

Czarny – to pseudonim bandyty, który z pomocą podobnych sobie troglodytów, jeszcze całkiem niedawno rządził w naszym miasteczku na północy Polski. Wymuszał haracze, odzyskiwał długi, a przede wszystkim handlował narkotykami. Wiele osób po spotkaniu z nimi straciło nie tylko pieniądze, ale i zdrowie. Zadanie mieli ułatwione, bo do Poznania lub Szczecina było wystarczająco daleko, aby czuli się bezkarni, a policjanci z miejscowego komisariatu albo się ich bali, albo otwarcie z nimi współpracowali. Podobnie zachowywała się większość dorosłych mieszkańców miasta.

Ludzie Czarnego robili ogromne wrażenie na takich małolatach jak ja. Byłam wówczas licealistką i sporadycznie rodzice pozwalali mi pójść w sobotni wieczór do „Paradise” – jedynej porządnej dyskoteki w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Większość bywalców „na kieszonkowym” gorączkowo przeliczała przed barem monety, chcąc kupić jedno piwo. Później sączyli je przez cały wieczór, bo na drugie nie było ich stać.

„Jak ja im zazdroszczę…” – myśleli, gdy obserwowali pomagierów Czarnego, którzy zawsze bawili się z rozmachem. Oczywiście, jak na nasze prowincjonalne standardy.

A gdyby tak się do nich wkręcić… – szeptali po kątach nastolatkowie.

Obcy nie miał jednak szans z nimi „pracować”. Ludzie Czarnego działali w zamkniętym gronie. Dzięki temu tak długo bezkarnie panoszyli się w miasteczku. Jedyna droga do serca tego środowiska zarezerwowana była dla kobiet i prowadziła przez łóżko. Nasi lokalni mafiosi wprost uwielbiali pokazywać się w klubach z ładnymi panienkami. I dla większego efektu dość często je zmieniali.

Trzeba być zwykłą szmatą, aby dla kiecki i darmowego drinka w „Paradise” spać z takimi burakami. Bo o literaturze to te laski na pewno z nimi nie rozmawiają – kpiła Aneta, moja najlepsza koleżanka.

– Może są razem, bo się kochają… – próbowałam ją przekonywać, ale chyba bardziej samą siebie.

– Błagam cię, co za bzdury wygadujesz. Chodzi tylko o kasę! – moja przyjaciółka nie miała wątpliwości.

W tamtym czasie nawet by jej do głowy nie przyszło, że stanę się jedną z tych, którymi pogardza. Ja zresztą też bym siebie o to nie podejrzewała.

Jeden z nich zwrócił na mnie uwagę

Kłopoty zaczęły się wraz z otrzymaniem dowodu osobistego. Uwierzyłam, że kończąc 18 lat stałam się dorosła. I coraz częściej okazywałam nieposłuszeństwo swoim rodzicom, ludziom uczciwym i bardzo ciężko pracującym, ale niezbyt zamożnym, co mnie okropnie denerwowało. Miałam dość chodzenia w tanich ciuchach z bazaru czy lumpeksu i kupowania byle jakich kosmetyków. No i odmawiania sobie wszystkiego.

W domu brakowało pieniędzy na podstawowe rzeczy, więc nikt nawet nie marzył o kupieniu lepszego modelu telefonu komórkowego czy markowych spodni. Z zawiścią patrzyłam na dziewczyny, które miały wszystko, czego ja mieć nie mogłam. To były głównie te laski, które zadawały się z chłopakami Czarnego. Były zawsze piękne, dobrze ubrane i wystarczyło, że kiwnęły palcem, a ich faceci stawiali przed nimi drogie kolorowe drinki. Ja należałam do tych, co z trudem ciułali na najtańsze piwo.

Choć nie byłam wielką pięknością, to podobałam się facetom. Zwłaszcza gdy wystroiłam się na dyskotekę. Ze zrobionymi włosami, delikatnym makijażem i w seksownej sukience zawsze przyciągałam męski wzrok. I pewnego dnia to przyniosło efekty…

Od jakiegoś czasu słyszałam plotki, że wypytuje o mnie Rolex, czyli 22-letni Tomek należący do grupy Czarnego. Swoją ksywkę zawdzięczał fobii na punkcie słynnych zegarków. Podobał mi się, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Z niecierpliwością czekałam, aż mnie zaczepi i w końcu to zrobił. Pierwszy wieczór spędziliśmy na tańcach i zabawie we dwoje, podczas następnych dyskotek siedziałam już przy ich stoliku.

Zaczęłam spotykać się z Roleksem. Przesiadywaliśmy w knajpach, przyjeżdżał po mnie do szkoły. Zostałam jego dziewczyną. Ktoś doniósł o tym ojcu. Była straszliwa awantura!

– Masz natychmiast zerwać tę znajomość! Najpierw zdaj maturę, gówniaro i zarabiaj na swoje utrzymanie, a potem rób, co chcesz! – darł się jak opętany. – A dopóki mieszkasz pod moim dachem, nie będziesz zadawała się z bandytą, rozumiesz?

– A tobie co przyszło z tej uczciwości – prychnęłam. – Tomek zarabia w tydzień tyle, co ty przez trzy miesiące. Byłeś i jesteś biedakiem!

Wtedy po raz pierwszy w życiu dostałam w twarz. Z płaczem wybiegłam na dwór. Uciekłam do Roleksa.

– Możesz mieszkać u mnie. Wrócisz do domu, jak ojcu przejdzie – zadecydował Tomek, choć nie był zachwycony zaistniałą sytuacją.

Minął miesiąc, potem dwa. Rodzice prosili mnie, żebym wróciła do domu, ale ja nie chciałam. U mojego chłopaka było mi dobrze. Nic nie musiałam. Oczywiście natychmiast pojawiły się problemy ze szkołą. Bywałam w niej bardzo rzadko, a jak już przyszłam, to zachowywałam się nagannie. W końcu mnie wyrzucili.

Na legalną pracę miałam zerowe szanse, bo nikt nie chciał zatrudnić małolaty, na dodatek szwendającej się z oprychami. Zresztą niespecjalnie się do niej garnęłam. No i w końcu nawet Tomka zaczęło drażnić, że nic nie robię.

– Opieprzasz się całymi dniami, to chociaż posprzątaj w chacie – wściekał się.

Nie miałam wyboru. Musiałam złapać za ścierę. Zresztą nic innego nie potrafiłam.

Mama płakała, tata nie chciał mnie znać

Aż któregoś dnia Rolex oznajmił:

– Czas wreszcie zarobić na siebie. Czarny wymyślił dla ciebie zajęcie.

Chodziło o kupowanie sprzętu na raty na podstawie fałszywych zaświadczeń o zarobkach. Oczywiście, nie w naszej mieścinie. Miałam wyszukiwać jeleni i jeździć z nimi do dużych miast, a telewizory czy kamery sprzedawać. Poza tym spełniałam polecenia: „zawieź paczkę pod ten adres”. „odbierz przesyłkę z innego adresu”.

Oczywiście domyślałam się, co przewożę, ale było za późno na jakiekolwiek rozterki. W taki sposób zostałam członkiem gangu.

Nawet nie wiem, kiedy minęły dwa lata. Nadal mieszkałam z Roleksem, pieniądze przychodziły tak łatwo, że szastaliśmy gotówką na prawo i lewo, nie przejmując się przyszłością. Starzy znajomi niemal w komplecie odsunęli się ode mnie. Miałam to w nosie, bo znalazłam nowych przyjaciół. Z trudem jednak znosiłam, że stałam się kimś obcym dla rodziców.

– Dziecko, coś ty z siebie zrobiła! – płakała za każdym razem mama.

– Przecież jestem szczęśliwa – próbowałam tłumaczyć.

– Ale na czym budujesz to szczęście? Na ludzkiej krzywdzie! Przecież wiemy, kim jest ten twój Tomek. Myślisz, że zawsze wszystko będzie się wam udawało? W końcu i tak traficie do więzienia – złorzeczyła.

Miałam dość tego jej gadania. Nie, nie zerwałam z Roleksem. Przestałam odwiedzać matkę. Z ojcem nie miałam okazji się kłócić, bo traktował mnie jak powietrze. Gdy przychodziłam, on zawsze przypominał sobie o ważnym spotkaniu i znikał. Tylko raz się odezwał. Gdy zaproponowałam, że przyjdę z Tomkiem na niedzielny obiad.

– Nie waż mi się przyprowadzać tego bandyty do domu – syknął.

Grupa Czarnego działała tak długo, że jej członkowie uwierzyli w swoją bezkarność. Nikogo się nie bali, a już na pewno nie tutejszych policjantów.

– Miasto jest moje – uwielbiał powtarzać przywódca tej szajki.

Tak naprawdę szefował grupie drobnych rzezimieszków, ale kreował się niemal na „ojca chrzestnego”. Sytuacja ta momentami robiła się groteskowa, ale brakowało odważnego, który by mu o tym powiedział. Oni chyba naprawdę myśleli, że są nietykalni. A wtedy łatwo popełnić błąd. I stało się. Przez przypadek…

Nasza mieścina leży w pobliżu pięknych jezior, nad które tabunami zjeżdżają turyści z całego kraju, aby trochę odpocząć. Łowią ryby, pływają, szwendają się po lesie, na zakupy jednak muszą przyjechać do centrum. To było niedzielne południe. Chłopcy byli po ostro zakrapianej nocy i leczyli kaca w ogródku kawiarni. Obok siedziała rodzina zajadająca pizzę. Po którymś piwie przy naszym stoliku zrobiło się bardzo głośno. To się nie spodobało tamtemu mężczyźnie.

Nie wiedzieli, kim był ten człowiek…

– Może zachowywalibyście się ciszej. Tutaj są dzieci – zwrócił uwagę, a to podziałało jak płachta na byka.

– Żryj, co masz na talerzu i wypier… stąd! – usłyszał w odpowiedzi.

– O, jakiś ważniak. Mocny w gębie, bo w grupie – powiedział nieznajomy i zaczął się śmiać.– Widziałem wielu takich cwaniaczków jak ty, których później cwelono w więziennej celi.

Może gdyby nie dodał ostatniego zdania, rozeszłoby się po kościach. Ale, na swoje nieszczęście, dodał… Reakcja była natychmiastowa. Rzucili się na niego w pięciu. Kopali po całym ciele, rozbili mu butelkę na głowie, ktoś nawet pchnął go nożem. Bili go tak długo, aż przestał się ruszać. Jego dzieci i żona przeraźliwie krzyczały, wzywając pomocy, ale nikt z miejscowych oczywiście nie zareagował. Dzięki temu mogliśmy uciec.

Co wy narobiliście! – byłam wściekła na Roleksa. – Posadzą was!

– Coś tak się przejęła? – prychnął tylko. – Nie pierwszy raz ktoś dostał w łeb. I tak nic nam nie zrobią.

Tym razem był w błędzie. Zrobił się ogromny szum, bo pobitym okazał się jakiś prokurator. Gazety pisały o tym na pierwszych stronach i do miasta zjechało pełno policji. Nawet z Centralnego Biura Śledczego. Zaczęli wyłapywać jednego po drugim, jak rybki w akwarium. Przyszła kolej i na nas. O szóstej rano obudziło mnie walenie w drzwi. „Policja, otwierać!”. Spanikowani nie wiedzieliśmy co robić, ale oni nie dali nam czasu na myślenie. Drzwi wyleciały z futryny, wpadli antyterroryści, po ułamku sekundy leżałam na podłodze. A Tomek obok. Tego dnia wpadł też Czarny.

Gdy nas pozamykali, ludzie w miasteczku przestali się bać i zaczęli wreszcie mówić. O śledztwie nie będę się rozpisywać, bo wystarczy powiedzieć, że prokuratorzy zebrali ogromną ilość dowodów przeciwko nam.

– Nie uda ci się wykpić łagodnym wyrokiem – zakomunikował mi adwokat, którego wynajęli dla mnie rodzice.

Martwiłam się tym. Zwłaszcza że  perspektywa długiej odsiadki pokazała, że ludzie Czarnego nie są takimi twardzielami. Niemal na wyścigi obciążali się wzajemnie. To jednak szybko przestało mnie interesować. Miałam poważniejszy problem. Przez nerwową sytuację, ciągłe przesłuchania, wcześniej nie zwróciłam uwagi na dziwne zachowanie mojego organizmu, ale w końcu zaczęłam coś podejrzewać i poprosiłam strażniczkę o zorganizowanie mi wizyty u ginekologa. Lekarz nie miał żadnych wątpliwości. Siódmy tydzień ciąży.

„Tego jeszcze brakowało – pomyślałam kompletnie załamana. – Jaką przyszłość będzie miało to dziecko? Ja posiedzę trochę w areszcie, jego ojciec długo nie wyjdzie z więzienia…”.

Szybko pozbawiono mnie złudzeń, że z powodu ciąży wyjdę na wolność.

– Chyba żartujesz! Gdyby tak było, to mielibyśmy tutaj tylko kobiety w błogosławionym stanie – śmiała się strażniczka, której o tym napomknęłam. – Mamy cele dla matek z dziećmi. Możesz urodzić i być z maluchem przez jakiś czas. Możesz też oddać go do adopcji.

Ani jedno, ani drugie nie wchodziło w grę. Nie chciałam, aby moje dziecko rosło w więzieniu, ale nie wyobrażałam też sobie, że mogę się go pozbyć. Nie miałam wyjścia. Napisałam dramatyczny list z błaganiem o pomoc do rodziców. Mamie udało się załatwić widzenie. Oczywiście bez ojca.

Byle dziecko nie żyło w tym miejscu

– I widzisz, kochanie, kto miał rację? – spytała ze smutkiem. – Warto było tak sobie spaprać życie?

– Daj spokój, teraz nie chodzi już o mnie – odpowiedziałam, wskazując na lekko już zaokrąglony brzuch.

Matce zaszkliły się oczy.

– Co tym razem wymyśliłaś? – zapytała ze strachem. – Chyba nie chcesz zabić niewinnego dziecka?

– Spokojnie. Nie mam takiego zamiaru – westchnęłam. – Jeszcze trochę tutaj posiedzę. Rozmawiałam już z adwokatem. Można załatwić formalności, abyście z tatą przejęli opiekę nad moim dzieckiem, kiedy już się urodzi.

Mama była zszokowana. Chyba się tego nie spodziewała. Zdołała wydusić z siebie tylko dwa zdania.

– Muszę porozmawiać z ojcem – powiedziała cichutko. – Myślę, że nie pozwoli skrzywdzić tego malucha.

Odpowiedź otrzymałam szybko.

– Zgadzają się – powiedział prawnik, który od tej pory zajmował się nie tylko prokuratorskimi zarzutami, ale również przyszłością mojego dziecka. – Gdy urodzisz, twoi rodzice zostaną prawnymi opiekunami niemowlaka.

W sądzie poszło nadspodziewanie łatwo. Rolex także nie stwarzał problemów, a nawet się ucieszył. Z pewnością doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie nadaje się na ojca. Zwłaszcza że siedział w kiciu.

Urodziłam chłopczyka. Zdrowego, silnego i najpiękniejszego na świecie. Ponad trzy kilogramy, 51 centymetrów. Mogłam się nim nacieszyć tylko trzy dni. Potem wróciłam do celi, a Mikołaj pozostał w szpitalu. Odebrali go dziadkowie.

„Chowa się bardzo dobrze. Nie choruje” – tylko tyle wiedziałam z listów otrzymywanych od matki, od której wymusiłam obietnicę, że nigdy syna nie przywiezie do więzienia na widzenie ze mną. 

Jestem już po wyroku. Za oszustwa, współudział w handlu nielegalnymi substancjami i przynależność do grupy przestępczej dostałam surową karę. Pięć lat pozbawienia wolności. Gdy wyjdę na wolność, Mikołaj będzie już mówił. Ciekawe, jak mnie przywita… 

Czytaj także:
„Diana wygląda jak milion dolarów i wozi się autem droższym niż mieszkanie mojej matki. Pokochałem dziewczynę gangstera”
„Uciekłam od gangstera, który bił mnie i upokarzał. Żyję w strachu, że stanie u moich drzwi i skrzywdzi nasze dziecko”
„Moja córka to utrzymanka gangstera. Kiedy mija mnie na mieście, udaje, że mnie nie zna”

Redakcja poleca

REKLAMA