„Szef uważał, że 60 godzin pracy w tygodniu to nadal za mało. Wykańczałem się, żeby tylko sprostać jego oczekiwaniom”

Oszczędzanie na ślub prawie mnie wykończyło fot. Adobe Stock, stokkete
„– No nie jest dobrze, Daniel, nie jest dobrze – pokiwał z niezadowoleniem głową Marcin i nawet nie poklepał mnie przyjaźnie po plecach. – Jak to? Przecież poprawiłem swoją wydajność prawie o trzydzieści procent. Osiągam wyniki bliskie średniej… – Tak ci się tylko wydaje. Naprawdę to jesteś na szarym końcu”.
/ 19.04.2023 07:15
Oszczędzanie na ślub prawie mnie wykończyło fot. Adobe Stock, stokkete

Robiłem wszystko, żeby się w pracy wykazać – harowałem jak wół, nawet po godzinach, brałem pracę do domu. No i co z tego...? Kiedyś, zanim jeszcze zacząłem studiować, wydawało mi się, że jeszcze przed magisterką będę mógł przebierać w ofertach pracy. Ale nic takiego nie nastąpiło, a firmy zdawały się urządzać targi pracy dla studentów chyba tylko po to, żeby pozyskać darmowych stażystów albo podtrzymać mit o tym, że stawiają na młodych. Kiedy więc w końcu udało mi się dostać tę robotę, wydawało mi się, że chwyciłem Pana Boga za nogi.

Duża korporacja z siedzibą w Londynie

Pensja była nie najgorsza, choć oczywiście dużo niższa od moich wcześniejszych marzeń. Ale i tak zarabiałem tyle, by móc spłacać swój studencki kredyt. Dlatego bardzo starałem się, żeby utrzymać tę pracę. Nie wychodziłem przed dwudziestą, obowiązkowo wpadałem choć na kilka godzin w weekend, szczególnie wtedy, kiedy wiedziałem, że w pracy będzie też mój szef, Marcin. Nie, nie miałem przesadnie dużo pracy, ze wszystkim wyrabiałem się w ciągu ośmiu godzin. Ale sądziłem, że takie długie siedzenie jest dobrze widziane. Odpalałem więc komputer nawet w sobotę czy w niedzielę i otwierałem jakieś pliki, bo wiedziałem doskonale, że to co jest na naszych ekranach jest cały czas monitorowane, więc nie wchodzi w grę serfowanie po internecie. Natomiast spokojnie mogłem wyjąć jakąś dobrą książkę i oddać się dyskretnej lekturze, od czasu do czasu, stukając parę razy kontrolnie w klawiaturę. Moje wysiłki zostały „dostrzeżone” przy najbliższej okresowej ocenie. Zostałem wezwany do szefa, który poklepał mnie po ramieniu i powiedział:

– Widzę, że ostro pracujesz, Daniel… No, sześćdziesiąt godzin w tygodniu to całkiem niezły wynik.

– Staram się, jak mogę – spuściłem skromnie oczy.

– Ale to może być za mało.

– Jak to? Przecież wyrabiam się ze wszystkim…

– A dlaczego nie starasz się dostawać coraz więcej pracy? No, dlaczego?

Uśmiechnąłem się niepewnie, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Ja ci powiem dlaczego – kontynuował szef. – Sprawdzałem twoje raporty. Wszystko zajmuje ci strasznie dużo czasu – kliknął w coś na swoim komputerze. – O, na przykład, przygotowanie zestawień sprzedaży za zeszły miesiąc robiłeś dziesięć godzin. To co najmniej dwa razy za długo… Większość osób robi to w pięć godzin. A rekordziści w trzy. Mnie oczywiście nie chodzi o to, żebyś bił jakieś rekordy, ale efektywność jest równie ważna, jak to, żebyś za późno nie wychodził z pracy. Dane o tym, ile prace zajmują innym osobom były do tej pory utajnione, ale właśnie postanowiłem, że będą ogólnodostępne. Myślę, że to dobrze wpłynie na mobilizację zespołu. Obejrzyj sobie te dane i postaraj się wyciągnąć wnioski.

– Oczywiście… Dopiero się wdrażam i pewnie dlatego tak długo mi to wszystko zajmuje. Ale naturalnie się postaram.

Już następnego dnia statystyki dotyczące tego, ile średnio jakaś rzecz zajmuje czasu, były najczęściej oglądanym plikiem na serwerze naszej firmy, a następnie przez większość pracowników zostały wydrukowane. Ja również zrobiłem podobnie i od tej pory bardzo się starałem, aby wszystko zajmowało mi mniej więcej tyle czasu, ile innym. Myślałem początkowo, że nie będę miał z tym większego problemu. Tymczasem mimo tego, że bardzo się starałem, ledwo udawało mi się zbliżyć do firmowej średniej. Musiałem się pożegnać z weekendowym symulowaniem pracy przy ulubionej lekturze. Teraz brałem dodatkowe zadania i nie starczało mi czasu nawet na to, co miałem zrobić. Bo przecież musiałem tak działać, żeby spędzać w firmie nie mniej niż sześćdziesiąt godzin w tygodniu.

Przed okresową oceną byłem raczej spokojny

Skoro ja utrzymywałem się na poziomie średniej firmowej, to przecież musieli być i tacy, którzy tę średnią zaniżali. I to chyba oni powinni się obawiać, a nie ja. Dlatego też na kolejne spotkanie oceniające do szefa szedłem bez strachu.

No nie jest dobrze, Daniel, nie jest dobrze – pokiwał z niezadowoleniem głową Marcin i nawet nie poklepał mnie przyjaźnie po plecach.

– Jak to? Przecież poprawiłem swoją wydajność prawie o trzydzieści procent. Osiągam wyniki bliskie średniej…

– Tak ci się tylko wydaje. Naprawdę to jesteś na szarym końcu.

– To niemożliwe, sprawdzałem dane…

– Stare dane. Tak jak myślałem, ich udostępnienie świetnie wpłynęło na efektywność wszystkich pracowników. I każdy poprawił swoje wyniki niemal o trzydzieści procent. Sam zresztą zobaczysz, od jutra nowe dane będą dostępne na naszym serwerze. Nie chciałbym cię straszyć, ale jeśli przy następnej ocenie wypadniesz tak słabo, to obawiam się, że będziemy się musieli pożegnać… – podał mi rękę na pożegnanie. – Aha i pamiętaj, że nie chodzi tylko o ilość, ale i o jakość.

Na serio się przestraszyłem. Czułem, że pracuję już na maksimum swoich możliwości. Pozostawało mi jedynie dłuższe siedzenie w pracy. Ale przecież długo tak nie pociągnę. Musiałem jednak jakoś zwiększyć swoją wydajność. Byłem ciekaw, jak radzą sobie z tym inni, dlatego zagadnąłem o to mojego najlepszego kumpla z firmy, Krzyśka.

Nie wiesz? To proste. Każdy wpisuje w swoje raporty pół godzinki mniej niż naprawdę nad tym siedzi. No i wychodzi mu lepsza efektywność – uśmiechnął się zadowolony, dając tym samym do zrozumienia, że on robi tak samo.

Przez kilka następnych tygodni bywałem w domu właściwie tylko po to, żeby się przespać i coś zjeść. Zresztą na nic więcej nie miałem siły. Moja wydajność wzrosła, choć nie wprost proporcjonalnie do wydłużonego czasu pracy. Byłem po prostu zmęczony i nie dawałem rady „przerobić” więcej materiału. Dlatego kiedy nagle wezwał mnie szef, przestraszyłem się. Do okresowej oceny było daleko, czego mógł ode mnie chcieć?

– Daniel, przepracowujesz się – spojrzał na mnie z ojcowską troską.

Ale to dlatego, że się staram jak najlepiej pracować.

– Tak nie można. W ten sposób jesteś mniej efektywny. Musisz po prostu lepiej zorganizować pracę.

Po tej rozmowie byłem już kompletnie załamany.

Zupełnie nie wiedziałem, co robić

Byłem pewien, że bez tak długiego siedzenia w pracy nie dam rady zrobić tyle, ile ode mnie wymagano. A z drugiej strony widziałem kolegów, którzy wychodzili do domu o przyzwoitych porach i mieli o wiele lepsze efekty. Zwierzyłem się Krzyśkowi. On rozejrzał się, czy nikt nas nie słyszy, a potem wyznał mi konspiracyjnym szeptem:

– Stary, trzeba wychodzić wcześniej i brać robotę do domu. Wtedy nikt się nie zorientuję, że się nie wyrabiasz w pracy…

Skorzystałem z jego rady. I znów spędzałem w firmie sześćdziesiąt godzin tygodniowo, spokojnie „wyrabiając normy”. A przynajmniej tak mi się wydawało. Bo kiedy poszedłem na okresową ocenę do szefa, ten tylko ciężko westchnął.

– Znowu nie nadążasz, Daniel. Tak, wiem, starasz się i poprawiasz swoje wyniki, ale koledzy są znacznie lepsi. Zresztą, co ja ci będę mówił, jutro będą dostępne na serwerze wyniki efektywności.

Nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Daję ci ostatnią szansę. Jeśli nie dogonisz kolegów, to następna ocena okresowa będzie ostatnia.

Przez kilka kolejnych dni zwyczajnie się obijałem. Uważałem, że choćbym nie wiem jak się starał, i tak nie jestem w stanie osiągnąć większej efektywności. Moje obijanie zobaczył Krzysiek. I dał mi kolejną radę. Narkotyki. Podobno jedna czwarta firmy bierze. W akcie desperacji spróbowałem i ja. Moje efekty poprawiły się dwukrotnie. Byłem pewien, że teraz nie tylko zbliżę się do średniej, ale znacznie ją przekroczę! I wtedy przyszła informacja z centrali w Londynie. Globalnie przychody naszej firmy spadły. Wprawdzie polski oddział wypracował większy zysk, ale w skali światowej to nie ma znaczenia.

Zarządzono redukcję zatrudnienia. U nas mieli zostać zwolnieni ci, którzy w trakcie ostatniej okresowej oceny wypadli najgorzej... I tak właśnie zostałem bez pracy, bez siły na poszukiwanie nowej, wypalony. Jedyne co mogłem zrobić, to napisać w CV, że przez pół roku zwiększałem swoją efektywność o czterdzieści procent. Ku chwale firmy, rzecz jasna. 

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA