Właściwie chyba od początku wiedziałem, że Lidka bardziej niż mnie kocha moje pieniądze.
Godziłem się z tym jednak, bo drugiej takiej kobiety w życiu bym nie zdobył.
Wierzyłem w jej czyste intencje
Piękna, inteligentna studentka, do tego wielokrotna mistrzyni w zawodach akrobatycznych. Mogła wybrać każdego, startowali do niej przystojniejsi, bogatsi, lepiej ustawieni ode mnie. Wybrała jednak mnie, może dlatego, że w porównaniu z resztą byłem stosunkowo młody i nienachalny. Dzieliło nas raptem piętnaście lat, a wiedziałem, że Lidka kilka razy była związana z facetami grubo po pięćdziesiątce.
Chyba dlatego uwierzyłem, że za jej kokieteryjnymi spojrzeniami i słodkimi uśmiechami stoi coś więcej, niż fascynacja moim stanem konta. Przez trzy lata naszego związku łudziłem się, że Lidka jest ze mną, bo coś do mnie czuje…
Iluzja prysła, kiedy musiałem ogłosić bankructwo firmy. Przez wiele lat zarabiałem krocie na pomyśle, który wpadł mi do głowy jeszcze kiedy studiowałem na politechnice. Razem z Andrzejem, moim najlepszym kumplem, przez dziesięć lat doskonaliliśmy metodę produkcji pewnego rodzaju plastiku, z którego rocznie wyrabia się setki ton produktów. Opatentowaliśmy naszą metodę, a potem cieszyliśmy się rosnącymi zyskami.
Tyle że pewnego dnia, gdzieś między rezerwowaniem kajuty na rejs po Karaibach, a przeglądaniem katalogu biżuterii, dostałem telefon od naszej księgowej.
– Jak to konta zostały wyczyszczone?! – w pierwszej chwili myślałem, że mam omamy słuchowe. – Które konta?
Odpowiedź brzmiała: wszystkie.
Andrzej musiał planować to od dawna. Nie popełnił żadnego błędu. Pieniądze wytransferował tam, gdzie nie można było ich wyśledzić, a ja zostałem z kredytami za rezydencję pod miastem, dwa luksusowe samochody i ujemnym saldem na kilku kartach kredytowych, którymi posługiwała się moja dziewczyna.
Ważne były dla niej tylko pieniądze
Myślałem, że będzie mi chociaż współczuła, że okaże mi czułość i wsparcie po tych wszystkich latach, które spędziliśmy razem. Dzisiaj myślę o tym z zażenowaniem, ale naprawdę sądziłem, że ona jest moją dziewczyną. Jej słodycz, namiętność, uległość, pochlebstwa – niby powinienem był wiedzieć, że dostaję to za solidną opłatą, ale i tak łudziłem się, że Lidka chociaż mnie lubi.
– Nie rozumiem? Nie masz już firmy? – na początku też chyba nie wiedziała, o co chodzi.
Opowiedziałem jej, co zrobił Andrzej. Jej odpowiedź sprawiła, że musiałem usiąść.
– Cholera! Od początku coś tak czułam, że powinnam była zakręcić się koło niego, a nie takiego frajera! Idiotka ze mnie!
Maska słodyczy i wdzięku nagle opadła. Lidka zaczęła pakować swoje rzeczy. Głównie prezenty ode mnie. Myślałem, że jeśli zacznę na nią krzyczeć, że jest bezduszna i tylko mnie wykorzystywała, to wzbudzę w niej poczucie winy. Nic z tego.
– Ja cię wykorzystywałam?! – syknęła. – Miałeś przez trzy lata pięciogwiazdkowy seks! Byłam na każde twoje skinienie! Oczekiwałeś ode mnie, że będę twoja kochanką, mamusią i niańką w jednym! Boże, ileż to razy rzygać mi się chciało, kiedy opowiadałeś mi jakieś swoje żałosne historie z dzieciństwa! Nawet nie masz pojęcia, jak mi się chciało wyć, kiedy musiałam zmyślać, że ci współczuję!
Wyrzucała z siebie kolejne zdania, a mnie coraz bardziej kręciło się w głowie.
– Serio, udawanie orgazmów było lepsze niż to głaskanie cię po główce i trzymanie za rączkę, kiedy się nad sobą użalałeś! „Moja mamusia piła, musiałem wciągać ją z podwórka do domu jak była nieprzytomna, buuu… Miałem cztery latka, jak zostałem sam w domu na tydzień, bo mamusia wpadła w cug i bałem się, że już nigdy po mnie nie wróci, buuu…” – przedrzeźniała mnie, a ja nagle zrozumiałem, że zdrada Andrzeja to nic w porównaniu z tym, co właśnie robiła mi Lidka.
Kiedy odeszła, siedziałem bez ruchu przez kilka godzin, w końcu zasnąłem z głową na stole. Cud, że nie zrobiłem tego, co zawsze robiła moja matka, kiedy rzeczywistość jej nie odpowiadała. Ale ja nie tykałem alkoholu. Nie po tym, jak przez całe dzieciństwo i młodość musiałem opiekować się wiecznie pijaną, śmierdzącą wymiocinami i przetrawioną wódką, bełkoczącą kobietą, która często nawet nie wiedziała, kim jestem.
Podwójnie zdradzony
Przez kolejne dni nie wstawałem z łóżka. Telewizor był włączony praktycznie non stop. Nie jadłem, wmuszałem w siebie jedynie trochę wody. Fantazjowałem o tym, że umrę z głodu i ten cały koszmar się skończy.
Niestety, koszmar trwał i rozwijał się w najlepsze.
Dobijały się do mnie banki, wierzyciele firmy i facet od funduszy unijnych, bo Andrzej zdefraudował nie tylko nasze pieniądze. Odpowiadaliśmy za zobowiązania firmy solidarnie, a że jego nie udawało się namierzyć, wszystkie wilki ostrzyły kły na mnie.
– Ale ja nie mam tych pieniędzy! I nie będę miał! – krzyczałem, kiedy traciłem kontrolę nad emocjami.
Oczywiście zgłosiłem sprawę na policji i do prokuratury, ale dano mi do zrozumienia, że mam nie oczekiwać cudów. Andrzej naprawdę dobrze to zaplanował. Ostatnim śladem po nim była odprawa na lotnisku. Wsiadł do samolotu do Surinamu w Ameryce Południowej. Sprytne, stamtąd mógł polecieć właściwie wszędzie. W Surinamie raczej nikt dokładnie nie sprawdza białych, zamożnych facetów w średnim wieku.
Przypuszczałem, że Andrzej ma już nową tożsamość. Oraz nowy dom w którymś z egzotycznych rajów…
Powoli traciłem wszystko. Bank przejął mój piękny dom, który kupiłem i urządziłem dla Lidki. Wyprzedawałem antyki, meble i to, czego zapomniała albo nie zdołała zrabować Lidka. W łazience na przykład znalazłem jej kolczyki i bransoletkę z brylantami. Dzięki nim spłaciłem przynajmniej jednego kontrahenta, małą firmę rodzinną, która nam zapłaciła, a nie dostała towaru.
To był parszywy okres. Nie było minuty, żebym nie zastanawiał się, jak mogłem uniknąć tej sytuacji. Dlaczego tak ufałem Andrzejowi? Czy wieloletnia przyjaźń to usprawiedliwia? Dlaczego nie związałem się z normalną kobietą, zamiast z dziewczyną, która uprawiała po prostu bardziej wysublimowany gatunek prostytucji?
Może odpowiedź tkwiła w przeszłości?
Moje dzieciństwo było porażką
– A ty to c-c-co za j-j-jeden? – bełkotała moja matka, której alkohol tak przeżarł mózg, że nie wiedziała nie tylko, jak się nazywał jej syn, ale często zapominała, że w ogóle ma jakieś dziecko.
– To ja, mamusiu. Jacek – mówił sześcio-, ośmio-, czy dziesięcioletni chłopiec, którym byłem. – Twój synek.
– Synek? – oczy matki nagle rozjaśniały się błyskiem nadziei. – A kochasz mamusię, sy-sy-synku? T-t-tak? To daj mamusi pieniążki, mamusia musi sobie ku-ku-kupić piciu.
Wieś, lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte. Sąsiedzi litościwie udający, że nie widzą naszego poniżenia. Sąsiadki łapiące mnie czasem za kurtkę, gdy mijałem ich parkany i wciskające mi kanapkę albo kotleta mielonego ubrudzonego buraczkami. „Masz, synek, zjedz coś” – mówiły, a ja bardziej niż z jedzenia cieszyłem się, że ktoś nazwał mnie synkiem i nie chciał za to „pieniążków”.
Czy to dlatego tak pilnie się uczyłem? Chciałem jakoś zmazać wstyd, który przynosiła mi matka? Nauczyciele mi pomagali. Zresztą, kiedy matka nie była już w stanie mnie wychowywać i zostałem od niej odebrany, zamieszkałem u mojej dawnej pani od matematyki, która zgłosiła się na moją opiekunkę prawną. To ona przygotowała mnie do matury, a potem do egzaminu na politechnikę. Na jej pogrzebie płakałem jak dziecko. Na pogrzeb mojej biologicznej matki spóźniłem się o godzinę i nawet nie było mi z tego powodu przykro…
Nie widziałem sensu w niczym
Siedziałem więc, rozpamiętując przeszłość, szarpany przez banki, wierzycieli oraz wszelkie instytucje i coraz częściej myślałem, że to po prostu nie ma sensu. No nie ma…
Przeglądając fora internetowe zauważyłem kogoś o nicku „Srebrna”. Srebrna była osobą, która pisała o tym, że warto myśleć pozytywnie. Nie, nie prawiła nieszczęśliwym, zdesperowanym ludziom kazań. Po prostu pisała o tym, że w przyszłym maju znowu będą kwitły bzy. Dawała linki do artykułów o tym, jak to ktoś po sześćdziesiątce znalazł miłość życia albo odniósł sukces. Pokazywała zdjęcia pięknych miejsc
Ale mnie Srebrna nie irytowała. Nawet napisałem do niej prywatną wiadomość. Nie miałem nic do stracenia. Opisałem jej wszystko. Opowiedziałem o Andrzeju, Lidce, bankructwie firmy. Zainteresowała się mną. Ale nie tak zdawkowo. Zadawała pytania. Zmuszała do refleksji.
Nawet nie wiem, kiedy opowiedziałem jej o matce i moim ohydnym dzieciństwie w domu bez łazienki i ogrzewania, gdzie żeby posprzątać wymiociny, a nieraz i mocz matki z podłogi, musiałem zimą biec po wodę do sąsiadów, bo u nas zamarzała studnia.
Napisałem jej też o mojej matce zastępczej, harówce na politechnice i najlepszym przyjacielu, któremu ufałem bardziej niż sobie. O dziewczynach, których zawsze się bałem i o tym, że umiałem wyłącznie kupować miłość, bo tak naprawdę byłem pewien, że żadna kobieta nie może pokochać mnie za darmo.
Oczywiście, chciałem dowiedzieć się czegoś o Srebrnej, ale zawsze mówiła, że na to przyjdzie pora. „Na razie to ty jesteś ważny” – pisała.
Znajomość zmieniła się w przyjaźń
Pisaliśmy do siebie maile. Ze sto razy prosiłem ją, by przysłała mi swoje zdjęcie, ale konsekwentnie odmawiała. „To nie jest ważne, i tak nigdy się nie spotkamy” – pisała. Wiedziałem o niej tyle, że jest trochę młodsza ode mnie i że mieszka daleko. Nie miała rodziny. Przysyłała mi czasami zdjęcia swojego kota, czarnego dachowca ślepego na jedno oko. Zazwyczaj fotografowała go, gdy leżał w plamie światła.
Innym razem dostawałem od niej zdjęcia kwitnących kwiatów, motyli i jaszczurek. Nie umiałem jednak ze zdjęć rozpoznać, skąd pisze moja towarzyszka w niedoli. Przyszło mi nawet do głowy, że jest w więzieniu, ale przecież tam nie byłoby kota, kwiatów ani tym bardziej jaszczurek.
Ta internetowa znajomość była przedziwna. Wyobrażałem sobie Srebrną, no bo jak miałem sobie nie wyobrażać? Myślałem o niej jako o szczupłej blondynce o ciemnych oczach, ale gdyby się okazało, że waży sto dwadzieścia kilo, nadal by mnie fascynowała. Była dobrą, ciepłą osobą, niezmordowaną optymistką, pocieszycielką i właściwie terapeutką.
Kiedy zapytałem się jej, czy jestem jedyną osobą, z która utrzymuje taką relację, odpowiedziała, że nie. Byłem na nią strasznie wściekły, czułem się wręcz oszukany. Jak to, więc Srebrna nie jest tylko moją przyjaciółką?! Nie byłem dla niej jedyny i wyjątkowy?! I wtedy zrozumiałem, co to jest.
To była zazdrość. Tak, byłem zazdrosny o uwagę kobiety, której nigdy nawet nie widziałem na oczy! Chciałem, żeby przyjaźniła się tylko ze mną! Ej, czy na pewno chodziło mi tylko o przyjaźń? „Nie mogę przestać o tobie myśleć” – napisałem do niej. „Chcę cię spotkać, spojrzeć ci w oczy”.
Po prostu zniknęła
Odpisała, że od początku stawiała sprawę jasno: nie możemy się zobaczyć. Nigdy nie spotkała się ani nawet nie przesłała zdjęcia nikomu ze swoich internetowych znajomych. „Jesteś kimś sławnym?” – zaryzykowałem teorię i odpowiedziała mi roześmianymi buźkami.
Ale jednak nie chciała ujawnić swojej tożsamości. Nakłoniłem ją tylko do tego, by powiedziała, jak naprawdę ma na imię. Julita. Tylko tyle mi zdradziła.
Nadal jednak chętnie pisała o wszystkim innym. Rozmawialiśmy o emocjach, o decyzjach, które zmieniają życie, o historii i filozofii. W międzyczasie, za jej namową, znalazłem posadę i zacząłem pracę nad kolejnym projektem inżynierskim.
Julita była zdania, że skoro raz wynalazłem coś genialnego, to mogę to powtórzyć. „Cóż, to nie będzie lek na raka – zażartowałem. – Ale może uda mi się udoskonalić srebrną folię spożywczą, żeby tak się nie rwała”.
Wróciłem więc do pracy twórczej, mój pracodawca wystarał się o grant. Niby nie minęło dużo czasu, bo raptem kilka miesięcy, ale zacząłem stawać na nogi. Dzięki niej. Dzięki kobiecie, którą… chyba kochałem.
Zacząłem naciskać na spotkanie. Napisałem jej wprost, że ona i tak towarzyszy mi każdego dnia. Wyznałem, że cały czas o niej myślę i… fantazjuję. „Nieważne jak wyglądasz, ani ile masz lat” – zapewniałem i sam w to wierzyłem. – „Kocham twój umysł, serce, osobowość, twoją miłość do życia i nawet to, że masz ślepego kota! Muszę cię spotkać!”.
I wtedy przestała do mnie pisać. Zasypywałem ją mailami, ale nie doczekałem się odpowiedzi. Julita milczała.
W mojej nowej firmie pracował zdolny informatyk. Znalezienie adresu IP, z którego pisała Julita było dla niego proste.
– Tu masz adres, stary – przesłał mi link. – To jakiś szpital czy coś.
Pomyślałem, że jest lekarką albo pielęgniarką, skoro korzysta ze służbowego komputera. To by do niej pasowało. To mi się jeszcze bardziej podobało!
To nie był szpital, chociaż ten mieścił się tuż obok. To było hospicjum onkologiczne. Na schodach przed wejściem wylegiwał się czarny kot z bielmem na jednym oku, w głębi ogrodu kwitły kwiaty.
Wszedłem i zapytałem o Julitę. Kobieta w kolorowej sukience, którą nawet przez moment wziąłem za Srebrną, spojrzała na mnie ze współczuciem i zapytała, czy jestem z rodziny. A potem powiedziała, że Julita odeszła tydzień temu.
– Była niesamowita… – westchnęła i w jej oczach zalśniła łza. – Wszyscy tu ją kochaliśmy. Ogromnie cierpiała, a jednak zawsze skupiała się tylko na tym, by pomagać innym… Chce pan zobaczyć jej tablicę?
To była zwykła, korkowa deska, do której przypięto zdjęcie Julity, a dookoła niego kartki z podziękowaniami, kolorowe serca, nawet żywe kwiaty.
Kobieta, w której się zakochałem, rzeczywiście była szczupła. Nowotwór zjadł w niej wszystko. Nie miała blond włosów, w ogóle nie miała włosów. Jej oczy, pozbawione rzęs, były zamknięte, nigdy nie poznałem ich koloru.
Ktoś sfotografował ją, jak siedziała na tarasie hospicjum z czarnym kotem na kolanach i wystawiała twarz do słońca. Twarz zniszczoną przez raka, chemioterapię, potworne dawki leków i widmo zbliżającej się śmierci.
– Miała przerzuty wszędzie, ale dzielnie znosiła ból… – opowiadała pielęgniarka, czy może wolontariuszka. – Całymi dniami siedziała przy laptopie. Pisała chyba z całym światem. Wie pan, co robiła?
Zamarłem, bo doskonale znałem odpowiedz na to pytanie.
– Korespondowała z ludźmi, którzy mieli problemy. Opowiadała im o pięknie tego świata. Ona musiała umrzeć, właściwie powoli umierała, a przekonywała zdrowych ludzi że warto żyć. Nie sądzi pan, że to niesprawiedliwe? Oni powinni sobie umierać, skoro takie ich życzenie, a taki ktoś jak Julita, kto tak strasznie kochał życie, powinien żyć! Nie uważa pan?
– Ma pani rację – odpowiedziałem i wyszedłem.
A potem wróciłem do swojego życia. I przysięgam, że po dziś dzień doceniam każdą jego chwilę, każdy dar, a szczególnie to, że jestem zdrowy i mogłem zacząć wszystko od nowa. Ale Julita ciągle jest w moim sercu. Kobieta z wyrokiem śmierci, która walczyła o to, by inni chcieli żyć…
Czytaj także:
„Latami planowałem zemstę na wspólniku ojca, ale potem matka powiedziała mi coś, co mną wstrząsnęło”
„Kochanek zamydlił mi oczy i pożyczyłam mu 300 tysięcy złotych na >>biznesik<<. Nagle wyparował”
„Byłem pewien, że żona romansuje z małolatem, żeby się na mnie zemścić. Prawda okazała się być jeszcze bardziej bolesna”