„Byłem pewien, że żona romansuje z małolatem, żeby się na mnie zemścić. Prawda okazała się być jeszcze bardziej bolesna”

Ciągle bałam się, że facet zainteresuje się młodszą fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Marysia nerwowo potrząsała głową, ale on ją uspokajająco pogłaskał po dłoni… Dla mnie wszystko stało się jasne. Moja żona nie mogła mi darować tego, co się stało, nie mogła dalej ze mną żyć, więc postanowiła odejść. Nie sądziłem jednak, że będąc w żałobie po stracie dziecka, poszuka sobie innego mężczyzny!”.
/ 04.06.2023 18:30
Ciągle bałam się, że facet zainteresuje się młodszą fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

– Naprawdę nie chcesz ze mną jechać? – patrzyłem na żonę z troską, bo bardzo martwiła mnie jej zupełna obojętność na wszystko. – Przecież wciąż narzekasz, że za mało czasu spędzamy razem i tylko praca się dla mnie liczy, a teraz mam te kilka dni wolnego, więc moglibyśmy…

Ale ja wcale nie narzekam – Marysia pokręciła głową z rezygnacją. – Nie zauważyłeś, że ja już na nic się nie uskarżam, niczego nie chcę, odkąd… – głos się jej załamał, opuściła nisko głowę, a po jej policzkach po raz pierwszy od dawna popłynęły łzy.

Usiadłem na brzegu fotela i przytuliłem żonę, chcąc ukoić jej żal, ale Marysia nie poddała się tej pieszczocie.

Siedziała bez ruchu, bardzo odległa...

Wtuliłem twarz w jej włosy, myśląc sobie, że rzeczywiście ostatnio na nic się nie skarżyła, ale jak niby miała to robić, skoro prawie się nie odzywała? Mało ze sobą rozmawialiśmy, ona potrafiła milczeć całymi godzinami, siedząc zamyślona w fotelu. Nic nie mówiła, o nic mnie nie prosiła, nie złościła się jak dawniej, ale też nie śmiała się, nie płakała, przynajmniej wtedy, gdy ja byłem blisko niej. Ogarniała wszystko w domu, jak dawniej, ale wiedziałem, że jest daleko stąd.

Przy naszej córeczce, Agnieszce, której już nie było na tym świecie. Wróciłem myślami do tamtego dnia, w którym całkowicie zmieniło się nasze życie. Agnieszka odeszła, mimo że lekarze stawali na głowie, żeby utrzymać ją przy życiu po tym, jak pijany kierowca wjechał dostawczakiem w przystanek autobusowy, w grupę oczekujących ludzi. Wśród nich stała Marysia z Agusią. Żona odebrała małą z kółka plastycznego, na które córka chodziła dwa razy w tygodniu. Czekały na autobus. Aga miała talent, pięknie rysowała, umiała dobierać kolory, jej malunki podziwiali wszyscy w rodzinie. A nie skończyła jeszcze nawet dziesięciu lat, jej urodziny wypadały dopiero za miesiąc.

Zdaniem nauczycielki miała nieprzeciętne zdolności, a Marysia bardzo dbała o to, aby córka je rozwijała. Nigdy nie powiedziała złego słowa, gdy ta, zamiast odrabiać matematykę, malowała kolejny obrazek. Zajmowała się córką bardzo troskliwie. Właściwie robiła to sama, bo ja nie miałem czasu. Byłem zbyt zajęty pracą, uganianiem się za zdobywaniem nowych kontraktów, wygrywaniem następnych przetargów, i nie myślałem zbyt wiele o żonie i córeczce. Często usprawiedliwiałem się sam przed sobą.

Mówiłem sobie, że przecież robię to wszystko dla nich, żeby miały łatwiejsze życie, żeby im niczego nie brakowało. Sam wychowałem się w biednej rodzinie. Oszczędzaliśmy na wszystkim, nawet na jedzeniu. Często chodziłem głodny, i już jako nastolatek postanowiłem sobie, że moje dziecko nigdy tego nie zazna. Własnymi rękami doszedłem do wszystkiego i nie mogłem pozwolić, by cokolwiek się zmarnowało. Tak myślałem, do tamtego dnia, kiedy to ogrom winy spadł na mnie z siłą tornada albo jakiegoś tsunami.

Bo wtedy też nie znalazłem dla nich czasu

Marysia prosiła mnie, żebym przyjechał po nie do ogniska plastycznego, bo jej samochód się zepsuł. Ale ja miałem akurat na głowie kolację z inwestorami. To było dla mnie najważniejsze tamtego wieczoru, więc odmówiłem. A przecież mógł za mnie pójść mój wspólnik! Gdybym przewidział, jak tragiczne będą skutki mojej decyzji… Nie pojechałem po nich, więc żona z Agusią musiały wracać autobusem. Poszły na przystanek, Marysia w jednej ręce niosła grubą, tekturową teczkę córki na rysunki, a w drugiej ściskała rączkę Agusi.

Samochód prowadzony przez nietrzeźwego kierowcę uderzył najpierw w starszego mężczyznę stojącego obok Marysi. Moją żonę pęd powietrza odrzucił w bok, nie zdążyła jednak pociągnąć córki za sobą i ułamek sekundy potem wóz wjechał w Agnieszkę. Nie miała tyle szczęścia, co jej mama. Pomimo długiej reanimacji, nasza córka zmarła godzinę później w szpitalu, podczas operacji. Nasze życie rozpadło się zupełnie po śmierci córki.

Marysia długo chorowała, wpadła w ciężki dołek. Nigdy mi tego nie powiedziała, ale ja wiedziałem, że w głębi duszy obwinia mnie za to, co się stało. Sam czułem się winny i zrobiłbym wszystko, żeby cofnąć czas, oddałbym wszystkie kontrakty mojej firmy za tamten jeden dzień. Moja żona całkiem zamknęła się w sobie Marysia bardzo się zmieniła. Stała się milcząca, stroniła od ludzi, nie mogłem jej namówić na żadne wyjście z domu. Siadała często w pokoju Agnieszki, oglądała jej prace. Któregoś dnia kupiła drewniane kolorowe ramki, oprawiła wszystkie jej obrazki i powiesiła na ścianach.

– Tylko tyle mi zostało po niej i jej talencie – powiedziała cicho.

Serce mi się krajało z żalu, bo pamiętałem przecież, jak dawniej często marzyła, że kiedyś będziemy chodzić na wystawy naszej córki, bo zostanie znaną artystką, a jej malarstwo docenią uznane sławy. Marysia uciekła w milczenie, a ja, żeby jak najmniej myśleć o tym, co się stało, rzuciłem się znowu w wir pracy. Szedłem do firmy wczesnym rankiem, wracałem późnym wieczorem. Wydawało mi się, że nic innego nie mogę zrobić, że praca będzie dla mnie najlepszym lekarstwem.

Jednak bałem się o swoją żonę

Chciałem, żeby zaczęła wychodzić do ludzi, rozmawiać z nimi, marzyłem, żeby znowu się uśmiechnęła… Zaproponowałem jej raz, żebyśmy zaprosili jakichś przyjaciół do domu, ale ona spojrzała na mnie wtedy z autentycznym przerażeniem.

– Nie chcę – gwałtownie potrząsnęła głową. – Musiałabym z nimi rozmawiać i znosić te ich spojrzenia pełne litości… – rozpłakała się. – Nie, ja tego po prostu nie udźwignę.

– Trzeba jakoś żyć, tak nie można – chciałem ją przytulić, ale wywinęła się z mojego uścisku.

– Po co ja mam żyć? – krzyknęła rozpaczliwie. – Dla kogo, komu jestem potrzebna?

Chciałem krzyknąć, że ja jej potrzebuję, ale brakowało mi słów, nie mogłem patrzeć na jej ból. Ale przecież ja też cierpiałem, chociaż nie okazywałem tego tak jak żona. Zaciskałem zęby i robiłem swoje. A tymczasem Marysia popadała w coraz większą beznadzieję i zaczynałem obawiać się o jej zdrowie. Dlatego gdy któregoś dnia po powrocie z pracy nie zastałem jej w domu, przestraszyłem się, że przytrafiło się jej coś złego. Ale zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, usłyszałem otwierające się drzwi do mieszkania. Weszła i popatrzyła na mnie nieobecnym wzrokiem.

– Gdzie byłaś? – spytałem. – Późno już, nie powinnaś wychodzić…

– Nie jestem dzieckiem, nie musisz się o mnie martwić – wzruszyła ramionami. – Wszystko w porządku.

Była jakaś dziwna. Miała zaróżowione policzki, oczy jej błyszczały, jakby uśmiechała się lekko. Nie widziałem jej takiej od czasu wypadku, coś się musiało wydarzyć. Gdy podszedłem do niej bliżej, poczułem zapach papierosów. A przecież Marysia nigdy nie paliła. Ale nie zapytałem jej, gdzie i z kim była, nie chciałem, aby żona pomyślała, że ją kontroluję. Właściwie to ucieszyłem się nawet, że wyszła z domu. Pewnie spędziła czas w towarzystwie jakiejś koleżanki i to jej dodało otuchy. Jednak kilka dni później okazało się, że to nie jest koleżanka, tylko przystojny mężczyzna, w dodatku młodszy od niej o kilka lat. Przypadkiem zobaczyłem ją z nim na ulicy. Wychodziłem akurat ze skarbówki, gdzie załatwiałem sprawy firmy, a oni szli chodnikiem po przeciwnej stronie drogi. Nie obejmowali się ani nic, ale Marysia wpatrzona była w niego jak w obrazek. On coś do niej mówił, a ona wyglądała na bardzo podekscytowaną.

Poszedłem za nimi

Po chwili weszli do kawiarni i usiedli przy stoliku. Rozmawiali o czymś, pochyleni ku sobie. Marysia nerwowo potrząsała głową, w pewnej chwili nawet chwyciła mężczyznę za rękę, ale on ją uspokajająco pogłaskał po dłoni… Dla mnie wszystko stało się jasne. Moja żona nie mogła mi darować tego, co się stało, nie mogła dalej ze mną żyć, więc postanowiła odejść. Nie sądziłem jednak, że będąc w żałobie po stracie dziecka, poszuka sobie innego mężczyzny! I to takiego młodego, jakby chciała zarówno sobie, jak i mnie, coś udowodnić. Tylko co? Że może zacząć życie od nowa, beze mnie, bo nic już dla niej nie znaczę, a moja wina jest zbyt wielka?

Poczułem ukłucie w sercu. Nie zasłużyłem sobie chyba jednak na aż tak surową karę. Wróciłem do swojego samochodu, ale nie odjeżdżałem, musiałem zebrać myśli. Kochałem swoją żonę i nie zamierzałem pozwolić jej odejść. Fakt, mogła czuć się samotna. Kiedy żyła nasza córka, to ona wypełniała całe jej życie. Teraz została sama jak palec, mnie wciąż nie było w domu. Ja z rozpaczy jeszcze bardziej uciekłem w pracę, a ona musiała radzić sobie inaczej. Widocznie potrzebowała męskiego ramienia. Musiała być łatwą zdobyczą dla takiego faceta.

Było dla mnie jasne, że ten młokos ją wykorzystywał, poleciał na kasę samotnej, sfrustrowanej, starszej od siebie kobiety. Za to mnie na żonie bardzo zależało. Musiałem wymyślić jakiś sposób, by trafić do Marysi, nie pozwolić na to, by przestała darzyć mnie uczuciem. I udowodnić jej, że wciąż jest dla mnie najbliższą osobą na świecie. Tylko czy sprawy nie zaszły już za daleko? Czy uda nam się odnaleźć na nowo?

No nic, trzeba spróbować… Postanowiłem zostawić w diabły wszystkie sprawy zawodowe i wziąć kilka dni urlopu. Firma nie zawali się przecież przez ten czas, a my wyjedziemy gdzieś razem. Może nad jezioro? Wynajmiemy żaglówkę, jak kiedyś, gdy byliśmy szczęśliwi. Nie powiedziałem jej, że widziałem ją na mieście z tym młokosem. Po prostu jak gdyby nigdy nic przytuliłem ją do siebie i spytałem, czy nie chciałaby zrobić sobie wycieczki. Spodziewałem się jej uśmiechu, zadowolenia, ale Marysia tylko pokręciła głową i spokojnie oznajmiła, że ona nigdzie nie pojedzie.

– Jak bardzo chcesz, to jedź sam – powiedziała zmęczonym głosem. – Ja nie chcę i nie mogę jechać.

– Ale dlaczego? – dopytywałem. – Co masz takiego ważnego do roboty, że nie możesz ze mną wyjechać?

– I tak nie zrozumiesz… – potrząsnęła głową. – Ty masz swoją firmę, swoje kontrakty i służbowe kolacje, a ja… – westchnęła ciężko. – Nieważne. Jedź sam.

Już chciałem wykrzyczeć jej, że wiem o wszystkim. I pewnie nie chce ze mną jechać, bo woli randki z jakimś gówniarzem, który jest tylko zwykłym naciągaczem, ale dałem sobie spokój. Pomyślałem, że lepiej będzie, jak jej udowodnię, jaka to ona jest szlachetna i uczciwa – nakryję ją na gorącym uczynku i wtedy się przekonamy…

Ale złość szybko ze mnie opadła

To nieprawda, że chciałem Marysi coś udowadniać, pragnąłem ją tylko uchronić od złego. I tak wystarczająco przykrości ją w życiu spotkało, a ja wciąż czułem się winien. Postanowiłem ją śledzić. Tamtego dnia, w którym planowałem nasz wyjazd, udałem, że jadę sam. Wyszedłem wcześnie z domu, niosąc ze sobą walizkę, ale siedziałem w samochodzie w bocznej uliczce, tak jednak, żeby widzieć nasz blok.

Nie musiałem długo czekać. Jakąś godzinę później zauważyłem, jak pod naszą bramę podjeżdża samochód. Wysiadł z niego ten facet, z którym widziałem żonę. Zadzwonił domofonem i po kilku minutach zza bramy wyłoniła się Marysia. W ręce trzymała spory pakunek, nie była to jednak torba podróżna. Podała mu rękę, potem oboje wsiedli do jego samochodu. Pojechałem za nimi w dość sporej odległości, tak jednak, żeby nie stracić ich z oczu. Sam nie wiem, co wtedy myślałem. Nie czułem złości ani gniewu, tylko wielki smutek. I żal, że tracę żonę i to w taki głupi sposób. Nie, nie mogłem jej pozwolić tak po prostu odejść.

Śledzony przeze mnie samochód wyjechał już z miasta. Pomyślałem, że pewnie zatrzymają się w którymś motelu nad jeziorem. Jednak ze zdziwieniem spostrzegłem, że skręcają z drogi prowadzącej nad jeziora i po chwili wjeżdżają do małego miasteczka. Samochód zatrzymał się przed niewielkim domkiem, otoczonym dużym ogrodem.

Może to jego dom? Skręciłem więc i zatrzymałem się w bocznym zaułku, z którego mogłem obserwować okolicę. Serce biło mi jak szalone, gdy patrzyłem, jak wychodzili z samochodu. Mężczyzna uścisnął ramię Marysi, skinął głową i zadzwonił do drzwi. A więc to jednak nie jego dom.… Co się tutaj do licha dzieje? Po krótkiej chwili z domu wyszła młoda kobieta, przywitali się i po krótkiej rozmowie cała trójka weszła do środka.

Pomimo odległości, jaka mnie od nich dzieliła, zauważyłem zdenerwowanie mojej żony. Pomyślałem, że może waha się, nie wie, czy powinna mnie oszukiwać, że wygląda na taką zagubioną… I nagle zawładnęła mną niepohamowana złość. Co ja najlepszego robię?! Siedzę tu jak głupi i bezczynnie czekam, aż moja żona zdradzi mnie z jakimś sprytnym naciągaczem.

O nie, nie mam zamiaru na to pozwolić!

Wyskoczyłem z samochodu, i jak furiat pognałem w stronę tamtego domku. Nacisnąłem dzwonek przy drzwiach i trzymałem przycisk tak długo, dopóki w drzwiach nie stanęła młoda, jasnowłosa kobieta.

Proszę natychmiast mnie wpuścić, tam jest moja żona! – krzyknąłem. – Widziałem, jak przed chwilą tu weszła, razem z tym… – zamilkłem, bo nie wiedziałem, co powiedzieć.

Sądziłem, że kobieta będzie robić jakieś trudności, ale wpuściła mnie.

Nie uprzedzono mnie, że pan też przyjedzie – powiedziała. – Pan Michał nic mi nie wspominał.

Nie chciałem jej słuchać. Odsunąłem ją z drogi i szybkim krokiem ruszyłem w stronę schodków. Wbiegałem już na nie, gdy w drzwiach pojawiła się Marysia. W rękach trzymała dużą lalkę, takiego bobasa, tę samą, którą najchętniej bawiła się nasza córka.

– Co ty tu robisz, Mirek? – patrzyła na mnie ze zdumieniem. – Skąd wiedziałeś…

– To ty mi powiedz, co ty tu robisz! – przerwałem jej gniewnie. – Co ty chcesz zrobić? Ukarać mnie za Agnieszkę, łajdacząc się z tym gówniarzem, tak?

Cofnęła się, jej oczy patrzyły na mnie z przerażeniem. Była wyraźnie wstrząśnięta moim wybuchem.

– Co ty wygadujesz? – wyjąkała w końcu. – Jak mogłeś tak w ogóle pomyśleć? Jestem twoją żoną!

– Widziałem, jak się z nim spotykasz, dzisiaj tu z nim przyjechałaś…

Wtedy mojego ramienia dotknęła kobieta, która mi otworzyła.

– Mógłby pan nie krzyczeć? – poprosiła zakłopotana. – Wioletka nie powinna słyszeć podniesionych głosów, ona nie może się denerwować.

Zamilkłem. Niczego nie rozumiałem, nie wiedziałem, co tu się działo. Wtedy Marysia przytuliła mnie.

– Nie powiedziałam ci, bo nie zrozumiałbyś… I pewnie nie pozwoliłbyś mi tego zrobić. – wyszeptała. – A ja tak bardzo chciałam odnaleźć dziecko, które dostało serce Agnieszki… – pokręciła głową, rozpłakała się. – Chciałam je tylko zobaczyć, nic więcej. Pan Michał to detektyw, on odnalazł Wioletkę, a ja przywiozłam jej tę lalkę. Agusia tak ją lubiła… – żona oparła głowę na moim ramieniu. – Jej już nie jest potrzebna, tam w niebie, ale może Wiola ją zechce…

Była tak roztrzęsiona, że pewnie by upadła, gdybym jej nie podtrzymał.

Objąłem mocno żonę

Przycisnąłem ją do piersi. Poczułem ulgę, a jednocześnie wyrzuty sumienia. Jak mogłem być tak głupi… Znowu ją zawiodłem, zostawiłem samą, gdy ona nosiła w sercu taki ciężar. Nie podzieliła się nim ze mną, nie powiedziała mi, że chciałaby poznać to dziecko, któremu przeszczepiono serce Agnieszki. Pewnie nie czuła we mnie sojusznika. Przypomniałem sobie, że kiedyś o tym wspomniała, zaraz po pogrzebie naszej córeczki, ale ja stanowczo zabroniłem jej nawet o tym myśleć. Nic dziwnego, że tak się potem zamknęła w sobie, milczała i wciąż oglądała obrazki namalowane przez córkę. To była jej żałoba, a ja pozwoliłem jej przeżywać ją samotnie. Popełniłem ogromny błąd!

Wróciłem na moment myślami do tamtej chwili, w której lekarz powiedział nam, że mózg naszego dziecka umarł, córeczka jest sztucznie podtrzymywana przy życiu, lecz funkcje organizmu ustają. Powiedział też, że jej serce jest zdrowe i inne dzieci czekają na przeszczep, więc musimy szybko się zdecydować, bo czas nagli, za chwilę może być za późno.

Zgodziliśmy się wtedy oboje, chociaż Marysia bardzo płakała. Potem, przez cały czas starałem się wyrzucić to wspomnienie ze swojej głowy. Nie dopuszczałem do świadomości faktu, że część naszej Agusi żyje w innym dziecku, że nie odeszła tak całkiem. To było dla mnie za trudne, nie mogłem pogodzić się z tym, wolałem nie pamiętać. I nawet nie pomyślałem, jak trudno musi być Marysi. Była przecież matką, na pewno bardziej związaną emocjonalnie z córką niż ja. A ja nawet nie wpadłem na to, by ją wesprzeć w tym cierpieniu, by cierpieć razem z nią i w końcu wspólnie przezwyciężyć smutek. Czy ona mi to wybaczy? 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA