Moje życie było doskonałe. Prowadziłem dobrze prosperującą firmę, świetnie zarabiałem, podróżowałem po świecie. Aż wreszcie się zakochałem i to był początek końca. Wszystko wywróciło się do góry nogami, a ja znalazłem się na ulicy.
Ojciec miał inne podejście
Mój tata był murarzem. Prostym rzemieślnikiem. Do wszystkiego doszedł swoją ciężką pracą. Przez całe życie nigdy nie wziął kredytu, nie pożyczył pieniędzy od nikogo. Zawsze mi powtarzał, że trzeba sobie radzić z tym, co się ma. To była jego dewiza.
Nasz dom zbudował sam. Trwało to ponad dziesięć lat, ale się udało. Jak już mieliśmy dom, tata zaczął oszczędzać na samochód. To już były lata dziewięćdziesiąte, każdy we wsi miał samochód na kredyt. Nawet mama prosiła, żeby dał się przekonać.
– Już tylko ja w mieście jeżdżę na bazar rowerem. Zlituj się, Heniek.
Ale tata był nieugięty. Używanego peugeota kupił dopiero wtedy, gdy na niego uzbierał.
Kochałem ojca bardzo i szanowałem. Jednak do pieniędzy zawsze miałem inne podejście. Już w technikum zacząłem zarabiać. W czasie mundialu przyjmowałem zakłady. Żaden z kolegów się nie połapał, że na całej zabawie najwięcej zarobiłem ja.
Po maturze uznałem, że pójdę w ślady ojca i zajmę się budownictwem. Ale nie zamierzałem harować jako murarz. Założyłem firmę budowlaną. Na kupno maszyn i narzędzi zaciągnąłem kredyt w banku. Tata kręcił nosem.
– Doigrasz się, synu.
Nie dożył mojego upadku. Szkoda. Może by mnie powstrzymał? Ale wiem, że się oszukuję. I tak bym go nie posłuchał. Przecież wiedziałem lepiej. Przecież byłem błyskotliwym biznesmenem!
Wszystko szło bardzo dobrze, dopóki ograniczałem się tylko do budowania domów jednorodzinnych. Zasada była prosta – płacił klient. Pieniądze brałem z góry, więc nic nie ryzykowałem. Jak klient przestawał płacić, schodziłem z budowy. Interes się kręcił, kredyt dawno spłaciłem. Miałem swój dom, dwa samochody, stać mnie było na zagraniczne wakacje. Ale gdy poznałem Edytę, okazało się, że pieniędzy mam za mało.
Bardzo mi się spodobała
Poznałem ją w pracy. Jeden z budowanych przeze mnie domów miał być dla niej. Płacił właściciel wytwórni wędlin. Wiedziałem, że ma wielką posiadłość, w której mieszka z żoną i trójką dzieci. Edyta przychodziła osobiście doglądać budowy. Łazienka większa, okno w innym miejscu. Nie mogła się zdecydować. A ja od niej oderwać oczu. Piękne blond loki, słodka buzia i figura modelki. Gdy Edyta zaczęła wpadać na tę budowę codziennie, zacząłem mieć nadzieję, że może robi to dla mnie.
Raz przyszła, usiadła na progu i zaczęła płakać.
– Pani Edytko, co się stało? – zapytałem.
– Bo widzi pan, Waldek chyba mnie zostawi. Już parę osób widziało go z taką jedną Kają, ona jest modelką, miała zdjęcie w gazecie. Jego kierowca mi powiedział, że ten dom to nie ja dostanę – szlochała. – A przecież ja w niego włożyłam tyle pracy i tyle uczucia!
Próbowałem ją pocieszyć, ale ona płakała i płakała. Przytuliłem ją. Jej ręka znalazła się nad moim kolanem. Zrobiło mi się gorąco. I pomyślałem, że to jest moja szansa.
– Może pójdziemy dziś razem na kolację i wszystko mi pani opowie?
Cały wieczór paplała o Waldku i tej lafiryndzie. A potem zaczęła odpytywać mnie. Czułem się trochę jak na castingu. Czy mam żonę? Nie mam. Dzieci? Też nie. Dom? Tak. Duży? Spory. Z basenem? Bez. Samochód? Dwa. Najwidoczniej wypadłem nie najgorzej, bo udało mi się z nią umówić również na następny wieczór. A na budowę pan Waldemar przyprowadził wkrótce inną dziewczynę.
– Teraz to ta pani będzie decydować, co i jak – oznajmił.
Dziewczyna biegała po pokojach i pokazywała, co ma być inaczej. Nie protestowałem. Za wszystkie zmiany klient będzie płacił, więc nic mi do tego.
Edyta zamieszkała u mnie dwa tygodnie później. I od razu zaczęła się rządzić. Zmieniać meble, zasłony. W pokoju obok sypialni urządziła sobie garderobę. Same jej buty zajęły dwie półki. Na wszystko jej pozwalałem, bo byłem zakochany po uszy. Spełniałem jej każdą zachciankę. Obsypywałem prezentami. Zabrałem do Egiptu na luksusowe wakacje. Okazało się, że wydaję pieniądze szybciej, niż je zarabiam. Wiedziałem, że potrzebuję więcej zleceń.
To miał być złoty interes
I wtedy zadzwonił Krzysiek. Zajmował się kupowaniem działek, budowaniem na nich domów i sprzedawaniem ich. Czasem coś dla niego robiłem.
– Hej, Jacek. Może spotkamy się na piwo? Mam jedną sprawę do obgadania.
Zgodziłem się. Lubiłem Krzyśka. Myślałem, że ma dla mnie zlecenie. Wypiliśmy po piwku. Pogadaliśmy o życiu. W końcu Krzysiek przeszedł do sedna.
– Jest kawałek ziemi nad morzem do kupienia. Za duży na dom jednorodzinny. Mam pomysł, żeby zbudować tam apartamenty. To duża sprawa. Duża kasa. Szukam wspólnika.
Temat wydawał się ciekawy. Poprosiłem o szczegóły. Krzysiek mówił długo, z pasją. Widać było, że jest bardzo nakręcony na ten interes.
– Ja mam pieniądze na działkę. Wniosę ją do spółki. Ty musisz zainwestować tyle, ile warta jest ta działka. Weź kredyt pod zastaw domu, mówię ci, to pewna inwestycja. Zwróci ci się dziesięć razy. To złoty interes.
Nie musiał mnie długo przekonywać. Potrzebowałem pieniędzy, żeby rozbudować dom. Edyta ciągle mówiła o basenie.
Przez rok wszystko szło po naszej myśli. Zrobiliśmy projekt, mieliśmy wszystkie ekspertyzy. Ruszyła budowa. Pierwszy budynek zaczął wychodzić z ziemi. Znaleźli się klienci zainteresowani kupnem naszych apartamentów. Uważałem, że jest jeszcze za wcześnie, żeby zacząć brać od ludzi pieniądze. Ale Krzysiek miał inne zdanie. Brał przedpłaty, podpisywał wstępne umowy. Nie protestowałem. Myślałem, że zna się lepiej na tym biznesie.
Wszystko zawaliło się w ciągu tygodnia.
– Panie Jacku, głupia sprawa, ale nie dostaliśmy pieniędzy za robotę – zadzwonił w poniedziałek pan Henryk, brygadier. – Dzwoniłem, do pana Krzysztofa, ale nie odbiera telefonu. Co się dzieje?
Nie miałem pojęcia. Pieniędzmi zarządzał Krzysiek. Ufałem mu jak bratu. Zacząłem go sam szukać. „Abonent czasowo niedostępny” – usłyszałem. Pojechałem do niego do domu. Po drodze zadzwonił inny kontrahent. Też domagał się zapłaty za materiały budowlane. Mówił, że nie dostał pieniędzy od pół roku.
W domu Krzyśka było ciemno. Dzwoniłem do furtki kilka minut. Nic. Przeskoczyłem przez płot. Zajrzałem do środka przez okno. Dom wyglądał na kompletnie opuszczony. Nikogo nie było, a w salonie stała pusta kanapa, krzesła. Na półkach nie było żadnych książek i innych rzeczy. Ze ściany zniknęła kolekcja noży Krzyśka. Zacząłem się martwić.
Zrobił mnie na szaro
Wróciłem do biura. Odpaliłem komputer i wszedłem na nasze firmowe konto. Było puste. Tydzień temu cała kasa została przelana na inne konto. Numer wyglądał na zagraniczny. Zadzwoniłem do naszej księgowej.
– Pani Alu, może pani przyjechać do firmy? To pilne.
– Ja? Do firmy? Żarty pan sobie stroi? Pan Krzysztof trzy dni temu wyrzucił mnie z pracy. Niech pan nie udaje, że pan nic nie wie, to naprawdę nie jest śmieszne.
Teraz zacząłem się bać naprawdę. Coś było bardzo nie tak. W kolejne dni zgłaszali się do mnie kolejni wykonawcy, dostawcy. Wszyscy chcieli pieniędzy. Zaczęły się też telefony klientów, którzy czekali na swoje umowy. A na koniec dostałem telefon z banku.
– Panie Jacku, jak pan dobrze wie, nie wpłynęły dwie ostatnie raty kredytu. Jeśli pan nie ureguluje długu do końca tygodnia, będziemy zmuszeni wypowiedzieć umowę – oznajmił mi urzędnik.
Choć kredyt był na mnie, raty spłacane były z firmowego konta. Ja się tym nie zajmowałem. Pilnował tego Krzysztof. Wiedziałem, co to oznacza. Grunt zaczął mi się palić pod nogami. Poszedłem na policję. Uznałem, że nie mam wyjścia. I że po tym, co zrobił Krzysiek, już mnie nie obowiązuje lojalność wobec niego. Do dziś nie wiem, czy mój wspólnik od początku planował mnie okraść. Czy dopiero jak się okazało, że biznes się nie dopina, uznał, że uratuje, co się da. Po dwóch tygodniach dostałem od niego maila. „Przepraszam. Nie miałem wyjścia. K.”.
Dwa miesiące po ucieczce Krzysztofa nie miałem już nic. Dom zabrał bank. Całą resztę mojego majątku zajął komornik. Na szczęście prokuratura uznała, że ja jestem stroną poszkodowaną i nie został mi postawiony żaden zarzut. Edyta rzuciła mnie, jak tylko dowiedziała się, że mam kłopoty. Nie miałem pretensji. Dawno straciłem złudzenia, że była ze mną z jakichkolwiek innych powodów niż kasa. Miesiąc później zamieszkała z właścicielem sieci komisów samochodowych. Nie powiedziałem jej, że to wszystko zrobiłem dla niej. Nie sądzę, żeby się tym w ogóle przejęła.
Najpierw mieszkałem u jednego kumpla. Dał mi do zrozumienia, że nadużywam jego gościnności po trzech tygodniach. Potem u drugiego prawie miesiąc.
– Wiesz, stary, mi nie przeszkadzasz, ale moja żona się niecierpliwi. Musisz się zwijać. Jak chcesz, to możesz wziąć moją starą furgonetkę. Ja jej nie potrzebuję. Dopóki jest ciepło, możesz w niej mieszkać. Dam ci też jakieś koce, śpiwór.
Podziękowałem. To zawsze było coś. Na pierwszą noc zaparkowałem na parkingu koło parku. Było twardo, ale udało mi usnąć. Następnego dnia poszedłem na długi spacer. Zaglądałem do wszystkich mijanych śmietników. W końcu znalazłem stary materac. Nawet bardzo nie śmierdział. Jak go przykryję kocem, to wytrzymam. Po południu poszedłem pod most, gdzie mieszkali bezdomni. Za butelkę wódki, którą do furgonetki dorzucił wielkodusznie mój kumpel, kupiłem wiedzę o tym, gdzie można zjeść darmowy posiłek.
We wtorki w Caritasie, w czwartki u wegetarian, w piątki u sióstr. Podobno warto też chodzić na bazar zaraz po zamknięciu. Sprzedawcy czasem oddają nadpsute warzywa czy czerstwy chleb. W noclegowni zaś, nawet jak się tam nie mieszka, można skorzystać raz w tygodniu z prysznica.
Wylądowałem na ulicy
Dwa dni później strażnicy miejscy kazali mi zabrać furgonetkę z parkingu. Nie dyskutowałem z nimi. W baku było jeszcze trochę benzyny. Przestawiłem się gdzie indziej. Na taki opustoszały placyk za lasem. Może stąd mnie nikt nie przegoni?Odwiedziłem paru byłych podwykonawców. Pytałem o jakąkolwiek robotę. Zawsze narzekali na brak rąk do pracy, a ja byłem gotów pracować za minimalną stawkę.
Nagle się okazało, że u nikogo pracy nie ma. Bali się, że przyniosę im pecha? A może ich oszukam? Nie miałem pojęcia, dlaczego nikt nie chciał mi pomóc. Po tygodniu chodzenia i żebrania o pracę miałem dość. Parę razy udało mi się zarobić parę groszy na bazarze. Nosiłem skrzynki, sprzątałem. Odłożyłem trzydzieści złotych na czarną godzinę.
Powoli zbliżała się zima. Wiedziałem, że w furgonetce jej nie przetrwam. Nie piłem, więc mogłem liczyć na miejsce w noclegowni. Ale podobno gdy robi się zimno, to o miejsce bardzo trudno. Byłem załamany. Miałem nawet pomysł, żeby włamać się do jakiegoś sklepu, potem pobić policjanta. I trafić za kratki, miałbym chociaż gdzie spać. Co z tego, skoro znów zabrakło mi odwagi.
W połowie listopada zrobiło się cieplej. Korzystałem z ostatnich słonecznych dni jesieni i opalałem na krzesełku ze śmietnika koło furgonetki. Nagle zza zakrętu wyjechało na rowerku dziecko. Na mój widok zahamowało.
– Dziadku, dziadku. Tu jest jakiś pan!
Za chwilę pojawił się drugi rowerzysta. Dorosły. Zeskoczył z roweru i zaczął mi się przyglądać.
– Jacek?
Dopiero gdy podszedł bliżej i zdjął kask, poznałem go. Pan Tadeusz, kolega z pracy mojego taty! Ostatni raz widzieliśmy się na pogrzebie ojca. Było mi straszliwie wstyd, ale na ucieczkę było już za późno.
– Dzień dobry, co tam słychać? – zagaiłem niby luzacko.
Ale pan Tadeusz miał poważną minę.
– To tu teraz mieszkasz? Tylko nie kłam.
Skinąłem głową.
– Słyszałem o twojej firmie. Nawet się zastanawiałam, co się z tobą stało. Pytałem w twojej okolicy o ciebie, ale nikt nic nie wiedział, gdzie jesteś.
– No, obracam się teraz w trochę innych kręgach. Poznałem kilku interesujących bezdomnych. I paru hipisów, którzy rozdają w parku ciepłą zupę. Nie jest tak źle – próbowałem żartować.
Pan Tadeusz się jednak nie uśmiechał.
– Masz tam jeszcze trochę benzyny w tym swoim aucie? – zapytał.
– Mam.
– To tu masz mój adres. Przyjedź za godzinę, pewnie już z Maćkiem dojedziemy.
On uratował mi życie
Znałem tego gościa. Solidna firma, jak tata. Wiedziałem, że nie robi mi płonnych nadziei. Że mi pomoże. Chciałem go wyściskać, ale byłem brudny i śmierdziałem. Tylko pokiwałem głową. Umyłem się trochę w deszczówce, którą zbierałem w starej miednicy. Założyłem czysty sweter. Pozbierałem moje obozowisko i powoli ruszyłem do miasta.
Znałem dom pana Tadeusza. Podjechałem pod bramę, zaparkowałem na podwórku i zapukałem. Na powitanie wybiegły mi dwa sympatyczne kundle.
– Jacek! Wchodź, obiad niedługo będzie – pani Lucyna przywitała mnie z uśmiechem.
Nie zważając na protesty, ucałowała mnie mocno.
– Dawno trzeba było do nas przyjść. Na co ty czekałeś? Ale nieważne, jesteś. Chcesz się wykąpać?
Jasne, że chciałem. Na myśl o gorącej wodzie aż mi serce mocniej zabiło. Dostałem ręczniki, maszynkę do golenia i czyste ubrania.
– Trochę tam zabawię, dobrze? Nie będzie problemu?– przeprosiłem z góry.
Siedziałem w łazience prawie godzinę. Wyszorowałem się, ogoliłem. Włożyłem czysty T–shirt i koszulę i poczułem się znowu jak człowiek.
Jeszcze nigdy nie jadłem tak pysznego obiadu. Komplementowałem gospodynię po każdym kęsie. Nawet mały Maciek w końcu się do mnie uśmiechnął.
– Proszę przestać, bo zostanie pan ulubieńcem babci. A teraz ja nim jestem!
Pan Tadeusz odwiózł wnuka do domu, a potem usiedliśmy we trójkę na kanapie i przy domowej nalewce z wiśni opowiedziałem gospodarzom moją historię.
– Jacek. Nic się nie martw. My ci nie pozwolimy zginąć. Pewnie nie wiesz, ale twój tata bardzo mi kiedyś pomógł. Wyciągnął z dołka. Nie zdążyłem mu się za to odwdzięczyć. Więc nawet nie próbuj się wykręcać. To ja spłacam dług wdzięczności – mówił pan Tadeusz, a mnie zakręciły się w oczach łzy.
Pani Lucyna zaprowadziła mnie do pokoju na poddaszu.
– Kiedyś mieszkał tu nasz Szymon. Masz tu też ubikację z umywalką. Teraz się porządnie wyśpij. A jutro będziemy się martwić co dalej.
Usnąłem natychmiast. Obudziło mnie dopiero słońce. Po raz pierwszy od dawna uwierzyłem, że moje życie jeszcze się nie skończyło. Zszedłem do kuchni. Pachniało świeżą kawą i plackami. Pani Lucyna natychmiast nałożyła mi solidną porcję. Po chwili przyszedł pan Tadeusz.
– Rozmawiałem z synem. Wiesz, on przejął po mnie moją firmę remontową. Jak chcesz, możesz zacząć pracę jeszcze dziś. On zatrudnia Ukraińców, bardzo robotne chłopaki, ale ktoś musi nimi zarządzać. A pracy jest dużo. Szymon sam już nie daje rady. Jak będzie miał brygadiera, to będzie mógł wziąć więcej zleceń. To co, wchodzisz w to?
– Wchodzę? Ja w to wbiegam, panie Tadeuszu! – zawołałem.
Podbiegłem do niego i zanim zdążył zaprotestować, podniosłem go do góry.
Zaczynałem życie od zera
Szymona ledwie poznałem. Był młodszy ode mnie o osiem lat. Jak go widziałem ostatni raz, miał ze dwanaście. Wyrósł na sympatycznego gościa. Okazało się, że nadajemy na tych samych falach. Dostałem do nadzorowania remont małego sklepu. Z moimi chłopakami uwinęliśmy się w dwa tygodnie. Umówiliśmy się z Szymonem, że jak będzie zadowolony, zostaję na dłużej.
– Dobra robota. Witaj na pokładzie. Chodź na piwo – Szymon uścisnął mi rękę.
Zostałem honorowym członkiem rodziny pana Tadeusza. Dawno nie miałem takich wspaniałych świąt. Po śmierci rodziców zazwyczaj spędzałem je gdzieś w ciepłych krajach. Już zapomniałem, jak smakuje domowy karp w galarecie i makowiec. Z Szymonem i jego znajomymi spędziłem sylwestra. Pół nocy przegadałem z przyjaciółką jego żony Gosią. Ale na razie nawet nie wziąłem od niej numeru telefonu – na to jeszcze za wcześnie.
Najpierw muszę stanąć nogi. Poszukać własnego mieszkania. U pana Tadka i pani Lucyny miałem jak u pana Boga za piecem, ale czas się usamodzielnić. Mam już na oku nieduże mieszkanko na nowym osiedlu. Właściciel chce je wynająć w stanie surowym. Zaproponowałem mu, że jak je wykończę, to będę mógł mieszkać za darmo przez pół roku. Jeszcze dogadujemy szczegóły. Kupiłem też używany samochód. Na raty, choć sobie (i tacie) obiecałem, że już żadnych kredytów nie wezmę. Ale muszę jakoś dojeżdżać do pracy. A jakbym rat nie spłacił, to po prostu komis zabierze auto. Więc uznałem, że tak bardzo zasad nie nagiąłem.
Mam jeszcze jedno postanowienie. Jak już będę miał mieszkanie, to przygarnę psa ze schroniska. Jedno bezdomne stworzenie na tym świecie mniej. I umówiłem się już z Szymonem, że będziemy współpracować z fundacją pomagającą bezdomnym. Nie każdy z nich chce coś zmieniać w swoim życiu. Ale są tacy, którzy czekają, aż ktoś im poda rękę. Jak pan Tadeusz mnie. Szymon zadeklarował, że będzie im dawał szansę w swojej firmie. A już moja w tym głowa, żeby sobie poradzili.
Czytaj także:
„Za mąż wyszłam bez miłości, bo życie to układ biznesowy. Najważniejszy jest plan i przemyślane paragony”
„Nie rozumiałam, dlaczego mój chłopak nie przedstawił mnie rodzicom. Pod płaszczykiem cnoty ukrywał lubieżny sekret”
„Chwila zabawy zrujnowała mi życie. Przegrałem sporą sumę, mam olbrzymie długi, a do drzwi pukają dziwni ludzie”