„Chwila zabawy zrujnowała mi życie. Przegrałem sporą sumę, mam olbrzymie długi, a do drzwi pukają dziwni ludzie”

załamany mężczyzna fot. Getty Images, Alexandre Morin-Laprise
„Pobiegłem grać. I spuśćmy zasłonę milczenia, na to, co się działo. Dla nikogo nie będzie chyba niespodzianką, jeśli powiem, że spłukałem się do zera. I nie powinno też dziwić, że przyjąłem następną pożyczkę, tym razem dziesięć tysięcy”.
/ 22.11.2023 12:30
załamany mężczyzna fot. Getty Images, Alexandre Morin-Laprise

To nie była moja pierwsza wizyta w kasynie, ale z pewnością ostatnia! Za chwilę słabości zapłaciłem naprawdę wysoką cenę.

To miała być tylko zabawa

Zaczęło się niewinnie. Problemy z reguły chyba tak właśnie się zaczynają. A teraz czuję się trochę jak ta kobieta w reklamie, której obleśny cwaniaczek radzi, jak ma unikać wierzycieli. Tylko że w moim wypadku nie pomoże żadne życzliwe przedsiębiorstwo finansowe. Bo moje długi względem jakichś tam banków to byłby tak zwany pikuś. Ja się zapożyczyłem w o wiele poważniejszej firmie, a właściwie u podejrzanych typów.

Historia jest prosta, krótka i niestety bolesna. Pewnego dnia poszedłem się rozerwać... Prezent na imieniny sobie zrobiłem, cholera jasna! Gdybym wiedział, jak to się skończy, całą oszczędzoną gotówkę wrzuciłbym do kanału!

Ale nie, ja poszedłem do kasyna. Nie, nie jestem hazardzistą. To znaczy nie w tym sensie, żebym grał nałogowo i nie potrafił egzystować bez takich miejsc. Po prostu postanowiłem zażyć, jak to się mówi, wielkiego świata. Nie była to moja pierwsza wizyta w przybytku hazardu, ale po raz pierwszy miałem przy sobie trochę więcej gotówki, to znaczy trzy i pół tysiąca, które przeznaczyłem na zabawę.

Pewnie, w porównaniu z ludźmi, którzy przychodzą do kasyna z dziesiątkami czy setkami tysięcy, to grosze, ale i tak czułem się jak krezus. Wymieniłem całą tę kwotę na sztony i wyruszyłem na podniecającą wyprawę. Trochę drobnych z kieszeni poświęciłem automatom, na rozgrzewkę, a potem przeszedłem do ruletki.

Może trudno w to uwierzyć, ale będąc poprzednio w takim lokalu, nie zagrałem w tę najbardziej charakterystyczną dla hazardu grę. Wszystko przepuściłem wtedy na Black Jacku i nie miałem już za co stawiać. Ale teraz… Położyłem dwa sztony po pięćdziesiąt złotych na liczbę i... pożałowałem, że nie dałem tam więcej, bo właśnie ta liczba wypadła! A wówczas wypłata wynosi trzydzieści pięć do jednego!

W sekundę miałem drugie trzy i pół tysiąca! Znów obstawiłem liczbę, lecz przegrałem. Nie przejąłem się tym, zacząłem grać tak, jak inni. To znaczy obstawiać kolory, linie, cztery sąsiednie numery... Szło mi różnie, ale ogólnie wychodziłem na swoje albo na zero. Tak czy inaczej, cały czas miałem przy duszy jakieś pięć czy sześć tysięcy.

Wciągnęło mnie to na całego

W pewnej chwili zaczęła się dobra passa. Obstawiałem na przemian górną linię i kolory, wygrywając cztery razy z rzędu. Moje zasoby wzrosły do czterdziestu tysięcy. Poczułem zawrót głowy. Cudowne uczucie! Po tamtym doświadczeniu już wiem, jak ludzie popadają w uzależnienie od hazardu.

Nigdy nie brałem narkotyków, ale wyobrażam sobie, że są niczym w porównaniu z tą euforią. Straciłem poczucie czasu, poczucie tego, ile wydaję i zapewne poczucie przyzwoitości. Jakbym miał klapki na oczach. Bardzo kolorowe klapki, muszę przyznać.

Aż wreszcie nadeszła ta chwila, kiedy zabrakło mi sztonów. Ocknąłem się przy stole przed opustoszałym kawałkiem sukna, na którym jeszcze kilka minut wcześniej leżała pokaźna kwota.

– Merci, monsieur – powiedział krupier, dając mi do zrozumienia, że powinienem odejść, a potem zawołał to swoje: – Faites vos jeux! (Proszę obstawiać!)

I poszła nowa rozgrywka. A ja stałem dwa metry od wirującego koła, oszołomiony. Wtedy podszedł ten facet. Wyglądał jak zwykły bywalec kasyn – w miarę przyzwoicie ubrany, ale jakby nieco wymięty, w przyciemnianych okularach.

– Jeśli pan chce, mogę pomóc – zaproponował.

– Co pan ma na myśli?

– Drobną pożyczkę – uśmiechnął się. – Widzi pan, mnie w ruletce zupełnie nie wychodzi, ale obserwowałem pana i muszę powiedzieć, że jest pan całkiem niezły. Gdyby się pan nie zapomniał w pewnej chwili, byłoby nieźle. Wchodzi pan w to?

– A co pan z tego będzie miał? Przecież to nie propozycja z dobrego serca.

– Pewnie, że nie – wzruszył ramionami. – Połowa wygranej jest moja, a jeśli pan przegra pożyczkę, zwróci mi ją pan w ciągu tygodnia wraz z odsetkami.

Wydało mi się, że to uczciwa propozycja, a poza tym, przyjąłbym ofertę samego diabła, żeby się tylko odegrać. Opanowało mnie przekonanie, że jestem w stanie rozbić bank, wiem, jak to zrobić. Dostałem od gościa dwadzieścia tysięcy. Nawet się nie zdziwiłem, że aż tyle. Podpisałem tylko pokwitowanie o przyjęciu pożyczki. W amoku nic mi nawet nie powiedziało to, że facet miał przygotowany druk, na którym wpisał tylko moje dane.

Pobiegłem grać. I spuśćmy zasłonę milczenia, na to, co się działo. Dla nikogo nie będzie chyba niespodzianką, jeśli powiem, że spłukałem się do zera. I nie powinno też dziwić, że przyjąłem następną pożyczkę, tym razem dziesięć tysięcy…

Wpadłem w wielkie problemy

Po tygodniu przyszli po zwrot pieniędzy. Nieco sobie zlekceważyłem obowiązek terminowego zwrotu. Ten gość w kasynie nie wyglądał groźnie. Ale jego wysłannicy już tak. Nie jakieś typowe karki w dresach, ale dwóch potężnych facetów w marynarkach.

– Coś pan nam jest chyba winien – powiedział jeden, kiedy weszli do mieszkania. A właściwie wtargnęli, bo ledwie uchyliłem drzwi, potężne pchnięcie posłało mnie pod ścianę.

– Panom? – zdziwiłem się. – Pożyczałem pieniądze od kogo innego.

– Nie pieprz – warknął drugi osiłek, kończąc uprzejmości. – Długi trzeba zwracać. A ty masz do oddania…– ostentacyjnie wyjął kartkę z jakimś wydrukiem i spojrzał na nią. – Pięćdziesiąt dwa tysiące trzysta dwadzieścia złotych. Grosze pominę.

– Ile?! – wytrzeszczyłem oczy. – Pożyczyłem trzydzieści…

– Odsetki, misiu, odsetki – powiedział pierwszy goryl. – Podpisałeś papier? Podpisałeś. Fajnie się bawiłeś? Fajnie. A teraz trzeba uregulować rachunek.

Zrobiło mi się zimno. W co ja wdepnąłem?! W umowie stało jasno napisane, że w ciągu siedmiu dni mam zwrócić z pierwszej pożyczki dwadzieścia trzy i pół tysiąca, a z drugiej dwanaście i pół.

– Ale była mowa o trzydziestu pięciu tysiącach, nie pięćdziesięciu – jęknąłem.

– Pięćdziesiąt dwa tysiące trzysta dwadzieścia – uściślił osiłek. – Dochodzą jeszcze koszta obsługi długu i windykacji. A żebyś nie myślał, że żartujemy… mała nauczka.

Ta mała nauczka bolała, i to porządnie. Rzecz jasna, zobowiązałem się do spłacenia całego długu w ciągu następnych siedmiu dni.

Zacząłem pożyczać pieniądze. Ale nie mam wielu majętnych znajomych, ponad trzydzieści tysięcy musiałem wziąć jako szybki kredyt. Zdawałem sobie sprawę, że pogrążam się w spirali długów, ale zrobiłbym wszystko, żeby drugi raz nie dostać „nauczki”. Tym bardziej że bandyci zapowiedzieli, iż następnym razem będzie gorzej.

Byłem przerażony sytuacją

I było! Pojawili się dokładnie po tygodniu, znów mówiąc mi na pan. Do chwili, kiedy oddałem te cholerne pieniądze.

– No dobrze – rzekł ten uprzejmiejszy.

– A reszta?

– Jaka reszta? – jęknąłem.

– To jest należność sprzed siedmiu dni. Teraz dług urósł do osiemdziesięciu pięciu tysięcy ośmiuset czterdziestu złotych.

– Ale jak to?... Przecież oddałem tak, jak się umawialiśmy.

– Tak jak się umawialiśmy za zeszły tydzień, gnojku – zabrał głos ten drugi. – Powinieneś sobie sam policzyć, ile będziesz winien po następnych siedmiu dniach.

Nie wiedziałem, co powiedzieć.

– No dobrze – rzekł łagodnie pierwszy zbir. – Poczekamy jeszcze tydzień. My jesteśmy ludzie cierpliwi, rozumiemy drugiego człowieka. Ale żeby pan nie zapomniał o należności, zostawimy małą pamiątkę.

– Na razie lewa łapka, żebyś mógł podpisywać papierki – poinformował bandzior. – A gdyby przyszło ci do głowy zawiadamiać policję, to przyjdą do ciebie nasi koledzy, którzy nie będą już tacy mili.

– Ale skąd ja wezmę tyle pieniędzy? Przecież to już będzie ponad sto tysięcy!

– Sprzedaj mieszkanie – stwierdził osiłek. – Trzeba było nie pożyczać, jeśli nie masz z czego oddać.

Już otworzyłem usta, żeby powiedzieć, że ta kawalerka nie jest moja, tylko wynajmowana, ale ugryzłem się w język. Niech lepiej myślą, że jestem wypłacalny.

Uciekłem. Spakowałem rzeczy i pognałem na dworzec. Rzuciłem pracę, nie powiadamiałem o niczym znajomych i wyjechałem do rodziców. Na szczęście pochodzę z drugiego końca Polski. Liczę na to, że tu mnie nie będą szukać. W końcu i tak dostali więcej, niż im się należało.

Za chwilę słabości zapłaciłem wysoką cenę. I jeszcze długo będę rozglądać się z niepokojem, czy ktoś mnie nie obserwuje. A na każdy dzwonek do drzwi będę się zrywał z niepokojem. Poza tym muszę spłacić ponad pięćdziesiąt tysięcy znajomym i bankowi.

Niech moja historia będzie ostrzeżeniem dla innych. Wcale nie trzeba być hazardzistą, żeby wpakować się w tarapaty. Wystarczy naprawdę niewiele, jeśli się nie zachowa należytej czujności i pozwoli ponieść niezdrowym emocjom.

Czytaj także:
„Wszyscy traktowali babcię jak zakałę rodziny. Ja wiedziałam, że pod maską wrednej zołzy kryje się jej inne oblicze”
„W rok zrobiłem 100 tysięcy i mam kasy jak lodu. Rodzice myślą, że robię karierę w korpo, a ja zarabiam ciałem”
„Na delegacji miałam przyuczać świeży narybek do pracy. Za pokazanie kilku łóżkowych sztuczek przyszło mi dużo zapłacić”

Redakcja poleca

REKLAMA