„Współlokatorki zamęczały mnie wiecznymi imprezami. Gdy jeden z ich gości wpakował mi się do łóżka, miarka się przebrała”

dziewczyna, która nie może spać fot. Adobe Stock, AntonioDiaz
„Nasze pokoje nie były zamykane na klucz, ale niepisaną zasadą było, że nie wchodzimy do siebie bez pukania. O dziwo, dziewczyny jej przestrzegały, ale ich goście to co innego. Ile razy któryś wlazł mi do pokoju, kiedy się akurat przebierałam albo robiłam coś równie osobistego, nie zliczę! Ale tamtej nocy zwyczajnie spałam”.
/ 29.08.2022 11:15
dziewczyna, która nie może spać fot. Adobe Stock, AntonioDiaz

Tak to już jest ze współlokatorami – nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi. Zwykle ludzie po prostu wystawiają ogłoszenia i w ten sposób szukają kogoś do wspólnego wynajmu. Ja sama nie wyobrażałam sobie jednak mieszkać z kimś, kogo nie znam. Może ten ktoś okaże się wariatem, zboczeńcem albo po prostu wredną małpą?

A przecież życie domowe to ważna rzecz. Nawet jeśli w danym mieszkaniu zamierza się tylko spać, bo na przykład dużo się pracuje, studiuje czy imprezuje. Zawsze w końcu spotykasz tę drugą osobę w drodze do łazienki czy kuchni i wypadałoby wtedy chwilę pogadać albo przynajmniej powiedzieć „dzień dobry”. 

Dlatego na współlokatorki wybrałam sobie moje dwie dobre koleżanki, Lidkę i Ankę. Znałyśmy się z liceum, wszystkie trzy przyjechałyśmy na studia do tego samego miasta, więc wybór był oczywisty. Uznałam to za świetny pomysł – to przecież prawie tak, jakby codziennie być na wakacyjnym wyjeździe ze znajomymi. No… niezupełnie. Bo o ile wyjazdy są krótkie i zwykle (choć też nie zawsze) można się na nich jakoś dogadać, to codzienność wydobywa z człowieka najgorsze cechy.

Wkurzała mnie ich niegospodarność

Zaczęło się od sprzeczki o pokój. Bo wiadomo, mieszkanie to nie hotel – rzadko można trafić trzy pomieszczenia tej samej wielkości, w tym samym standardzie. Większość ma salon z balkonem i jakieś pomniejsze schowki na miotły, dobrze jeśli samodzielne, a nie przechodnie. Oczywiście każda z nas chciała mieć największy pokój.

Wygrała ta najbardziej wyszczekana, czyli Lidka. Ance trafił się nieco mniejszy, ale nadal całkiem przytulny pokoik, a ja zostałam umieszczona w czymś, co trochę przypominało komórkę pod schodami, w której mieszkał Harry Potter, z tym że było tam okno. Ot, coś jak pomieszczenie gospodarcze, wcześniej wydzielone z kuchni.

Oczywiście, nie musiałam się na to godzić, jednak nie chciałam już na samym początku wszczynać kłótni, zwłaszcza że dziewczyny obiecały, że w związku z tym będę płacić mniej. W umowie miałyśmy podaną pełną kwotę, właściciel co miesiąc oczekiwał przelewu, więc do nas należało dogadanie się co do podziału kosztów.

No ale wiadomo, jak to jest z takimi obietnicami. Gadka szmatka, wszystko będzie cacy, a potem, jak przychodzi co do czego, to zawsze ktoś na tym traci. Przez pierwszych kilka miesięcy rzeczywiście płaciłam najmniejszą część, ale wkrótce zaczęło się kombinowanie. A to podobno zużyłam w danym miesiącu najwięcej wody, a to mój chłopak został na noc, więc też wygenerował dodatkowe koszty. No, cały czas wymyślały coś nowego, byle tylko mnie tym obciążyć.

– Teraz twoja kolej na kupno papieru toaletowego – mówiła na przykład Lidka, bo generalnie dzieliłyśmy się zakupami do domu po równo.

– Ale jak to? – dziwiłam się. – Przecież wczoraj było jeszcze pięć rolek!

– No wiesz, papier schodzi – wzruszyła ramionami. – Była impreza, zużyło się…

No tak, impreza! Zapomniała tylko dodać, że po pierwsze, to była jej impreza i jej goście, a po drugie, że jeden z jej kolegów za dużo wypił, po czym napaskudził nam w łazience. Lidka kazała mu to sprzątnąć, do czego tamten używał… właśnie papieru toaletowego. Zresztą wielokrotnie widziałam, jak moje koleżanki używają go zamiast ręczników papierowych. Coś spadło na ziemię albo się wylało? Po co wycierać to ścierką i brudzić sobie ręce? Przecież mamy papier, nie? Ktoś może uznać to za drobnostkę, ale takich sytuacji było znacznie więcej.

Jestem wychowana w domu, gdzie każdy liczył się z pieniędzmi, natomiast niegospodarność moich koleżanek wprost raziła po oczach. W sytuacji, w której większość rzeczy do domu kupowałyśmy wspólnie, było to nie do zniesienia. Weźmy na przykład proszek do prania. No, umówmy się, chemia tania nie jest. Podobnie zresztą jak woda. A co robiły Lidka z Anką? Pranie cztery razy w tygodniu. Nie to, że tyle brudziły i taka była konieczność. Wystarczyło, że np. któraś chciała włożyć na uczelnię jakąś sukienkę, która była akurat brudna, więc hop do pralki z nią. Brakowało im majtek albo skarpetek? Hop, do pralki.

A nie możesz ich sobie przeprać ręcznie, tylko od razu włączasz pralkę? – spytałam kiedyś Ankę.

– Żartujesz?! Od tego jest pralka, żeby prać! To nie średniowiecze! – zaśmiała się.

Dziewczyny nigdy nie czekały, aż uzbiera się odpowiednia ilość rzeczy, a przecież za wodę i prąd płaciłyśmy wszystkie razem. Bardzo mi się to nie podobało. Podobnie jak zostawianie zapalonego światła w kuchni na całą noc lub cały dzień. Nieraz przychodziłam do domu po zajęciach, a tam cały dom rozświetlony, jakby szykował się jakiś bal. A przecież nikogo w nim nie było! Raz można było machnąć ręką, drugi raz złożyć to na karb roztargnienia, na trzeci i czwarty też znalazłoby się jakieś usprawiedliwienie, ale to się zdarzało nagminnie!

Ja pracuję i chcę odpocząć!

Umiem liczyć i policzyłam, że w ciągu miesiąca wyrzucamy w błoto całkiem niemałą sumkę. Jednak kiedy przedstawiłam koleżankom swoje wyliczenia, tylko wymieniły między sobą znaczące spojrzenia.

– Nie wiedziałam, że z ciebie takie skąpiradło – prychnęła Lidka.

Tu nie chodzi o skąpstwo, tylko o bezsensowne marnowanie kasy! – wypaliłam wkurzona. – Przecież te pieniądze możnaby przeznaczyć na coś fajnego, choćby na jakiś ciuch czy wyjazd!

– O rany, gadasz jak moja matka – Anka przewróciła oczami.

No właśnie, matka… Różnica między mną a moimi koleżankami z liceum polegała również na tym, że im za mieszkanie i media płacili rodzice. Moi nie mogli sobie na to pozwolić. Owszem, pomagali mi i co miesiąc dostawałam na konto pewną sumę pieniędzy, ale kwota ta nie wystarczała na wiele, większość pieniędzy musiałam zarobić sama. Pracowałam w weekendy i niektóre wieczory w tygodniu i jakoś to szło. Jednak z tego powodu mój stosunek do marnotrawstwa był zupełnie inny niż dziewczyn. Podobnie jak do sposobu spędzania wolnego czasu…

Nigdy nie byłam specjalnie imprezowa, jednak kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami, nie musiałam pracować po godzinach i jednym moim obowiązkiem było odrabianie prac domowych i uczenie się do klasówek – wtedy lubiłam się czasem zabawić. Zresztą razem z Lidką i Anką chodziłyśmy na dyskoteki w naszym mieście, to tam właśnie poznałam Marka, mojego chłopaka.

Ale sytuacja znacząco się zmieniła, gdy zaczęłam studiować. Wybrałam sobie trudny kierunek, na uczelni technicznej. Pracy mieliśmy naprawdę sporo, zwłaszcza w sesji egzaminacyjnej. Wieczorami byłam zmęczona, w weekendy jeszcze gorzej, bo pracowałam po 8-10 godzin w jednej ze śródmiejskich sieciówek. Tymczasem Lidka z Anką zachowywały się jak psy spuszczone ze smyczy po wielu miesiącach niewoli. Nie wiem, czy kojarzycie, o co chodzi, ale to znany syndrom.

Studenci pierwszego roku, zwłaszcza ci, którzy opuścili rodzinny dom i wyjechali do innego miasta – więc wyrwali się spod kurateli rodziców – bardzo często nie znają umiaru w imprezach. Najgorzej jest oczywiście w akademikach, o czym wiedziałam z relacji znajomych. To dlatego nie chciałam tam mieszkać, choć byłoby znacznie taniej niż wynajmować pokoje w prywatnym mieszkaniu. Ale, jak się okazało, w mieszkaniu też nie miałam tak kolorowo…

Dziewczyny grubo przesadzały. Bo jak inaczej nazwać spraszanie co drugi dzień od kilku do kilkunastu zupełnie obcych dla mnie ludzi i siedzenie z nimi do rana? Jak inaczej nazwać pijackie śpiewy o drugiej w nocy i hałasowanie w kuchni skoro świt? Albo zostawianie wszędzie pustych butelek po piwie i śmierdzących petów? Jasne, że na początku zapraszały mnie na te swoje balangi, tyle że ja wcale nie chciałam do nich dołączać. Miałam mnóstwo nauki i byłam zwyczajnie zmęczona.

Ale ty jesteś nudna! Zachowujesz się jak stara baba! – śmiała się Lidka.

– No chodź, posiedź z nami chwilę, nic się nie stanie, jak wypijesz jedną kolejkę – wtórowała jej Anka.

W moim łóżku był obcy facet

Raz czy dwa się zgodziłam, ale efekt był taki, że następnego dnia bolała mnie głowa i nie mogłam się skupić w pracy. Poza tym wcale się dobrze nie bawiłam. Ci ludzie byli tacy… beztroscy. Nie potrafiłam się wpasować w takie środowisko. Przestałam uczestniczyć w popijawach moich współlokatorek, a one uznały mnie za odludka i obgadywały za plecami.

Nie muszę chyba mówić, jak bardzo nieprzyjemnie się zrobiło. I nie chodzi tylko o to, że ci wszyscy obcy ludzie w mieszkaniu doprowadzali mnie do szału, zwłaszcza jeśli siedzieli do późna. Po prostu atmosfera między mną a dziewczynami zrobiła się naprawdę trudna.

Miarka przebrała się, gdy którejś nocy jeden z imprezowiczów wpakował mi się do łóżka. Nasze pokoje nie były zamykane na klucz, ale niepisaną zasadą było, że nie wchodzimy do siebie bez pukania. O dziwo, dziewczyny jej przestrzegały, ale ich goście to co innego. Ile razy któryś wlazł mi do pokoju, kiedy się akurat przebierałam albo robiłam coś równie osobistego, nie zliczę! Ale tamtej nocy zwyczajnie spałam. Wróciłam z uczelni wyjątkowo zmęczona i padłam na łóżko jak nieżywa, nie przejmując się tym, że z pokoju Lidki znowu dochodzą odgłosy zabawy.

Obudził mnie dotyk zimnej łapy na piersi i alkoholowy odór przy twarzy. Jakiś facet leżał obok mnie i próbował mnie obmacywać! Wrzasnęłam jak opętana i błyskawicznie wyskoczyłam z łóżka. Kiedy zapaliłam światło, okazało się, że w mojej świeżej pościeli leży jakiś umorusany, mocno już wstawiony chłopak, którego widziałam na oczy po raz pierwszy w życiu.

– O rany! Coś ty taka wrażliwa – wybełkotał. – Zgaś światło, bo mnie razi.

– No właśnie, Kaśka, zgaś światło! Daj się biedakowi wyspać! – usłyszałam rozbawiony głos Lidki.

Zza moich pleców dobiegły śmiechy. Koleżanki nie tylko nie zamierzały mnie za całą sytuację przepraszać, uważały ją za niezwykle zabawną! Awanturę, którą wtedy zrobiłam, zapamiętają jednak na długo. Byłam tak wściekła, że jeszcze tej samej nocy spakowałam swoje rzeczy i wyniosłam się do hostelu. Ance i Lidce zapowiedziałam, że nie zamierzam z nimi dłużej mieszkać i w ogóle nie chcę znać kogoś, kto zachowuje się tak jak one.

No cóż, nie sądzę żeby za mną specjalnie płakały. Jak się okazało – one dwie i ja – jesteśmy zupełnie inne. Szkoda, że takie rzeczy wychodzą dopiero po miesiącach mieszkania pod jednym dachem.

Czytaj także:
„Rok po ślubie odkryłem tajemnicę żony. Przez sen powtarzała imię swojego lowelasa! Byłem pewien, że przyprawiła mi rogi"
„Córka, która była moim powodem do dumy, przyniosła nam wstyd na całą wioskę. Ludzie na ulicy wytykają nas palcami"
„Zaplanowałam swoje życie od A do Z. Najpierw kariera, miłość i dziecko. Ten nieszczęsny wypadek wszystko przekreślił"

Redakcja poleca

REKLAMA