Do dziś nie mogę sobie darować, że nie posłuchałam Wiktora i poszłam z Kubą do lekarza. Mój chłopak pięć razy mi powtarzał, żebym siedziała w domu, bo małemu na pewno nic nie jest. Ale on tak jakoś dziwnie oddychał… Charczał i posiniał. Więc kiedy Wiktor wyszedł do pracy, ubrałam dziecko i zawiozłam do przychodni. Ale byłam głupia! Gdybym została w mieszkaniu, nie byłoby tej całej afery.
Lekarka zauważyła kilka siniaków na rękach i brzuchu małego, i narobiła rabanu. Zaczęła go rozbierać, chciała wiedzieć, skąd ma takie obrażenia. Tłumaczyłam, że to nic takiego, że mały się pewnie o coś uderzył, ale nie uwierzyła. Wyszła do sąsiedniego gabinetu i zadzwoniła na policję. Myślała, że nic nie usłyszę, ale przez te tekturowe drzwi docierało do mnie praktycznie każde słowo. Jakie bzdury wygadywała! Że ma u siebie skatowane dziecko, żeby się pospieszyli, że zaraz wezwie pogotowie…
Zabrałam więc Kubę i uciekłam. Nie to, żebym się bała. Przecież nie zrobiłam nic złego. Ale gliniarze zadają zawsze setki pytań. Straciłabym na komendzie mnóstwo czasu, zanim wyjaśniłabym wszystko! A miałam do pracy na drugą zmianę. Musiałam stawić się na czas, bo szefowa nie lubi, jak ktoś się spóźnia do roboty.
Ledwo dotarłam do domu, a już byli pod drzwiami
Tamtego dnia nie poszłam jednak do zakładu. Nie zdążyłam. Ledwie wróciłam z Kubą do domu i posadziłam go w łóżeczku, a już w progu stali gliniarze. Kobieta i facet. Przedstawili się i powiedzieli, że chcą obejrzeć mojego synka. Próbowałam zatrzasnąć im drzwi przed nosem, ale wparowali jak do siebie. Wkurzyło mnie to okropnie, więc zaczęłam się ciskać.
Krzyczałam, żeby się wynosili, że nie mają prawa tak sobie wchodzić. Ale oni w ogóle mnie nie słuchali. Facet przycisnął mnie do ściany i syknął, że jak się nie uspokoję, to wyląduję na glebie, a kobieta podeszła do Kuby. Chwilę później krzyczała przez tę swoją szczekaczkę, że natychmiast potrzebne jest pogotowie.
Przyjechali bardzo szybko. Lekarz, sanitariusze… Próbowali zbadać Kubę. Ale jak się tylko do niego dotknęli, to zaczął drzeć się wniebogłosy i krzyczeć, że go boli. Dziwne, jak był ze mną, to tak nie wrzeszczał. Koniec końców podłączyli mu więc jakąś kroplówkę i zabrali do szpitala.
– Nic konkretnego nie mogę jeszcze powiedzieć, ale na pierwszy rzut oka widać, że obrażenia są bardzo rozległe – stwierdził lekarz przed wyjściem.
– Jakie obrażenia? Syn tylko trochę ciężko oddycha. Pewnie się przeziębił. To dlatego zabrałam go do przychodni! – zaczęłam protestować.
Ale policjant jeszcze mocniej przycisnął mnie do ściany.
– Zamknij się! Zostajesz zatrzymana pod zarzutem znęcania się nad dzieckiem ze szczególnym okrucieństwem – powiedział.
Byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Ale jak już doszłam do siebie, to postanowiłam się bronić. Tłumaczyłam tym durnym gliniarzom, że jestem dobrą matką. Nigdy nie podniosłam ręki na swoje dziecko. Kuba jest zadbany, czysty ubrany, nakarmiony… Przecież sami wiedzieli! Mówiłam, że jeśli nie dotrę na czas do pracy, to szefowa mnie wywali na zbity pysk. Mieli to gdzieś!
Ten gliniarz to się nawet zaśmiał, że nie muszę się tym martwić, bo niedługo przejdę na utrzymanie państwa. I jedyną pracę, jaką będę wykonywać, to mycie kibli w więzieniu. Wyobrażacie to sobie? A co on sędzia jest, żeby mnie tak od razu osądzać? No i jeszcze bransoletki mi założyli. Mówiłam, że to niepotrzebne, że pójdę grzecznie sama. Ale te bydlaki specjalnie hałasu na schodach narobili, żeby wszyscy usłyszeli, że mnie wyprowadzają. Cała kamienica widziała, jak wsiadam do radiowozu. Miałam ochotę się zapaść pod ziemię.
Na komisariacie czekałam na przesłuchanie chyba ze dwie godziny. Posadzili mnie w pokoju bez okien i kazali czekać. Czułam się nieswojo, bo nie lubię takich zamkniętych pomieszczeń. Wrzeszczałam więc, żeby mnie wypuścili, bo mam lęki i brakuje mi powietrza. Pewnie słyszeli, bo takie sale mają uszy, ale nie reagowali. W końcu łaskawie przyszli. Już miałam na nich huknąć, ale się powstrzymałam, bo mieli takie miny, jakbym im wielką krzywdę zrobiła.
To dobry człowiek. Pokochał Kubę jak ojciec
Zaczęła policjantka.
– Mamy wstępne wyniki badań twojego syna – pomachała mi przed nosem jakąś kartką.
– No i co tam jest napisane?
– Że Kuba był od dawna maltretowany. Lekarze, oprócz siniaków, znaleźli u niego ślady złamań nóg i rąk, obrażenia głowy. W tej chwili ma pękniętą opłucną oraz połamane palce u rąk – zaczęła wyliczać.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. O czym ta wariatka mówiła?!
– Co takiego? To jakieś bzdury! Pomyliliście badania! – wydarłam się.
– O żadnej pomyłce nie ma mowy. Sama mu to robiłaś, czy ktoś ci pomagał? – wysyczała, patrząc mi w oczy.
Nie rozumiem… Przecież Kuba się na nic nie skarżył...
Nie chciałam mieszać w to Wiktora, ale tak jakoś wyszło. Przycisnęli mnie, no i przyznałam, że jak wychodzę do pracy na popołudnie i wieczór, to on zostaje z Kubą. Ale to przecież nic! Kochamy się, chcemy się pobrać.
– To dobry człowiek. Porządny. Pracuje, przynosi pieniądze do domu, nie pije. Wziął mnie do siebie półtora roku temu, z dwuletnim wtedy Kubą. Nie każdy facet chce wychowywać obcego dzieciaka. A on od razu się na to zdecydował. I pokochał mojego syna jak ojciec – zaczęłam tłumaczyć.
– I po ojcowsku karał? – przerwała mi policjantka.
Podniosłam oczy do góry.
– A tam, od razu karał! Potrząsnął nim raz czy dwa, kilka razy dał klapsa, krzyknął i tyle. Ale to wina Kuby. On jest jak żywe srebro. W miejscu usiedzieć nie może. Wszystkiego musi dotknąć, wszędzie zajrzeć. A jak mu się zabrania, to wrzeszczy, tupie i płacze. Aż uszy pękają. Wiktor chciał go tylko uspokoić, nauczyć posłuszeństwa…
Przecież nic złego nie zrobiłam...
– Łamiąc mu ręce i nogi, waląc w głowę, rzucając nim o ścianę? – znowu mu przerwała.
– O co to, to nie! Wiktor nigdy by czegoś takiego nie zrobił! On by muchy nie skrzywdził – oburzyłam się.
– No to skąd się wzięły te wszystkie obrażenia? – nie dawała za wygraną.
– A skąd ja mam to wiedzieć! Nie było mnie wtedy w domu! – powoli traciłam cierpliwość.
– Mogłaś zapytać chłopaka…
– Pytałam. Raz Wiktor powiedział, że Kuba spadł z rowerka, drugi, że pośliznął się na mokrej podłodze, a trzeci, że się przewrócił, gdy szalał po pokoju… – zaczęłam wyliczać.
– I uwierzyłaś? – skrzywiła się.
– A dlaczego nie? Już mówiłam, że to nieznośny i nieposłuszny dzieciak – wzruszyłam ramionami.
Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego jest taka zdziwiona i oburzona. Kuba na nic się przecież nie skarżył, nigdy nie powiedział złego słowa na Wiktora. To dlaczego miałam drążyć temat? Wypadki się przecież zdarzają.
Maglowali mnie tak chyba ze trzy godziny. Kiedy skończyli, odetchnęłam z ulgą. Myślałam, że podpiszę protokół i pójdę do domu. A oni mi na to, że zostaję aresztowana. Dałam się zaprowadzić na dołek. Na korytarzu minęłam się z Wiktorem. Szedł skuty kajdankami. Prowadziło go dwóch policjantów. Rzucił mi wściekłe spojrzenie. Pomyślałam, że jak to wszystko się skończy, nie będzie mnie chciał już widzieć na oczy.
Na dwóch dobach na dołku się nie skończyło. Dowiedziałam się, że zostanę przewieziona do więziennego aresztu i posiedzę tam do rozprawy. Bo tak postanowił prokurator. No i siedzę. Już dwa tygodnie. Coraz bardziej się boję, bo kobiety z celi patrzą na mnie z nienawiścią. Słyszę, jak szepczą między sobą, że takie jak ja nie mają prawa żyć. Niby dlaczego? Przecież niczego złego nie zrobiłam…
Czytaj także:
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zrezygnowałam z macierzyństwa, bo mąż nie chciał dziecka. Po 30 latach zrobił je jakiejś młódce, a ja poszłam w odstawkę”
„Przyłapałem mojego kumpla w łóżku z facetem. Ja tam nie mam z tym problemu, ale jego dziewczyna nie będzie zachwycona”