„Lubiłem szybką jazdę, a tych, którzy stosowali się do przepisów, uważałem za mięczaków. Zapłaciłem za to wysoką cenę”

mężczyzna, który lubi szybką jazdę fot. Adobe Stock, Petro
„Powiedzieli mi, że uderzyłem w samochód wyjeżdżający z podporządkowanej. Kierowcy auta prawie nic się nie stało, ale… udowodnił, że kiedy wyjeżdżał, droga była pusta, a ja pojawiłem się znikąd, gnając z nadmierną prędkością. Podobno na drodze, którą jechałem, było ograniczenie do trzydziestki. Może i było, ale kto by się tym przejmował?”.
/ 06.10.2022 20:30
mężczyzna, który lubi szybką jazdę fot. Adobe Stock, Petro

Nie ma co ukrywać, zawsze lubiłem szybką jazdę. Skończyłem osiemnaście lat, zrobiłem prawo jazdy i… zacząłem zbierać punkty oraz mandaty.

– Synu, co ty wyprawiasz? – ojciec, wieloletni zawodowy kierowca, nieraz zwracał mi uwagę. – Przecież nie można łamać przepisów!

– Co ty tam wiesz – mruczałem pod nosem. – Kto jeździ przepisowo? Chyba tylko mięczaki.

Obiecaj mi, że będziesz ostrożny – błagała mama. – Dla bezpieczeństwa swojego i innych.

– Będę, będę… – mówiłem dla świętego spokoju, po czym wyruszałem w drogę, zupełnie zapominając o prośbach rodziców.

Wierzyłem, że całe życie przede mną

Mijały lata, a ja wciąż uważałem, że przepisowo jeżdżą tylko mięczaki i tchórze. Pewności siebie dodawał mi fakt, że nigdy nie spowodowałem wypadku. Miałem siebie za doskonałego kierowcę i nie rozumiałem znajomych, którzy po jednej przejażdżce ze mną mieli dosyć i więcej woleli nie ryzykować. Nawet moja dziewczyna pojechała ze mną tylko kilka razy. A ile się nasłuchałem!

– Adam, co ty robisz? Przecież tam był pieszy! – wrzasnęła.

– To niech patrzy, gdzie lezie! – burknąłem. – Zresztą zdążył odskoczyć. Co, nie widział, że jadę? Snują się po tych chodnikach, gapią się w telefony, a potem włażą na jezdnię jak krowy w szkodę.

– Mogłeś go potrącić! – zbladła i była wyraźnie przestraszona.

– Więc niech uważa i patrzy, gdzie idzie – zaczynałem się złościć.

– Ale to jest miasto. Obowiązuje ograniczenie prędkości. Powinieneś być bardziej ostrożny. Jak ty w ogóle zdałeś egzamin na prawo jazdy?

Oho, odezwała się wielka znawczyni. Sama prawko miała zaledwie od roku i jeździła… normalnie szkoda słów. Wlokła się niczym ślimak. Pięćdziesiąt to pięćdziesiąt, czterdzieści to czterdzieści.

– Jesteś nieodpowiedzialny – rzuciła, wysiadając z auta. – Więcej z tobą nigdzie nie pojadę.

– Nie musisz. Obejdzie się. W ogóle nie musimy się spotykać.

– Może to i dobry pomysł – spojrzała na mnie z powagą.

Nie przejmowałem się tym. Mało to atrakcyjnych dziewczyn mogłem poderwać na szybki samochód?

Mijały lata i jakoś żadna z dziewczyn, a potem kobiet, nie chciała zostać ze mną na dłużej. Czy dało mi to do myślenia? Niespecjalnie. Mówiłem sobie: baba z wozu, koniom lżej. Jak nie ta, to będzie inna. Wciąż wierzyłem, mimo zbliżającej się czterdziestki, że całe życie przede mną.

Na okrągłe urodziny kupiłem sobie sportowy motocykl. Ależ byłem uradowany, ależ podniecony! Wyciągałem na nim o wiele więcej niż autem. Gnałem jak wiatr. Szybko też znalazłem grupę podobnych sobie zapaleńców, miłośników szybkiej jazdy, jak o sobie mówiliśmy. Ulice w mieście, drogi krajowe, autostrady – wszystkie były nasze!

– Widziałeś minę tego typa, kiedy go wyprzedziliśmy? – pytał ze śmiechem Michał, gdy zatrzymaliśmy się na stacji, żeby zatankować.

– Pewnie! – rechotałem. – Co on sobie myślał, że jak pojedzie niecałe dwieście, to go nie wyprzedzimy?

Mięczak jakiś – stwierdziliśmy zgodnie. – Jak się nie umie jeździć, to się siedzi w domu.

Byłem zadowolony. Nawet więcej niż zadowolony. Byłem szczęśliwy, żyłem pełnią życia. Miałem dobrą pracę, szybki motocykl, bo auta chwilowo zeszły na drugi plan, i zawsze jakąś ładną, chętną laskę u boku, która prosiła o przejażdżki.

Ten samochód pojawił się znikąd 

Jednak z czasem nasza grupa zapaleńców zaczęła się wykruszać. Ktoś się rozbił, ktoś odszedł, bo uznał, że taka jazda jest jednak niebezpieczna, ktoś miał wypadek i potrzebował długiej rehabilitacji, komuś zabroniła szaleństw żona.

Ale z was tchórze! – kpiłem. – Nie macie jaj czy co? Jesteście facetami czy maminsynkami?

– Widzisz, Adam – zaczął Wojtek. – Każdy kiedyś dorasta, dojrzewa, zaczyna rozumieć, że nie tylko szybka jazda się liczy, wypada w końcu zweryfikować priorytety.

– Jasne, pewnie… Sam do tej mądrości doszedłeś, czy żona ci pomogła? – rzuciłem drwiąco.

– Sam – odparł twardo. – Nie chcę zginąć jak Tomek czy Krzysiek. Mam dzieci, mam rodzinę.

– A ja mam motocykl, jaja i dziewczyny na pstryknięcie palcem – odwróciłem się do niego plecami.

Postanowiłem poszukać sobie nowego towarzystwa. Zarejestrowałem się na portalu społecznościowym, zapisałem do grupy motocyklowej. Ku mojej radości znalazłem tu sporo osób podobnych do mnie. Jeden facet działał mi tylko na nerwy. Niejaki Wilk, taką miał ksywę. Nie mogłem czytać bredni, które wypisywał. Zrzędził o bezpiecznej jeździe, stosowaniu się do przepisów, potrafił nawet zwrócić komuś uwagę z powodu nieodpowiedniego ubioru. Najdziwniejsze było to, że miał spore grono zwolenników i oglądaczy, bo nie tylko pisał te swoje wypociny, ale także nagrywał umoralniające filmiki i zamieszczał je w sieci.

– Co to za świat? – zżymałem się. – Żeby jakiś smarkacz (bo okazało się, że typek nie miał nawet trzydziestki) mówił innym, jak mają jeździć?

Nie zamierzałem zmieniać stylu jazdy. Nie po to kupiłem szybki motocykl, żeby się ograniczać.

Tamtego dnia wyjechaliśmy większą grupą. Planowaliśmy zrobić jednodniową wycieczkę w góry. Ot, pojechać, pośmigać na zakrętach, wypić kawę i wrócić. Tyle że towarzystwo, do którego dołączyłem, wlokło się jak karawana wielbłądów. Co rusz musiałem zwalniać i na nich czekać, a przecież nie jechałem więcej niż dwieście trzydzieści.

– Ja odpadam – oznajmiłem na postoju. – Wleczcie się dalej sami.

– Nie uważasz, że przesadzasz? – odezwała się jedna z dziewczyn, które się z nami wybrały. – Jedziemy na wycieczkę, a nie na wyścigi. Chcesz poszaleć, to jedź na tor.

– Ile mieliście na liczniku, co? Któreś z was przynajmniej do dwustu dociągnęło? – naskoczyłem na nich. – Jak nie umiecie jeździć, to się nauczcie. Mięczaki!

Odłączyłem się od nich i pomknąłem przed siebie. Dojeżdżałem już do miasta, nawet nieco zwolniłem, gdy na jednej z dróg pojawiło się auto. Wysunęło się na jezdnię, a ja zdążyłem tylko nacisnąć hamulec. Zablokowało się koło i poczułem, że zderzam się z czymś i lecę w powietrzu. A potem zrobiło się ciemno.

Obudziłem się w szpitalu. Z mojego motocykla nic nie zostało, a ja byłem cały połamany.

To cud, że pan przeżył. Przy tej prędkości… – powiedział lekarz.

– Przy jakiej prędkości? – wyjęczałem z trudem. – Tamten kretyn wymusił pierwszeństwo.

Lekarz tylko pokręcił głową.

Odwiedzili mnie rodzice. Ojciec był wściekły, mama płakała. Powiedzieli mi, że uderzyłem w samochód wyjeżdżający z podporządkowanej. Kierowcy auta prawie nic się nie stało, ale… udowodnił, że kiedy wyjeżdżał, droga była pusta, a ja pojawiłem się dosłownie znikąd, gnając z nadmierną prędkością. Podobno na drodze, którą jechałem, było ograniczenie do trzydziestki, ze względu na roboty drogowe. Owszem, widziałem jakieś oświetlenia drogowców, ale kto by się tym przejmował? Asfalt był dobry.

Nie chciało mi się wierzyć w diagnozy lekarzy

Sprawa trafiła do sądu. Ostatecznie zostałem uznany za winnego spowodowania wypadku.

– Przecież to on wymusił pierwszeństwo! – krzyczałem zdenerwowany, gdy rodzice przyszli do szpitala poinformować mnie o wyniku rozprawy. – To ja jestem ofiarą!

– Sędzia uznał, że skoro przekroczyłeś prędkość ponad czterokrotnie, kierowca tamtego auta nie miał szansy cię zauważyć – tłumaczyła mama. – On zaczął wyjeżdżać, a ty nagle w niego uderzyłeś.

– Zresztą facet miał w aucie kamery. Wszystko zostało nagrane – dodał ojciec. – A ty się ciesz, że żyjesz, bo mogło się skończyć inaczej – spojrzał na mnie surowo.

– I co z tego, że żyję, skoro nie mam motocykla i długo jeszcze nie będę w stanie sam jeździć…

Rodzice spojrzeli po sobie. Mama się rozpłakała się. Ojciec ciężko westchnął. Nie rozumiałem, co się stało, skąd ten minorowy nastrój.

– Nigdy już nie będziesz chodzić, a co dopiero jeździć – ojciec patrzył na mnie ze współczuciem. – Przecież lekarze ci powiedzieli…

Coś tam mówili, ale wtedy niewiele jeszcze do mnie docierało. Zresztą lekarze… co oni tam wiedzą? Konowały! Oni się na niczym nie znają.

Po wypisie zaczęła się długa rehabilitacja. Próbowałem też odwoływać się od wyroku uznającego mnie za winnego. Wciąż uważałem, że to ja jestem ofiarą, a kierowca samochodu sprawcą. Przecież to on wyjechał z podporządkowanej! Dopiero po upływie kolejnych miesięcy, okupionych ciężką pracą, by wrócić choć do częściowej sprawności, zacząłem rozumieć, jaki byłem głupi i nieodpowiedzialny.

Ból, frustracja, gniew, żal, samotność, upór, nadzieja, wreszcie akceptacja – całe to bogactwo emocji uszlachetniło mnie i uczyniło mądrzejszym, wrażliwszym. Od wypadku zmieniło się całe moje życie. Straciłem dotychczasową pracę, zdrowie. Jednak w zamian zyskałem nowych przyjaciół, założyłem stowarzyszenie, zmieniłem podejście do jazdy. Teraz to ja, podobnie jak tamten młody facet na portalu, Wilk, który kiedyś tak bardzo mnie irytował, staram się przekazać innym, że szybka jazda nie jest taka dobra i fajna, jak się wydaje.

Skontaktowałem się też z kierowcą auta, w które wjechałem. Przeprosiłem go i powiedziałem, że nie mam żalu. Popłakał się. Sądziłem, że tylko ja przeżywam traumę, a on, skoro uznano go za niewinnego, nie ma problemów ze snem i sumieniem. Jednak miał. Ponoć nawet w depresję wpadł. W końcu po zderzeniu z nim zostałem niepełnosprawny, i czuł się z tym fatalnie. Pogadaliśmy i teraz chyba obaj mamy się lepiej. Byle do przodu, ale nie za szybko…

Czytaj także:
„Sąsiadka chciała bawić się w >>Kargula i Pawlaka<<, rujnując nam życie. Wiedziałam, że na tę starą jędzę trzeba znaleźć sposób”
„Syn zamiast magnesu przywiózł sobie z wakacji... żonę. Chyba znalazł ją pod mostem, bo synowa nawet rosołu nie umie zrobić”
„Udawałam wegetariankę, żeby wyrwać apetycznego przystojniaka. Mogę do końca życia jeść trawę, byle oddał mi swoje serce”

Redakcja poleca

REKLAMA