„Zazdrościłam przyjaciółce przebojowej córki. Odkryłam, że stawiałam swojej nierealne wymagania”

przytulas.png fot. Adobe Stock, petunyia
„Na spacery rzeczywiście chodziłyśmy razem. A następnie do piaskownicy, na place zabaw, do małpich gajów. Nasze dziewczynki, Ola i Asia, na szczęście dobrze się dogadywały. Oczywiście czasem się kłóciły, jednak nie mogłyśmy na nie narzekać. Za to dużo gorzej było z nami, mamusiami”.
/ 20.07.2023 11:15
przytulas.png fot. Adobe Stock, petunyia

Kolejny raz sprawdziłam, czy mam wszystko, czego potrzebujemy: cerata do rozłożenia na stole, kilka pędzelków, farbki, klej i ozdoby.

No i, oczywiście, kolorowanki z wyrywanymi stronami, żeby mogły powstać prawdziwe obrazy. Same urocze lamy, choć wcale nie było łatwo ich zdobyć! Ale w końcu czego się nie robi dla dziecka. Zresztą, te wszystkie przygotowania to pikuś. Tak naprawdę, najwięcej kosztowała mnie sama zgoda na ten wieczór…

Kiedy moja 7-letnia córeczka zapytała, czy możemy umówić się z Asią i jej mamą na malowanie, w pierwszym odruchu chciałam odmówić. Wiem, że dziewczynki się wzajemnie uwielbiają, i to od lat. Znają się niemal od dnia urodzin, bo ja i Marta, mama Asi, przyjaźniłyśmy się.

Nie planowałyśmy „wspólnych” ciąż, po prostu tak wyszło. Ja pierwsza dowiedziałam się, że będę miała dziecko. I oczywiście Marta była jedną z pierwszych osób, do których zadzwoniłam z tą radosną nowiną. Prawie się popłakała ze wzruszenia. A potem, tydzień później, to ja odebrałam telefon.

Huraaa, teraz obie będziemy mamami!

– Cześć, to ja – Marta była wyraźnie wzruszona. – Słuchaj, nie wiem, jak ci to powiedzieć. I właściwie to jeszcze nic pewnego, bo nie byłam u lekarza, tyle że zrobiłam test w domu…

Jesteś w ciąży?! – nie mogłam w to uwierzyć. – Marta, ależ to super! Cudownie, wspaniale! Jak się cieszę! Będziemy razem chodzić na spacery!

– Mam nadzieję, to rzeczywiście byłoby fajnie. Tylko wiesz,
z tą radością poczekajmy, aż zrobię badania – Marta jak zwykle wolała zachować ostrożność. – Jeszcze nikt nie wie, właściwie to tylko ty i Łukasz, nawet rodzicom nie mówiłam. Nie rozgłaszaj na razie, okej?

Dotrzymałam słowa, chociaż aż mnie nosiło, żeby powiedzieć mężowi. Piotrek pewnie by nikomu nie powiedział, no ale skoro obiecałam Marcie…

Ciążę obydwie zniosłyśmy dobrze. Na początku ja trochę cierpiałam, miałam poranne nudności, lecz w miarę szybko już wszystko było w porządku. Ba, nawet lepiej – bez wyrzutów sumienia mogłyśmy chodzić do cukierni na kaloryczne koktajle mleczne i nasze ulubione napoleonki. Co prawda, gdy już urodziłyśmy i chciałyśmy wrócić do poprzedniej figury, obydwie byłyśmy na siebie złe za te chwile słabości, ale co tam…

One – papużki nierozłączki, a my?

Na spacery rzeczywiście chodziłyśmy razem. A następnie do piaskownicy, na place zabaw, do małpich gajów. Nasze dziewczynki, Ola i Asia, na szczęście dobrze się dogadywały. Oczywiście czasem się kłóciły, jednak nie mogłyśmy na nie narzekać. Za to dużo gorzej było z nami, mamusiami…

Nawet nie wiem, kiedy zaczęło być źle. Chyba jak dziewczynki miały koło roku. Nie ukrywam, że trochę to była moja wina. Asia już chodziła, a moja Ola, starsza prawie o miesiąc, jeszcze nie. Byłam zwyczajnie zazdrosna!

A potem… Moja kruszynka – mniejsza drobniutka, zawsze chowała się za maminą spódnicą, natomiast Asia była przebojowa, śmiała
i bardziej sprawna.
Przeszkadzało mi to. Chciałam mieć idealną córcię. A tu widać było gołym okiem, że taka nie jest.

Poza tym zwyczajnie bałam się o nią, gdy dziewczynki się razem bawiły. Ola co chwila leżała na ziemi, popchnięta przez biegającą Asię, albo przychodziła do mnie z płaczem, bo tamta zabrała jej foremki do piasku.

Uważałam, że Marta powinna coś córce powiedzieć

Ponieważ Marta milczała, ja zaczęłam tłumaczyć Oli, żeby się nie dawała, żeby walczyła o swoje. To się już Marcie nie podobało…
Właściwie nigdy się nie pokłóciłyśmy, tylko nasze spotkania były coraz rzadsze.

Kontakt nadal utrzymywałyśmy, bo dziewczynki poszły do tego samego przedszkola. Organizowałyśmy więc wspólne urodziny, zabawy, czasem wpadałyśmy na siebie w przedszkolu. Jednak to już nie było to. Nie umawiałyśmy się na ploty, nie chodziłyśmy we dwie na zakupy. W grupie wszystko było w porządku, ale spotkań sam na sam każda zwyczajnie unikała.

Czy tego żałowałam? W pewnym sensie tak. Ale nie czułam się winna, a w każdym razie, że tylko ja zawiniłam. I nie chciałam pierwsza przepraszać.

Zapomniałam, że życie pisze własne scenariusze. Dziewczynki, chociaż tak różne, bardzo do siebie przylgnęły i w końcu uparły się, że pójdą razem do szkoły. „Trudno. Przecież nie chcę zerwać z Martą kontaktów, tylko ich nie szukam – uznałam. – Przeboleję więc te sporadyczne spotkania”.

Jednak gdy Ola poprosiła, żebyśmy umówiły się z Asią
i jej mamą na kolorowanki, spanikowałam. Szukałam pretekstu, żeby odmówić, i nic nie przychodziło mi do głowy. Poza tym widziałam, że Oli na tym zależy. „Właściwie co mi się stanie? Pomalujemy, wypijemy herbatę i one sobie pójdą. A Ola będzie szczęśliwa…” – postanowiłam na koniec.

Z nerwów rozbolał mnie brzuch

Chyba dlatego tak bardzo zależało mi na tym, żeby wszystko było na tip-top. Upiekłam ciasto, posprzątałam, kupiłam drogą herbatę, którą zaparzyłam tak, jak trzeba, w porcelanowym imbryku. Marta dawno u nas nie była, chciałam pokazać się jej z jak najlepszej strony. Wstyd się przyznać, nawet specjalnie wybrałam się dzień wcześniej do fryzjera...

Miały przyjść o 16.00, a mnie już w południe ze zdenerwowania rozbolał brzuch. Byłam zła na siebie, że aż tak się przejmuję. Na szczęście, gdy zadzwonił domofon, zdążyłam się opanować. Drzwi otworzyłam z szerokim uśmiechem. Sztucznym, lecz niesłychanie radosnym…

Na początku wszystko było w porządku. Dziewczynki z piskiem rzuciły się sobie w objęcia, potem pobiegły na chwilę do pokoju Olgi obejrzeć zabawki. My, mamy, w tym czasie wymieniłyśmy jakieś zdawkowe uprzejmości. Potem sprzątnęłam ciasto ze stołu, rozłożyłam ceratę i rozpoczęło się wielkie malowanie. Marta i ja, skupione; dziewczynki mazały farbami i naklejały cekiny, co chwila porównując swoje dzieła. Było znośnie. A potem…

Dzieci jak to dzieci, szybko się znudziły i pobiegły bawić. Obrazki były niedokończone, więc musiałyśmy same je domalować. Pracowałyśmy w ciszy, wymieniając tylko uwagi na temat kolorów, wzorów i planów na święta. Niestety, nic nie trwa wiecznie – po godzinie nasze lamy były gotowe. I co dalej?!

Marta pomogła mi sprzątnąć ze stołu i wspomniała, że chyba już pójdą. Widocznie też nie czuła się dobrze. Ale o wyjściu nie było mowy. Po pierwsze, dziewczynki podniosły straszne larum. Właśnie ustawiły domek, zaczęły się bawić lalkami.

A poza tym…
– Bez obrazków nie wyjdę, a one muszą wyschnąć! – oświadczyła Asia z poważną minką.

Trudno, trzeba poczekać

Pokręciłam się po kuchni, zrobiłam kolację, ciasto wróciło na stół. Wreszcie musiałam usiąść przy tym stole, naprzeciw Marty. A tego bałam się najbardziej. Chyba nie tylko ja…

– Dobrze, że dziewczynki tak się przyjaźnią – Marta mieszała herbatę, nie patrząc mi w oczy. – Chyba naprawdę się lubią. To taka kontynuacja naszej przyjaźni. Chociaż nam to jednak nie wyszło. A szkoda.

Wciągnęłam powietrze. Najchętniej bym gdzieś uciekła, może do toalety? Z drugiej strony, jestem dorosła; nie mogę wiecznie chować głowy w piasek! Tym bardziej że pierwszy krok ku pojednaniu został już zrobiony, i to nie przez mnie…

– Taa... – Nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. – Ola cały czas opowiada o Asi. To niesamowite, bo miałam wrażenie, że są tak różne, mają całkiem inne  zainteresowania. A mimo wszystko dopasowały się.

– Są podobne do nas – Marta w końcu spojrzała na mnie, wyraźnie nie o taką rozmowę jej chodziło. – Ale… Muszę ci powiedzieć, że trochę martwi mnie ta ich zażyłość.

Nastroszyłam się. To nie miało być pogodzenie, tylko dalszy ciąg…? Proszę bardzo!

– To znaczy? – sama słyszałam, że mój ton jest trochę za bardzo zaczepny. – Martwisz się, że przyjaźni się z Olą? Masz coś przeciwko mojej córce? O co ci chodzi?

– Nie, Karolinko, proszę cię, nie zaczynaj – skrzywiła się Marta. – Wiesz, ja Asię bardzo kocham. I nie chcę, żeby ktoś ją zranił. A chociaż jest silna i przebojowa, to jednocześnie szalenie wrażliwa. Po prostu obawiam się, że to trochę za wcześnie na taką przyjaźń. Sama wiem najlepiej, jak bardzo boli odrzucenie.

Trzeba to wyjaśnić, raz kozie śmierć

Zamurowało mnie. Poczułam rosnącą w gardle włochatą gulę. Marta mówiła dużo, a jednocześnie nic. Mogłam się domyślać, że chodzi jej o nas, o mnie, o naszą przyjaźń. Wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że ma do mnie żal. Ale dalej nie wiedziałam, co powiedzieć, jak prowadzić tę rozmowę. Czy stać mnie będzie na szczerość?

– Nie chcę cię atakować, kłócić się ani do niczego zmuszać – Marta słusznie zinterpretowała moje milczenie: w końcu przyjaźniłyśmy się przez 20 lat, świetnie mnie znała. – Ale męczy mnie to. Chciałabym wyjaśnić pewne rzeczy. I to bez względu na konsekwencje.

– Właściwe to ja też – stwierdziłam niepewnie. – Tylko nie wiem, jak zacząć. Tak naprawdę nie wiem nawet, dlaczego przestałyśmy się spotykać…

– To chyba moja wina – przerwała mi Marta. – Wiesz, kiedy byłam w ciąży i dowiedziałam się, że urodzę dziewczynkę, zaczęłam marzyć o słodkiej księżniczce. Drobnej, uroczej, pełnej wdzięku, delikatnej. Takiej, którą ubierałabym w te maleńkie różowe dresiki, sukieneczki z falbankami. Takiej… jak twoja Ola. A moja Asia… Sama wiesz. Silna, zdrowa, pyskata. Raczej taki łobuziak… – zamyśliła się Marta. – Ja chyba ci zazdrościłam! I dlatego, kiedy Asia na placu zabaw wyrywała Oli zabawki, nic nie robiłam.

– Co ty opowiadasz! – wykrzyknęłam zdumiona. – Przecież to ja zazdrościłam tobie! Asia pierwsza zaczęła chodzić, mówić, układać puzzle… Moja jeszcze latała w pampersach, kiedy twoja już chciała siadać na sedesie! A przecież jest o miesiąc młodsza! Ty wiesz, jak ja ci zazdrościłam?!

– Zwariowałaś? – Marta była naprawdę zdziwiona. – Za to twoja zawsze ładniej rysowała!

– Tak, ale nie była idealna – wreszcie z siebie wyrzuciłam.

– To ty też tak miałaś? – Marta z wrażenia zrzuciła kawałek ciasta na podłogę. – O Boże, to teraz już rozumiem! Jaka ja byłam na ciebie zła, kiedy zaczęłaś szukać wad u mojej Aśki, podpuszczać na nią Olę, krytykować, że to zrobiła nie tak, tamto robi źle! Ja wtedy specjalnie nie reagowałam. Chciałam sobie jakoś zrekompensować fakt, że nie mam księżniczki…

– A ja chciałam sobie udowodnić, że Ola jednak nie jest zła! Kiedy twoja wyrywała jej zabawki, ja myślałam, że moja jest tak strasznie grzeczna…

– Bo była…

Przerywałyśmy sobie co chwilę. Puściły tamy, musiałyśmy sobie powiedzieć wszystko.

– Kolejna perełka do idealnego wyobrażenia Oli i kamyczek do ogródka mojej Asi. Pamiętam, że pewnego wieczoru pomyślałam, że albo zacznę poprawiać córcię na siłę, albo przestanę się z tobą spotykać…

Popatrzyłam na nią, czując, że za chwilę przestanę panować nad swoimi emocjami.

Jakie my byłyśmy głupie – wyrzuciłam z siebie, a na policzkach poczułam pierwsze łzy. – Tyle lat przyjaźni i przez takie nieporozumienie…

– Głupie to mało powiedziane – Marta też nie kryła łez. – Pięć lat nie rozmawiałyśmy ze sobą normalnie… Wiesz, jak mi tego brakowało? W ogóle mi ciebie brakowało! Jak to dobrze, że dziewczynki się przyjaźnią, że dziś tu przyszłyśmy…

Tak, tak, z radości można… wyć!

Ściskałyśmy się i obie aż wyłyśmy ze szczęścia, aż nasze córki przybiegły zaniepokojone.

Z wielkim trudem im wytłumaczyłyśmy, że wszystko jest w porządku. Bo jak wyjaśnić siedmiolatkom, że można płakać ze szczęścia?… A my nie mogłyśmy się powstrzymać. Emocje wypływały z nas lawiną.

W efekcie Marta musiała wracać taksówką, bo zrobiło się strasznie późno. Umówiłyśmy się na następną sobotę, tym razem u niej. Już wychodząc, Marta ucałowała mnie serdecznie i powiedziała:

– Wiesz, takie malowanie obrazków to świetna okazja do integracji kobiet. Wszystko sobie powiedzieć, wygadać się, poplotkować i poradzić jedna drugiej.
– Niech żyją mamy i lamy – roześmiałam się.

Czytaj także:
„Myślałam, że równoczesne macierzyństwo z przyjaciółką to cud. Nie sądziłam, że to właśnie ona wbije mi nóż w plecy”
„Z przyjaciółkami byłyśmy jak 4 muszkieterki, wskoczyłybyśmy za sobą w ogień. Myślałam, że tak będzie zawsze, a jednak...”
„Wychowuję dziecko z przyjaciółką. Nie dlatego, że wolę kobiety. Po prostu wszyscy mężczyźni w naszym życiu to świnie”
 

Redakcja poleca

REKLAMA