„Z przyjaciółkami byłyśmy jak 4 muszkieterki, wskoczyłybyśmy za sobą w ogień. Myślałam, że tak będzie zawsze, a jednak...”

Przyjaciółki fot. Adobe Stock, pikselstock
„Rzeczywiście, choć przez następne lata wielokrotnie ruszałyśmy na ratunek, żadna z nas nie oczekiwała hołdów, nie liczyła na wdzięczność. Pomagałyśmy sobie, bo czułyśmy taką potrzebę, bo nie wyobrażałyśmy sobie, że mogłybyśmy postąpić inaczej”.
/ 24.02.2023 14:30
Przyjaciółki fot. Adobe Stock, pikselstock

Czekałyśmy wszystkie na to spotkanie jak na żadne inne. Przecież nie widziałyśmy się od prawie półtora roku! Gdy się w końcu zobaczyłyśmy, padłyśmy sobie w ramiona. Były łzy wzruszenia, radość, że przetrwałyśmy. A potem śmiechy i pogaduchy do białego rana. Jak wtedy, gdy miałyśmy naście lat.

Poznałyśmy się w liceum, niemal pół wieku temu. Usiadłyśmy w sąsiednich ławkach, zaczęłyśmy rozmawiać i już po chwili wiedziałyśmy, że będziemy przyjaciółkami. Ela, Halinka, Basia i ja. I rzeczywiście, od tamtej pory byłyśmy nierozłączne. Pomagałyśmy sobie w lekcjach, wspierałyśmy się, gdy miałyśmy problemy, dzieliśmy się radościami i sukcesami.

Po prostu lubiłyśmy przebywać w swoim towarzystwie. Widywałyśmy się w szkole i po lekcjach, żeby się po prostu pośmiać, pogadać, pobyć razem. Nie było między nami żadnej zazdrości, rywalizacji, wywyższania się. Może dlatego, że nasi rodzice dobrze nas wychowali, a może świat był lepszy, bo ludzie nie zapomnieli, że są ludźmi? Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną.

Jak cztery muszkieterki

Nawet nasi chłopcy wiedzieli, że jeśli chcą zdobyć nasze serca, muszą zyskać akceptację pozostałych dziewczyn. Po maturze nasze drogi się rozeszły. Ela poszła do pracy, bo jej mama ciężko zachorowała i to na nią spadł obowiązek utrzymania rodziny. Halinka i Basia szybciutko wyszły za mąż i zostały paniami domu, ja wyjechałam na studia do innego miasta i kiedy je skończyłam, tam już zostałam.

Mimo to nie zapomniałyśmy o sobie. Choć każda z nas miała własne sprawy i własne życie, przynajmniej raz na kwartał organizowałyśmy spotkanie. A to wcale nie było takie proste. Dziś wystarczy chwycić za komórkę podać termin, miejsce i po kłopocie. A wtedy? Telefony w domach mieli tylko wybrańcy.

Reszta musiała radzić sobie inaczej. Pamiętam, jak kiedyś urwałam się z zajęć na uczelni i biegałam po mieście, szukając czynnej budki telefonicznej, żeby zadzwonić do Eli. Ustaliśmy, że to przez nią będziemy się kontaktować, bo miała w pracy telefon. Ale choć zrobiłam chyba z dziesięć kilometrów, wszystkie publiczne aparaty były zepsute. A to słuchawka uszkodzona, a to kabel przerwany. Nie wiem, czemu ludzie pastwili się tak wtedy nad tymi telefonami. W końcu udało mi się dodzwonić.

– Zdążyłaś w ostatniej chwili, bo właśnie miałam wychodzić do domu – usłyszałam od Eli.

– To kiedy i gdzie? – dopytywałam się zdyszana.

– W najbliższą sobotę o osiemnastej, w Kolorowej. Będziesz?

– No jasne! Już nie mogę się doczekać! 

Naprawdę cieszyłam się, że zobaczę dziewczyny. Tęskniłam za nimi i wiedziałam, że one tęsknią za mną. Kiedy się w końcu spotykałyśmy, padałyśmy sobie w ramiona. A potem gadałyśmy, śmiałyśmy się, wspominałyśmy. Wkurzało nas tylko jedno: że kawiarnie zamykają zdecydowanie za wcześnie.

No bo jak tu się nie denerwować, kiedy kelnerka przerywa nam w pół słowa i każe wychodzić, choć my dopiero się rozkręcałyśmy? Z czasem zaczęłyśmy się więc spotykać w naszych domach. Każda przynosiła coś do jedzenia i picia, i hulaj dusza, piekła nie ma. Nawet do rana. Po każdym takim spotkaniu byłam silniejsza, radośniejsza i pełna pozytywnej energii. Jakby mi ktoś baterie naładował.

Tak było przed laty i tak jest teraz. Gdy zobaczę się z dziewczynami, od razu czuję się jak nastolatka, choć sześćdziesiątkę przekroczyłam już jakiś czas temu. Nie widzę zmarszczek, siwych włosów i zniekształconych reumatyzmem palców. Znowu jestem młoda!

Każda z nas jakoś ją wsparła

Ale spotykałyśmy się nie tylko wtedy, kiedy chciałyśmy odprężyć czy pośmiać. Bywało, że któraś z nas potrzebowała pomocy w trudnych chwilach. Reszta rzucała wtedy wszystko i biegła na ratunek. Pocieszała, przytulała, pomagała znaleźć rozwiązanie, ale i nawrzucała tej skrzywdzonej, jeśli wymagała tego sytuacja. Pamiętam, jak dwadzieścia lat temu Basia zachorowała na raka.

Kompletnie się wtedy załamała. Nawet leczyć się nie chciała, bo nie wierzyła, że to coś da. Ale my nie przyjęłyśmy tego do wiadomości. Dotąd naciskałyśmy, dotąd przekonywałyśmy, dotąd na nią krzyczałyśmy – tak, tak, czasem nie przebierałyśmy w słowach, żeby przemówić jej do rozumu – aż zdecydowała się podjąć walkę z chorobą. Od tamtej pory wspierałyśmy ją, jak mogłyśmy.

Ja załatwiłam jej miejsce w najlepszym szpitalu, bo miałam znajomości w światku medycznym, Ela pomagała jej mężowi w domu i przy dzieciach, bo biedak nie umiał nawet obiadu ugotować, Halinka ją odwiedzała i modliła się żarliwie. Każdego dnia odmawiała w jej intencji nowennę. Nie wiem, czy pomogła medycyna czy Bóg, ale Basia pokonała raka. Oczywiście zorganizowała z tej okazji imprezę.

– Dziewczyny, jak ja się cieszę, że was mam. Gdyby nie wy, pewnie nie byłoby mnie już na tym świecie. Nie wiem, jak się wam odwdzięczę… – powiedziała w pewnym momencie wzruszona.

– A my się cieszymy, że mamy ciebie! Nawet nie wiesz, jak bardzo! – zakrzyknęłam wtedy.

– No właśnie. Dlatego nie mów nam tu o jakimś odwdzięczaniu się, bo to nas obraża. Przecież jesteś naszą przyjaciółką! Wiemy, że ty też zrobiłabyś dla nas to samo – włączyła się Ela.

– Amen – zakończyła Halinka.

Rzeczywiście, choć przez następne lata wielokrotnie ruszałyśmy na ratunek, żadna z nas nie oczekiwała hołdów, nie liczyła na wdzięczność. Pomagałyśmy sobie, bo czułyśmy taką potrzebę, bo nie wyobrażałyśmy sobie, że mogłybyśmy postąpić inaczej. I nigdy się na sobie nie zawiodłyśmy. Gdy ma się takie przyjaciółki, to życie wydaje się łatwiejsze, choćby los rzucał kłody pod nogi.

Przekonałyśmy się o tym, gdy nadeszła pandemia. Nie mogłyśmy się spotykać twarzą w twarz, więc postanowiłyśmy kontaktować się przez internet. Mój wnuk jest informatykiem i wszystko tak zorganizował, żebyśmy mogły się słyszeć i oglądać w tym samym czasie. Co drugi dzień o osiemnastej zasiadałyśmy przed ekranami komputerów i gadałyśmy, gadałyśmy, gadałyśmy. To Ela wpadła na pomysł, żebyśmy mówiły tylko o przyjemnych rzeczach.

– Nie wiem, jak wy, ale ja już mam dość tej izolacji, strachu i niepewności. Czuję się tak zdołowana, że mi się płakać chce – zaczęła któregoś razu.

– No, ja też… Chwilami mam wrażenie, że w moim życiu nic fajnego się nie dzieje – westchnęłam.

– No właśnie! Czarne myśli przesłaniają te dobre. To niedopuszczalne! – huknęła pięścią w blat biurka.

– Czyżbyś miała na to jakąś radę? – włączyła się Basia.

– Owszem. Umawiamy się, że od dziś opowiadamy sobie tylko o tym, co nam śmiesznego się przytrafiło, co nas miłego spotkało – wypaliła.

– No nie wiem, czy coś takiego znajdę, bo tak samo jak Tereska, mam wrażenie, że świat wokół mnie się wali – odezwała się Halinka.

– Na pewno znajdziesz. Wszystkie znajdziecie! Musicie tylko pomyśleć. A więc od jutra żadnego ogólnego biadolenia i narzekania! Ładujemy się dobrą energią – ucięła.

Szykowałyśmy się na to jak na wielkie święto

Zadziałało. Gdy sobie tak usiadłyśmy i spokojnie się zastanowiłyśmy, to okazało się że choć czasy są ciężkie, to powodów do radości i śmiechu żadnej z nas nie brakuje. Tyle tylko że tego nie dostrzegałyśmy, bombardowane zewsząd negatywnymi informacjami.
Od tamtej chwili dzieliłyśmy się tymi dobrymi i śmiesznymi opowieściami z pozostałymi. Czarne chmury zgromadzone nad naszymi głowami się rozstąpiły i wyjrzało zza nich słońce.

– Spokojnie, dziewczyny, jeszcze tylko trochę. Niedługo się spotkamy i będzie jak dawniej. Musimy się tylko trzymać – mówiłyśmy sobie na koniec.

Internet to fajny wynalazek, ale nie zstąpi bezpośredniego kontaktu z żywym człowiekiem. No i nie można usiąść razem przy stole… To niedługo trwało jednak długo. Prawie półtora roku. Ale w końcu się spotkałyśmy. U Halinki. Szykowałyśmy się na to jak na wielkie święto. Każda przyniosła coś pysznego do jedzenia i picia. Było tego tyle, że ledwie zmieściło się na stole. Po spotkaniu wyszłam silniejsza, radośniejsza i oczywiście młodsza. Liczę na to, że przed nami jeszcze wiele takich spotkań…

Czytaj także:
„Wiedziałam, że moja przyjaciółka ma ogromne kłopoty, ale byłam zajęta własnym szczęściem. Teraz jest już za późno...”
„Ja i moja przyjaciółka chciałyśmy być rodziną, więc postanowiłyśmy wyswatać swoje rodzeństwo”
„Nie zauważyłam, że moja przyjaciółka jest poważnie chora. Przez moje zaniedbanie mogła umrzeć”

Redakcja poleca

REKLAMA