Kiedy moi rodzice się rozwodzili, byłam w liceum i bardzo to przeżyłam. W tym trudnym czasie, kiedy nie jest się ani dzieckiem, ani dorosłym, sporo się na mnie zwaliło. Dojrzewanie, burza hormonów, nauka, bo wszyscy ciągle straszyli nas maturą, a na dodatek rodzice oznajmiają, że ojciec się wyprowadza.
Jedyną pociechą była dla mnie moja przyjaciółka. Na Kaśkę wciąż mogłam liczyć. Ona mnie nie zawiodła, nie zdradziła. Pocieszała mnie, rozśmieszała, zawsze miała dla mnie dobre słowo i miejsce w swoim pokoju oraz łóżku, gdy nie miałam ochoty wracać do domu. Obiecałam sobie wtedy, że ona też zawsze będzie mogła na mnie liczyć. I jeszcze, że… nigdy nie wyjdę za mąż.
Minęło siedemnaście lat i słowa dotrzymałam, zarówno w jednym, jak i drugim aspekcie. Kaśka zawsze mogła do mnie wpaść, żeby się wyżalić albo coś poświętować. Byłam bezdzietną singielką, menadżerką w korporacji, na kierowniczym stanowisku.
Miałam trzypokojowe mieszkanie w kredycie na dwadzieścia lat, w którym poza salonem i moją sypialnią, był jeszcze pokój gościnny. To w nim spała Kaśka, kiedy odpłynęła po wspólnym wieczorze przy winie i plotach. Nie mieszkał ze mną żaden samiec, więc mogłyśmy spać do południa i nikt nie zawracał nam skacowanej głowy.
To nie tak, że stroniłam od mężczyzn
Lubiłam ich towarzystwo, bywało ciekawie, czasem ekscytująco, ale nie na dłuższą metę; z żadnym nie weszłam w etap poważniejszego, stałego związku. Kilka randek i następny. Albo przerwa, jeśli czułam się zmęczona męską obecnością.
Kaśka poznała tego jedynego i szybko wyszła za mąż. Jeszcze szybciej odkryła, że jej książę potrzebował skrzyżowania matki z kochanką, a nie żony, którą należy szanować i traktować jak partnera. Potrafił bez słowa zniknąć na kilka dni, a potem wrócić, jakby nic się nie stało, z walizką pełną brudnych rzeczy i wręczyć ją Kaśce.
Bezczelny gnojek. Ale co mogłam zrobić, skoro wciąż dawała mu ostatnie szanse? To było jej życie. Nie mogłam zmusić jej do rozwodu, mogłam tylko wspierać, być obok, przytulać, dawać nocleg i… czekać.
W końcu Kaśka sama dojrzała do tej decyzji i raz dwa stała się panną z odzysku.
By odreagować nieudane małżeństwo i rozwód, zaczęła szaleć. Stała się bywalczynią klubów nocnych. Tańczyła, jakby jutra miało nie być, piła, jakby coś takiego jak kac jej nie dotyczyło, obściskiwała się nie wiadomo z kim, a potem lądowała u mnie w gościnnym.
To nie mogło się dobrze skończyć…
I wreszcie któregoś dnia przyszła do mnie z płaczem. Zdołowana tak bardzo, że od razu wyciągnęłam czekoladę z orzechami, najlepszą pocieszycielkę w sercowych sprawach. I wino. Białe, półwytrawne, jej ulubione, ale pokręciła głową.
– Nawet nie otwieraj, nie powinnam pić.
– Co się stało? Dotarło do ciebie, że przesadzasz z balowaniem?
– Jestem w ciąży! To się stało! – wykrzyczała i rozpłakała się tak, jakby dowiedziała się, że zostały jej dwa tygodnie życia i w tym czasie nie może tknąć alkoholu.
Nie powiem, też mną wstrząsnęła ta nowina, choć biorąc pod uwagę jej ostatnie wyczyny, może się było w końcu czegoś takiego spodziewać.
– Z kim?
Rozszlochała się głośniej, a potem wytarła nos i wychlipała:
– No właśnie… nie wiem. Kilku ich było w ostatnim czasie, paru nawet niespecjalnie pamiętam… Jak ostatnia szmata…
Darowałam sobie teksty umoralniające. Co to zmieni? Moja przyjaciółka wyła, ja nastawiałam kawę w ekspresie i zastanawiałam się, co teraz. Najpierw musiałam Kaśkę uspokoić i postawić do pionu. Czekolada nie pomogła tym razem, bo jej zapach sprawił, że pognała do łazienki i zwymiotowała.
Więc zrobiłam jej kąpiel w pianie i gorzką herbatę.
– Możesz urodzić i wychowywać to dziecko – podsuwałam opcje do rozważenia. – Myślałaś przecież o dziecku, pamiętasz?
Przypomniałam jej kilka rozmów sprzed rozwodu, kiedy zwierzyła się, że chciałaby mieć takiego małego szkraba w domu. Co prawda, potem wszystko się rozleciało, łącznie z planami związanymi z macierzyństwem.
– Możesz też urodzić i zostawić w szpitalu, noworodki łatwiej znajdują nowy dom i kochającą rodzinę. No i zawsze możesz łyknąć tabletki…
– Ale ja chcę urodzić i wychowywać to dziecko! Zawsze chciałam być mamą, to się nie zmieniło. Tylko teraz… cholernie się boję… Sama? Jak dam sobie radę? Co zrobię po macierzyńskim? Z czego będę żyć?
– Tym się martwisz? – uśmiechnęłam się z politowaniem. – Głupia. Przecież masz mnie. Jeśli chcesz tego dziecka, to je urodź. Pomogę ci. W tej w kwestii nic się nie zmieniło. Zawsze, bez względu na wszystko, możesz na mnie liczyć. Będę najlepszą ciotką na świecie!
Kaśka znowu się rozpłakała, tym razem z ogromnej ulgi. W ogóle przez całą ciążę wpadała na zmianę w stany euforii i depresji. Zrzucałyśmy to na hormony i typową dla ciężarnych huśtawką nastrojów. Ale któregoś dnia przyszła do mnie naprawdę rozhisteryzowana.
Gość, od którego wynajmowała mieszkanie, stwierdził, że nie przedłuży jej najmu. Oficjalnie dlatego, że jego córka wracała z zagranicy i musiała gdzieś mieszkać. Nieoficjalnie – zorientował się, że Kaśka za chwilę będzie lokatorką, którą chroni prawo, i choć płaciła zawsze przed terminem, to wolał na wszelki wypadek pozbyć się problemu.
Mój pokój gościny został zatem przerobiony na gościnno-dziecięcy. Wyleciały z niego regały z książkami (przeniesione do salonu) i łóżko. Wstawiłyśmy rozkładaną kanapę, by w dzień było więcej miejsca, niewielki, ale wygodny fotel do karmienia, szafę dla mamy oraz komódkę na ciuszki.
Potem obie szalałyśmy po sklepach z dziecięcymi akcesoriami i kupowałyśmy różne śliczne rzeczy, czasem całkiem zbędne, ale nie potrafiłyśmy się powstrzymać. Ja nawet bardziej od niej.
To ja byłam przy Kaśce, kiedy zaczęła rodzić
To ja stałam pod salą, do której zabrali ją na cesarkę, bo dziecku spadało tętno. I to ja zobaczyłam Szymka jako pierwsza, kiedy wyjechał, owinięty w becik, w szklanym wózku.
– Druga mama? – spytała położna, nawet niespecjalnie zdziwiona taką opcją.
– Ciocia… – odparłam wzruszona.
Ten malutki nosek… Ta urocza bródka, która ledwie wystawała nad becikiem… Już byłam zakochana w tym dzieciaku bez pamięci. Pierwszy chłopak, któremu bez reszty i od pierwszego spojrzenia oddałam swoje serce.
Obie wstawałyśmy do Szymka. Zmieniałam mu w nocy pieluchy i podawałam Kaśce do karmienia, a potem grzałam wodę na mleko. Kiedy Kaśka, wykończona całodniową opieką, zasypiała na stojąco, to ja tuliłam, poiłam butlą, przewijałam, śpiewałam i kochałam. Później razem zabezpieczałyśmy kanty mebli oraz gniazdka i ganiałyśmy za raczkującym malcem. Patrzyłyśmy, jak wstaje na nogi i robi pierwszy krok. Słuchałyśmy, jak gaworzy i wypowiada pierwsze słowa…
Kaśka mogłaby się wyprowadzić, już wiedziała, że da sobie radę. Finansowo i psychicznie była w doskonałej formie. Uwielbiała być mamą i była do tego stworzona. Tyle że ja… Co ze mną? Nie chciałam, żeby się wyprowadzali.
Brakowałoby mi ich, przywykłam do ich obecności. Do tego, że Szymek, siedząc w krzesełku, pije ze mną poranną kawę. To znaczy, ja kawę, on swoje mleko, ale z jakim entuzjazmem! Do tego, że kiedy wracałam z pracy, witali mnie oboje w domu. A kiedy Kaśka wróciła po macierzyńskim do pracy, na zmianę odbierałyśmy Szymka ze żłobka, a później z przedszkola.
– Jak tylko poznasz kogoś, z kim chcesz być, to się natychmiast wyprowadzę – zarzekała się. – I zrobię remont pokoju gościnnego na swój koszt.
– Już poznałam… – wyznałam jej wreszcie, ściskając ją za rękę. – Gorzej będzie, jak ty poznasz kogoś i się wyprowadzisz. Co ja wtedy bez was zrobię? Chyba zapłaczę się na śmierć…
– Nie wiem, czy kogoś poznam. Nie pali mi się – stwierdziła.
Racja. Skończyło się imprezowanie i przygody na jedną noc. Kaśka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniła się we wspaniałą mamę, która na pierwszym miejscu zawsze stawiała swojego syna. Uwielbiam patrzeć, jak błyszczą jej oczy, kiedy do niego mówi albo słucha potoku słów, który rozumie tylko matka.
Szymek w tym roku pójdzie do zerówki. Myślę nad przeniesieniem się do salonu i zrobieniu mu w mojej sypialni pokoju z prawdziwego zdarzenia. Na pewno byłby zachwycony, gdyby dostał łóżko w kształcie samochodu i mały stolik, bo uwielbia rysować i kolorować. Kaśka stanowczo się temu sprzeciwia, mówi, że nie mogą anektować mojego mieszkania, ale…
To moje mieszkanie i mogę zrobić w nim, co zechcę. Nie jesteśmy typową rodziną, ale jesteśmy szczęśliwi. Nie brakuje nam dorosłych mężczyzn w naszym życiu. Nie potrzebujemy obrączki na palcu, byśmy czuły się spełnione i wartościowe jako kobiety.
Jestem rodziną dla mojej przyjaciółki i dla jej synka. A oni są rodziną dla mnie. Nigdy bym nie pomyślała, że tak nam się życie ułoży, że w moim mieszkaniu singielki pojawią się kosz na pieluchy, szafka na mleko i kaszki dla niemowląt, ale niczego nie żałuję. Przeciwnie, bardzo mi się to podoba. Jesteśmy sobie potrzebne i możemy na siebie liczyć. I na pewno nigdy się nie rozwiedziemy.
Czytaj także:
„Umarłam dwa razy: raz po śmierci męża, a drugi, gdy odkryłam, że moje małżeństwo było fikcją. 10 lat żyłam ze zdrajcą”
„Przypadkiem odkryłam, że mama działa na dwa fronty. W domu gotuje ojcu obiadki, a na boku obściskuje się z kochankiem”
„Myślałam, że teściowa mnie nie lubi, tymczasem ona zmagała się z poważnym problemem. Prawdę odkryłam przypadkiem”