„Wraz z naczelnymi plotkarami we wsi, wzięłyśmy sąsiadkę na języki. Ja obrabiałam jej tyłek, a ona pomogła mi w potrzebie”

sąsiadki, które się przyjaźnią fot. iStock by Getty Images, MStudioImages
„Zadzwoniłam do Maryśki, żeby do mnie wpadła, zakupy zrobiła, może jakiś obiad ugotowała… Niestety, wymówiła się, twierdząc, że źle się czuje i musi się położyć. Elka nawet telefonu nie odebrała. Ciekawe, bo zawsze miała go przy sobie, żeby jej żadna plotka ze wsi nie umknęła”.
/ 20.04.2023 22:30
sąsiadki, które się przyjaźnią fot. iStock by Getty Images, MStudioImages

Obudził mnie, jak zawsze w sobotę, warkot silnika. Wstałam z trudem z łóżka i poczłapałam do okna. Oczywiście Franek wybierał się w drogę swoim starym rzęchem. Gdzie? Dokładnie nie wiedziałam, ale wszyscy we wsi byli pewni, że do syna, do miasta. Nikt nigdy o to Janki ani Franka nie pytał, ale to się rozumiało samo przez się.

– Posiedzą tam dwa dni, zjedzą za darmo, a pewnie jeszcze pieniądze od syna dostaną, bo ponoć ciepłą posadkę w urzędzie ma! – opowiadali ludzie, i sarkali, że do domu nigdy nie zagląda, bo wstydzi się, że jest ze wsi.

Tego dnia byłam nawet zadowolona, że tak wcześnie się zerwałam, bo mnóstwo roboty miałam! Wieczorem miały przyjść Elka i Maryśka, od niedawna moje najlepsze koleżanki. Znałyśmy się całe życie, wiadomo, jak to jest na wsi – a to ze szkoły, a to z kościoła, a to z sąsiedztwa… Nie miałyśmy jednak ze sobą kontaktu. Wszystko zmieniło się, kiedy do parafii przyszedł nowy proboszcz. Bo wcześniej to się u nas nic nie działo. Dawny kanonik nie był najmłodszy, więc ani młodzieży do kościoła nie przyciągał, ani organizować nic mu się nie chciało… Po mszy każdy rozchodził się do domu, a do miasta daleko, dostać się ciężko, więc i rozrywek jak na lekarstwo.

Ja sama nudziłam się setnie. Dzieci niedawno wyprowadziły się na swoje, męża już dawno pochowałam, to i do roboty niewiele miałam. Tyle co w tym domu posprzątać, w ogródku popielić, kurom ziarna dać…

Tylko Janka na te spotkania nie chodziła

Na jesieni przydzielono nam jednak nowego młodego księdza proboszcza. Nie minęło wiele czasu, a gruchnęła wieść, że zacznie organizować jakieś spotkania dla parafian.

– To pewnie będzie grupa dla młodzieży – przypuszczałyśmy.

I rzeczywiście, najpierw ksiądz Damian zorganizował grupę apostolską dla młodych, ale zaraz potem zwrócił się w niedzielę do wszystkich kobiet w parafii, że chce, abyśmy spotykały się raz w miesiącu na plebani, bo, jak to określił, „w parafii zawsze potrzeba kobiecej ręki”. Nie bardzo wiedziałyśmy, co to może znaczyć, bo zazwyczaj w kościele tylko sprzątałyśmy.

Wszystkie umierałyśmy z ciekawości, więc w następny piątek w salce katechetycznej na plebanii stawił się chyba komplet kobiet ze wsi. Była i kawa, i ciasteczka, co prawda z cukierni w mieście, ale zawsze. I ksiądz Damian tak pięknie mówił o tym, co możemy robić w parafii, że będziemy organizować dzień seniora, piknik dla rodzin na wiosnę, i że każda z nas może pomóc przy dekoracji ołtarza na Boże Ciało…

Nie powiem, to ostatnie mi się szczególnie spodobało, bo zawsze zajmowała się tym Kryśka, której mąż miał kwiaciarnię i przez to wydawało jej się, że ma nie wiadomo jaki talent. Na koniec postanowiliśmy, że nasze spotkania będą się odbywać w każdą pierwszą sobotę miesiąca. I nie było chyba kobiety we wsi, która opuściłaby je z własnej woli, chyba że leżała obłożnie chora w łóżku. 

Tyle rzeczy można się było tam dowiedzieć! Nie, żeby któraś przy księdzu proboszczu plotkowała, co to, to nie, ale on sam wypytywał, co w parafii piszczy. No to i my coś przy okazji podsłuchałyśmy… Jakoś tak się zawsze składało, że z tych spotkań wracałam z Elką i Maryśką. Mieszkały najbliżej mnie, poza Janką, ale ona była dziwaczką i jako jedyna na te nasze spotkania nie przychodziła.

Za to ja z Maryśką i Elką uznałyśmy, że raz na miesiąc to za rzadko, żeby powymieniać się wszystkimi ploteczkami i zaczęłyśmy się spotykać co tydzień, za każdym razem u innej. Wszystkie starałyśmy się wypaść jak najlepiej – wyjmowałyśmy najlepszą zastawę i piekłyśmy najbardziej wymyślne ciasta…

A ostatnio córka przysłała mi z Anglii przepis na pudding, i postanowiłam go wykorzystać, żeby pokazać się z jak najlepszej strony. Dlatego było mi na rękę wcześniejsze wstawanie – wolałam mieć trochę więcej czasu, bo nigdy nie wiadomo, czy te cudzoziemskie przepisy wyjdą…. A i tak w ostatniej chwili musiałam jechać do sklepu, bo sobie przypomniałam, że Elka ostatnio się odchudza i słodzi herbatę tylko słodzikiem. Co oczywiście nie przeszkadza jej wcinać słodkie ciasta.

Pudding na szczęście się udał i zebrałam za niego same pochwały. Kiedy już sobie opowiedziałyśmy, co tam się każda dowiedziała od naszego ostatniego spotkania, zasiadłyśmy na kanapie przed telewizorem, żeby obejrzeć następny odcinek naszego ulubionego serialu. Nie wiem, czy akcja akurat tego dnia była wyjątkowo nieciekawa, czy to ja byłam jednak niewyspana, ale cały czas ziewałam.

– Halina, co się z tobą dzieje? – zdenerwowała się w końcu Maryśka. – Co ty po nocach robisz?

– A, Franek dzisiaj tym swoim rzęchem wyjeżdżał z samego rana, to mnie obudził – wyjaśniłam.

– Że mu się tak chce co tydzień do miasta jeździć! – prychnęła Elka. – Ja wszystko rozumiem, jednego syna mają, ale żeby tak tydzień w tydzień mu się na głowę zwalać?

– No, skoro on nie chce tu przyjeżdżać… – próbowałam ich bronić.

– Bo mu się w głowie poprzewracało! – stwierdziła z przekąsem Maryśka. – Tak samo jak i jego rodzicom!

Wiedziałam, że w końcu do tego dojdziemy. Odkąd zaczęłyśmy się spotykać, zawsze Janka i jej mąż byli stałym punktem naszych plotek. Nie, żeby robili coś nieprzyzwoitego, co to, to nie, ale byli tacy skąpi i nieużyci! A na wsi, gdzie każdy stara się pomóc każdemu, to rzecz nie do wybaczenia. Wiedzieliśmy, że obydwoje mają spore emerytury, bo raz udało nam się wyciągnąć tę informacje od Józka, naszego listonosza, ale gdy ktokolwiek zwracał się do nich po pomoc, to zawsze odmawiali!

Żadna z nich nie chciała mi pomóc

Chciałyśmy raz kupić nowe obrusy na ołtarze, to miała być niespodzianka na rocznicę święceń naszego księdza proboszcza. No i poszłyśmy zbierać po domach. Janka zatrzasnęła nam drzwi przed nosem, twierdząc, że nie ma akurat drobnych. Kiedy z kolei robiłyśmy zbiórkę na seminarium, to w ogóle nie otworzyli nam drzwi, udając, że nie ma ich w domu.

Zresztą, jakby to tylko o pieniądze chodziło, to jeszcze machnęłybyśmy ręką. Wiadomo jak jest, nie każdy lubi się z nimi rozstawać. Ale nawet kiedy prosiliśmy o trochę jajek albo jabłek na ciasta na odpust, Janka twierdziła, że wszystko zawiozła synowej do miasta! Nie wiem, jakby to było możliwe, skoro mają wielki sad i całkiem niezłe zbiory.

W każdym razie, więcej do niej po prośbie nie poszłyśmy. Chce być sobkiem? Niech będzie! Ale niech się nie spodziewa, że ludzie we wsi ją będą szanować. Ja tam się cieszyłam, że mam dobre koleżanki, i że w razie potrzeby mogę zwrócić się do nich po pomoc… Żebym tylko wiedziała, jak bardzo się myliłam!

Zaczęło się od tego, że Zbój, pies sąsiadów, dostał się na moje podwórko przez dziurę w płocie i ganiał za moimi kurami. A tyle razy prosiłam, żeby naprawili tę siatkę!

– Ja ci dam, cholero! – krzyknęłam, biorąc w rękę miotłę, i goniąc za psem. – Na kurczaki polował będzie!

Psa udało mi się przegonić, ale przy tym tak nieszczęśliwie stanęłam na mokrej trawie, że się przewróciłam.

– Au! –krzyknęłam tylko, kiedy poczułam, że stopa wykrzywia mi się nienaturalnie. Szczęśliwie, wciąż miałam przy sobie tę miotłę, więc jakoś pomału się podniosłam i dokuśtykałam do kuchni, gdzie natychmiast chwyciłam za słuchawkę. Wykręciłam numer Elki.

– Chyba skręciłam nogę – powiedziałam, kiedy tylko odebrała. – Nie mógł by mnie twój syn zawieźć do przychodni, do miasteczka?

– Nie bardzo – powiedziała z wahaniem. – Jeszcze nie wstał, wiesz, wczoraj był u kolegi na imieninach i zabawa trochę się przeciągnęła…

– A nie możesz go obudzić? – zirytowała mnie, bo noga coraz bardziej dawała mi się we znaki.

– Nie, bo jak się nie wyśpi, to potem jest cały dzień nerwowy… – odpowiedziała z wyrzutem Elka.

Odłożyłam więc słuchawkę i próbowałam się skontaktować z Maryśką, która miała prawo jazdy i auto.

– Właśnie jadę do miasta – westchnęła ciężko. – Szkoda, że wcześniej mi nie powiedziałaś, zabrałabym cię, ale teraz to mi się już nie opłaca wracać…

„A skąd mogłam przewidzieć, że skręcę sobie kostkę?!” – pomyślałam.

Nie miałam wyjścia. Zabandażowałam nogę jak umiałam najlepiej, i pokuśtykałam na przystanek autobusowy.

– A co ci się stało, że tak kulejesz? – krzyknęła przez płot Janka, kiedy tylko mnie zauważyła.

– Pośliznęłam się i chyba skręciłam kostkę – wyjaśniłam. – Muszę szybko do miasta jechać, do doktora.

– Przecież nie zajdziesz sama do przychodni. To daleko od przystanku – sąsiadka popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Poczekaj no chwilę, zaraz zawołam Franka i cię zawiezie!

– A gdzie będzie sobie kłopot robić! – protestowałam, ale już zniknęła.

No i Franek mnie zawiózł do przychodni, poczekał na mnie, a potem przywiózł z powrotem do domu. I chociaż wciskałam mu pieniądze za fatygę, to nic ode mnie nie wziął!

Tak jak myślałam, kostka była skręcona. Niby nic poważnego, ale przez kilka dni nie nie wolno mi było jej przeciążać. No to zaraz zadzwoniłam do Maryśki, żeby do mnie wpadła, zakupy zrobiła, może jakiś obiad ugotowała… Niestety, wymówiła się, twierdząc, że źle się czuje i musi się położyć. Elka nawet telefonu nie odebrała. Ciekawe, bo zawsze miała go przy sobie, żeby jej żadna plotka ze wsi nie umknęła!

Jak mogłam wcześniej być taka ślepa?!

Już się poważnie zaczęłam martwić, że przyjdzie mi pewnie głodować, kiedy w drzwiach stanęła Janka.

– Rosół ci ugotowałam! – zakomunikowała mi. – Na kurze, najlepszy!

A potem, jak gdyby nigdy nic zaczęła się krzątać po kuchni. Ani się nie zorientowałam, a już naczynia umyła, podłogę przetarła i ziemniaki mi obrała…

– Będę wpadać, żeby kury nakarmić – obiecała na koniec.

No i rzeczywiście wpadała, chociaż w życiu bym się tego po niej nie spodziewała. Obiady mi codziennie przynosiła, Franek dziurę w płocie mi zreperował. I nie chcieli za to ani grosza!

– Dzisiaj my pomagamy tobie, jutro ty pomagasz nam – powtarzali.

Jeśli chodzi o Maryśkę i Elkę, to nasze spotkania skończyły się tak samo niespodziewanie, jak się zaczęły. Moje przyjaciółki po prostu przestały mnie odwiedzać, a nawet dzwonić. Nie wiem, czy bały się, że je zarażę skręconą kostką, czy co? Raz tylko Elka wpadła do mnie na chwilę, ale zaraz się wygadała, że po prostu telewizor jej się zepsuł i nie może w domu serialu obejrzeć.

Jak tylko wydobrzałam i stanęłam pewnie na nogi, upiekłam ciasto (a z wyśmienitych jabłeczników to ja słynę na całą wieś) i wzięłam buteleczkę pigwówki, którą jeszcze mój świętej pamięci mąż nastawiał, i poszłam do Janki, żeby podziękować za wszystko, co dla mnie zrobiła.

– Może byś poszła ze mną na spotkanie na plebanię? – namawiałam ją, kiedy Franek zmył się gdzieś z moją nalewką. – Jeszcze na żadnym nie byłaś, nawet nie wiesz, jak jest przyjemnie…

– Co ja ci będę w bawełnę owijać... – powiedziała na to Janka. – Wy tam czasami składacie się na jakąś kawę albo inne zbiórki urządzacie, a mnie na to nie stać

– Ale przecież syna macie, co tydzień do niego jeździcie... – nie mogłam uwierzyć.

– Mój syn już dawno kątem u jakiegoś kolegi mieszka – wyznała ze łzami w oczach Janka. – Owszem, pracował jakiś czas w urzędzie, ale się rozpił i go wyrzucili, a potem żona mu z mieszkania walizki wystawiła i o rozwód wystąpiła… I teraz to my musimy alimenty na wnuki płacić. Dlatego u nas tak z groszem ciężko…

– Ale na weekendy, to do wnuków jeździcie, prawda? – zapytałam z ciężkim sercem, bo kto by pomyślał, że takie rzeczy się na świecie dzieją, i to u najbliższych sąsiadów!

– A skąd, znać nas nie chcą, byle tylko pieniądze dawać – wyznała Janka. – Na jarmark do miasta Franek jeździ, tylko daleko, bo nam wstyd, że na stare lata nas to spotkało. Owoców trochę sprzedać, mleka, serów…

Ależ ja sobie w brodę plułam, że wcześniej się nie zainteresowałam, tylko tak jak wszyscy uważałam, że są skąpi i nieużyci… A tu im jeszcze należało pomóc, a nie obmawiać i od skner wyzywać! Janka mi jednak zabroniła mówić komukolwiek.

– Niech sobie ludzie gadają – machnęła ręką. – Lepiej tak, niżby żałować nas mieli. Nie chcę litości.

No to milczę, tak jak obiecałam. Na te spotkania na plebani wciąż chodzę, ale nie cieszą mnie już tak samo jak dawniej. Elka i Maryśka znów udają moje najlepsze przyjaciółki, ale ja już na oczy przejrzałam. Dopiero w kłopotach poznałam prawdziwą przyjaciółkę. I teraz to z Janką urządzamy sobie cotygodniowe spotkania przy naleweczce! A jak tylko ktoś gadać o niej zaczyna, zaraz jej bronię.

Czytaj także:
„Znamy się 40 lat, a Kazia obrabia mi tyłek. Od lat nie tykam alkoholu, a ona rozpowiada, że jestem pijaczką”
„Ewelina udawała moją przyjaciółkę, a za plecami obrabiała mi tyłek. To jej nie wystarczyło i postanowiła mi zaszkodzić”
„Sąsiadka rozpowiadała na wsi, że mam kochanków i na tym zarabiam. Wredna żmija mści się za nasze dawne porachunki”
 

Redakcja poleca

REKLAMA