„Wraz z córeczką, straciłem cząstkę serca. Sądziłem, że nikogo już nie pokocham, jednak los miał dla mnie niespodziankę”

szczęśliwy ojciec fot. Adobe Stock, anoushkatoronto
„Gdybym poszedł do wesołego miasteczka dzień wcześniej… Albo godzinę… Gdybym odepchnął moją córeczkę w tej samej chwili, w której zobaczyłem auto… Gdybym to, gdybym tamto…”.
/ 28.04.2023 16:30
szczęśliwy ojciec fot. Adobe Stock, anoushkatoronto

Tamten listopadowy dzień był wyjątkowy. Po wielu zimnych i ponurych tygodniach zza chmur wyszło wreszcie słońce i zaczęło dość mocno przygrzewać. Gdyby nie czerwieniejące na drzewach liście, można byłoby pomyśleć, że wróciło lato. Trzymałem moją córkę za rączkę. Szliśmy do wesołego miasteczka, które niedawno do nas zajechało. Od kilku dni obiecywałem Zosi, że ją tam zabiorę. Mała była tak podekscytowana, że aż podskakiwała z radości, a razem z nią szmaciana lalka, którą jak zawsze ściskała w drugiej łapce.

Właśnie skończyliśmy omawiać historię wilka i Czerwonego Kapturka, o których czytałem jej wczoraj przed snem, gdy Zosia ni z gruszki, ni z pietruszki spytała:

– A dlaczego nie chcecie mieć drugiej córeczki? Albo chociaż synka – dorzuciła
z pewnym wysiłkiem, bo była właśnie na etapie, gdy dziewczynki nie lubią chłopców.

– Bardzo byśmy chcieli, ale jakoś żadna duszyczka nie wybiera się w naszą stronę. – odparłem. – Może wie, że zbyt mocno kochamy naszą małą jedynaczkę.

Zosia zmarszczyła nosek, co było sygnałem, że zaczyna myśleć. A efekty jej myślenia trudno było przewidzieć. Kiedyś słyszałem, że dzieci bardziej dojrzałych rodziców są często wyjątkowo inteligentne. Zosia była żywym dowodem na prawdziwość tej tezy. Już nie mogłem się doczekać, co z niej wyrośnie…

Babcia wywróżyła, że urodzi dziewczynkę

Przez wiele lat moja żona nie mogła zajść w ciążę. Miała problem z drożnością jajowodów. Rozpoczęliśmy leczenie i po wielu staraniach w końcu się udało. Urodziła Zosię, ale podczas porodu wystąpiły jakieś komplikacje i lekarze powiedzieli, że więcej dzieci mieć nie będziemy.

To była smutna wiadomość, ale przynajmniej mieliśmy Zosię. Bez dziecka nie wyobrażaliśmy sobie życia… Iwonka zawsze mówiła, że urodzi córeczkę o imieniu Zosia, bo wywróżyła jej to babcia, która miała ponoć prawdziwy dar. Zawsze wtedy pytałem, czy babcia przewidziała też, że jej wnuczka ożeni się z miłym, przystojnym i inteligentnym człowiekiem o imieniu Jakub.

Zamiast odpowiedzi Iwonka pokazywała mi język. Ale potem przytulała się do mnie i szeptała, że bardzo mnie kocha. I cierpliwie czekała, aż wróżba się spełni. Przecież babcia nigdy się nie myliła. Wywróżyła, że Iwonka będzie tańczyć na weselu swojej córki, więc tak musiało być.

I rzeczywiście, pewnego dnia, kiedy wróciłem z pracy, zobaczyłem na stole uroczystą kolację i nasze ulubione wino. Ale kieliszek był tylko jeden, stał przy moim nakryciu. Nie musiała nic więcej mówić. Pięć lat później szedłem z moją córką do wesołego miasteczka. Przechodziliśmy właśnie przez pasy, gdy zza zakrętu wypadł samochód. Podobno kierowcę oślepiło ostre słońce, no i zawiodły hamulce.

Zanim straciłem przytomność, zobaczyłem na chodniku samotną szmacianą lalkę, którą przed chwilą Zosia trzymała w ramionach. Gdzie było moje dziecko?! Ocknąłem się w szpitalu. Miałem złamaną nogę i ramię. Samochód trącił mnie tylko bokiem. Zosia nie miała żadnych szans…

Iwonka siedziała przy moim łóżku i wpatrywała się we mnie napuchniętymi od płaczu oczami. Podobno leżałem nieprzytomny przez długie dwa tygodnie.

– Zosia? – wychrypiałem, choć już wiedziałem, co się stało, bo oczy żony powiedziały mi wszystko.

Pokręciła głową.

– Nie przeżył.

Nie powinna była tego mówić, przynajmniej miałbym powód, żeby wyzdrowieć. Przez następne dni leżałem bez ruchu. Gapiłem się w tylko w sufit i nie reagowałem na nic. Nie dostrzegałem żony, lekarzy ani pielęgniarek. Miałem wrażenie, że zostałem odseparowany od tego świata, odgrodzony pancerną szybą, za którą nie przedostaje się żaden dźwięk. 

W końcu jakoś wyciągnęli mnie z tego stuporu. Zostałem wypisany ze szpitala, wróciłem do domu. Przed powrotem do pracy musiałem przejść rehabilitację ciała  i duszy. Wiedziałem, że powinienem wrócić do normalnego rytmu życia. Dla siebie, dla Iwonki, która radziła sobie z rozpaczą o wiele lepiej niż ja, aż miałem jej to za złe.

Codziennie jeździłem na rehabilitację. Autobus przejeżdżał przez skrzyżowanie, na którym zginęła moja córeczka. Tak jakby los celowo sprawił, bym codziennie przeżywał tamten koszmar od nowa. Psycholog stwierdził, że to świetna okazja, żebym już teraz poradził sobie z problemem nieoczekiwanego odejścia ukochanego dziecka.

– Proszę nie odkładać tego na później. Ja wiem, że to boli, ale życie toczy się dalej–  powiedział mi pewnego dnia.

– Bez niej nie ma już żadnego sensu – odparłem i naprawdę tak myślałem.

Psycholog długo milczał, a potem rzekł:

– Sześć lat temu straciłem ukochaną żonę. Była piękna, mądra, stała u progu wielkiej kariery. Rak. Nie rozumiałem, jak to mogło się stać. Rozpaczałem, przeklinałem Boga, że odebrał mi moją miłość, moje życie. Dawny przyjaciel z podwórka, zakonnik, któremu opowiedziałem o swoim bólu, powiedział, że powinienem być wdzięczny losowi, bo doświadczyłem wielkiej miłości, która nie każdemu jest dana. Po przemyśleniu sprawy przyznałem mu rację.

Spojrzałem na niego spode łba. Z jednej strony miał podobne doświadczenia co ja, ale z drugiej odbierał je całkiem inaczej.

– Nie zgadzam się z tym – powiedziałem z mocą. – To nic innego jak dziękowanie za jałmużnę. Cieszysz się, że dostałeś tyle, bo mogłeś nic nie dostać. Dla mnie to za mało.
Nie będę opisywał rozpaczy mojej i Iwonki, z którą żyliśmy przez kolejny rok. Staraliśmy się wspierać wzajemnie, ale bywały dni, że unikaliśmy się i każde z nas przez jakiś czas żyło swoim życiem, zamknięte w innym pokoju. Po prostu bywały chwile, kiedy potrzebowaliśmy samotności.

W drugą rocznicę przyśniła mi się na huśtawce

Wróciłem do pracy i siedziałem tam, ile mogłem. Brałem nadgodziny, byle tylko się czymś zająć. Nie spieszyło mi się z powrotem do domu, bo dom był pełen wspomnień. A najbardziej bałem się tych chwil, kiedy żona już spała, a ja leżałem w ciemności w łóżku i dopadały mnie wyrzuty sumienia. Gdybym poszedł do wesołego miasteczka dzień wcześniej… Albo godzinę… Gdybym odepchnął moją córeczkę w tej samej chwili, w której zobaczyłem auto… Gdybym to, gdybym tamto…

Pewnego dnia sięgnąłem po kieliszek. Jeden, drugi, trzeci. Poczułem się lepiej. Wkrótce każdego dnia w drodze z pracy wpadałem do knajpki. Trwało to przez kilka miesięcy, aż pewnego dnia obudziłem się w izbie wytrzeźwień. Następnego dnia rano przyjechała po mnie żona. Wsiadłem do samochodu bez słowa.

– Zosia nie chciałaby cię widzieć w takim stanie – powiedziała cicho Iwona.

Miała rację. Zachowywałem się źle. Natychmiast poczułem wyrzuty sumienia.

– Przepraszam – powiedziałem i oboje wiedzieliśmy, że nie żonę przepraszam.

Skończyłem z alkoholem. W drugą rocznicę śmierci naszej córeczki miałem dziwny sen. Był listopadowy dzień. Po kilku zimnych i ponurych tygodniach zza chmur wyszło wreszcie słońce i zaczęło dość mocno przygrzewać. Gdyby nie czerwieniejące na drzewach liście, można byłoby pomyśleć, że wróciło lato.

Szedłem w stronę wesołego miasteczka, gdy nagle zorientowałem się, że zamiast Zosi trzymam za rączkę jej szmacianą lalkę. W panice zacząłem rozglądać się za dzieckiem. Chwilę później dostrzegłem, że moja dziewczynka buja się na huśtawce na pobliskim placu zabaw. Pobiegłem do niej.

– Już się nie martw, tatusiu – powiedziała poważnie. – Wkrótce się spotkamy i znowu wszystko będzie jak dawniej.

Patrzyłem na moją małą córeczkę, byłem szczęśliwy, a jednocześnie zdawałem sobie sprawę z tego, że to tylko sen, z którego za moment się obudzę. Chciałem jeszcze zostać przy Zosi, chciałem jeszcze raz poczuć jej dłoń w swojej dłoni.

Obudziłem się. Za oknem już świtało

Postanowiłem wstać, żeby napić się wody. Wysunąłem nogi spod kołdry i postawiłem stopy wprost na… szmacianej lalce Zosi. Dwa lata temu, po śmierci małej, schowaliśmy ją do piwnicy. Obok lalki leżał nasz pies, który merdał radośnie ogonem, jakby zadowolony, że przyniósł mi podarunek.

Zabrzmiały mi w uszach słowa ze snu: „Wkrótce się spotkamy i znowu wszystko będzie jak dawniej”. Żal ścisnął mnie za gardło. Obudziła się Iwona.

– Coś się stało? – spytała.

– Nic takiego. Chce mi się tylko pić.

Poszedłem do kuchni, nalałem sobie szklankę wody i wypiłem ją duszkiem. Trzy dni później wróciłem do domu po pracy. Od progu uderzył mnie piękny zapach. Iwonka przywitała mnie przy drzwiach pocałunkiem i z tajemniczym uśmiechem zaprowadziła mnie do salonu. Na stole stała uroczysta kolacja, nasze ulubione wino – i jeden kieliszek…

– Naprawdę? – wyszeptałem.

– Naprawdę – skinęła głową.

Żona urodziła dziewczynkę. Oczywiście daliśmy jej na na imię Zosia. Ma teraz cztery latka i nie rozstaje się ze szmacianą lalką, która jest jej ukochaną zabawką.

Czytaj także:
„Gdy mąż stracił pracę, wzięłam sprawy w swoje ręce. Ludzie pukali się w czoło słysząc, że kura domowa zakłada firmę”
„Z dnia na dzień straciłam męża, potem pracę i pieniądze. Nie poddałam się i udowodniłam, że starość może być szczęśliwa”
„Straciłam głowę dla mojego pacjenta. Choć wiedziałam, że to zakazana miłość, cierpiałam, gdy sprzątnęła mi go inna baba”

Redakcja poleca

REKLAMA