W naszej wsi roboty nie ma. Ot, jeden sklep, poczta i punkt apteczny. I wszystko to są „interesy rodzinne”. Nawet na poczcie, bo tam pracę listonosza dostał syn poprzedniego, a w okienku siedzi Marta, moja koleżanka ze szkoły, której mama pracowała wcześniej na tym stanowisku. I nawet nikt nie ma o to pretensji – normalna rzecz. Tyle że reszta musi szukać pracy gdzie indziej.
Bo ta nasza wieś mała i biedna, ziemi tu mamy niewiele. Jeszcze kiedyś, jak moi dziadkowie i rodzice gospodarzyli, to jakoś to szło. Ale potem… Nie opłaca się teraz małych pól uprawiać. Zresztą moi dziadkowie i wszyscy we wsi rozparcelowali ziemię na dzieci, a resztę sprzedali.
My mamy kawałek pola, ziemniaki uprawiamy. Na życie nie starcza, więc Radek zaraz po ślubie podjął pracę jako mechanik, w miasteczku. To 25 kilometrów, ale płacili nieźle. Na początku Radek dojeżdżał motorem, ale kilka lat temu kupiliśmy samochód. No i jakoś się to toczyło. Ja zajmowałam się domem i dzieciakami, Radek pracował, często zostając po godzinach. W efekcie stać nas było na wykończenie domu i na godziwe życie. No, ja też się do tego życia dokładałam – co mogłam, to sadziłam koło domu, przetwory robiłam na zimę. I oglądałam każdą złotówkę, zanim coś kupiłam.
Kiedy wydawaliśmy za mąż córkę, a niedługo potem syna, to nawet prawdziwe wesele im wyprawiliśmy! Dzieciaki się wyprowadziły, zostaliśmy we dwójkę i wtedy już finansowo całkiem nieźle nam się powodziło. Niestety, dwa lata temu firmę Radka zlikwidowali i zwolnili wszystkich pracowników. Owszem, dostał odprawę, ale na ile tego mogło starczyć?
Że niby ja miałabym prowadzić firmę?!
Dlatego od razu zaczęłam mu ciosać kołki na głowie, żeby zaczął szukać nowej pracy. Ale mój mąż się wtedy załamał. Zamiast wysyłać ogłoszenia, zaczął zapijać swoją rozpacz i rozgoryczenie. Jedynie do pośredniaka się zgłosił…
– Ty myślisz, że tak łatwo teraz o pracę? – bronił się codziennie, gdy robiłam mu awanturę. – Nigdzie nie ma roboty… I co mam zrobić?
– Wiesz, jesteś jak ten Ferdek Kiepski – złościłam się. – Pijesz tylko i leżysz całymi dniami na kanapie. I jak ty to dalej widzisz? Za co będziemy żyć? Z zasiłku tylko grosze są, oszczędności mieliśmy niewiele, już się kończą. Cokolwiek byś zaczął robić, a nie tylko siedzisz i marudzisz!
– Jak taka mądra jesteś, to może sama znajdź jakąś robotę?! – krzyczał. – Zobaczysz, jak to jest! Kobieto, mamy po 46 lat, kto nas teraz zatrudni?! Gadać łatwo. Proszę bardzo, zacznij się rozglądać i zarabiać.
Trochę racji miał, ale prawdę mówiąc, zdenerwował mnie. Może gdyby jednak coś robił, szukał, pytał, odpuściłabym sobie. Ale nic się nie zmieniało, więc postanowiłam na własnym przykładzie pokazać mu, że jak się chce, to wszystko można.
Najpierw umówiłam się z Anką, moją kuzynką. Skończyła studia i pracowała w gminie, doszłam więc do wniosku, że chyba tylko ona może mi pomóc, coś podpowiedzieć. Usiadłyśmy w kawiarni.
– Pracy nie ma, to fakt – powiedziała, mieszając kawę łyżeczką. – To znaczy jest, ale albo sezonowa, albo mało płatna. W dodatku trzeba mieć wykształcenie i doświadczenie…
– Radek ma – powiedziałam.
– Ma, i myślę, że on bez problemu coś by znalazł – pokiwała głową. – Może za mniejsze pieniądze niż do tej pory, ale lepsze coś niż nic. A ty, co chciałabyś robić?
– Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Tak naprawdę, to ja nic nie umiem. Dom całe życie prowadziłam, prałam, warzywa uprawiałam. Gotować chyba tylko umiem.
– O! To prawda! – Anka nagle się roześmiała. – Przepraszam, ale przypomniało mi się, że za każdym razem gdy jem pierogi, to wspominam te twoje, z wesela. Nikt takich nie robi.
– Podobno niezłe – przyznałam nieskromnie. – Tylko co z tego? Przecież na lepieniu pierogów nie zarobię…
– A dlaczego nie? – Anka spojrzała na mnie uważnie. – Słuchaj, to jest pomysł! Przecież mamy w gminie dotacje na różne cele… W urzędzie, jak się zarejestrujesz, to możesz wystąpić o wsparcie na otworzenie działalności. Będziesz mogła wynająć jakąś kuchnię. Tylko Sanepid musi tam jeszcze wejść. Trzeba policzyć, ile pieniędzy potrzeba na sprzęt…
– O czym ty mówisz?! – zdziwiłam się. – Jaka działalność, jaki sprzęt? Ja miałabym prowadzić firmę?
– Oczywiście! – Anka wyraźnie zapaliła się do tego pomysłu.
– Ale ja się nie znam!
– Oj, nie przesadzaj, nie święci garnki lepią – nie dała się zbić z tropu. – Słuchaj, ja się zorientuję u nas, jak to wygląda. W pracy przyjaźnię się z taką jedną prawniczką, podpowie mi, co i jak. A przecież mój mąż prowadzi firmę i ma księgową, fajną babkę, na pewno zgodzi ci się pomóc. A ty idź do urzędu i dowiedz się, jak z tym dofinansowaniem jest…
– Ale ja nawet nie wiem, o co mam pytać?! – jęknęłam.
Zawsze gotowałyśmy razem na weselach
Kuzynka wszystko dokładnie mi wytłumaczyła. Pojechałam do tego urzędu, popytałam. Z zarejestrowaniem się nie miałam problemu. A co do samej firmy, Anka podpowiedziała mi, żebym poszukała jakiejś wspólniczki. Od razu przyszła mi do głowy Mariola. Mieszka trzy chałupy dalej, świetnie gotuje. Zresztą, to właśnie z nią obsługiwałyśmy zawsze wszystkie wesela. Bo wiadomo – jak zabawa w remizie, to kucharki trzeba załatwić. Wszyscy we wsi i okolicy brali wtedy mnie i Mariolę. Zawsze trochę grosza wpadło… No więc teraz pomyślałam, że jakbym miała zakładać ten interes, to tylko z nią.
– A myślisz, że się uda? – Mariola była tak samo sceptyczna jak ja.
– Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Ale trzeba spróbować. Anka, ta moja kuzynka, mówi, że na pewno załatwi nam zbyt w gminie, na stołówce szkolnej. I pogada jeszcze z właścicielem knajpy w mieście. My będziemy lepić i sprzedawać…
– A kto to zawiezie?
– Radek – odparłam pewna siebie, chociaż wcale z nim jeszcze o tym nie rozmawiałam. – W końcu ma samochód i siedzi w domu.
Prawdę mówiąc, bałam się jak diabli. W dodatku znikąd nie miałam wsparcia. No, jedna Mariola mnie rozumiała, ale chyba tylko dlatego, że sama wciągnęła się w te pierogi. Reszta bab z naszej wsi tylko pukała się w czoła.
– Bizneswoman się znalazła – pokręciła głową Jadźka, kiedy któregoś dnia spotkałam ją na ulicy. – I po co to się pchać w jakieś interesy? W domu źle siedzieć?
– Chłop robotę stracił… – tłumaczyłam się głupio, nie wiedząc po co.
– Stracił, to i znajdzie – powiedziała. – Mężczyzna ma zarabiać na rodzinę i koniec kropka. A kto to słyszał, żeby kobieta interesy prowadziła! Porządna wieś, a tu taki wstyd!
No i masz! Chciałam dobrze, liczyłam na to, że będę miała pracę, godne zarobki i nasze kłopoty się skończą, a tymczasem wyglądało na to, że oprócz lęku przed niepowodzeniem, dojdzie mi jeszcze lęk przed tym, co ludzie o mnie powiedzą!
– I po co się przejmujesz? – Anka wzruszyła tylko ramionami, kiedy przywiozłam jej papiery i powiedziałam, co wieś myśli o mojej firmie. – Zazdroszczą ci ludzie i tyle.
– Może i tak, ale nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile krwi mogą napsuć takim gadaniem – pokręciłam głową. – Trochę się tego boję…
– Przestań – powiedziała stanowczo. – Nie masz pracy ani pieniędzy, a możesz mieć. Będziesz się ludzkim gadaniem zasłaniać? Biedę wolisz klepać, byleby ci nikt nie przygadywał?
Ludzie przestali na mnie krzywo patrzeć
Trzeba przyznać, początki łatwe nie były. Nie dość, że bałyśmy się z Mariolą jak diabli, to jeszcze żadnej pomocy znikąd. Nawet Radek patrzył krytycznie na to, co robię, i bąkał pod nosem, że jak baba się do interesów bierze, to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Nie komentowałam tego, bo i po co się kłócić? Koledzy się z niego śmiali, nazywali go niedojdą… Po prostu wstyd mu było, że kobieta bierze sprawy w swoje ręce, to wyżyć się musiał. Ale nasze pierogi obiecał do miasta zawieźć.
Ruszyłyśmy z firmą. Pierwszego dnia, pod wieczór, zadzwoniła Anka.
– Słuchaj, wasze pierogi wyszły w ciągu kilku chwil! – zawołała uradowana. – W dodatku macie zamówienie na jutro, na podwójną porcję!
Mniej więcej po tygodniu odezwał się także właściciel knajpy, do której dowoziłyśmy jedzenie.
– Pani Kasiu, możemy podpisać umowę na większą dostawę – powiedział. – Wezmę też trochę do swojej drugiej firmy. A niech mi pani powie, pierogi ze szpinakiem albo z kaszą zrobiłaby pani? Żeby jakieś inne były. Bo tamta knajpa wegetariańska…
Nasza firma prosperuje całkiem nieźle. Mamy z Mariolką tyle roboty, że nie wiadomo, w co ręce włożyć. Musiałyśmy zatrudnić jeszcze dwie kobiety, bo nie dawałyśmy rady. We wsi ludzie przestali gadać i spode łba patrzeć, a jak się jeszcze okazało, że kupujemy jajka, mleko, grzyby, szpinak, i co tam kto ma, to już w ogóle inaczej nas traktują. A Radek… Radek pracy nie szuka, pierogi wozi. Ale nie pije i domem się zajął. W końcu ja całymi dniami w kuchni siedzę. I jakoś nikt we wsi się z niego nie śmieje, że baba interes prowadzi, a on podłogę zamiata. Jak widać, wystarczy tylko chcieć!
Czytaj także:
„Miałam być kurą domową, siedzącą całymi dniami w domu i czekającą z obiadem na męża? Niedoczekanie! Miałam swoje plany"
„Po śmierci męża nie miałam za co żyć. W wieku 46 lat zostałam bez domu i pracy, bo całe życia byłam kurą domową”
„Po latach bycia kurą domową, dostałam propozycję wymarzonej pracy. Wiedziałam, że mąż i dzieci nie będą zachwyceni"